poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Nosił wilk razy kilka cz.1

Ludowe mądrości i przysłowia... mimo iż niektóre ukuto wiele pokoleń wstecz, nadal, jakże trafnie oddają charakter współczesnej społeczno-ekonomiczno-mentalnej rzeczywistości. Dotykając wielu dziedzin życia, uczą, przestrzegają, chwalą lub ganią.
Nierzadko takie powiedzonka "zaglądają" również w nasze, pogotowiane podwórko.
Na przykład, wszystkim dobrze znane: Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.
Zwłaszcza w pogotowiu można poczuć to kłujące żądło ironii ;)

* * *
Dla młodego doktora Wilczura* początek nocnego dyżuru nie różnił się niczym od setek podobnych, już odfajkowanych i puszczonych z etykietką "nuda" w niebyt zawodowej przeszłości. Herbatka, telewizorek w pogotowianej "świątyni kultury" i meczyk na eurosporcie. Ot, niemal rytuał.
- Uaaaaahhh... - ziewnął przeciągle słysząc anemiczne szuranie kroków na korytarzu.
- Ależ nudy... - zdążył jeszcze pomyśleć, gdy w drzwiach świetlicy stanął jeden z jego ratowników.
- Cześć Crew, razem dzisiaj jeździmy?
- Razem... - odburknął ratownik jakoś niewyraźnie.
- A coś ty taki blady? - Wilczur zainteresował się grzecznościowo, by podtrzymać upadającą już na wstępie konwersację. Sekundę później ugryzł się w język, wiedząc iż podobne pytania zazwyczaj kończą się dla lekarzy bardzo niedobrze.
- No właśnie doktorze, bo ja sprawę mam... - wystękał blady paramedyk i wyciągając pół rolki zadrukowanego ekg, cicho wyszeptał - Można by rzucić okiem?
- A czyje to? - jęknął Wilczur rozwijając taśmę na całą długość własnych ramion i szczerze żałując poprzednich wyrazów pseudo-troski.
- No moje... - odparł ratownik i pobladł jeszcze bardziej - ...przed chwilą sobie druknąłem w karetce...
Doktor jednym okiem lustrował szlaczki ekg, a drugim łypał na "pacjenta". 
- Ty, Crew nie szukaj sobie chorób tam, gdzie ich nie ma... Zostawiłeś chociaż coś papieru dla innych, bardziej chorych? - fuknął, by zamknąć sprawę "leczenia", ale widząc jak ratownik drżącą ręką ociera pot z czoła, westchnął i brnął dalej w anamnezę.
- Co ci?
- Nie wiem... kiepsko się czuję. Serce mi strasznie wali, chyba przesadziłem dziś z siłownią. No i do tego mam fatalne skurcze wszystkich mięśni. Naprawdę ledwie dycham... Jak siedzę, to jeszcze jakoś wytrzymuję, ale jak wstanę, zaraz tachykardia i mnie słabi.
- Pewnie się wypłukałeś z elektrolitów. Ech, co ja z wami mam... - Wilczur stęknął podnosząc się z sofy - No dobra, chodź. Zrobię ci jakiś koktajl.
Zagłębiony do pasa w szafie z lekami, mieszał magiczne mikstury, gderając pod nosem.
- Dyżur na esce ma, a sam chorego udaje. To z kim ja mam jeździć, ludzi ratować?
Po chwili skończył pichcić specyfiki i z odbezpieczonym, gigantycznym venflonem skradał się do ratownika.
- No daj rączkę robaczku. Nie bój się, igiełka ukłuje jakby muszka ugryzła.
Crew nie miał sił na ucieczkę przed lśniącym szpikulcem. Poddał się wprawnym zabiegom i już po kilku sekundach, wprost w jego żyłę ciurkała życiodajna kroplówka.
- A teraz kładź się do wyra! - zakomenderował lekarz - Ma być spokój, nigdzie dzisiaj nie jeździmy. A ty... -  warknął do osłupiałego kierowcy, współlokatora w pokoju - ... ty mu opowiedz bajkę na dobranoc... i odłącz kroplankę jak zleci.

* * *
Crew leżał na przydziałowej wersalce czując jak jego serce wybija afrykańskie, dzikie rytmy.
- Buch, buch, buch... jak trzepaczką w dywan. -  Miał wrażenie, że nad łóżkiem unoszą się kłęby kurzu wytłuczonego ciężką kardio-pracą.
- No i jak tam..? - zapytał kierowca odpinając pustą butlę po kroplówce - Lepiej ci?
- Lepiej... Chyba... - niepewnym głosem odparł ratownik i przykrył skołataną głowę śpiworem.
- No to śpimy. Venflon sobie wyjmiesz rano... - dyżurowy kolega zgasił światło i ziewnął przeciągle - ...dobranoc.
- Dobra... - chciał odpowiedzieć spod śpiwora Crew, lecz końcówka słowa utonęła w brzęku alarmowego dzwonka.
- Zespół eS do wyjazdu. RAZ, DWA!!! - rozdarła się na korytarzu dyspozytorka.

* * *
- Oż w mordę jeża..! - zaklął szpetnie doktor Wilczur, potykając się w ciemnościach o służbowe obuwie taktyczne. Z korytarza dobiegały ponaglające wrzaski dyspozytorki.
- Eska wyyyjaaazd!
Zgrabny sus wystarczył, by lekarz znalazł się w świetlówkowej jaskrawości holu. Tu już czekał na niego ratownik ściskający w bladej dłoni kartę wyjazdową.
- Do czego jedziemy, Crew?
- Wypadek samochodowy... Jeden nieprzytomny.
- A ty jak się czujesz?
- Su... supper... - odpowiedział zagadnięty i szorując ramieniem po ścianie, "żwawo" powlókł się w stronę karetki.

- No rewelacja... - pomyślał doktor, sadowiąc tyłek w szoferce obok drzemiącego kierowcy. - Jeden śpioch, a drugi..? Żyje tam w ogóle?
Rzut lekarskiego oka na tył karetki ujawnił ratownika przewieszonego niedbale przez fotel w pozie absolutnego bezwładu.
- E! Żyjesz?!
- Żyję... - odpowiedział Crew, choć Wilczur mógłby przysiąc, że słyszy słabe "umieeeeraaam..."
Obawy dotyczące przydatności zespołu do akcji ratunkowej skumulowały się pod czaszką doktora i po krótkiej chwili wrzenia, dały upust emocjom.
- W mordę jeża, trza być zdrowym w pogotowiu! - huknął na całe gardło
- I wyspanym..! - dodał, trącając w ramię drzemiącego kierowcę, gdyż właśnie zbliżali się do ostrego zakrętu.

C.D.N.


----------------------
Doktor Wilczur - nazwisko oczywiście nie ma absolutnie nic wspólnego z autentyzmem postaci, brawurowo kreowanej przez jednego z ciekawszych lekarzy jakich dotąd poznałem :)