czwartek, 8 listopada 2012

Mistrz scrabble

XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.
... czyli Historie zasłyszane.

Tytułem autorskiej przedmowy:
Nie lubię policjantów (nie oznacza to, że ich zawodowo nie szanuję, po prostu nie żywię do nich szczególnej sympatii) Za co?
Ci stróże prawa, z którymi miałem okazję się spotkać już dobrze wiedzą za co ;) Choćby za to, że:
- notorycznie wyczekują na karetkę, gdy tuż za zakrętem ludzie potrzebują pomocy (no ale żeby jej udzielić trzeba wiedzieć jak... A żeby wiedzieć jak, trzeba chcieć się nauczyć. Oni nie chcą.)
- potrafią się zatrzymać przy trwającej ulicznej reanimacji i przez uchylone okienko radiowozu walnąć na całe gardło: "No panowie ratownicy, będzie zgonik? Bo nie wiemy, czy pisać papiery..."
- mimo ostrzeżeń i podpowiedzi, nie potrafią skutecznie obezwładnić pacjenta psychiatrycznego, na czym cierpią moje genitalia... (za ten ostatni powód szczególnie ich nie lubię i więcej im nie pomogę przy obezwładnianiu... nawet jeśli zechcą obrączkować małe i słabe dziewczynki).
Mimo całej niechęci jaka we mnie wzbiera na widok policjanta, muszę uczciwie przyznać jedno:
W szeregach funkcjonariuszy policji kryją się najprawdziwsze diamenty wszelakich umiejętności i talentów. Wielu z nich wymaga oczywiście gruntownego szlifowania, ale niektórym wystarczy tylko troszkę przytrzeć nosa i już wyłazi brylantowy blask miszcza świata ;)

Do rzeczy:
Na początek tematyczny "suchar" (czyli stary i niezbyt śmieszny dowcip) Wybaczcie staroć, ale mi pasuje do kontekstu:

Dwaj młodzi ludzie rozmawiają, stojąc na przystanku tramwajowym:
- Wiesz czemu policjanci chodzą na patrole parami? - pyta jeden z nich
- Czemu? - odpowiada drugi
- Bo jeden potrafi tylko pisać, a drugi tylko czytać.
- Ha, ha, ha...
W tej samej chwili, zza pleców konwersujących mężczyzn wyłania się patrol prewencji
- Tak bardzo to panów śmieszy? - zapytuje wyraźnie wkurzony dowcipem policjant - poproszę dokumenty!
Młodzi ludzie posłusznie wyciągają dowody osobiste. Policjant zbiera od nich plastiki i mówi do kolegi z patrolu:
- Spiszemy dane. Ja będę dyktował, a ty Józek notuj!

Z pewnością każdy z Was, Drodzy Czytelnicy, zna niejeden dowcip o policji i jej funkcjonariuszach. Jedne są lepsze gatunkowo, inne słabsze, a jeszcze inne zdecydowanie poniżej poziomu policyjnego pasa. Rzecz jednak nie w ich jakości, lecz w tak zwanej prawdzie historycznej. Ilekroć słyszę jakiś policyjny kawał, zastanawiam się, skąd ludziom przychodzą do głowy takie opowieści..? Zmyślają? Możliwe... lecz wszyscy wiemy, że każda, nawet najbardziej nieprawdopodobna opowieść, zawiera w sobie gorzkie ziarnko prawdy.
Poniższa króciutka opowiastka jest w całości takim właśnie ziarnkiem (pominąwszy nazwiska, które jak zwykle pozmieniałem)

Historia dwudziesta pierwsza - Mistrz scrabble.

- Do czego jedziemy? - zapytał zdyszany Maks wsiadając do karetki.
- Próba samobójcza... - warknął kierowca i splunął przez otwarte okienko.
- Ale, czy udana..? - Maksiu puścił pytanie w próżnię niepewności, szykując się w myślach na ewentualną reanimację.
- A ch... go wie... - kierowca natychmiast wypełnił próżnię swą wulgarną osobowością - Na miejscu obczaimy, a teraz musimy zapie.dalać! - charknął jeszcze raz za okno, po czym przeraźliwie zawył sygnałami i ruszył z piskiem opon.

Na miejscu rychło okazało się, że próba była jak najbardziej udana. Świadczył o tym napięty sznurek oraz widoczne tu i ówdzie znamiona pewnej śmierci.
- Dawaj nóż... - westchnął Maks - ...musimy go odciąć i zrobić wydruk ekg do dokumentacji.
- Poczekaj kurna... - kierowca syknął z chytrą miną. W jego łysej łepetynie najwyraźniej kiełkował jakiś plan, którym natychmiast podzielił się z młodszym kolegą.
- Co, sam go chcesz dźwigać?! Jak tu jechaliśmy, to w krzaczorach stała schowana psiarnia. Czekali na nas, żeby broń boże nie dojechać na pierwszaków. Zara tu wpadną, to w bonusie kurna dostaną ćwiczenie z siłowni... Martwy ciąg... Hie, hie...
- Fuuu... - Maksiu skrzywił się zniesmaczony. Nie miał najmniejszego zamiaru czekać na przybycie niebieskiej kawalerii.
- Daj ten nóż... - poprosił kierowcę o zdobyczny scyzoryk (ten sam nad którym siedemdziesiąt lat temu pochylił się dziadek szofera i wycierając go z germańskiej krwi powiedział: "No zacny ten kordzik. Można by nim nawet żabę omiśkować...")
- Dawaj albo pójdę do karetki po nożyczki... - Maks nie zdążył wprowadzić w czyn swej groźby, gdyż na podwórze z piskiem opon wpadło granatowe, policyjne pikaczento.
- Oho... Wpadli kurna! - ironizował kierowca - ...że niby zgrzani i zziajani. Tfu! - po tych słowach przybrał swą twarz najmilszym z uśmiechów szydercy i wykrzyknął w stronę gramolących się z auta funkcjonariuszy.
- Zapraszamy panowie do nas! Ktoś musi pomóc ponieść "odpowiedzialność"!
Jednak policjanci, widząc "odpowiedzialność" wiszącą w otwartych drzwiach stodoły, nie kwapili się do czynności pozasłużbowych.
- Najpierw obowiązki, a potem przyjemności..! - nieszczerze uśmiechnął się starszy rangą i tuszą gliniarz, po czym popchnął chudego gliniarczyka w stronę gapiów.
- Dość tego! Ja idę go ściągać, a ty rób co chcesz! - warknął wkurzony Maks i ruszył w stronę stodoły.
- Oj dobra, już dobra... - sapał kierowca, lecąc za Maksiem - Pięć minut w te, czy wewte... Wiatru kurna ni ma, to się nie rozbuja, ani nigdzie nie odleci.

Pięć minut później zespół ratowniczo-szoferski kończył smutne obowiązki badania. Z defibrylatora wyłaniał się pasek z płaską linią asystolii, a Maks przystąpił do wypełniania dokumentacji wyjazdowej. Tymczasem za plecami ratowników, cichcem skradali się policjanci.
- Hm..mm... - chudy policjant odchrząknął scenicznie i popchnięty przez grubszego niepewnie zagaił rozmowę z kierowcą.
- Panowie macie może jakieś dokumenty denata? Bo nam trzeba do raportu i zgłoszenia...
- Ano mieliśmy... - odburknął szofer z niechęcią - ...ale schowaliśmy z powrotem do spodni... Żeby dokument nie zginął gdzieś przed przybyciem policji - dodał.
- Do spodni? - chudy zamrugał oczami i zerknął na leżące zwłoki.
- Ano do spodni... a konkretnie do tylnej kieszeni. Dać rękawiczki?
Szofer zrobił minę niewiniątka i sięgnął do własnej kieszeni po lateksowe, pożółkłe relikty medycznej przeszłości.
- Nieee... dziękuję... - wzdrygnął się chudy i spojrzał na starszego rangą kolegę.
- Ech... Patrz i ucz się! - mruknął gruby i podszedł do piszącego papiery Maksa.
- Można zerknąć? - zapytał z lisią miną.
- Nie można! - wołał ze złością kierowca - To dokumentacja medyczna objęta tajemnicą. A poza tym on pisze jak kura pazurem!
- Bardzo proszę - Maks uchylił kawałek karty wyjazdowej, na którym znajdowały się dane pacjenta.
- Co tu pisze..? - gruby wsadził nos w papiery, wyciągając z kieszonki munduru denkowe okulary.
- Ha! Mówiłem kurna, że nie rozczyta..! - triumfował kierowca
- To jest nazwisko... - tłumaczył Maksiu i odczytał głośno
- Linderberger
- Jaaaak?- zdumiał się starszy policjant
- Linderberger. Faktycznie brzmi obco.
- O Matko Boska, daj pan odpisać... - westchnął gruby i ubrał na nos okulary.

* * *
- Linder... ber... - funkcjonariusz mozolnie pisał nazwisko w swoim służbowym notesie. W procesie pisania uczestniczył nie tylko długopis, ale całe ciało policjanta, ze szczególnym uwzględnieniem wysuniętego na brodę jęzora.
- Ber...ger! Skończyłem! - gruby schował język i z dumą wypalił w stronę kolegi.
- Widzisz młody? Tak się pracuje! - sekundę później zerknął ponownie w notes i wymalowany na twarzy uśmiech zmienił się w pełne boleści zafrasowanie.
- Choroba... to nikt z naszej wsi... Znaczy obcy. Trza będzie zgłosić przez radio - mruknął drapiąc się po czuprynie.
- Zero jeden zgłoś się dla zero siedem! Pszszt.
Z radiotelefonu popłynął charakterystyczny szum puszczanego klawisza nadawania.
- Zero siedem, ja zero jeden zgłaszam się. Pszszt.
- Zero jeden, ja zero siedem, mam dla ciebie dane denata, do weryfikacji. Pszszt.
- Podawaj zero siedem. Pszszt.
- Linderberger... Karol. Pszszt.
- Karol... jak? Pszszt.
- Linderberger. Pszszt.
- Jaki??!! Pszszt.
- Linderberger! Pszszt.
- JAK?!? Ku.wa!? Pszszt.
- LINDERBERGER! Pszszt.
- Ja pie.dolę! Zero siedem, weź mi to przeliteruj! Pszszt.
Gruby otarł pot spływający strużką po zmarszczonym czole.
- Nie dość, że debil, to jeszcze głuchy! Wszystko mu trzeba jak dziecku literować - warknął policjant i głęboko nabrał tchu.
- Zero jeden, literuję nazwisko. Pszszt.
- Literuj zero siedem. Pszszt.
- eL jak Elżbieta...
Pszszszszszszszszsz...

Normalnie nieoszlifowany, diamentowy miSZCZ scrabble! :)