wtorek, 30 września 2014

Osobowość refleksyjna

Wśród pracowników Pogotowia Ratunkowego, podobnie jak w całej zbiorowości ludzkiej, można wyodrębnić kilka typów "osobowości refleksyjnej":
Typ 1 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, wyciąga wnioski i dąży do trwałych zmian na lepsze.
Typ 2 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, smutno kiwa głową i idzie oglądać TV.
Typ 3 - po robocie siada... przed TV.
Prawdopodobnie typ trzeci będzie najszczęśliwszym i najzdrowszym psychicznie z całej wymienionej trójki, ale czy jego pacjenci będą równie zdrowi i zadowoleni? I czy można o nim powiedzieć "dobry ratownik", "dobra pielęgniarka", "dobry lekarz systemu"? Nie jestem pewien... Przestałem się nad tym zastanawiać odkąd zaniechałem walki z wiatrakami.
Wiem natomiast, że nawet super-refleksyjnym typom nr 1, w dążeniu do ideału, zdarza się zbłądzić, zmęczyć, przystanąć na moment. I właśnie ta chwila rozprężenia, moment utraty czujności, mogą być śmiertelnie groźne... dosłownie.

* * *
- Uaaaahhh... - ziewnąłem przeciągle, poprawiając dosiad na służbowej wersalce. Gniecione przez dwa pokolenia medycznych tyłków, łóżkowe sprężyny wyjęczały żałosną skargę i kategoryczne zażądały emerytury.
Ekologiczna żarówka ciemniała i jaśniała na przemian, poddając się presji absolutnie nieekologicznego czajnika, który imitując obrzęk płuc, z całą mocą oddawał energię sporym ilościom zgromadzonej w nim H2O.
- Pijesz kawę? - ratownik Jaromir machał ręką przed moimi oczami.
- Hm? - wyjąłem słuchawkę empetrójki z prawego ucha, usiłując złapać sens wypowiedzi kolegi.
- Kawę... No chcesz kawę?
- Nieeee, dzięki... Nawet czwarta kawa nie pomoże w taki dzień.

Za oknem przesuwała się jednostajna szarość mokrego poranka. Chodnikami przemykali ostatni, spóźnieni robotnicy rannej zmiany. Skakali z prawa na lewo, jakby chcieli uniknąć strug deszczu, który i tak, sprawiedliwie zalewał całą szerokość ulicy. Wielkie krople spływały po okiennej szybie, rozmazując obraz i zniekształcając rzeczywistość.
- Jeszcze pięć minut i idę... - bez cienia entuzjazmu patrzyłem na rozmyte kontury karetki, która aktualnie zdawała się tonąć w płynącej po parkingu wodzie.
- Dzień tak paskudny, że nikomu się nie zechce chorować. Poza tym porządne chłopaki miały nocną zmianę, na pewno nie naświnili w karecie. Pójdę ogarnąć jak troszkę zelży ta ulewa...
Kolejny potężny ziew podstępnie rozwarł moją paszczękę, nim zdążyłem zasłonić ją dłonią. Nocne ślęczenie przed komputerem dawało o sobie znać. Tępy ból rozpierał prawą stronę czaszki, a zmęczone oczy z rozkoszą zamykały się na coraz dłużej trwające pauzy.
- Może jednak kawy? - Jaromir potrząsał czajnikiem z resztką parującej wody. Pokręciłem przecząco głową i odburknąłem:
- Podusi i kocyka...
- Oj dziadku, dziadku. - uśmiechnął się z lekkim szyderstwem - Aleś zabalował.
- Balował..? - prychnąłem w myślach - Kiedyś człowiek mógł się wydurniać dzień w dzień, noc w noc grać z pannami w analogową butelkę i dalej był jak młody bóg, a teraz? Teraz nocną sesję z grą komputerową, bez grama alkoholu, musi nazwać ekscesem i odespać. Smutne to...
Wetknąłem słuchawkę z powrotem do ucha, dając do zrozumienia, że temat zmęczenia, starzenia i innych smutnych "enia" uznaję za zakończony.
Nawet nie musiałem bardzo opędzać się od towarzyskiego Jaromira, gdyż w tej samej chwili zadzwonił jego telefon.
- No i dobrze. Gadaj sobie, gadaj...
Gmerałem w empetrójce, zmieniając piosenkę na mniej dudniącą i milszą dla mojej steranej głowy. Gdzieś w tle dolatywały do mnie strzępy rozmowy telefonicznej.
- Cześć... mogę... nie, nie, spoko...
Przymknąłem oczy, pozwalając miksom tybetańskich zaśpiewów koić zmęczenie. Tymczasem głos Jaromira stawał się coraz wyraźniejszy i bardziej natarczywy.
- Halo! Co tam się dzieje..? Halo!!
Moje lewe oko podjęło nieludzki wręcz wysiłek i uchyliło powiekę. W ten sposób upewniałem się, że Jaromirowe "halo, halo", nie jest kierowane do mnie.
Ratownik nadal trzymał przy uchu komórkę, ale zamiast siedzieć przy stoliku, krążył nerwowo wokół pomieszczenia.
Natychmiast zamknąłem oczy.
- Relaks... relaks... Czy on musi tak wrzeszczeć?
- Anka!!! Halo!! HALOOO!!! ANKAAA! Mów do mnie!!!!!! Ku.wa!
Nagle poczułem szarpnięcie, które niemal podniosło mnie z wyra. Silna ręka wyrwała moje słuchawki z małżowin. Jaromir stał nade mną ze strasznym wyrazem twarzy.
- Zbieraj się! Jedziemy!!
Naciągając kamizelkę, próbowałem nadążyć za biegnącym ratownikiem. W końcu dopadłem do szoferki.
- Dostaliśmy wezwanie? - dopytywałem się zdziwiony. Nie słyszałem żadnego ruchu na radiowym paśmie, drukarka też nie wypluła żadnej karty.
- Nie... - odburknął i ruszył karetką z takim impetem, że przeciążenie wgniotło mnie w fotel.
- Jaro, co się dzieje do cholery?!
- Jedziemy do mojej bratanicy...
- Gdzie??
- Do dziecka mojego brata, ku.wa!
Sekundy mijały jak godziny. Deszcz już nie padał. Koła karetki sunęły w bocznym uślizgu na ostrym zakręcie. Szarpiąc klamrę pasa bezpieczeństwa, czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Jaromir z zaciętą miną pokonywał kolejne zakręty i powtarzał pod nosem:
- Ku.wa mać! Ku.wa mać! Dlaczego akurat na mnie trafiło??!!
- Spokojnie Crew, uporządkuj sytuację... - myślałem gorączkowo, trzymając się "cykor-łapki".
- Możesz trochę zwolnić? - powiedziałem cicho, jakbym bał się jeszcze bardziej go zdenerwować.
- Nie mogę... - na potwierdzenie tych słów ratownik depnął jeszcze mocniej w gaz. Wolną ręką usiłował wystukać jakiś numer w telefonie.
W kolejnych zakrętach doświadczałem nieustannej zmiany wektorów działających na mnie sił. Lewo, prawo, lewo, przód. Przygniatając prawe ramię do drzwi szoferki, wydukałem:
- To może chociaż mi powiedz, co się stało?
- Mała nie oddycha..!
Najpierw dotarł do mnie drugi człon zdania i nie wiadomo skąd pojawiła się idiotyczna myśl:
- Jak to "nie oddycha"?! Jak ktoś z rodziny medyka może nie oddychać?!
Dopiero potem załapałem początek przekazu.
- Mała..? Jak bardzo mała?!
Przekrzykując wycie karetki, usiłowałem ogarnąć panujący wokół chaos.
- Jaro, wiem, że się denerwujesz, ale daj nam szansę tam dojechać. Zabijesz nas... Powiedz mi, ile to dziecko ma lat?
- Rok... Ledwie jeden rok! - emocje wystrzeliły z ust ratownika, wraz z nimi na podłogę szoferki poleciał ciśnięty ze złością telefon.
Wyciągnąłem swoją służbową komórkę. Trochę jak w amoku wezwałem zespół "S", potem działał już tylko jakiś wewnętrzny automat.
- Jesteś pewien, że nie oddycha? Może śpi..? - palnąłem i natychmiast pożałowałem swojej głupoty. Jaromir popatrzył na mnie przez chwilę swoim strasznym wzrokiem i złożył karetkę w kolejny zakręt.
- Kto jest teraz z dziewczynką?
- Jej matka...
- Masz do niej numer telefonu?
- Leży na podłodze...
Dwa, może trzy sygnały i w słuchawce usłyszałem kobiece zawodzenie.
- Halo... tu mówi ratownik! Jedziemy do was z Jaromirem... SPOKÓJ! Dziecko na pewno nie oddycha?! Trzeba uciskać klatkę piersiową. Wiecie jak? Dobrze... trzydzieści razy, potem dwa wdechy. Nie przestawaj dopóki nie przyjedziemy!
Karetką tłukło niemiłosiernie na wybojach drogi, a mimo to czułem samoistne drżenie własnych dłoni. Wiedziałem, że do przyjazdu "eski" będziemy we dwóch z tą resuscytacją.
- A to może potrwać... - w myślach szacowałem ilość kilometrów dzielącą karetkę specjalistyczną od naszego położenia.
Słupy elektryczne migały na poboczu, znikając w mokrych lusterkach. Pędziliśmy na złamanie karku, a w tamtej chwili miałem wrażenie, że nie zbliżamy się ani o milimetr do celu. W mojej głowie też migało. Myśli przelatywały na podobieństwo mijanych słupów.
- Ile ona może ważyć?
- Nie wiem, mała jest... Sześć, góra siedem kilo.
Przeliczenie dawek leków okazało się zadaniem z pogranicza wyższej matematyki.
- Adrenalina. Dziesięć mikrogramów na kilogram masy ciała... Dziesięć razy sześć... dziesięć razy sześć...
- Jeśli się zatrzymała, to niedobrze, prawda?
- Dziesięć razy sześć... Jaro, co ty do mnie mówisz? ...ku.wa, ile to jest dziesięć razy sześć?!
- Mówię, że to niedobrze rokuje...
- Amiodaron... Pięć miligramów na kilogram. Jak to było z tą strzykawką "dwudziestką"? Rurka: Wiek przez cztery plus cztery, to będzie... dobra, zobaczymy na miejscu, jaka jest duża. Defibrylacja cztery dżule na kilogram...
- Jak dojedziemy, łap zestaw pediatryczny, ja biorę defa. Jaro! Słyszysz mnie?! Bierzesz zestaw pediatryczny!

Zapiszczały hamulce, szarpnął mnie pas. Już można biec!
Wypadam z szoferki, łapiąc w locie defibrylator. Gnam, nie wiem dokąd. Widzę starszą kobietę, stoi w ganku i zanosi się rozpaczliwym płaczem.
- Po schodach na górę! - Jaromir szarpie się jeszcze z szafką skrywającą zestaw.
Biegnę, przeskakując po trzy schody na raz. Na górze wąski korytarz, jakieś pokoje... wszędzie pusto.
- GDZIE?!? - wołam zły, że nikt mnie nie kieruje. W odpowiedzi słyszę płacz dochodzący z ostatniego pokoju. Na miękkim dywanie porozrzucane zabawki, butelka z mlekiem, puste, dziecięce łóżeczko. Wreszcie ją dostrzegam. Przy ścianie klęczy skulona dziewczyna. Rytmicznie uciska jakąś sino-fioletową kukiełkę.
- To nie jest kukiełka..! 

Dalej już tylko migające obrazy. Wentylacja i uciski... Jaro szepczący jakieś zaklęcia:
- Zosiu, co ty zrobiłaś..? Co ty zrobiłaś..?
Maska, która nie chce się uszczelnić, łyżka laryngoskopu, która nagle nie pasuje do rękojeści, żyła, której nie ma, wkłucie doszpikowe, które nie daje się prawidłowo założyć, monitor, na którym od czasu do czasu pokazuje się rytm... i  znika.
Nie wiem, kiedy minęło czterdzieści minut akcji, kiedy lekarz przejął kierownictwo, kiedy podawaliśmy leki... Po niespełna godzinie, serce podjęło pracę, nic więcej.



* * *

Typ 1 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, wyciąga wnioski i dąży do trwałych zmian na lepsze.
Siadłem i ja, zacząłem dumać... Stosowany po wielokroć na kursach, schemat oceny i informacji zwrotnej, w tym przypadku nie chciał zadziałać.
- "Pamiętaj, aby następnym razem zrobić... cokolwiek..?" - ręce jakoś same opadły.


Typ 2 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, smutno kiwa głową i idzie oglądać TV. 
Pokiwałem i ja. Na telewizję nie miałem ochoty, za to, ze wszystkich sił, chciałem choć na chwilę stać się "Typem trzecim". Nie czuć, nie myśleć, nie analizować...

Typ 3 - po robocie siada... przed TV.
No nie potrafię.
Wgapiam się w ciemną taflę wyłączonego telewizora, żałując, że nie mam pilota z guzikiem "Myślenie Off".
- Ile jeszcze przede mną cudzych bratanic, synków, córeczek... i chwil utraty czujności? 

Oby jak najmniej
 Amen.

----------------------------------------------------
- Zosia, po kilku dniach pobytu na OIOMie, zmarła nie odzyskawszy przytomności.
- Jaro, podczas imprezy suto zakrapianej alkoholem, przyszedł i mi podziękował (do dziś nie wiem za co). Poryczeliśmy sobie po pijaku.
- Ja znów, jak za dawnych lat, sprawdzam wszystkie karetki od A do Z, tuż po objęciu dyżuru... No i wracam do pediatrycznych podręczników.
- Ten post miał być formą autoterapii... raczej słabo działa.
- Wszystkie postacie i wydarzenia zostały całkowicie wymyślone, jeśli ktoś dostrzega podobieństwo do prawdziwych zdarzeń... to jego problem.