poniedziałek, 21 lipca 2014

Gdzie te chłopy? Post Scriptum.

Jak to zwykle bywa, życie napisało ironiczny ciąg dalszy do poprzedniej historii ;)

* * *
- No to "na trzy" w górę! - Crew zaparł się nogami w błotnistym gruncie. Jego dłonie, stalowym uściskiem, dusiły uchwyty przy noszach, a całe ciało w napięciu oczekiwało na moment dźwignięcia.
- Sto pięćdziesiąt kilo, jak nic. Nie będzie łatwo... - jęknęły plecy.
- To czyste szaleństwo..! - ostrzegały ramiona.
- Cicho tam..! - Crew zagłuszał własne wątpliwości - Nie bądź baba! W górę go!
- Raz, dwa, trzyyy... yyyppp!!! Chrrruup!
- No mówiłem... - chrupnął wściekły kręgosłup.
- Ojojoj! - lamentowały plecy.
- A teraz ja dostanę po dupie za wasze zabawy! - fuknął obrażony tyłek, myśląc o czekającej go serii bolesnych zastrzyków - Możecie mnie pocałować..!
- No nie pierwszy i nie ostatni raz... - pocieszał się Crew wsiadając do karetki.
- Trzeba to zaraz rozchodzić i do rana wszystko przejdzie jak zły sen.
Ale gdzież można chodzić na nocnym dyżurze? Jedyna, słuszna trasa wiedzie do służbowego wyra, więc Crew, obrawszy najkrótszy kurs, szybko zawinął do cichego portu i otulony śpiworem, usnął z lekkim dyskomfortem między łopatkami.
- Nie można się mazgaić... - pomyślał na dobranoc i zachrapał.

* * *
- Podstawówka, jedziecie! Kierownik wstawaj! - dyspozytorka, stojąc w drzwiach, motywowała zespół do szybkiej pobudki.
- No już, nie śpię... Idę... - Crew, podnosząc się z łóżka, początkowo nie mógł znaleźć przyczyny, dla której łzy ciurkiem spływały po jego policzkach. Strząsając resztki snu, powoli zaczął lokalizować ból w okolicach pleców.
- Chcieli mnie zabić na śpiocha..? Wbili mi widły? - majaczył rozespany, uważając by nie zahaczyć wirtualnym trzonkiem wideł o futrynę drzwi.
Dopiero w karetce przypomniał mu się wieczorny pacjent-gigant i chrupnięcie w plerach. Koszmar powrócił ze zdwojoną siłą.
- Jezusku słodki, jak to boli!!! 
Żadna wariacja pozycji siedzącej nie przynosiła ulgi. "Widły" wbijały się coraz głębiej, a Crew mógłby przysiąc, że stalowe szpikulce zanurzone w jego kręgosłupie zaczynają się rozgrzewać do czerwoności. Z każdym podskokiem karetki, było coraz gorzej.
- Błagam, żeby tylko ten mógł sam chodzić... - ratownik w myślach zanosił modły za stan zdrowia kolejnego pacjenta. Szeptając zaklęcia, ukradkiem ocierał łzy, które uporczywie napływały do kącików oczu.
- Nie rycz, bo będzie wstyd! Jakoś musisz wytrzymać. Bądź mężczyzną do cholery!
Mężczyzna w mężczyźnie wydzierał się wewnętrznie, motywując wszystkie samcze podzespoły do mobilizacji, ale ból nie chciał być "do wytrzymania".

- Da pan radę przejść do karetki?
- Dam...
- Alleluja! -  Crew poczuł autentyczną falę wdzięczności, ale radość nie trwała zbyt długo. Ostatni gwoździk do przysłowiowej trumny czyhał w podniesionym plecaku reanimacyjnym.
- Chrrrruupp!  
- No teraz to już przegiąłeś... - mruknęły plecy i strzeliły gigantycznego focha.
W karetce Crew zbierał wywiad na jednym wdechu. Badanie ograniczyło się do pomiaru ciśnienia, którego wartości ratownik i tak już nie był w stanie odczytać. Kiedy z mimowolnym jękiem osunął się na fotel przy noszach, zaniepokojony pacjent łypnął nerwowo przekrwionym okiem i wydukał nieśmiałe:
- Dobrze się pan czuje..?
Oj nie czuł się dobrze. Wbite w plecy widły zamieniły się w tępe, zardzewiałe kliny, które rozsadzały teraz prawą stronę tułowia. Podskakując na wybojach, w myślach krzyczał wszystkie slogany i hasła o "byciu chłopem i twardzielem (do cholery!)". W szpitalu z trudem oddał pacjenta, a papiery podpisał lewą ręką, gdyż prawa kategorycznie odmówiła dalszej współpracy.

* * *
Zbliżała się czwarta nad ranem, kiedy karetka wróciła i skończyła kołować na pogotowianym parkingu.
- Czym się martwisz? - zapytał kierowca widząc ratownika tkwiącego nieruchomo w fotelu.
- Ni... ni-czym... - wystękał "twardy" Crew i zagryzł wargi.
- Uuaah! - ziewnął szofer gasząc silnik - No to dobrze. Ja idę jeszcze pospać...
- Idź... Ja też zaraz...

W stacji wszyscy spali. Melodyjne chrapanie niosło echem po korytarzu. Kierowca od kilku minut wtórował innym śpiącym, tymczasem Crew, drapiąc się po ścianie, zawisł na szafie z lekami.
- Jasna dupa! Nie wytrzymam do rana... Muszę coś wziąć natychmiast!
Resztki przyćmionego umysłu podpowiadały, że przyjęcie doustnych środków przeciwbólowych nie rozwiąże problemu. Ręka sama jakoś sięgnęła po ampułkę Ketonalu, a potem po strzykawkę, igły i resztę bambetli.
- No i co teraz? Pójdziesz obudzić kolegów, żeby ci zastrzyk w pupkę zrobili, bo cię plecki bolą? O czwartej nad ranem? Podziękują ci za przerwanie snu i powiedzą żeś miękka faja, a nie facet!
- Ale mnie naprawdę bolą i to ku.wa nie do wytrzymania!!!
- To bądź prawdziwy chłop i sam sobie zrób!
- Jak sam? Przecież do tyłka sobie nie sięgnę...
- No właśnie! - potwierdził zaniepokojony tyłek.
- I już cykor obleciał... Fajuch i fujara! A co, tylko z tyłu masz duży mięsień? A noga?!
- Ja tylko chciałam nadmienić... - włączyła się do "rozmowy" oburzona noga - ...że Ketonal w nogę zajebiście boli!
- Milczeć!!!
- No jak tam sobie chcecie, ale oświadczam, że ja i udo kategorycznie protestujemy... I żeby potem nie było, że nie ostrzegałam!
Prowadząc taki wewnętrzny dyskurs, Crew dotarł do łazienki, która w chwili obecnej była jedynym miejscem umożliwiającym wykonanie zabiegu. Resztkami sił umył ręce i nabrał lek do strzykawki. Po krótkiej chwili namysłu, zaryglował drzwi, zamknął pokrywę sedesu i usiadł na tyle wygodnie, na ile pozwalały przeraźliwie obolałe plecy. Przez kilka sekund lustrował wzrokiem lśniącą w świetle jarzeniówek igłę. Nie zrobiła na nim większego wrażenia. Tyle razy służył studentom jako "igielnik" na zajęciach. Znęcali się nad jego żyłami przyszli ratownicy, pielęgniarki i lekarze. Czymże w obliczu tych tłumów będzie jedno ukłucie w udo?
- Trzeba mieć odwagę!
Energicznie przetarł mięsień gazikiem nasączonym alkoholem i schwycił strzykawkę niczym lotkę do Darta.
- O ja pier.olę, on to naprawdę chce zrobić! - wrzasnęła noga - Nieeee!!
Było już za późno. Rozpędzona rozmachem igła poszybowała w powietrzu, by po krótkim locie, precyzyjnie zatopić się w ciele. Rychło jednak okazało się, że przerażone udo nie powiedziało ostatniego słowa. Napięty do granic możliwości mięsień powstrzymał napór wściekłej igły, która jak niepyszna odbiła rykoszetem, raniąc tylko płytką warstwę skóry.
- Uaaaa..! - rozpłakało się udo, a z miejsca nieudanego lądowania wypłynęła czerwona kropla.
- No jesteś facet, czy nie jesteś?! - Crew zgrzytał zębami, biorąc jeszcze większy zamach.
- Świrus, jak pragnę zdrowia, świrus... - szeptała przerażona noga, a zaaferowane tym widokiem plecy całkowicie przestały boleć.
- Uch! - tym razem igła gładko weszła niemal po samą obsadkę.
- No, nie było tak źle... Teraz jeszcze zaaspirować... - ratownik jak zaczarowany wypatrywał małej banieczki powietrza, która powinna popłynąć w strzykawce.
- Jest! No to luzik, podaję lek... tylko powoli... 
Tłoczek strzykawki delikatnie napierał na leczniczą ciecz. Mozolnie, milimetr po milimetrze, płyn wciskał się pomiędzy włókna, rozsadzając struktury mięśnia. Crew z uwagą wysłuchiwał najdrobniejszych sygnałów własnego organizmu. 
- Nic nie czuć. Nie takie straszne te zastrzyki w udo...
- To się jeszcze okaże... - chlipnęło pokłute udo.
Faktycznie, okazało się. Gdzieś po piątym milimetrze, milcząca od dłuższego czasu noga drgnęła.
- Oj! Coś chyba czuję... Oj, bardzo czuję. Oj! Już dość... BOooooLI!!!
- Gościu nie bądź mięczak! Dawaj do końca, jeszcze centymetr został!
- Ja pier.olę, przestań natychmiast..! - darła się torturowana noga - ...to jest ku.wa nie do wytrzymania!!!
- Prawdziwego chłopa... poznaje się... uch... po tym... jak kończy! - Crew czuł jak zaczynają mu drętwieć usta i końcówki palców. Po kolejnym milimetrze wstrzykniętego leku, przed oczami latały czarne płaty.
- Jeszcze trochę..!
- Błagam! Już tyleeee..! - jęczała noga.
- Zamknij się!
- Nieeee...
- Jeszcze!
- Dobra! Dość już tej zabawy! - zawyrokował neutralny dotąd mózg i uciszył całe towarzystwo, wyłączając wszystkim chwilowo wizję i fonię.
Omdlała ręka opadła, pozostawiając wbitą strzykawkę. Napięte udo rozluźniło zacisk, ignorując tkwiącą w nim nadal igłę-agresorkę. Czoło dotknęło chłodnych płytek. Głowa ratownika opadła na ścianę i znieruchomiała. Zapadła ciemność.

* * *
Śniło mu się, że spoczywa bez ruchu, półsiedząc na zamkniętym kiblu. Ktoś łomotał do drzwi, a on nie mógł złożyć ust w jedno, proste słowo: "Zajęte!". Nie mógł nawet ruszyć ręką, by wyjąć tkwiącą w nodze strzykawkę.
- No to pięknie! Zaraz wywalą drzwi i mnie znajdą z opuszczonymi spodniami i szprycą wbitą w nogę. Będę faja i narkoman...
Nadal śnił o tym, jak rozpaczliwie próbuje puścić zimną wodę w umywalce.
- Zimna woda... zimna woda... zdrowia doda. Zdroooowia dooooda...
I raptem zobaczył się z góry. Unosząc się gdzieś pod łazienkowym sufitem, patrzył na marną, ziemską powłokę, ze spodniami w kolanach. Nie czuł bólu. Ogarnął go spokój i rześki chłód poranka na polanie. Ucichł łomot. Słyszał tylko szum górskich strumyków i szelest owiec żujących trawę, gdzieś hen na halach. Ożywcza bryza, zapach sosnowego lasu i krople rosy na bosych stopach.
- Świat jest piękny... - pomyślał wzruszony, mrugając załzawionymi powiekami.
- No, jak tam? - znikąd odezwał się rzeczowy jak zwykle mózg - Przeszła ci już ta autoagresja? To wstawaj. Pobudka!

Pierwszym detalem, który zamajaczył przed wpół otwartymi oczami, był jaśniejszy prostokąt łazienkowego okna. Na dworze świtało.
Głowa nadal spoczywała oparta o ścianę, a nos utkwił tuż obok zawieszonej kostki toaletowej o zapachu choinki. W umywalce szumiała woda, spływając po dłoni wprost na podłogę. W uszach brzmiały jeszcze wołania juhasów schodzących z gór - He-e-e-eeej!
I ten dzięcioł...
- Puk, puk, puk...
- Dzięcioł..???
- Puk, puk, puk... puk, puk, puk... He-ej, kto tam siedzi tyle?!
- Ja tu siedzę... - zamrugał przytomniej oczami, wyjmując dłoń z umywalki.
- Co ty tam zasnąłeś?! - dyspozytorka domagała się natychmiastowego zwolnienia toalety.
- Zajęte! - Crew z przerażeniem patrzył na wbitą strzykawkę, rozbitą ampułkę i wodę zalewającą posadzkę
- Ale mi się chce siku!
- Idź sobie! Zaraz skończę...
- Skończę, skończę... a ja się w tym czasie poleję w majtki! - gderający głos oddalał się i cichł stopniowo.
Usunięcie wszelkich śladów nie było sprawą prostą. Obrażone udo nie pozwalało na jakiekolwiek obciążenie.
- Sprzątaj to szybko! Chłopie bądź mężczyzną!
- Znowu zaczynasz!?
Po dłuższej chwili, Crew wypełzł z łazienki niemal ciągnąc za sobą bezwładną nogę. Na korytarzu już czyhała na niego dyspozytorka.
- No i właśnie! Tak się kończy przesiadywanie godzinami na kiblu. Noga zdrętwiała i masz teraz! Jak się wyrobić nie możesz, to se bierz Xennę Extra!
Ratownik nie reagował na zaczepki. Kuśtykał, czując jak wszystkie głowy mięśni uda dziękują mu za brutalne traktowanie.
- Ej no, nie obrażaj się... - kierowniczka wyrzutni żartobliwie próbowała rozładować napięcie - Nózia ścierpła, daj to wymasuję!
To mówiąc ścisnęła udo oburącz, miętoląc paluchami tam i z powrotem.
- Aj ku.wa, nie w szczepionkę!!! - wrzasnęło kolejny raz maltretowane udo, a mózg znów włączył projekcję wirujących, ciemnych plam.
- Matko, jakie te chłopy teraz delikutaśne! - wrzasnęła dyspozytorka, patrząc jak ratownik sunie po ścianie w dół - Ledwie ich posmyrasz, a już się kładą. Dokąd ten świat zmierza?! - dodała zatrzaskując łazienkowe drzwi...

...i co tu do jasnej cholery tak mokro?!?!?