poniedziałek, 23 lutego 2015

Impreza u wrażliwców

UWAGA: Osobom o słabych żołądkach, Czytelnikom po lub w trakcie posiłku, raczej dziękujemy ;)

XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.
... czyli Historie zasłyszane.

Ciężko spotkać wrażliwca w pogotowiu. Takiego, co to mdleje na widok krwi, albo wymiotuje, słysząc jęki cierpiącej babuleńki. 
Wokół sami twardziele. 
Kiedy zegar wybija kolejną pogotowianą zmianę, schodzą się wyselekcjonowane osobniki. Stalowa psychika, kręgosłupy z tytanu, cojones z żelbetonu... Niemal cyborgi. Dużo widzieli, przeżyli, jeszcze więcej słyszeli. Nic nie jest w stanie ich "ruszyć", a jeśli nawet któryś puści "pawia" na dyżurze, to wyłącznie dlatego, że
- Wczoraj zaje.iście popiłem z kumplami i coś mi siadło na żołądku.
I nikt się temu nie dziwi, nikt nie poddaje gastrycznych zaburzeń pod wątpliwość. Przeciwnie, wszyscy obecni kiwają głowami ze zrozumieniem i z miną absolutnie lekceważącą, nadymają policzki, rozbijając własne, lekko strawione treści pokarmowe o wewnętrzną powierzchnię siekaczy. Tymczasem karetka jedzie dalej, rozsiewając po okolicy oszałamiającą woń "pana" Mietka, etatowego chlora, księcia brudasów, cesarza grzybicy i bakterii kałowych. Na widok pędzącej chmury trujących oparów, okoliczna ludność trwożnie gromadzi się w kościołach i kaplicach, zwierzęta gospodarskie, niespokojnie wciągają w nozdrza ostatni wyziew morowego powietrza i natychmiast padają z wyprężonymi kopytami, ptaki spadają z nieba, niczym rażone piorunem... a ratownicy przełykając własne "troski", trwają na posterunku, przy "chorym" Mietku. Ludzie ze spiżu, z granitu, ludzie z powołaniem!

Nie ma wrażliwców w pogotowiu! Uczy się tego już najmłodszych adeptów, którzy fiknęli wiotkiego koziołka, oglądając jakąś operację, podczas szkolnych praktyk.
Jeśli padłeś bez tchu na płytki operacyjnego bloku, jesteś miękka faja i fujara. Możesz najwyżej pościerać podłogę w karetce, bo o prawdziwym wyjeździe w pogo, nie masz co marzyć. I zapamiętaj sobie, że zemdleć, to żaden wstyd, ale tylko z gorąca, albo z niewyspania (i to po imprezie). A paść "na widok", to straszna siara.
I tak, z pokolenia na pokolenie, kolejne rzesze ratowników przekazują sobie "twardość" i hart ducha.
Doskonale pamiętam, jak dawno temu, na uczelnianych praktykach, pierwszy raz zobaczyłem "cesarkę". Dokładniej rzecz ujmując, moje przerażone, coraz szersze oczęta zobaczyły doktorkę, wydzierającą z brzucha "nosicielki" za szyję, małe oślizłe "coś"... To "coś" nijak nie chciało wyleźć, klinując się barkami w zbyt małej szczelinie powłok brzusznych. Doktorka, najwyraźniej chcąc zaimponować całej grupie studentów-praktykantów, zaparła się w siłowym rozwiązaniu "cudu narodzin" i darła sino-zielone dziecię z gracją kombajnu na trzecim biegu. To był ostatni obrazek, który zarejestrowałem, bo już ułamki sekund później, jakiś mrok przesłonił moje wybałuszone gały i poczułem nieodpartą chęć położenia się na cudownie chłodnej podłodze. Znając podobne uczucie z dzieciństwa, kiedy to but koleżanki z podstawówki ulokował się dokładnie w moich rodowych "piłeczkach", wiedziałem, że chwila zapomnienia jest już blisko. Ze względu na niechybne i hańbiące konsekwencje utraty przytomności, nie mogłem sobie pozwolić nawet na krótką drzemkę w obecności kolegów z uczelni, grupy chirurgów, pielęgniarek oraz pana anestezjologa. W obronie własnego honoru, przykucnąłem w pobliżu anestezjologicznego stoliczka, pochylając głowę najniżej jak to było możliwe. Ćma w oczach nie ustępowała, ale dzięki zachowanym resztkom fonii, usłyszałem zdziwiony głos anestezjologa:
- Panie Crew, co pan tam robi? 
Wokół już rozchodziły się szydercze szepty i chichot
- Mdleje, patrzcie mdleje...
W akcie desperacji, nadal nic nie widząc, postanowiłem zagrać va banque. Po omacku sięgnąłem na dolną półkę stoliczka i wymacawszy coś w szeleszczącym papierku, udawałem naukowe zainteresowanie wyposażeniem sali operacyjnej. Wyciągając rękę z przedmiotem w papierku daleko przed siebie, palnąłem słabiutkim głosem:
- Doktorze... a to do czego służy?
Śmiech, jaki gruchnął po moim pytaniu, uświadomił mi, że w chytrym planie coś poszło nie tak.
Kiedy chwilę później odzyskałem wzrok, skonstatowałem, że oto siedzę na posadzce, z ręką wyciągnięta w stronę ściany, a w dłoni spoczywa zapakowana w szeleszczącą folię... resztka batonika Twix, którą doktor najwyraźniej zostawił "na potem" i zachomikował pod stoliczkiem.
Oj był piekący wstyd i "Crew wrażliwiec" do końca szkolnych dni... ale przynajmniej całkiem nie zemdlałem.
Od tamtej pory wiem, że w robocie trzeba być twardym na widoki, niewzruszonym na "zapachy" i najlepiej na czczo, ALE... kilka lat pracy nauczyło mnie też, że z pewnością czekają jeszcze na nas wszystkich sytuacje, na które nawet największy twardziel, nigdy nie będzie gotowy. Najważniejsze, to zachować spokój, pozostać "ą", "ę" profesjonalistą i nigdy nie śmiać się z rzygających kolegów... Bo dziś oni, jutro ty!

Historia dwudziesta druga - Impreza u wrażliwców.

Janek nie był świeżakiem w swoim fachu. Pierwsze kroki w pogotowiu stawiał jeszcze jako szofer dużych fiatów i polonezów z niebieskimi kogutami na dachu. Woził doktorów w białych, długich fartuchach, zbierał pacjentów, dźwigał drewniane nosze. Potem, zmieniające się realia zmusiły go do ukończenia szkoły i tak, z kierowcy-sanitariusza, Janek stał się ratownikiem medycznym.
Przez te wszystkie lata, napatrzył się na ludzką krzywdę, tragedie, katastrofy. Widział obrazki, które nie śniły się reżyserom i scenografom horrorów, za to śniły się jemu po nocach, nie raz, nie dwa. Mimo to, Janek zachował pogodę i spokój ducha, a także hart ciała. Koleżeński, stonowany, niezwykle trudny do wybicia z rytmu i wyprowadzenia z równowagi. Twardziel, ale łagodny w obejściu. Dziwił się zatem każdy, kto próbował Jankowi przesadnie w kaszę dmuchać, gdyż chłopak potrafił zadbać o swoje i jak mało kto, umiał w prostych, żołnierskich słowach zarysować różnicę poglądów oraz nakreślić własny punkt widzenia. Mówiąc krótko - Janek był swój chłop.
* * *
Mijał właśnie "nasty" rok Jankowej pracy w pogotowiu. Dzień zapowiadał się pogodnie, niosąc przez otwarte na oścież okno, rześkie masy porannego powietrza. Pierwsze promyki majowego słońca odbiły się w zakurzonej nieco szybie i pomiziały czerwony nochal śpiącej dyspozytorki. Niemal w tej samej chwili, na pulpicie rozbłysły lampki i zajęczał telefon. Halina Ja-Grab-Jeden, wytrenowanym przez dziesięciolecia ruchem, osunęła się wiotko na dyspozytorskim fotelu i przybijając czołem przycisk odbioru, wychrapała do przechylonej siłą bezwładu słuchawki:
- Pogotowie słucham...
Po minucie trwania w bezruchu i ciszy przerywanej jedynie brzęczeniem głosu w telefonie, Halina drgnęła. Unosząc jedną powiekę, nabrała powietrza w płuca i rutynowym tonem obwieściła światu nowinę:
- Eska do wyjazdu!!!

- Co mamy? - zapytał Janek człapiąc do Haliny z jednym butem w dłoni.
- Jedziecie raczej "do stwierdzenia", więc zasadniczo nie ma pośpiechu... - ziewnęła dyspozytorka.
- Raczej..? - Janek nauczony latami praktyki, wolał doprecyzować powód wezwania.
- Najpierw mówią, że pośpiechu nie ma, a potem ludzie nas chcą rozerwać na kawałki... - myślał, wspominając wiele podobnych sytuacji.
- No raczej, raczej... - odburknęła Halina nie otwierając oczu - Skoro już chłop do słuchawki mówi, że sąsiad chyba nie żyje, to RACZEJ jedziecie tylko stwierdzić.
- A to co innego. W takim razie szykuje się robota łatwa, lekka i "przyjemna".
Po tych słowach, Janek zgrabnie schwycił wypluwaną właśnie z drukarki kartę wyjazdową, pod pachę zgarnął śpiącego doktora, a przed sobą popędził równie zaspanego młodego szczawia, któremu jeszcze śniły się chwała i sława ratowniczego rzemiosła.

Kiedy dotarli pod wskazany adres, na podjeździe przywitał ich zielono-fioletowy jegomość z oczami wypadającymi niemal z orbit. Chłopina z trudem nabierał powietrza, charczał coś pod nosem i ogólnie wyglądał jakby miał zaraz umrzeć.
- To do niego jechaliśmy? - zapytał wciąż rozespany lekarz.
- Chyba nie... - mruknął Janek i dokończył w myślach - ...choć cuda się zdarzają.
Jednak w tym miesiącu limit na cuda został już dawno wyczerpany. Jegomość, zmieniając kolory na twarzy niczym kameleon na paradzie równości, zatoczył się w stronę karetki i wisząc na klamce od lekarskich drzwi, rzęził raport sytuacyjny.
- Ło Jezu..! Sąsiad umarł! W łazience..! Dawno chyba, bom go ze trzy tygodnie nie widział... Matko Bosko, ledwom stamtąd wylazł..!
Lekarz słuchał tej spowiedzi, wyglądając przez otwarte okno w drzwiach szoferki. Kiedy na wpół żywy mężczyzna zrobił pauzę, usiłując nabrać haust powietrza, doktorek natychmiast zażądał szczegółowych wyjaśnień, stawiając niezwykle precyzyjne pytanie:
- Ale, co..?!
- Co "co"?!? - zabulgotał oburzony jegomość - Tadek nie żyje! Ot co!!! I to strasznie nie żyje!!!
Przy ostatnich słowach, sąsiad świętej pamięci Tadeusza, przewrócił oczami i zatykając dłonią sine usta, popędził gdzieś na tył karetki, skąd po chwili dobiegł lament przypominający odgłos kaszalota ryczącego podczas zanurzania pod wodę.
Lekarz odprowadzał chłopa wzrokiem, a gdy ten wymknął się już nawet z zasięgu wstecznych lusterek, zakomenderował:
- Młody, bierz monitor, idziemy stwierdzić.
- A ja? - zapytał Janek ruszając nieznacznie kierownicą.
- A ty odjedź parę metrów, bo ci świadek cały tył karetki zarzyga.
Tego Jankowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyuczona przez lata troska o sprawność techniczną i wygląd taboru, przezwyciężyły ciekawość i gdy doktorek z ratownikiem zmierzali w kierunku domu, szofer sprawnie przestawił ambulans, odsłaniając tym samym żałosną scenę, która rozgrywała się tuż za paką Mercedesa.
Świadek haftował, niczym kot po tuńczyku z futrzanymi kłakami, karetka mruczała na jałowym biegu, tymczasem lekarz energicznym krokiem docierał już pod drzwi. Męskim, zdecydowanym gestem, szarpnął za klamkę i układając własne ciało zgodnie z geometrią wejściowego otworu, wykazywał wyraźny zamiar wkroczenia do budynku.
Nagle jego sylwetka zamarła w bezruchu. Z wnętrza szoferki wyglądało to tak, jakby drzwi do domu broniło jakieś niewidzialne pole siłowe. Chwilę potem, tkwiący nadal za kierownicą Janek zobaczył lekarza, który gwałtownie zasłania twarz, a jego korpus wygina się nienaturalnie w tył, zupełnie jakby z niewidzialnego pola siłowego wystrzeliła równie niewidzialna pięść i zdzieliła doktorka prosto w długi kinol.
Mijały kolejne sekundy, a zgięty wpół doktorek gestykulował coś do stojącego z defibrylatorem ratownika, wskazując mu wyraźnie kierunek drzwi. W kolejnej odsłonie, młody adept ratownictwa, z niemałym przestrachem na twarzy, zniknął w czeluściach posiadłości, by dosłownie po mgnieniu oka zostać z niej brutalnie wyplutym. Biedaczek turlał się w stronę karetki, charcząc niemiłosiernie. Wreszcie zawisł na drzwiach i wybulgotał do kabiny:
- Jasiu... pomóż ku.wa... Nie dajemy rady!
- Ale co..?! - Janek użył lekarskiej retoryki i uniósł brwi w zdumieniu.
- No ze smrodu nie dajemy rady!
- Wielkie mi rzeczy, smród! - myślał Janko, wysiadając z karetki - Wystarczy oddychać ustami. Cała tajemnica!
Spokojnym krokiem minął kucającego na podjeździe lekarza i uchylił drzwi. Jeszcze tylko usłyszał za sobą trwożny głos ratownika:
- Jasiu, jak będziesz wracał, to weź monitor, bo mi w korytarzu wypadł..!
Ruszył przed siebie. Po dwóch metrach przedsionka, poczuł jak przeraźliwy odór, niemal fizycznie uderza w jego ciało. Oddychanie ustami nie przynosiło ulgi. Ciężki smród wciskał się w każdy skrawek organizmu, paląc śluzówki i tocząc łzy z oczu.
Zatrzymał się przy pierwszym oknie. Próba otworzenia ramy skończyła się na gwałtownym szarpaniu okiennej klamki. Z każdym szarpnięciem czuł jak żołądek wykręca się niemal na lewą stronę. Jeszcze raz wciągnie trupi odór do swoich płuc i będzie katastrofa. Zawrócił. Przy drzwiach zaczerpnął bardziej świeżego powietrza i na bezdechu, łzawiąc jak po "Przeminęło z wiatrem", podreptał truchtem w paszczę lwa.
- W łazience... - brzmiał mu w głowie głos sąsiada - ...umarł w łazience!
Instynktownie zmierzał tam, skąd napierał największy wyziew. Po chwili, ślizgając się na mokrej, pokrytej bliżej nieokreślonym szlamem posadzce, wkroczył do łazienki.
Jeden rzut załzawionych oczu wystarczył, aby zlokalizować "ciało", choć po prawdzie, to, co spoczywało w wannie, kompletnie nie przypominało klasycznych zwłok. W brunatno-zielonych resztkach cieczy, zanurzona od co najmniej trzech tygodni, pływała niesamowicie napuchnięta i rozmoczona substancja, która kiedyś była człowiekiem. Teraz dosłownie wylewała się poza krawędzie wanny, pokrywając łazienkowe płytki tłustym osadem. Mniej więcej pośrodku niecodziennego sarkofagu, znajdowała się materia, której nabrzmiałe rysy przypominały napuchniętą i zniekształconą w strasznym grymasie twarz. Jankowi przyszło na myśl, że ta lekko kiwająca się w "wodzie" głowa, lada chwila eksploduje, opluwając go cuchnącymi wnętrznościami.
Wybuch głowy nie nastąpił, za to w Janku coś pękło. Przebrała się miarka negatywnych bodźców, nawet dla tak zaprawionego w pogotowiarskich bojach wiarusa. Ratownik-kierowca szarpnął nogami do ucieczki, czując jak gardło zalewa kromka z serem i mleczna zupka, spożyte naprędce przed dyżurem. Gnał w stronę wyjścia, niczym grzybiarz w tunelu goniony Pendolino.

Chwilę później, zreanimowana nieco, reszta zespołu "eS" w składzie lekarz i ratownik, mogła zobaczyć Jaśka w pełnym galopie, prezentującego tak zwane wymioty kaskadowe (jedna dłoń pod brodą, druga nieco niżej i do przodu, próbowała złapać to, co wyleciało spod pierwszej). Chłopina biegł, bez żadnej krępacji chlustając zawartością żołądka na prawo i lewo. Wreszcie skrył się za budą karetki, a o tym, że żyje świadczył jedynie płynący przez zabudowania odgłos jelenia na rykowisku.
Doktorek i młody, okazując pełne współczucie oraz zrozumienie, podeszli w pobliże "narożnika" ambulansu, za którym Janek miał swoje intymne 5, 10, 15 minut.
- Ej... - zapytał z troską w głosie lekarz - ...Na pewno gość nie żyje?
- Błuuuechchch..! - odpowiadał Jaś.
- Oglądałeś go dokładnie? Plecy też..?
- Buu... Buuueeechch! - niosło echo
- A defika z korytarza nie wziąłeś? - martwił się ratownik.
Kiedy tak cała trójka wzajemnie się wspierała, na podjazd, powoli, majestatycznie wjechał policyjny radiowóz. Z jego granatowego wnętrza wysiadł posterunkowy i zakładając służbową czapkę, wyważonym krokiem ruszył w stronę medyków. Z początku niepewność marszczyła policyjną brew, a najwyższy niepokój budziły dochodzące zza karetki dźwięki, które teraz już żywo przypominały krzyżówkę okrętowej syreny z jeleniem i niewydojoną krową. Funkcjonariusz podszedł do wciąż bladego lekarza i trzymając rękę na kaburze służbowego pistoletu, usiłował zerknąć za ambulans.
- Zgonik? - zapytał wychylając głowę za budę.
- A zgodnik... - odparł doktorek
- W domku?
- A w domku...
- A ten? Co robi?
- A rzyga sobie...
- W domku był..?
- Ano był...
- Aaaaaa... - twarz posterunkowego rozjaśniła się w szyderczym uśmiechu. Dłoń przestała błądzić wokół broni. Śmiało podszedł do białego jak papier Jasia i uważając na własne obuwie, klepnął go jowialnie w plecy.
- No jak tam, panie wrażliwy?! Chyba wczoraj straszna impreza musiała być, co nie?!? - to mówiąc zaśmiewał się rubasznie z własnego dowcipu.
- Kiełbasa... mi musiała... charrrk... tfu! ...zaszkodzić... - wystękał Janek i przetruchtał kilka kroków dalej.
- Ha ha ha! Jak dzieci! Jak dzieci..! - policjant pomaszerował odważnie w stronę domu. Wyciągając długą latarkę, notes i długopis, zniknął w czeluściach drzwi.

Trzy minuty później, Janek doszedł względnie do ładu ze swoimi odruchami. Płukał teraz usta mineralną, którą współczujący sąsiad przytaszczył z domu. Najwyższa to była pora na powrót do zdrowia, gdyż na podwórku rozpoczął się kolejny spektakl z cyklu "światło i dźwięk". Oto drzwi strasznego domu odskoczyły z hukiem, a z nich, niczym międzykontynentalna rakieta, wystrzelił zielony na twarzy posterunkowy. Pędził rozpaczliwie zatykając usta obiema rękami, spod których niepowstrzymanie tryskały radosne gejzery, krynice i strumyczki różnokolorowej cieczy.
- Oho! Podwójnie cedzony... - młody ratownik fachowo ocenił rodzaj wymiotów, jakie dręczyły mijającego ich w sprincie policjanta. Tymczasem ten, zgrabnie pokonał zakręt za karetką, by tam całkowicie oddać się pasji "mongolskich śpiewów gardłowych".
Kiedy funkcjonariusz ryczał wniebogłosy i krztusił się na przemian, Janek splunął chwacko ostatnim łykiem Cisowianki Perlage i z triumfalną miną, ruszył w stronę "śpiewającego" Organu Władzy. Po kilku krokach, stanął nad zgiętym stróżem prawa, poklepał go po skurczonych torsjami plecach, a następnie słodkim głosem wypalił:
- Coś mi się wydaje, że wczoraj tośmy razem byli na tej imprezie... Tylko ja chyba szybciej wróciłem do domu. Aha i jeszcze jedno... Doktor będzie potrzebował dowodu osobistego denata, więc jak już pan skończy się kłaniać publiczności, to proszę łaskawie poszukać w domu. Może wody?

czwartek, 12 lutego 2015

Zanim zima pójdzie precz.

Tekst pisany z myślą o motocyklistach, ale może jeszcze się komuś przyda?
Na zdrowie :)

"Wypadek, to bardzo dziwna rzecz. Nigdy go nie ma, dopóki się  nie wydarzy..." - Kubuś Puchatek.
 
...Pan Iks zmrużył oczy i z pełnym uczuciem rozkoszy, odwinął nieco mocniej manetkę gazu. Wiosenny wiatr unoszący się znad owiewki, szumiał w kasku, wywołując u motocyklisty niemal narkotyczne odurzenie.
- Taaak! Właśnie na to czekałem całą zimę! - pomyślał z dziecięcą radością i na ułamek sekundy przymknął oczy, nurkując po uszy w błogostanie.
Kilkadziesiąt metrów przed nim, na szarej jezdni czernił się kombinezon pana Igrek, który mgnienie oka wcześniej, zaliczył pierwszą tego sezonu, encyklopedyczną glebę. 

Zanurzony w motocyklowym orgazmie pan Iks, nie miał najmniejszych szans, by ominąć rozpłaszczonego na drodze kolegę. W przeraźliwym trzasku łamanych plastików, lądował nieopodal Igreka, szorując tyłkiem i plecami po resztkach obu motocykli, niczym po gigantycznych, kuchennych tarkach.
Niedługą chwilę później, Iks otrząsał się z najgłębszego szoku. Otwierane z wolna oczy, przywitał obraz leżącego nieruchomo kumpla. Absolutną ciszę przerywał jedynie przykry dźwięk rzężącego oddechu, tymczasem z poszarpanej nogawki własnych spodni, płynął szybko powiększający się, ciemnorubinowy strumień.

Ręka uniesiona w stronę potłuczonego motocykla, opadła w geście rezygnacji. Pan Iks wiedział, że kufry są puste. To miał być krótki wypad na podmiejską trasę. Taki "pusty przebieg", bez gratów i niespodzianek.

I. Apteczka potrzebna jest i basta.

Wielu z nas, wyruszając na motocyklowe szlaki, odsuwa przykre myśli o wypadkach i nieszczęśliwych zdarzeniach, których przecież "nie ma"... a nawet jeśli są, to mogą się wydarzyć wszystkim, lecz nie nam!
Zaryzykuję stwierdzenie, że kiedy wiosenne słońce zaczyna lizać asfalt pierwszymi jęzorami ciepła, przynajmniej osiemdziesiąt procent motocyklistów odpala swoje ukochane maszyny, mrucząc pod nosem właśnie takie zaklęcia: "Grzecznie, powoli... i żadnych wypadków."
Oczywiście można na tych czarach poprzestać i mrużąc oczy z zadowolenia, cieszyć się jazdą, ale zawsze, gdzieś z tyłu głowy pozostanie niewypowiedziane, spychane do pokładów podświadomości pytanie: "A co jeśli..?"
Co jeśli się wydarzy i niczym w dziecięcej wyliczance "na kogo padnie, na tego bęc", padnie właśnie na kogoś z nas? Czy jesteśmy na to choćby odrobinę przygotowani?
Każdy w miarę rozgarnięty motocyklista wie o tym, że są takie rodzaje "bęc", na które nie można się przygotować i w których nic już nie pomoże, ale czy nie byłoby szczytem tragicznej ironii, przetrwać jakiś "epicki wypadek" i zostać na asfalcie bez pomocy oraz bez przysłowiowego "kawałka bandaża"? A co jeśli "epicki wypadek" wydarzy się z dala od asfaltu? Bo przecież i w takie dzikie miejsca, potrafią nas zanieść nasze ukochane dwa kółka.
Nawet gdybym zrezygnował z tych hollywoodzkich wizji mega-katastrofy, nadal będę zdania, że niegroźna dla życia rana, rozcięcie, oparzenie i inne, o które wcale nie tak trudno podczas motocyklowych wypraw, również mogą popsuć radość z imprezy. Zwłaszcza jeśli apteczki brak i podczas przymusowego postoju, zamiast podziwiać pięknie zabandażowaną łapę pana Iks, wszyscy latają po okolicy w poszukiwaniu liści łopianu, kiosku z chusteczkami lub ciągną losy o to, kto poświęci swój kultowy T-shirt, aby zatamować krwawienie z rany pechowego Iksa.
Motocykliście apteczka potrzebna jest i basta, a nawiązując do klasycznego cytatu z Kubusia Puchatka, można powiedzieć, że

Apteczka to równie dziwna rzecz jak wypadek. Najczęściej, gdy jej nie ma, pojawia się właśnie ten drugi.

II. Która będzie dobra?

Odpowiedź na to pytanie może być równie trudna, jak wskazanie najlepszego motocykla na świecie. To co rajcuje jednych, dla innych jest kupą niepotrzebnego złomu. Z motocyklowymi apteczkami jest identycznie. Niektórzy najchętniej woziliby za sobą przyczepkę z wyposażeniem ambulansu, a innym wystarczy tabletka na ból głowy po zlotowej imprezie. Jedno jest pewne. Nie istnieje uniwersalna apteczka, którą wszyscy z zadowoleniem i powodzeniem będą użytkować, dlatego warto poświęcić chwilę, by zastanowić się nad własnym modelem i zawartością. Co w tej materii możemy zrobić?

1. Opcja "chybił-trafił". To wariant dla zdesperowanych lub leniwych. Polega na tym, że maszerujemy do najbliższego sklepu z akcesoriami motocyklowymi i kupujemy apteczkę, którą sprzedawca reklamuje jako "motocyklową". Następnie, bez oglądania zawartości, wciskamy ją pod kanapę motocykla lub do kufra i zapominamy o całej sprawie. W opcji tej, najbardziej pomocna jest sama świadomość, że apteczkę MAM. Minus takiego rozwiązania polega jednak na tym, że wszelkie aspekty "terapeutycznego" poczucia bezpieczeństwa, zazwyczaj ulatują z chwilą pierwszego otwarcia apteczki w nagłej potrzebie.
Aby uniknąć podobnych, przykrych (a czasem groźnych dla zdrowia i życia) rozczarowań, warto podumać dalej.

2. Określamy potrzeby: Np. czy projektowana apteczka ma służyć wyłącznie jednej, konkretnej osobie (coś w rodzaju "indywidualnego pakietu medycznego"), czy może wielu osobom (kierowcy i "plecaczkowi", uczestnikom rajdu, a może nawet przygodnym ofiarom jakiegoś wypadku?). Precyzując nasze wymagania w tym zakresie, być może zrezygnujemy z małych pakiecików na rzecz zbiorczej "sakwy wypadkowej", którą przed wyprawą, wręczymy kumplowi z największym doświadczeniem w obsłudze medycznych "fetyszy" lub po prostu temu, kto ma największe kufry ;)

3. Charakter aktywności: Nikt nie powiedział, że apteczka motocyklisty musi służyć wyłącznie na motocyklu (choć może tak być). Może ktoś zechce użytkować ją również w samochodzie, na górskich szlakach, w domowym zaciszu itp. Zdefiniowanie tych zastosowań pozwoli określić choćby wygląd, wielkość i rodzaj "opakowania", w którym zamkniemy nasze medyczne skarby.

4. Spektrum najbardziej prawdopodobnych, nieprzyjemnych  zdarzeń, w których możemy się znaleźć. A także czas trwania naszej aktywności i możliwości (lub brak) uzupełnień w trakcie.
Tu nie trzeba za wiele tłumaczyć. Wystarczy jako przykładu użyć porównania: Wyjazd na tor motocyklowy, tuż za rogiem (heh, kto ma tor za rogiem?) vs trzytygodniowa, motocyklowa wyprawa w "dzicz", z biwakowaniem w leśnych gęstwinach.

5. Ilość miejsca w/na motocyklu. Podczas kompletowania składu apteczki, bądźmy gotowi na wiele kompromisów, bo jeśli nie gustujemy w dostojnej jeździe Goldwingiem lub podobnym gabarytowo "krążownikiem szos", zazwyczaj cierpimy na znaczny niedobór przestrzeni bagażowej naszych motocykli i precjoza do udzielania pierwszej pomocy, muszą się pogodzić z całą masą innych, równie potrzebnych gratów.
-------------------
Biorąc pod uwagę choćby tych kilka zmiennych, łatwo dojść do wniosku, że apteczka u każdego z nas i za każdym razem, może wyglądać inaczej oraz przedstawiać inną zawartość. Jednak bezapelacyjnie, cechą wspólną powinien być fakt, że każdy z naszych "pakietów medycznych", jeśli ma dobrze służyć, musi być choć odrobinę przemyślany, a jego zawartość dobrze nam znana.

III. Do rzeczy panie, do rzeczy...

Jeśli ktoś z czytelników dotarł aż do tego wersu, będzie doskonale rozumiał, że publikowany poniżej skład apteczki jest wyłącznie przykładem, propozycją i jako taki NIE musi odpowiadać wszystkim. To moja apteczka motocyklowa, która z pewnością, jeszcze nie jeden raz zmieni zawartość (oby ze starości) ;)

1. Opakowanie (pokrowiec, futerał itp.) 
W moim przypadku wybór padł na bryzgoszczelną apteczkę EDC (Every Day Carry) polskiej firmy Baribal z Lublina.
Podobnych produktów na rynku jest multum. Do wyboru, do koloru. Cywilne, turystyczne i wojskowe IPMED-y. Szybkozrywalne, z możliwością dopinania paneli udowych, wyposażone w dodatkowe troki, linki paracordu, karabinki i inne bajery.
Apteczka, którą kupiłem nie należy do najmniejszych, ale w moim motocyklowym kufrze zawsze się zmieści. Mógłbym piać zachwyty na jej temat, lecz powiem krótko: Jestem bardzo zadowolony. Stosunek ceny do jakości - super.





Gdzie kupić?
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.332744006901792.1073741856.262257330617127&type=3
https://www.facebook.com/BaribalPoland?fref=ts
Wyrób szyty na indywidualne zamówienie, trzeba poczekać cierpliwie aż uszyją.
lub (modele innych firm)
sklepy z demobilem, wyposażeniem wojskowym i oczywiście sklepy internetowe.

Zawartość apteczki



2. Rękawiczki jednorazowe.
"Nitryle". Jako, że na co dzień pracuję w takich, nie mogło być innej decyzji. Rękawiczki nitrylowe mają sporo zalet. Są mocniejsze od lateksowych i nieco bardziej elastyczne od winylowych. Zdecydowanie rzadziej wywołują uczulenia, choć nosząc je dłuższy czas, można zaliczyć podrażnienie delikatnej skóry dłoni. Dostępne w kilku kolorach, nawet "motocyklowym" czarnym (choć akurat tej barwy nie polecam. Słabo widoczna na nich krew sprawia, że łatwo przeoczyć jakiś uraz lub ubabrać sobie buźkę niewidocznym początkowo płynem ustrojowym).
Rękawiczki jednorazowe są jednym z podstawowych artykułów, z których powinniśmy korzystać podczas udzielania pierwszej pomocy. Bez nich, sensowne działanie przy mocno pokrwawionym poszkodowanym, staje się trudne i z pewnością bardziej dla nas niebezpieczne.
Aby usprawnić pracę i zaoszczędzić odrobinę miejsca w apteczce, rękawiczki zwijam w ciasne ruloniki, po dwie sztuki. Warto wcisnąć do apteczki więcej niż jedną, czy dwie pary rękawiczek. Lepiej mieć bezpieczny zapas, na wypadek, gdyby jedne się zniszczyły lub chcielibyśmy "poczęstować" nimi pomocnika, ubrać dwie pary na raz (bo czasem warto mieć "ekstra zabezpieczenie"), albo po prostu zmienić przy większej liczbie poszkodowanych.
Gdzie kupić?
Do nabycia chyba w każdej aptece lub sklepie medycznym. Ponadto, jak zwykle, w internecie.

Fotografia pochodzi ze strony sklepu PRAKT - Practical Equipment
www.prakt.pl (warto zerknąć, co mają ciekawego)

3. Gaziki nasączone 70% alkoholem izopropylowym.
Mają działanie bakteriobójcze i grzybobójcze. Nadają się wyłącznie do stosowania zewnętrznego, więc ssanie ich podczas imprez dla lepszego humoru, nie wchodzi w grę. Można nimi sprawnie oczyścić okolice rany lub odkazić naprawdę niewielkie, drobne skaleczenia (uwaga dla wrażliwców: PIECZE jak ****). Można też odtłuścić nimi jakiś syf na ukochanym motocyklu. Ich zaletą są niewielkie gabaryty i pojedyncze, szczelne opakowania.
Gdzie kupić?
Do nabycia w sklepach medycznych, aptekach, drogeriach, stoiskach kosmetycznych itp.

4. Plastry z opatrunkiem.
Różnego formatu i przeznaczenia. Na rozcięte palce, aby nic nie przeszkadzało w precyzyjnym operowaniu gazem, hamulcem i sprzęgłem. Na czoło, aby kask nie "pił" jakoś bardziej niż zwykle. Na otarte pięty, aby po zejściu z motocykla, można było jeszcze przejść kilka kroków do "wodopoju". A także na wiele innych miejsc, które nie są warte bandaża i konkretnych opatrunków.
Gdzie kupić?
Do nabycia w sklepach medycznych, aptekach, drogeriach, stacjach benzynowych, stoiskach kosmetycznych itp.

5. Fiolki z solą fizjologiczną.
Sól fizjologiczna (NaCl) używana jest najczęściej w medycynie, czy ratownictwie, w formie kroplówki lub rozcieńczalnika/rozpuszczalnika do leków. Zastosowana w rozsądnych ilościach, nie powoduje w organizmie przeciętnego człowieka żadnych skutków ubocznych. Poza wymienionymi, może być stosowana np. do bezbolesnego przemywania większych ran.
Małych, jednorazowych fiolek NaCl używam najczęściej do płukania oka (oczu) po wizycie nieproszonego gościa (nie chodzi tu o teściową). Owady i inne paprochy mają to do siebie, że lubią wpadać nam w oko, zwłaszcza podczas precyzyjnych manewrów na motocyklu. Delikatne polewanie gałki ocznej solą fizjologiczną, nie wywołuje żadnych, negatywnych doznań. Zupełnie jak woda, tyle, że czysta i zawsze pod ręką.
Gdzie kupić?
Teoretycznie sól fizjologiczna powinna być sprzedawana na receptę. Mimo to, niektórzy farmaceuci prowadzą sprzedaż małych fiolek NaCl bez przepisu lekarskiego. Jeśli nie udało ci się kupić soli fizjologicznej u jednego magistra, poszukaj innej apteki. Raczej nie kupuj NaCl za pośrednictwem internetu (data przydatności do użycia i nieznane źródła pochodzenia).

6. Bandaże (inaczej: opaski) elastyczne, dziane, podtrzymujące (półelastyczne).
Nie wszystko da się zabezpieczyć małym opatrunkiem. Czasem pojawia się "rana jak u barana" i bez bandaża ani rusz.
Dostępne w kilku rozmiarach. Elastyczne pomogą przynieść niewielką ulgę rozhuśtanym stawom (np. kolanowym lub skokowym), a zwykłe (tzw. dziane) podtrzymają większy opatrunek na właściwym miejscu. Czasem znajdą nietypowe zastosowanie, na przykład podwiązanie wiszącej latarki w namiocie lub... podtrzymanie opadających spodni.
Gdzie kupić?
Apteka, sklep medyczny, internet.

7. Siatka podtrzymująca opatrunki (np. Codofix)
Świetnie sobie radzi z większymi opatrunkami, zwłaszcza zakładanymi na głowę. Zamiast męczyć się z fachowym czepcem Hipokratesa (solidny opatrunek głowy, wykonywany za pomocą dwóch lub więcej bandaży na raz), możemy użyć tej siateczki. Wystarczy odciąć żądany kawałek siatki, zawiązać zgrabną czapeczkę i już. Szybko, sprawnie i co najważniejsze - skutecznie.
Jak mawiał mój kumpel-instruktor: "Zakładasz na głowę i z głowy" :)
Siatka podtrzymująca opatrunki dostępna jest w kilku rozmiarach, z różnym miejscem zastosowania. Na głowę, na kolano, łokieć, udo, biodro, palec itp.
Gdzie kupić?
Apteka, sklep medyczny, internet.

8.  Gaza opatrunkowa (wyjałowiona)
To klasyka solidnego opatrunku. Przy jej pomocy można zasłonić całkiem sporą ranę, rozpocząć proces tamowania krwawienia, sprawnie usunąć zaschniętą krew i inne płyny ustrojowe z powierzchni ciała, a nawet umyć większy motocykl (przetestowane!). Jest tylko jeden warunek. Gaza MUSI być duża! Najlepiej 1 metr kwadratowy. Mniejsze, według mnie, mają niewielkie zastosowanie i po prostu szkoda na nie miejsca w ciasnej apteczce. Za pomocą małych gazików trudno nam będzie opatrywać duże, głębokie i mocno krwawiące rany (czasem będzie to wręcz niemożliwe). Zaletę dużej gazy stanowi również to, że jest podzielna i używając ostrych nożyczek, możemy uzyskać mniejsze gaziki, które nasączone esencją z herbaty, przyniosą ulgę zapalonym po długiej jeździe i patrzeniu na lachony spojówkom ;)
Gdzie kupić?
Apteka, sklep medyczny, internet. A herbatę w spożywczaku ;)

9. Opatrunek indywidualny OLAES
Adidas wśród opatrunków! ;) Zarezerwowany na naprawdę "poważną sprawę".  Dostępny w kilku rozmiarach. Zaprojektowany dla wojska, z myślą o użyciu w mocno stresujących warunkach pola walki.
Mógłbym o nim pisać długo, ale szkoda wyważać otwarte drzwi. Więcej na ten temat np. tu: https://www.paramedyk24.pl/430,opatrunek-indywidualny-olaes-modular-4-.html
lub tu: https://www.youtube.com/watch?v=YbKDNuLB54A
Gdzie kupić?
Dobrze wyposażone sklepy z akcesoriami militarnymi, internetowe sklepy medyczne.
Uwaga! OLAES kosztuje znacznie więcej niż tradycyjny bandaż i gaza, dlatego kupując go, upewnij się, że to oryginał. Podejrzanie niska cena (poniżej 20 zł za najmniejszy z opatrunków) może również oznaczać, że termin przydatności właśnie się kończy lub już upłynął.

10. Opatrunki oparzeniowe
Jaką przykrość sprawia dłuższe dotknięcie rozgrzanego wydechu wie tylko ten, kto się go dotknął. Podobną przykrość sprawia siadanie w imprezowym grillu, czy gaszenie peta na szyi kolegi z klubu.
Współczesne opatrunki oparzeniowe pomagają nie tylko zabezpieczyć ranę powstałą po ekspozycji na wysokie temperatury, ale również chłodzą uszkodzone tkanki i niosą sporą ulgę w bólu.
W mojej apteczce znalazło się miejsce dla opatrunków WATER JEL. Większy z nich, to stworzona dla wojska wersja z opatrunkiem powleczonym żelową substancją, pochłaniającą temperaturę i zabezpieczającą ranę. Jego zaletą jest również mniejsze i ponoć solidniejsze (w porównaniu do cywilnej wersji) opakowanie. Kolejne trzy małe saszetki zawierają sam żel i są pomocne przy drobniejszych powierzchniowo oparzeniach.
Na rynku dostępne są podobne produkty innych firm. Rozpiętość cenowa jest spora. Dlaczego zatem wybrałem akurat opatrunki firmy WATER JEL? No cóż... magia marketingu: https://www.youtube.com/watch?v=HaeDkw2iKHg
Gdzie kupić?
Dobre sklepy medyczne lub solidne sklepy internetowe. Warto poszperać w necie. Czasem można złowić stosunkowo tanio cały komplet tych opatrunków.

11. Chusta trójkątna flizelinowa.
Od klasycznej, bawełnianej różni się rozmiarem po spakowaniu (jest znacznie mniejsza) i ceną (tańsza). Jej najczęstszym zastosowaniem jest temblak podtrzymujący "zepsutą" kończynę górną. Niestety zazwyczaj oznacza to również chwilowy koniec jazdy na motocyklu, dlatego, aby ukoić żal i smutek, do drugiej takiej chusty można zapakować małe zakupy z pobliskiego sklepiku. Kilka piw na pocieszenie, spokojnie się zmieści do tego improwizowanego "tobołka" :)
Gdzie kupić?
Raczej każda apteka, sklep medyczny, internet.

12. Koc termiczny (folia NRC, koc-pomoc itp.)
Zazwyczaj dwustronny (srebrno-złoty), mocno szeleszczący, metalizowany koc. Jego główne zastosowanie to zapobieganie wychłodzeniu lub przegrzaniu poszkodowanych (w zależności od strony, którą okrywamy). Wyraźna, żywa kolorystyka sprzyja również lokalizacji poszkodowanych lub pomaga w oznaczeniu miejsca zdarzenia (z moich doświadczeń wynika, że folia NRC zwinięta w kulę i położona na środku jezdni, znacznie lepiej studzi zapał i skłania do hamowania niektórych kierowców, niż rozstawiony na poboczu trójkąt ostrzegawczy). Poza oczywistym zastosowaniem, koc termiczny świetnie się sprawdzi jako "klimatyzacja" naszego namiotu w największy skwar lub improwizowany pokrowiec na motocykl. Niewielkie rozmiary pozwalają zapakować do apteczki dwie lub więcej podobnych folii. Warto je mieć.
Tips and Tricks: Jeśli chcemy powstrzymać (spowolnić) wychłodzenie organizmu, okrywamy poszkodowanego (szczelnie) SREBRNĄ stroną DO CIAŁA. Jeśli rankiem (czasem południe, to też ranek), słonko zbyt mocno przygrzewa i nie daje nam spać w namiocie, umocujmy folię NA ZEWNĄTRZ całego namiotu SREBRNĄ stroną do słońca. Chłodek gwarantowany.
Gdzie kupić?
Apteki, sklepy medyczne, turystyczne, motoryzacyjne, internet.
Uwaga: Moim zdaniem, nie warto inwestować w "wypasione", super mocne koce termiczne za kilkadziesiąt i więcej złotych. Trochę smutno się człowiekowi robi, kiedy jego zajefajna, wielorazowa folia za stówę, odjeżdża karetką razem z poszkodowanym.

13. Nożyczki.
Niekiedy, podczas naszych motocyklowych wypraw do "dziczy", nożyczki są jedynym, jakże wysublimowanym łącznikiem z cywilizowanym światem. Wiecie jakaż to radość uciąć wiszącą na rozciętym palcu skórkę NOŻYCZKAMI? A nie jak zwierzęta odgryzać zębiskiem lub szarpać brudnym nożem, jak średniowieczny pastuch. Nożyczki, to naprawdę przydatne narzędzie. Zdecydowanie bardziej precyzyjne i mniej brutalne od noża, maczety i tasaka. Za pomocą nożyczek możemy "rozmnożyć" gaziki lub inne środki opatrunkowe, dociąć i wyprofilować niewygodną odzież motocyklową, delikatnie odsłonić z ciuchów uszkodzony fragment ciała i wiele, wiele innych.
Warto zainwestować w porządne, ostre!, chirurgiczne nożyczki, które nie stępią się po jednym ciachnięciu starej sznurówki. Jeśli zakupimy model z zakrzywionymi końcówkami, będziemy mogli bez obaw ciąć cieńsze warstwy odzieży, tuż przy skórze poszkodowanego. Czasem to naprawdę sporo ułatwia, a poszkodowany z dyndającą na wietrze złamaną nózią, jest nam niewymownie wdzięczny za delikatność i zrozumienie sytuacji.
Gdzie kupić?
Dobre sklepy ze sprzętem medycznym lub ich odpowiedniki w internecie.

Wszystkie wymienione powyżej materiały warto zapakować w różnej wielkości woreczki strunowe. Pozwoli to znacznie zmniejszyć rozmiary pakunków i zabezpieczy przed skutkami ewentualnego uszkodzenia (zwłaszcza opatrunki żelowe, wszelkie substancje płynne i mocno klejące)

Dopięte, przytroczone, przyczepione... 
czyli to, co faceci kochają - GADŻETY!



14. Latarka - czołówka.
Udzielanie pomocy w mroku jest równie kłopotliwe, co naprawianie motocykla po ciemku lub próba lokalizacji toalety na nieznanym kempingu w środku nocy. W każdej z tych sytuacji ciśnienie wzrasta, a przecież nie musi tak być. Wystarczy dobre i niezawodne źródło światła.
Latarka, którą wybrałem jest solidna, malutka, ma wytrzymałą baterię (działa już trzy lata bez wymiany) i co najważniejsze, doskonale świeci w kilku stopniach natężenia światła i dwóch kolorach (zimnym białym oraz czerwonym). Zawistni mogą ironizować, twierdząc, że do szczęścia brakuje tylko wygrywanych przez latarkę melodyjek. Otóż spieszę z wyjaśnieniem, iż latarka "gra"! No może nie melodyjki i nie sama, ale umieszczony na gumce malutki gwizdek, pozwala zasygnalizować swoją obecność kiedy trzeba lub "nagwizdać" zawistnym prosto w twarz :) Mała rzecz a cieszy.
Firma Petzl robi naprawdę dobre latarki i jest w czym wybierać.
Gdzie kupić?
Sklepy turystyczne, z artykułami wspinaczkowymi, internet.

15. Bransoleta z paracordu.
Paracord (Parachute cord), inaczej zwany linką spadochronową, jest lekkim, niezwykle wytrzymałym splotem nylonowym. Jego zastosowanie ogranicza właściwie tylko nasza wyobraźnia. Od sznurówki, przez troczenie bagażu na wyprawę, naciąganie namiotu, aż po awaryjne łączenie uszkodzonych części motocykla. Niestety nie nadaje się jako linka sprzęgła, ani do szycia ran i to jest chyba największa wada paracordu.
Estetycznie pleciona bransoleta pozwala skompresować od kilku, do kilkudziesięciu metrów linki i jak sama nazwa wskazuje, nosić to na nadgarstku (bez siary, że niemęskie, albo coś...). Ponieważ na moim nadgarstku jest miejsce wyłącznie na zegarek, bransoletę z paracordem zaczepiłem o taśmy apteczki, gdzie wygląda bardzo męsko... wręcz samczo ;)
Gdzie kupić?
Sklepy turystyczne, militarne, internet.

16. Karabinek dwustronny.
Wygodny w zapinaniu, solidnie stalowy i lekki, pomocny choćby w tymczasowym podwieszeniu apteczki na pasku spodni, plecaku, wystających częściach motocykla itd. No i całkowicie bezpieczny. Ten karabinek nie wystrzeli, choćby nie wiem co!
Jeśli komuś jeszcze mało, może sobie poczytać taką recenzję: http://www.testyoutdoorowe.pl/testy-2/akcesoria/nite-ize-karabinek-s-biner-slidelock/
Duży wybór rozmiarów, rozsądna cena no i wygoda w użytkowaniu. Ja jestem zadowolony.
Gdzie kupić?
Sklepy turystyczne, internet.

17. Plakietka na rzepie.
Świeci w ciemności (ale tylko przez chwilę), wygląda kozacko i jasno określa, kto rządzi na miejscu wypadku. Na motocyklowych zlotach pozwala zaimponować nieletnim, przygodnym "plecaczkom" płci żeńskiej ;) Przylepiona do apteczki dodaje +10 do ratowniczego skilla. Poza tym kompletnie bezużyteczna.
Gdzie kupić?
Na cholerę to kupować?!?

18. Staza taktyczna.
Pogromczyni masywnych krwotoków z kończyn. Stosowana do zmniejszania lub powstrzymywania utraty krwi w przypadku krwawień trudnych do opanowania tradycyjnymi opatrunkami. Pierwsza lub ostatnia deska ratunku. W większości przypadków zbędna, ale kiedy ten jedyny raz jest potrzebna, każdy błogosławi jej posiadanie. Powinna być przyczepiana na zewnątrz apteczki, w widocznym, łatwo dostępnym miejscu. Gotowa do błyskawicznego użycia.
Więcej na jej temat można/należy poczytać w internecie lub, co bardzo wskazane, przejść odpowiednie szkolenie z zasad posługiwania się podobnym sprzętem.
Gdzie kupić?
Sklepy z demobilem, militarne, internetowe sklepy z artykułami ratownictwa taktycznego.
Uwaga: W sprzedaży krążą "imitacje" oryginalnych staz taktycznych CAT, które (jak donoszą zainteresowane środowiska) w chwili najważniejszej próby, po prostu pękają! Głupio umrzeć z powodu bezczelnej podróby, dlatego przed zakupem (a już na pewno przed użyciem) należy upewnić się, że mamy oryginał.

19. Nóż ratowniczy.
Mój model to Gerber Hinderer Rescue. Dobry i przydatny wszędzie tam, gdzie "wysublimowane" nożyczki nie dadzą rady. Niezastąpiony przy cięciu wszelkiego asortymentu linek, pasów bezpieczeństwa, grubej (motocyklowej) odzieży i opony tego frajera, który wieczorem upokorzył cię przy lachonach ;)
W gratisie do tego akurat modelu noża, otrzymujemy komplet dziewięciu śrubokrętów z łącznikiem magnetycznym i uchwytem. Wszystko to w solidnym etui z cordury. Śrubokrętów jeszcze nigdy nie użyłem, ale ich obecność doskonale wpływa na moją męską żyłkę majsterkowicza  ;) W razie co, każda śruba moja!
Słabym punktem jest zbijak do szyb, który zawiódł mnie w bardzo trudnej sytuacji (choć być może, to ja w sposób nieumiejętny próbowałem zdemolować szyby tonącego auta?).
Więcej na temat noża Gerber można poczytać tu: http://www.military.pl/noz-ratowniczy-gerber-hinderer-rescue-1534_6886t
lub zobaczyć tu: https://www.youtube.com/watch?v=Oc18cSTnXZs
Gdzie kupić?
Sklepy z bronią, łowieckie, rzadziej turystyczne, a także aukcje internetowe.
Na rynku dostępnych jest wiele modeli noży ze słówkiem "rescue" w nazwie. Ich ceny nie są małe, dlatego przed zakupem warto dokładnie przestudiować opisy, specyfikacje, pooglądać testy i wybrać najbardziej pasujący "scyzoryk". Zdecydowanie namawiam, by tropić aukcje internetowe, gdzie można złowić ciekawy nożyk nawet o połowę tańszy niż w regularnym sklepie.
Dla kompletnych świrów i pasjonatów, chcących połączyć skuteczność ratowniczego noża z subtelnością nożyczek polecam to: https://www.youtube.com/watch?v=g9WH2eq1OYY
Totalny odlot. Tną motocyklowe ochraniacze, jak zwykłe nożyczki karton. Niestety cena też potrafi podciąć... z nóg.

20. Retraktor.
Sprytne, niewielkie urządzenie, które w trosce o nasz portfel, nie pozwoli zapomnieć lub zgubić drogocennego noża, komórki, latarki lub... żony (choć "to" ostatnie z oszczędnościami raczej nie ma nic wspólnego) ;)
Wystarczy zapiąć, gdzieś "pod ręką" i korzystać w potrzebie, bez obawy, że wypadnie i zginie. Nawinięta na specjalny bębenek linka (stalowa lub z kevlaru) pozwala operować zapiętym przedmiotem w zasięgu od kilkudziesięciu centymetrów do nawet kilku metrów (w zależności od modelu retraktora). Używane narzędzie można swobodnie puścić, a mechanizm sprawi, że całość wyciągniętej linki zostanie automatycznie nawinięta na bęben (o ile przypięty przedmiot nie jest zbyt ciężki) W razie nagłej potrzeby, przyczepiony do linki gadżet można szybko odpiąć i przekazać komuś lub wyrzucić (jeśli nas kompromituje). Pozwala na to solidny zaczep, który z pewnością sam, przypadkowo nie odpadnie.
Gdzie kupić?
Sklepy turystyczne, nurkowe, survivalowe... i chyba największy wybór: allegro, pod hasłem "retraktor".

21. Brelok ResQMe
Niby zwykły gadżet, ale w tym maluchu drzemie siła kolosa.W drobnej i lekkiej konstrukcji ukryty jest automatyczny zbijak do szyb (wystarczy docisnąć do szyby a całe szkło leci w drobny mak) i naprawdę super-ostry nóż do cięcia pasów lub odzieży. Bardzo pomysłowa i całkiem estetyczna, dostępna w wielu kolorach zabawka, która wisząc w aucie, przy samochodowych kluczykach, albo na motocyklowej apteczce, może któregoś dnia pomóc tobie lub innym wyjść cało z opresji.
Znacznie tańszy od najtańszego ratowniczego noża, zajmuje zdecydowanie mniej miejsca i waży prawie "nic".
Tu przykładowy pokaz możliwości tego maleństwa: https://www.youtube.com/watch?v=VjaIv5J5zGM
Gdzie kupić?
Wygląda na to, że jedynym dystrybutorem w Polsce jest http://sklepogniowy.pl/p/64/526/-resqme-noz-do-pasow-i-zbijak-do-szyb-nr-kat-651-resqme.html
Trochę zawyżona cena nie zachęca do kupna, ale w "zagranicznych portalach aukcyjnych" można nabyć ten gadżecik znacznie taniej.

* * *
To już wszystko, przynajmniej na ten moment. Niewykluczone, że w przyszłości, wraz z nabywaniem doświadczeń i nowych gadżetów, będę rozwijał temat motocyklowej apteczki.
Jak wspominałem na wstępie, każdy może/powinien stworzyć własny skład apteczki, który z pewnością będzie ewoluował. Mój  motocyklowy "pakiet indywidualny" może służyć przykładem, ale źródeł inspiracji jest znacznie więcej. Czytelnikom zaciekawionym tematem polecam również wirtualną wizytę w internetowych sklepach ze sprzętem ratownictwa taktycznego. Tam można pooglądać i poczytać o wielu "bajerach", które mając główne zastosowanie w wielu armiach świata, mogą być równie przydatne motocyklistom, choćby ze względu na uniwersalność, łatwość obsługi, niezawodność, niewielką wagę, kompaktowe rozmiary i całą masę innych przymiotów.
Nie będę polecał konkretnych sklepów i firm. Wybór jest naprawdę duży i warto poszukać w kilku miejscach, aby nie przepłacić. Za to serdecznie NIE polecam zakupów w sklepie EmerMed vel sklepratowniczy.pl. Mają nieprzyzwoitą wręcz przebitkę cenową, opisy oraz ceny niektórych produktów są nieaktualne, przez co wprowadzają klientów w błąd... i bardzo, ale to bardzo się na nich zawiodłem... ja i mój portfel.

Tymczasem, kończąc to mocno przydługie opracowanie, chciałbym głośno i wyraźnie powiedzieć o rzeczy oczywistej, lecz niezmiernie ważnej:
 Żadna, nawet najdoskonalej wyposażona apteczka, sama nie uratuje zdrowia lub życia.
Do kompletu potrzebne są jeszcze umiejętności oraz wiedza, a te najlepiej zdobyć pod okiem kogoś, kto "ogarnia" temat i swym doświadczeniem chce również "ogarnąć" innych.
Powodzenia.

poniedziałek, 2 lutego 2015