tag:blogger.com,1999:blog-25548672869648354732024-02-21T01:41:15.446+01:00paramedic on boardcre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.comBlogger204125tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-8364767280799243542015-05-02T17:08:00.000+02:002015-05-03T01:04:39.641+02:00Sprostowanie dla życiem doświadczonych i nie tylko...<span style="color: #990000;"><b>W poprzedniej części:</b></span><br />
<i>"Chciałbym, niczym Max Kolonko, powiedzieć jak jest, skomentować jakoś,
zaczynając od kultowego już tekstu: "Moja ocena tego jest taka...", ale
chyba zbyt długo mi zejdzie, by dobrać właściwe, nie wulgarne słowa.
Zamiast komentarza, po prostu plasnę się z rezygnacją w czoło i pójdę
uprawiać swoje hobby, bo pogoda dziś ładna... I mam nadzieję nie spotkać
na swej drodze żadnej karetki ze "specjalistą" w środku."</i><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<br />
Oj... Trzeba było jednak zrezygnować z plaskania się w czoło, a także z pięknej pogody. Należało przysiąść dłużej nad laptopem i napisać do końca, co autor miał na myśli, bowiem z <u>niektórych</u> komentarzy zamieszczonych pod postem, a także z prywatnych wiadomości, jakie od Was otrzymałem, wynika, że nie wszyscy "zrozumieli tabelkę".<br />
No trudno... I choć mleko już rozlane, to lepiej pościerać, co się jeszcze da i sprostować, co się pokrzywiło.<br />
<br />
<b>1)</b> Mój blog jest niezobowiązującą formą wyrażania moich myśli, wrażeń i opinii mających źródło w pracy, którą wykonuję. Nigdy nie ukrywałem, że zarówno teksty publikowane na blogu, jak i grafiki zamieszczane na profilu, są formą auto-terapii i ochrony przed (wszystkim znaną) patologią oraz absurdami systemu, w jakim przyszło mi (i Wam) funkcjonować.<br />
To działa w dość prosty sposób: Coś mnie "gryzie", doskwiera, wywołuje jakiekolwiek uczucia - piszę o tym, fotografuję zabawki Lego (he, he... stary chłop!) lub majstruję w programach graficznych, by stworzyć obrazek. Tak prewencyjnie - żeby nie zwariować!<br />
Bardzo doceniam to, że chcecie mnie "odwiedzać" od czasu do czasu, że dzielicie się swoimi uwagami (również tymi niepochlebnymi) w komentarzach i mailach, ale...<br />
NIE jest moją intencją, za pośrednictwem wyżej wymienionych form aktywności, naprawiać ratowniczy i medyczny półświatek, być "kaznodzieją" lub czynnie i z premedytacją wpływać na opinie Czytelników. Wbrew temu, co sądzą o mnie niektórzy znajomi, jestem realistą, a w opowieściach o walce z wiatrakami, najwięcej pozytywnych emocji zawsze wzbudzał u mnie nie Don Kichot i nawet nie Sancho Pansa, ale poczciwy osiołek Rufio :)<br />
Jeśli ktoś z Czytelników, po lekturze moich tekstów, podzieli moją opinię, wyciągnie pozytywne dla siebie wnioski lub odniesie jakąkolwiek korzyść na duchu, bądź ciele... dobrze! To jest "moja marchewka" ;)<br />
Oczywiście mam świadomość, że nie zawsze i nie wszystkim, to co robię i mówię, musi się podobać. Daję słowo, że analizuję wszystkie Wasze głosy oraz uwagi (nawet te wulgarne, z pozoru prostackie) i staram się wyciągać wnioski, jednak zawsze wychodzę z założenia, że Czytelnicy odwiedzają mój blog/profil, BO CHCĄ.<br />
Strona <b>paramedic on board</b> nie jest obligatoryjna w internetowym abonamencie (hmm... może to jest pomysł? ;)) i nigdzie nie znajdziecie namolnych reklam do niej zachęcających. Dlatego gorąco wierzę, że jeśli Ktoś tu przypadkowo zawitał i z jakichkolwiek powodów, zrobiło Mu się przykro, powie mi o tym lub po prostu więcej nie wróci. Nic na siłę.<br />
Ja zazwyczaj i tak robię swoje... czasem za marchewkę, czasem niestety pod kijem, a najczęściej "dla własnej zdrowotności".<br />
<br />
Skoro wyjaśniłem już motywy, jakie mną kierują w publikowaniu <u>własnych</u> przemyśleń i opinii, mogę przejść do dalszej części "prostowania".<br />
<br />
<b>2)</b> Jak już wspominałem, część komentarzy pod postem oraz prywatnych maili mocno mnie zaniepokoiła. Po raz kolejny dostrzegam w nich wiele negatywnych stereotypów. I tak:<br />
Mamy "Beton", czyli starych, "głupich" ratowników i sanitariuszy, którzy "w algorytmie NZK, potrafią jedynie odnaleźć uchwyt do aluminiowej walizki". Są gnuśni, zarozumiali i nie robią nic poza zajmowaniem miejsc pracy młodym i chętnym.<br />
Mamy również "Doświadczonych". To ci sami "starzy" ratownicy i sanitariusze... tylko widziani własnymi oczyma i przez różowe okulary. Są najmądrzejsi, najdoskonalsi i ogólnie "mucha na nich nie siada"... Za to "wsiadają" na nich:<br />
"Młodzi-Gniewni", czyli "świeżaki" po szkole, bez pojęcia i sumienia. Za garść groszówek, bez mrugnięcia powieką, przyszliby na dziesięć dyżurów pod rząd i wykosili starą gwardię utrzymującą rodziny, dzieci i matki karmiące...<br />
Tymczasem, te same "świeżaki" wolą mówić o sobie "Światła przyszłość systemu". Wyedukowani, przygotowani na każdą ewentualność, gotowi własnym dyplomem licencjackim ciąć błonę pierścienno-tarczową pacjenta i tamować krwotoki ze wszystkich arterii jednocześnie. Oczywiście wszystko to, do pierwszej wpadki lub do odpracowania roku, góra dwóch w warunkach obecnego Systemu PRM (jak wiadomo, dyplom średnio się nadaje do podcierania biegunek, leczenia kaszelku i ratowania "toksycznego działania alkoholu", które to "nagłe stany" są naszym głównym zajęciem w pracy).<br />
<br />
I teraz właśnie nadszedł czas, na to, czego nie napisałem w poprzednim poście. Otóż: <i>"Moja ocena tego jest taka:"</i> Wśród nas, jak niemal w każdym zawodzie, znajdziemy "prawdziwy, stary beton" i "prawdziwie doświadczonych" (tych zdecydowanie mniej, ale jednak). Spotkamy "młodych-gniewnych", ale też "młodych-światłych i pokornych". Możemy również natknąć się na "młody beton" (lub przynajmniej gips, bo łatwiej ich skruszyć) i wreszcie na tych "zwykłych" starych, młodych i średnich.<br />
Wszyscy oni/my, działamy lub (w przypadku osób bezrobotnych, świeżo po studiach) marzymy o tym, by działać w systemie, który (i to należy podkreślić) mimo specyfiki, jaką jest walka o ludzkie życie i zdrowie, nadal pozostaje PRACĄ. Pracą, czyli najczęściej powtarzalnymi czynnościami, wykonywanymi dzień w dzień, noc w noc (tygodnie, miesiące i całe lata).<br />
Oczywiście nie możemy zapominać, że istotą naszej pracy jest CZŁOWIEK oraz jego dobro i takie przymioty jak: wiedza, doświadczenie, rzetelność, odpowiedzialność, może nawet pasja, są w tej "robocie" potrzebne (lub choćby pożądane), ale też <u>nie wolno</u> nam udawać, że nie istnieją dla nas pojęcia: godnych warunków zatrudnienia, szacunku społeczeństwa i nas samych, poczucia stabilności i bezpieczeństwa, możliwości samorealizacji i wielu innych czynników, umożliwiających właśnie skuteczną PRACĘ.<br />
Zgadzając się z powyższymi tezami, łatwo dostrzeżemy, że nie wszystko zależy wyłącznie od naszego "chciejstwa" oraz dobrej woli, a na wiele spraw nie mamy bezpośredniego wpływu. Trochę to smutne, trochę straszne, a na pewno bardzo demotywujące.<br />
Mimo to, jestem gorącym zwolennikiem działań pod hasłem: NAPRAWIAJĄC RATOWNICZY I MEDYCZNY ŚWIAT - ZACZNIJ OD SIEBIE! (a jeśli nie chcesz nic naprawiać, to przynajmniej nie psuj!)<br />
Tu warto wspomnieć, że argumenty "młodych" w stylu: "Ta praca wymaga
absolutnego poświęcenia, bez względu na bilans zysków i strat, a kto
tego nie rozumie, niech zmieni zawód", są warte dokładnie tyle samo, co
zachowania "starych", którzy "obrażeni na zły system i niesprawiedliwość
społeczną, na złość pacjentom i lekarzom, pozostaną dyletantami,
nieukami i, jak to dosadnie napisała jedna z Czytelniczek *debilami*".<br />
Jedni i drudzy, w swoim zacietrzewieniu lub bezmyślności, są pomocni i przydatni, jak umarłemu kadziło. <br />
<br />
<b>- Zacznij od siebie, albo przynajmniej nie psuj, Ratowniku!</b><br />
W duchu tego właśnie hasła, pisałem posta "Życiem doświadczeni". Na co dzień, wokół mnie jest sporo osób "betonowych" i "pseudo-doświadczonych". Nie zwalczam jednak ich zawodowej filozofii. Po prostu uważam, że każdy z nas odpowiada za swoje działania i zaniechania. Nie chcesz "wiedzieć", to nie. Twoja sprawa!<br />
Nie rozumiem jednak, po co ktoś "życiem doświadczony" wydaje kupę szmalu, poświęca naprawdę dużo wolnego czasu (być może bierze nawet urlop) i jedzie szmat drogi na szkolenie/kurs, na którym nie chce przyjąć ani krzty wiedzy i cudzych podpowiedzi??? Mało tego, przeszkadza, a wręcz uniemożliwia innym skuteczną edukację! Pies ogrodnika?<br />
Czyli co..? W pracy, trzeba siedzieć cicho i się nie wychylać, bo zaraz zgnoją, wyśmieją, zmieszają z błotem. Na szkoleniu też "morda w kubeł", bo loża "mądrych inaczej" czuwa nad młodym pokoleniem i starszymi "wykolejeńcami", którzy, przed zawodowym zgonem, chcieliby się nawrócić i łyknąć w komunii opłatek nowej wiedzy. Istna paranoja!<br />
<br />
<b>- Zacznij od siebie, albo przynajmniej nie psuj, Instruktorze!</b><br />
Dawno temu, jeden z doświadczonych instruktorów, którego do dziś bardzo szanuję, podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na temat kursantów, którym na zajęciach i egzaminach "wybitnie nie szło":<br />
<i>- Powiedz mi Crew, jak myślisz... Jeśli nie dasz temu ratownikowi certyfikatu, punktów edukacyjnych, nie zaliczysz egzaminu... Czy on przez to zrezygnuje z wykonywania zawodu? Poszuka innej roboty? Nie! On będzie nadal pracował w przeświadczeniu, że jest gorszy i nic nie umie. Myślisz, że to poprawi jego jakość działania i skuteczność?</i><br />
<br />
Wówczas zgadzałem się z tą teorią... Dziś wyraźnie widzę, że nie przystaje ona do panujących w środowisku realiów. Dlaczego?<br />
Ano dlatego, że ratownicze osobniki "ociekające zajebistością" są niestety przeważającym gatunkiem naszej biosfery (ich wiek i staż pracy nie gra żadnej roli). Dawanie im certyfikatów, punktów, zaświadczeń dla "świętego spokoju", poprawności i dobrych układów z organizatorem szkoleń lub po prostu dla kasy (tak, tak!), jest naszym-instruktorskim GRZECHEM! Właśnie tacy kursanci, z certyfikatem w dłoni i wpisem do "zielonej książeczki", wręcz zanurzają się w zbiornikach z tabliczką "Uwaga zajebiście inteligentna ciecz! Nurkowanie grozi geniuszem!". I żadna siła, żadna pomyłka, żadna śmierć pacjenta ich stamtąd nie wyciągnie.<br />
Problem w tym, że te baseny, do których skaczą, nie zawierają żadnej "mądrej cieczy", tam pływa zwykła gnojówka ignorancji i chamstwa.<br />
<br />
Nie wierzycie? <br />
Jakiś czas temu, zdarzyło się ratowniczce-instruktorce, pilnować kursantów podczas testu teoretycznego na certyfikowanym i bardzo drogim kursie. W czasie pisania, kilkukrotnie, delikatnie zwracała uwagę uczestnikom, by pracowali samodzielnie. Chwilę później, na korytarz wypadł zapieniony ze złości ratowniczek i darł się na cały głos:<br />
- Powiedzcie tej głupiej blondi, że nie taka była umowa! A w ogóle, to ku.wa mieliśmy dostać odpowiedzi do testu!!!<br />
<br />
To ich wina, czy nasza? <br />
Nie jestem Don Kichotem. Jestem zwyczajnym Rufiem, ale w takich chwilach naprawdę mam ochotę skorzystać z kopyta. <br />
- Przynajmniej nie psuj, Instruktorze!<br />
<br />
<b>3) </b>Na zakończenie chciałbym bezpośrednio odnieść się do Waszych, <u>wybranych </u>komentarzy, które po części już zniknęły z zakładki pod postem (i nie ja je usuwałem)...<br />
<br />
Zawodowy podział na "młodych" i "starych" zawsze był, jest i będzie. Animozje i nieporozumienia między tymi grupami są nieodłączną częścią ewolucji lub rewolucji każdego systemu i filozofii pracy, ale...<br />
Też kiedyś byłem "młodym" i myślałem, że wszystko zmienię. Też kiedyś będę "starym" (chyba, że wcześniej zaliczę zawodowy zgon z przyczyn zdrowotnych lub kadrowych) i mam nadzieję, że nie zapomnę "młodzieńczych porywów".<br />
Pamiętając o tym wszystkim, mimo mojego "rufiostwa", aż chce mi się zaapelować:<br />
<br />
"Stary wiarusie" - Ratowniku. Pomyśl, że Ty też kiedyś zaczynałeś w tej robocie. Być może ktoś zrobił dla Ciebie wiele dobrego, a być może, ktoś Cię na starcie skrzywdził. Prawdopodobnie jesteś już znużony, rozczarowany, zawiedziony, wku.wiony i wiele innych z końcówką "any", "ony". Mimo to, zastanów się, co chciałbyś dać młodszym, wiedząc, że któregoś dnia, to oni mogą decydować o Twojej pracy, karierze, zdrowiu, a nawet życiu...<br />
<br />
Młody Ratowniku/Ratowniczko, Studencie-Studentko. Odrobina pokory i własnego rozsądku względem starszych Kolegów (nawet debili), nie zaszkodzi, a czasem paradoksalnie może przynieść profity. Nie wszystko jest zawsze tak proste, jak scenariusz na manekinie, w szkole, a przewrotne życie sprawia, że nawet ręce "debila" mogą Ci kiedyś uratować zawodowe dupsko.<br />
I nade wszystko, pamiętaj Młody Ratowniku/Ratowniczko, Studencie/Studentko, że nawet teoretyczne dywagacje o PODKŁADANIU KOLEGOM ŚWIŃ w pracy, powodują, że stajesz się dokładnie takim samym człowiekiem, jak ten "stary debil, nieuk", którym tak bardzo pogardzasz. Przy okazji, szykujesz sobie codzienne, zawodowe piekło, jakiego jeszcze nie ogarniasz swoją studencką wyobraźnią!<br />
Nie tędy droga... przynajmniej nie moja.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Na tym kończę moje przemyślenia i długaśne sprostowanie do Młodych i tych Życiem doświadczonych...<br />
Jestem gotów na ewentualne "marchewki" lub "kije" w komentarzach... Obiecuję wszystkie przyjąć na klatę i zrobić to, co każdy Rufio w takiej sytuacji... znów zaryczeć ;)cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com31tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-29396331463483128032015-04-27T11:26:00.002+02:002015-04-27T11:26:55.721+02:00Życiem doświadczeni.Mężczyzna leżał na wznak, spoglądając bezradnym, rozedrganym wzrokiem w przysłonięte rusztowaniem niebo. Jęczał z bólu przy każdej próbie złapania oddechu, a w otwartych ustach, co rusz pojawiała się wiśniowo-różowa piana.<br />
- Dzień dobry, pogotowie ratunkowe...<br />
Głos dobiegał jakby zza grubej ściany. W uszach poszkodowanego ciągle szumiało od upadku.<br />
- Słyszy mnie pan?!<br />
Podjął wysiłek, by zlokalizować osobę wypowiadającą natarczywe słowa. W poszukiwaniu rozmówcy, zadarł głowę nieco w tył, ale pełny zakres ruchu uniemożliwiał ostry ból wiercący dziurę, gdzieś w głębi szyi. Tymczasem głos mówił dalej.<br />
- Dobra, otwiera oczy, rusza się. Jest przytomny. Dawaj kołnierz.<br />
Nad głową zamajaczył niewyraźny kształt człowieka w jaskrawej kurtce. Wzrok z trudem wyostrzył się na plakietce z napisem "Ratownik Medyczny".<br />
- Ratujcie... - chciał krzyczeć, ale zamiast tego, z jego ust wypłynął słaby głos i odrobina podbarwionej krwią śliny.<br />
- Gościu, mów co cię boli? - ratownik usiłował zebrać wywiad i jednocześnie zakładał kołnierz ortopedyczny.<br />
- Żebra... - wycharczał, czując jak w poruszanej szyi chrzęści coś nieprzyjemnie.<br />
- Tylko żebra? Pokaż pan...<br />
Medyk podniósł potarganą koszulkę i macał dłonią ścianę klatki piersiowej. Z lewej strony widać było wyraźną deformację, która to unosiła się, to znów opadała pod skórą, odwrotnie do ruchów reszty żeber.<br />
- Coś jeszcze boli? Brzuch? - ratownik dopytywał, uciskając dłonią powłoki brzuszne.<br />
- Nic... Zupełnie nic nie czuję...<br />
- Dobra... - badający zignorował odpowiedź pacjenta i dopytywał dalej<br />
- Co pan robił? Skąd spadł? Stracił przytomność?<br />
- Nie straciłem... Spadłem z góry... - mężczyzna wzrokiem wskazał ustawione przy budynku rusztowanie - Ciężko oddychać... - poskarżył się.<br />
- Ech... - ratownik westchnął znużonym głosem - ...daj mi słuchawki i idź po deskę. - warknął do kolegi.<br />
- Pan pooddycha chwilę głęboko! - powiedział wkładając do uszu oliwki stetoskopu.<br />
Po prawej stronie słychać było delikatne szumienie, ale lewa ściana klatki piersiowej milczała jak zaklęta. Medyk jeszcze raz, dla pewności osłuchał obie strony, potem jeszcze raz i ponownie.<br />
- Dobra, mamy odmę po lewej... - powiedział do drugiego ratownika, który właśnie układał deskę obok poszkodowanego.<br />
- Gruba igła i jedziemy z tym koksem!<br />
Chwilę później igła pomarańczowego wenflonu wbiła się pomiędzy uszkodzone z lewej strony żebra.<br />
- Nic nie syknęło? - zdziwił się badający - Dawaj następną!<br />
Drugi wenflon miękko zatopił się w przestrzeń międzyżebrową, podobnie do poprzedniego, nie wydając oczekiwanego dźwięku.<br />
- No co jest?! - ratownik wykazywał lekkie zniecierpliwienie robotą, która nie szła po jego myśli.<br />
- No nic. Rolujemy gościa na deskę i do karetki! - zakomenderował i sapiąc z wysiłku, wprowadził w czyn zaplanowaną technikę transportu.<br />
- Jedziemy do szpitala! - krzyknął gromko, gdy drzwi ambulansu zatrzasnęły się za kierowcą-ratownikiem. Ruszyli wyjąc sygnałami.<br />
Kilka kilometrów dalej, pacjent zaczął pojękiwać nieco inaczej niż dotychczas. Różowa piana ściekała mu z kącika ust, barwiąc białą, miękką wyściółkę kołnierza.<br />
- No, co tam się dzieje? - ratownik ruszył się z fotela i nachylił nad noszami.<br />
- Słabo mi... - zajęczał ranny - ...mam czarne plamy przed oczami. Ledwo widzę.<br />
- Może ciśnienie panu zmierzę..?<br />
Spuszczane z mankietu powietrze syczało długo i równomiernie, a wskazówka na manometrze zaczęła podrygiwać dopiero przy wartości osiemdziesiąt milimetrów słupa rtęci. Ratownik niepewnym ruchem rozwijał kabel prowadzący do monitora, zapiął elektrody i ustawił na panelu obraz z odpowiednich odprowadzeń.<br />
- Sześćdziesiąt dwa na minutę, miarowe... - powiedział sam do siebie, obserwując krzywą ekg i nieco uspokojony klapnął na fotel.<br />
Jakby na potwierdzenie uspokajającej diagnozy, pacjent przestał jęczeć. Charczał cicho w rytm urywanego oddechu, a z każdym westchnięciem ponad wargi wzlatywały malutkie, bordowe kropelki, niczym miniaturowe, dojrzałe wiśnie.<br />
Mijały kolejne minuty, karetką tłukło na nierównościach drogi.<br />
- Pan mnie słyszy?! - kierownik zespołu ratownictwa medycznego kilkakrotnie potrząsał ramię pacjenta. Nie było żadnej reakcji. Medyk ponownie napompował mankiet ciśnieniomierza. Tym razem pomiar wskazał pięćdziesiąt milimetrów. <br />
- Gość stracił przytomność. Monitorujemy i jedziemy dalej! - zawołał do kierowcy, kolejny raz spoglądając na ekran defibrylatora.<br />
Dziesięć minut później, ranny mężczyzna westchnął tak jakoś głęboko, przeciągle i przestał oddychać. Miniaturowe kropelki zastygły na nieruchomym podbródku.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
- W tym miejscu zakończymy sobie tę pozorację... - westchnąłem ciężko, niczym pacjent, którego tor oddechowy symulowałem od kilku minut. Postanowiłem przerwać scenariusz, bo ilość błędów, jaką popełnił ratownik, powoli umykała moim zdolnościom zapamiętywania. Zmuszanie chłopaka do dalszych działań na manekinie zakrawałoby już o molestowanie.<br />
Nerwowo miętosiłem w dłoniach długopis, zastanawiając się, jak przekazać informacje kursantowi, aby zrozumiał niezwykle "żywą" potrzebę dokształcania się, a przy tym nie odczuł wstydu i presji zgromadzonych w sali uczestników szkolenia.<br />
- Zacznijmy od początku... - powiedziałem, patrząc łagodnie na umęczonego akcją ratownika - Podchodząc do pacjenta z takim mechanizmem urazu, warto zadbać o to, aby nie poruszał zbytnio głową...<br />
- No wiem! - przerwał mi z lekką agresją w głosie.<br />
- Wiesz..? - zapytałem i uniosłem brwi w lekkim zdziwieniu - To super, jak wiesz. Spróbuj następnym razem wiedzę przełożyć na wykonywane czynności. Idźmy dalej... Kontrola ABC, znasz?<br />
- Znam... - odburknął.<br />
- To czemu nie wykonałeś?<br />
- Był przytomny. Po jakiego grzyba mam mu badać oddech i tętno?<br />
Wzruszyłem ramionami, czując rosnące zażenowanie. Kurs, w którym uczestniczyliśmy, nie był formą przyswajania elementarnej dla ratowników wiedzy, ale czymś znacznie bardziej "specjalistycznym". Tkwiliśmy pośród kosmicznych technologicznie opatrunków, zbajerowanych sprzętów i gadżetów militarnego pochodzenia, a moje krótkie zajęcia miały być jedynie przypomnieniem i wprowadzeniem do dalszych zadań. Walcząc z własnym zniechęceniem, odpowiedziałem:<br />
- Celem tych ćwiczeń jest doskonalenie metod badania i postępowania z pacjentem w opiece przedszpitalnej. Nie ma jednej, najlepszej metody zbadania pacjenta, ale ocena podstawowych parametrów życiowych jest postępowaniem na tyle uniwersalnym, iż większość podręczników i zdrowy rozsądek zalecają kontrolę ABC na "dzień dobry".<br />
- Ja pracuję ponad dziesięć lat w pogotowiu i mam własny schemat badania. - zaczepny ton zwiastował nadciągającą burzę. Nie chciałem awantury na pierwszej stacji ćwiczeniowej, dlatego uspokajająco machnąłem dłonią.<br />
- No dobrze. Powiedz w takim razie, co udało ci się u pacjenta wybadać?<br />
- Miał odmę...<br />
- Naprawdę? A jak to stwierdziłeś?<br />
- Po jednej stronie klatki nie było szmeru.<br />
- Brak szmerów pęcherzykowych po jednej stronie, to wyłącznie objaw odmy?<br />
- No, tak...<br />
Jakiś kursant niecierpliwie szurnął nogami i podpowiadał<br />
- Może być jeszcze płyn w jamie opłucnej. Na przykład krew...<br />
Skinąłem głową potwierdzając rzuconą w próżnię podpowiedź.<br />
- A skoro już o tym mowa... Jakie objawy wskazują konieczność odbarczenia odmy?<br />
Cisza świadczyła o tym, że doświadczenia ratownika w tym zakresie są "niezwykle bogate".<br />
- Co jeszcze było pacjentowi? - pytałem, chcąc podsumować działanie i zakończyć jakoś miłosiernie tę scenę.<br />
- No chyba tyle...<br />
- Tyle? - mój głos ponownie wyraził zdziwienie - W karetce ranny stracił przytomność. Mógłbyś podać jakiś prawdopodobny powód pogorszenia jego stanu?<br />
- No nie wiem... Może te żebra złamane?<br />
- Może... A może, gdybyś zbadał więcej, udałoby ci się więcej odkryć?<br />
- Zbadałem wystarczająco. Był nieprzytomny, ale go monitorowałem. W mojej pracy to wystarcza, żeby wieźć pacjenta.<br />
Uśmiechnąłem się cierpko, widząc, że nasza rozmowa nieuchronnie zmierza w stronę teoretycznych zapasów "kto-kogo?" <br />
- Powiedz, jaką pacjent miał saturację? Czy istniała potrzeba prowadzenia tlenoterapii? Drogi oddechowe były zagrożone niedrożnością? Czy jego parametry wskazywały na konieczność toczenia płynów? Czy pomyślałeś o zapewnieniu dostępu donaczyniowego? Widziałem, że mierzyłeś mu ciśnienie dwukrotnie. Nie zdziwiło cię to, że "leciał" z ciśnieniem na łeb, na szyję?<br />
Wzruszył ramionami.<br />
- Nie wiem... może jakiś wstrząs?<br />
- Masz pomysł, jaki?<br />
- Krwotoczny?<br />
- A krwawił intensywnie?<br />
- Nie... nie widziałem.<br />
- A zbadałeś i obejrzałeś dokładnie wszystko?<br />
- ...<br />
- A plecy? Pośladki? Nogi? Chciałbyś w szpitalu oddać pacjenta zbadanego do połowy?<br />
- Zawsze mogę napisać w karcie, że nie zbadałem pleców... - zdawało mi się, że w głosie ratownika słyszę tłumiony gniew. Po ostatnim zdaniu, które usłyszałem już z kolejnych ust i mnie trochę "wywróciło" żołądkiem z irytacji.<br />
- Ludzie... Co wy macie z tym pisaniem w kartach o niezbadanych plecach?! Gdzie tego uczą? A mogę napisać, że w ogóle pacjenta nie dotknąłem?<br />
W sali zapanowała nieprzyjemna cisza. Część kursantów patrzyła zakłopotana po sobie, podczas gdy inni chcieli mnie zamordować wzrokiem obrażonych rat-medów.<br />
- Nasze wieloletnie doświadczenia... - jeden z urażonych słuchaczy rozpoczął mowę, której początek był zapowiedzią burzliwego końca dyskusji. Szczęśliwie, główny bohater i "sprawca" zamieszania, podniósł się energicznie z podłogi, na której wciąż klęczał przy manekinie. Po chwili milczenia, równie energicznie usiadł na krześle, teatralnym gestem uciszył adwokatów i przemówił.<br />
- Pracuję od tylu lat, że wiem, co mam robić i kiedy. Wiem też, że w karcie Medycznych Czynności Ratunkowych jest rubryka "opis", czy tam "uwagi" i w niej mogę pisać wszelkie kwestie na temat moich działań, tego co zbadałem i wykryłem, a czego nie.<br />
Sens słów, które wypowiadał, był neutralny, ale wzrok, postawa ciała oraz intonacja, wysyłały wyraźny komunikat: "Nie będziesz mnie pouczał, leszczu!"<br />
Bezsilnie opuściłem ręce, niziutko, tuż nad ziemię. <br />
Cały absurd sytuacji polegał na tym, że nie miałem najmniejszej ochoty nikogo pouczać. Charakter kursu i prowadzonych zajęć wymagał ode mnie jedynie modelowania przebiegu ćwiczeń i ewentualnego naprowadzania uczestników na możliwe rozwiązanie. Taki "dobry wujek-ciepłe kluchy", a nie żaden "turbo-instruktor". Tymczasem rozgrywane zdarzenia i agresywne nastawienie niektórych ratowników, przekroczyły moją umiejętność pozytywnej reakcji.<br />
Chciałem jak najszybciej zakończyć jałowe dyskusje na temat tego i poprzednich scenariuszy. Wszak już dawno minęły lata, w których moje niezdrowe ambicje zmuszały do walk, o to czyje będzie "na wierzchu".<br />
- OK... - westchnąłem z rezygnacją. Gdzieś na końcu języka plątało się "podziękowanie za ćwiczenia i zaproszenie do sali obok, na kolejne, bardziej <i>specjalistyczne</i> zajęcia". Chcąc zamknąć spotkanie, ogarnąłem wzrokiem całą grupę słuchaczy. Widziałem wciąż zaczepną minę kursanta, który rozparty na krześle święcił jakieś ideowe zwycięstwo. W kontraście do jego postawy zamigotało mi kilka wyraźnie zawiedzionych twarzy, skromnie ściśniętych w kącie sali. Ich wzrok zdawał się pytać: <i>"Jak to? Czyli morał jest taki, że każdy może po swojemu zabijać pacjentów? I już? A może byś tak powiedział coś sensownego na koniec?!"</i><br />
Wystarczyła sekunda i te smętne spojrzenia.<br />
- OK! - westchnąłem jeszcze raz, zmieniając głos na mocniejszy i bardziej zdecydowany. Skierowałem wzrok w stronę ratownika, który przed chwilą zakończył scenariusz. Uśmiechnąłem się, jak przystało na "wujka-ciepłe kluchy" i łagodnym tonem powiedziałem:<br />
- Twoje doświadczenia są dla mnie bardzo cenne. Jesteśmy tu po to, aby dzielić się własnymi spostrzeżeniami i wiedzą. Skoro twierdzisz, że twój sposób badania wystarcza ci w wypełnianiu zawodowych obowiązków, nie mam powodu ci nie wierzyć. Gdybyś jednak podczas ćwiczenia, zwrócił baczniejszą uwagę na detale, dostrzegłbyś brak zewnętrznych, intensywnych krwawień. Zauważył byś także, że skóra pacjenta jest sucha, prawidłowo ucieplona i zaróżowiona, a jego nogi bezwładne. Być może te spostrzeżenia pomogłyby odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego u rannego doszło do spadku ciśnienia tętniczego krwi, utraty przytomności i zatrzymania krążenia? A skoro już mówimy o karcie Medycznych Czynności Ratunkowych, zauważ, że jest w niej również rubryka "porażenie/niedowład kończyn" i jeśli stawiasz lub nie stawiasz w niej krzyżyków, bez uprzedniego zbadania pacjenta, to znaczy, że...<br />
- ... że kłamiesz... - dokończyła młoda kursantka, spoglądając na "doświadczonego" ratownika dziwnym wzrokiem.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Jadąc na to jakże "specjalistyczne" szkolenie odczuwałem pewien niepokój i dyskomfort, gdyż mówiąc bez cienia przesady i fałszywej skromności, wiem, jaki jestem "maleńki" (tu autor zbliża palec wskazujący do kciuka na odległość kilku milimetrów)<br />
<i>- I co ja mogę ciekawego powiedzieć o badaniu, ludziom, którzy wiedzą na ten temat wszystko? - </i>myślałem.<br />
<i>- Bo przecież, skoro ktoś wydaje niemałą kasę i poświęca sporo wolnego czasu, to chyba nie po to, żeby powtarzać doskonale znane, nudne schematy badań? Ekipa pasjonatów przyjedzie tam po smaczki, patenty i nowe technologie, a ja wyskoczę z czymś takim...</i><br />
Faktycznie. Moje obawy okazały się w pełni uzasadnione i słuszne.<br />
Czymże mógłbym zainteresować doświadczonych latami pracy, w pełni ukształtowanych i "skończonych" zawodowo ratowników?<br />
Z każdą nową grupą, która wchodziła do sali i z każdym kwadransem zajęć,
tylko jedna para oczu robiła się coraz szersza z wrażenia - moja.<br />
- Nie szkodzi, że nie pamiętamy żadnych sensownych schematów badania pacjenta, nie potrafimy wykonać szybkiej i bezpiecznej defibrylacji, nie znamy zalecanych od pięciu lat (!) nazw i dawek leków podawanych podczas resuscytacji, nie umiemy prawidłowo obsłużyć sprzętu, który wozimy w karetkach... Ważne jest to, że przyjechaliśmy na SPECJALISTYCZNE szkolenie, z bagażem własnych doświadczeń i NIKT nie będzie nam psuł radochy i poczucia własnej zajebistości!<br />
<br />
Od zakończenia kursu minęło już trochę czasu, a ja nadal czuję gigantyczne zażenowanie, jakie towarzyszyło mi podczas ćwiczeń z Kolegami po fachu.<br />
Chciałbym, niczym Max Kolonko, powiedzieć jak jest, skomentować jakoś, zaczynając od kultowego już tekstu: "Moja ocena tego jest taka...", ale chyba zbyt długo mi zejdzie, by dobrać właściwe, nie wulgarne słowa. Zamiast komentarza, po prostu plasnę się z rezygnacją w czoło i pójdę uprawiać swoje hobby, bo pogoda dziś ładna... I mam nadzieję nie spotkać na swej drodze żadnej karetki ze "specjalistą" w środku.<br />
<br />
---------------<br />
P.S. Po skończonych ćwiczeniach, kiedy składaliśmy graty do pojemników, podszedł młody chłopak i ściszonym głosem powiedział:<br />
- Zarąbiste zajęcia. Jutro też będziecie?<br />
<br />
Taki samotny "kwiatuszek" w śmierdzącej stęchlizną zalewie. Szkoda, że oni zawsze muszą rosnąć "po cichu"...cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com22tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-11631731339720190442015-04-16T11:53:00.000+02:002015-04-16T11:53:31.654+02:00Na bani'ach - Nie ściemniaj ratownikom!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMxZwY5SOdDb4GLyiae_9iPJkjR6M8nIl5yvcQztgaHV0vDmKbDAt1-5BmS3eBE1D2o_dkPnvLGo9N547IARk9SHHZBB7v7Pqg7ZoLPhSR29b0MG41OZXKo4ef5ngGuqA_PMAIM-6gzVSM/s1600/ok%C5%82adka+piknik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMxZwY5SOdDb4GLyiae_9iPJkjR6M8nIl5yvcQztgaHV0vDmKbDAt1-5BmS3eBE1D2o_dkPnvLGo9N547IARk9SHHZBB7v7Pqg7ZoLPhSR29b0MG41OZXKo4ef5ngGuqA_PMAIM-6gzVSM/s1600/ok%C5%82adka+piknik.jpg" height="166" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioamiheVEoVYaoII1ExGw_t-zOBaE_qqjFbJAezHyTnGPQCQ6l2p6SQbpsIIZBdu9BrSQOS91jsukBdJaPYprGhcQwLpfIV1xNHss5tgeBBkj_E7mRNy_FfbIOsbd7KbYy9y18S6KB6wSk/s1600/pik1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioamiheVEoVYaoII1ExGw_t-zOBaE_qqjFbJAezHyTnGPQCQ6l2p6SQbpsIIZBdu9BrSQOS91jsukBdJaPYprGhcQwLpfIV1xNHss5tgeBBkj_E7mRNy_FfbIOsbd7KbYy9y18S6KB6wSk/s1600/pik1.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZXFWlAdQBIbB0wYPh9bl9m1I7FLehbef2Mzg0fr_IRy2wrwVr9x9RgjE7pwk9eX4sP_KGSJDbrqWrndE2aaI9yrZTzxAfx80fb8hEQtdAAX72t07Tm2nc_1xPG7fw9By5hDJiJWsP21uK/s1600/pik2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZXFWlAdQBIbB0wYPh9bl9m1I7FLehbef2Mzg0fr_IRy2wrwVr9x9RgjE7pwk9eX4sP_KGSJDbrqWrndE2aaI9yrZTzxAfx80fb8hEQtdAAX72t07Tm2nc_1xPG7fw9By5hDJiJWsP21uK/s1600/pik2.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvud8pqt744ZxH0sTa9Z8xhV47MwWJmD_qA_vGt0-kIdUnRQBsaeIzwHuyl4K0WhSvgYC50_xWbfJ8nbxnXw3dNdqqf95ZdpA4h_4ZaG8ZaYOpFeYElWi4NhHcRU3qTzpiY0pMuHhGDF3s/s1600/pik3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvud8pqt744ZxH0sTa9Z8xhV47MwWJmD_qA_vGt0-kIdUnRQBsaeIzwHuyl4K0WhSvgYC50_xWbfJ8nbxnXw3dNdqqf95ZdpA4h_4ZaG8ZaYOpFeYElWi4NhHcRU3qTzpiY0pMuHhGDF3s/s1600/pik3.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSIzPY4qxD4w40e16h0fJ-NXikMwjsuNKNHD8fasZiL7DvzYeoBOuYHTDNdLRRVuKWy8YsWHbDk_S3YK11fe7HzRy_exwQVy1e90glaSRlGa-j6elrngQcFIHg5wK5ZENtqUcjye1PDq0B/s1600/PIK4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSIzPY4qxD4w40e16h0fJ-NXikMwjsuNKNHD8fasZiL7DvzYeoBOuYHTDNdLRRVuKWy8YsWHbDk_S3YK11fe7HzRy_exwQVy1e90glaSRlGa-j6elrngQcFIHg5wK5ZENtqUcjye1PDq0B/s1600/PIK4.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrVx0PgRqhIryIMbVIDGkjqEqRWm6wuVKsIVlRnCggic5o0IY-Y4ZjUGvMCsn9JQxOjzld8kM16v7cvfVQqPtZqmqdcJxo0DLXcK2j2QeumQlHvg-wFD4_aNKtIF2uttpPkXepQz-J1mdn/s1600/PIK5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrVx0PgRqhIryIMbVIDGkjqEqRWm6wuVKsIVlRnCggic5o0IY-Y4ZjUGvMCsn9JQxOjzld8kM16v7cvfVQqPtZqmqdcJxo0DLXcK2j2QeumQlHvg-wFD4_aNKtIF2uttpPkXepQz-J1mdn/s1600/PIK5.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOgYntC92BvaJM-M_c30-CYa4HoDurFQm3M2ovVDWYTcwvlh2uwrdEYLcoOOKIUkqaHgEL7BJC-s3YfZMQyGiVcrMwgJkS2uVBCdohTnxlZ-xfRBxYlsXpWv9c4xQs8CtKcUFfXMSaATfT/s1600/PIK6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOgYntC92BvaJM-M_c30-CYa4HoDurFQm3M2ovVDWYTcwvlh2uwrdEYLcoOOKIUkqaHgEL7BJC-s3YfZMQyGiVcrMwgJkS2uVBCdohTnxlZ-xfRBxYlsXpWv9c4xQs8CtKcUFfXMSaATfT/s1600/PIK6.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggCmqH19iLmYchtDq6Q1TDhCbTmxrKYEc-yhIb-Lvz9Ljc0QMBeegPjxNOHPMXVkpVMZXAtvnJZdKK-lS8mVvq8I_R2rBwQdTPhhsdIHFv2Sy77qdvwPLt7zUgzNWASCiRW1ph72dKabRj/s1600/PIK7.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggCmqH19iLmYchtDq6Q1TDhCbTmxrKYEc-yhIb-Lvz9Ljc0QMBeegPjxNOHPMXVkpVMZXAtvnJZdKK-lS8mVvq8I_R2rBwQdTPhhsdIHFv2Sy77qdvwPLt7zUgzNWASCiRW1ph72dKabRj/s1600/PIK7.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilAChTNDa3-ff-FrKrlNw3pOBT7xZr4KhpEz3AsTD0tZBLTtvLj6M-Ox75OsqCgcn2_RftBBuA7d6XKAaxBgZNzF_o17njcr-cY06fN67fpK5YhoKbu9Oo742fNsaOQv_qP11jfg5RSFQ8/s1600/PIK8.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilAChTNDa3-ff-FrKrlNw3pOBT7xZr4KhpEz3AsTD0tZBLTtvLj6M-Ox75OsqCgcn2_RftBBuA7d6XKAaxBgZNzF_o17njcr-cY06fN67fpK5YhoKbu9Oo742fNsaOQv_qP11jfg5RSFQ8/s1600/PIK8.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHHKgaHIufFfQohCxQW8WRJeK88BtuPPZfxoBHXbOX2lAKx-DeHFCISz5598M82KE8UpwHKbmAIgY0Z33ObFtzdw_gVEm4obdXx6hOmyKc2Ce2OwP3KM8uIJG5joWGttpdXOOcYMBgJCiH/s1600/PIK+MAKEOF.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHHKgaHIufFfQohCxQW8WRJeK88BtuPPZfxoBHXbOX2lAKx-DeHFCISz5598M82KE8UpwHKbmAIgY0Z33ObFtzdw_gVEm4obdXx6hOmyKc2Ce2OwP3KM8uIJG5joWGttpdXOOcYMBgJCiH/s1600/PIK+MAKEOF.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-29742058835243421502015-04-05T19:09:00.000+02:002015-04-08T08:39:22.050+02:00Oblicza szaleństwa cz.2Poprzednia część <a href="http://paramediconboard.blogspot.com/2015/03/oblicza-szalenstwa-cz1.html" target="_blank">tutaj</a>. <br />
---------------------------<br />
<br />
<br />
- Słucham. Pan do kogo?<br />
Dyżurny w granatowym mundurze pochylił się w stronę przeszklonego okienka i zagaił, kiedy niepewnie lustrowałem wzrokiem korytarz powiatowej komendy policji. Kilka siedzących na ławkach osób zerkało z ciekawością w moją stronę.<br />
- Ja chciałbym złożyć doniesienie.<br />
- Jakie doniesienie? - policjant uniósł brwi w lekkim zdziwieniu.<br />
- Doniesienie w sprawie naruszenia nietykalności cielesnej podczas wykonywania obowiązków służbowych.<br />
- Obowiązków służbowych? A kim pan jest? - policyjne brwi zjechały całkiem w dół, a cała sylwetka dyżurnego oficera wyrażała dziwięćdziesiąt kilo podejrzliwości. Za to ludzie oczekujący w korytarzu gapili się na mnie, niczym sroki w gnat.<br />
- Jestem ratownikiem medycznym i dziś w nocy, podczas dyżuru zostałem pobity oraz znieważony przez pacjenta. Użyto wobec mnie także gróźb karalnych. Chciałbym to zgłosić.<br />
Glina aż klapnął na fotel ze zdziwienia. Czochrał się przez chwile po łysiejącej łepetynie i w końcu wystukał krótki numer na klawiaturze telefonu.<br />
- Przyjdź na dół, bo tu jest pan... i ten pan chce złożyć doniesienie... Nie... Mówi, że chce złożyć... Nie wiem, czy wie... Przyjdź szybko.<br />
Policjant odłożył słuchawkę i patrząc na mnie z, jak mi się wydawało, politowaniem, warknął krótko:<br />
- Proszę czekać i nigdzie nie odchodzić.<br />
Po tym zdaniu zatrzasnął okienko i uznając sprawę za zakończoną, wrócił do lektury kiepsko ukrytej pod blatem gazetki.<br />
Nie minęło nawet pięć minut a po schodach zbiegł do okienka pan w średnim wieku. Ubrany w całkowicie cywilny garnitur, z elegancko wypastowanymi butami, sprawiał pozytywne wrażenie człowieka kompetentnego, który kontroluje sytuację bez względu na okoliczności. Stanął sprężyście przy szybie dzielącej go od dyżurnego i rozglądając się po korytarzu wypalił głośno:<br />
- Który to pan chce złożyć doniesienie o pobiciu?!<br />
- Ja... - odpowiedziałem podchodząc dwa kroki w stronę okienka. Czułem na sobie wzrok wszystkich czekających w korytarzu. Patrzył na mnie chłopek z plikiem wymiętoszonych stresem papierów w garściach i matka z młodocianym przestępcą oczekująca na przesłuchanie. W moją stronę, jednym okiem spoglądał również zbir o twarzy, której zapuchnięte rysy przypominały pomnik walk o Łuk Kurski, no i panienka ze "scenicznym" makijażem i wątpliwą reputacją ledwie skrywaną pod minispódniczką.<br />
- Słucham pana... - funkcjonariusz spojrzał na mnie z groźną i poirytowaną miną. Wiedziałem już, że przeszkadzam w czymś niesłychanie ważnym.<br />
<i>- Może przesłuchują świadków w sprawie zabójstwa Kennedy'ego, a ja tu z taką pierdołą przychodzę..? - </i>uśmiechnąłem się z ironią i powtórzyłem tę samą kwestię, którą usłyszał wcześniej dyżurny.<br />
- Chciałem zgłosić, że podczas dyżuru zostałem pobity i...<br />
- Pobity przez kogo?! - przerwał mi jeszcze groźniej.<br />
- Przez pacjenta.<br />
- Lekarz? - zapytał spoglądając na mnie równie podejrzliwie co poprzednik.<br />
<i>- Oni wszyscy mają taki sam wyraz twarzy, kiedy węszą... - </i>pomyślałem z czarnym humorem i czując, że nie będzie to łatwa rozmowa, sprostowałem:<br />
- Nie, nie lekarz. Ratownik medyczny.<br />
Policjant skrzywił się z niesmakiem.<br />
- I jaki to pacjent pana pobił?<br />
- Jak to jaki? - nie zrozumiałem pytania<br />
- No jaki? Imię, nazwisko..?!<br />
Niektórzy ludzie aż podnieśli tyłki z ławek.<br />
- Urwiłapka... Wojciech... - odpowiedziałem niepewnie, zastanawiając się, czy właśnie w tej chwili nie jestem wrabiany w publiczne ujawnianie danych pacjentów.<br />
- Urwilapka?!? Ten konus?! I z takim kurduplem sobie nie możecie poradzić?! - kpina odbiła się od policyjnego korytarza i popłynęła w dal, wzbudzając uśmiech na twarzach zgromadzonych widzów.<br />
- Wy też nie... - powiedziałem cichym głosem, nie chcąc podważać autorytetu władzy. Jednak "władza" usłyszał mój docinek, gdyż marszcząc jeszcze groźniej brwi, zapytał:<br />
- To nasi tam byli?<br />
- Byli.<br />
- To czemu nie zgłosił pan na miejscu, od razu całego zajścia?! Hę?!<br />
- Zgłosiłem, ale kazali mi przyjść rano i złożyć doniesienie...<br />
- Już ja im dam..! Pana nazwisko..?<br />
Rozglądając się po wszystkich, ciekawskich gębach, odpowiedziałem z lekką złością:<br />
- Crew. Z domu Master...<br />
Policjant zatrzepał niecierpliwie rękami. Był wyraźnie poirytowany koniecznością rozmowy ze mną.<br />
- Będzie pan musiał zapłacić trzysta złotych.<br />
- Trzysta złotych? A z jakiego tytułu? - tym razem moje brwi podjechały aż pod krótko przystrzyżoną czuprynę.<br />
- Z takiego, że pan składa doniesienie z powództwa cywilnego...<br />
- Nic podobnego.<br />
Okienko dyżurki otworzyło się i umundurowany policjant, wystawiając łysiejącą głowę, rzucił niepewnym półgłosem:<br />
- Heniu, pan jest ratownikiem medycznym.<br />
- No i co z tego, że jest?! Musi zapłacić!<br />
Przyznam, że pewny ton głosu funkcjonariusza zbił mnie nieco z tropu, ale postanowiłem nie odpuszczać. <br />
- Jako ratownik medyczny, podczas pełnienia obowiązków służbowych podlegam ochronie przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych. No chyba, że pobici policjanci też muszą płacić trzysta złotych..?<br />
Dyżurny wciąż tkwił wychylony z okienka.<br />
- Heniu... ludzie patrzą... - wyszeptał zakłopotany.<br />
Glina o imieniu Henryk, rozejrzał się mrugając nerwowo powiekami i lekko spłoszony, warknął do mnie:<br />
- Chodź pan na górę..!<br />
Przeskakując po trzy stopnie na raz, wyrzucił jeszcze z siebie zaczepne:<br />
- To jest wasza wina!<br />
Z wyjaśnianiem "naszej winy" postanowiłem poczekać aż wejdziemy w zacisze jakiegoś gabinetu, ale oficer nie odpuszczał.<br />
- To wasza wina, że załatwiacie takie sprawy sami! - mówił wiercąc kluczem w zamku drzwi.<br />
- A kto ma to załatwić za nas? - zapytałem siadając przed biurkiem zasypanym toną papierów. <br />
- Zgodnie z waszą ustawą powinniście wezwać WYSPECJALIZOWANY ZESPÓŁ MEDYCZNY!<br />
Policjant zaakcentował ostatnie słowa i spojrzał na mnie z lekkim wyrazem triumfu.<br />
Uśmiechnąłem się mimowolnie, usiłując powstrzymać nietaktowne parsknięcie.<br />
- O ile mówimy o tej samej ustawie, to nie przypominam sobie wzmianki o wyspecjalizowanych zespołach wożących osoby agresywne i chore psychicznie, ale jeśli pan się upiera, to zrobimy tak: Pan mi pokaże ten fragment w ustawie, a ja wtedy odstąpię od zgłoszenia. OK?<br />
- Nie mam czasu na takie zabawy - odburknął, kolejny już raz marszcząc brwi. Po tym zdaniu schwycił słuchawkę stacjonarnego telefonu i wystukał jakiś numer.<br />
- Cześć! Heniek z tej strony. Powiedz mi, czy jest taki zapis, że ratownik medyczny jest funkcjonariuszem publicznym?<br />
Faktycznie, pan oficer nie miał czasu na pierdoły. Musiał ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy pisanie protokołu bądź notatki służbowej, nie jest przypadkiem próbą zawracania jego niezwykle zapracowanego tyłka. Tymczasem głos w telefonie brzęknął krótkie, nerwowe zdanie.<br />
- Aha... no, no... rozumiem, nie masz czasu, a kiedy będziesz miał?<br />
Znów coś szczeknęło w słuchawce, tym razem na wyższych rejestrach.<br />
- Dobra, dobra, to przepraszam... Zadzwonię sobie do mecenaska.<br />
Wierciłem się na twardym krześle, kiedy policjant kończył połączenie i wybierał kolejny numer.<br />
- Niech pan lepiej zapyta, czy ratownik medyczny podlega ochronie dla funkcjonariuszy publicznych... - podpowiedziałem - ...Bo, że nie jestem funkcjonariuszem, to ja dobrze wiem.<br />
Zignorował moją szczerą chęć pomocy i kiwając długopisem na wszystkie strony, czekał na swego rozmówcę.<br />
- No dzień dobry mecenasie..! - niemal dotknął czołem do blatu, witając osobę z drugiego końca kabla. - Henryk z powiatowej. Tak, kłaniam się... Mecenasie, takie pytanko mam, jeśli oczywiście nie przeszkadzam... Czy ratownik medyczny jest funkcjonariuszem publicznym? Aha! Nie jest?! No wiedziałem!<br />
Twarz mu się rozpromieniła, kiedy bijąc pokłony kończył rozmowę.<br />
- To dziękuję serdecznie i uszanowanie dla małżonki.<br />
Z rozmachem strzelił słuchawką na widełki, a szeroki banan owocowo ozdobił jego usta.<br />
- Tak jak mówiłem, nie jest pan funkcjonariuszem!<br />
Tu zrobił teatralną pauzę i pochylił się nad stosem papierów zerkając badawczo w moim kierunku. <br />
- Wiem. Sam panu podpowiadałem, ale podlegam ochronie, jak każdy funkcjonariusz...<br />
- Jasne, jasne... - przerwał mi z lekceważeniem w głosie - ...trzysta złotych!<br />
- Słucham?<br />
- No trzysta złotych za zgłoszenie, jeśli mamy coś pisać... <br />
<i>- Za nic! - </i>pomyślałem i z poczuciem palącej niesprawiedliwości zainicjowałem proces podrywania pośladków z krzesła. W tej samej chwili, stacjonarny telefon ponownie rozdzwonił się na biurku.<br />
- Tak? - Heniu wyprężył się nad aparatem i wertował stronice wielkiej księgi w czerwonych okładkach.<br />
- Na której stronie mecenasie? Rozumiem... mam. Hmm... no tak... dziękuję. Padam do nóżek małżonki.<br />
Tym razem delikatnie odkładał słuchawkę, a uśmiech z twarzy uleciał precz, niczym poranna mgła.<br />
- Pan siada! Przyjmę to zgłoszenie bez opłaty. Faktycznie pan podlega ochronie... Na stronie 221 to jest zapisane.<br />
Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć, a oficer miał już "sporządzone" pół protokołu. Zadawał krótkie pytania i kompletnie nie uwzględniał moich odpowiedzi. Brzmiało to trochę jak zabawa w głuchy telefon z przebiciami na łączach.<br />
- Gdzie doszło do incydentu?<br />
- Mniej więcej w połowie drogi między miejscem zamieszkania pacjenta, a miasteczkiem powiato...<br />
- Tuż po wyjeździe z posesji, doszło do napaści... - policjant pisał zdania, których ja nie wypowiadałem.<br />
- Pacjent bez pozwolenia wstał... Po-zwo-le-nia wstał... - język piszącego, co chwila wysuwał się nad dolną wargę, znacząc w ten sposób intelektualny trud i zmaganie z literaturą "faktu".<br />
- Wstał z nosz... - przerwał pisanie i głośno dumał. - Z nosz, czy z noszów?<br />
- Z noszy. - powiedziałem przewalając oczami.<br />
- Jak z noszy..? To jakoś po rusku brzmi! - spojrzał na mnie podejrzliwie. <br />
- To niech pan pisze "z nosz". - wzruszyłem ramionami, myśląc o paranoi i dowcipach z branży.<br />
Kiedy funkcjonariusz uporał się już z zawiłościami nazewnictwa elementów stanowiących wyposażenie ambulansu, przystąpił do przepisywania mojej dokumentacji medycznej z badania i obdukcji wykonanej jeszcze nocą, tuż po całej awanturze. Tym razem pisanie poszło niemal gładko. Co prawda, zamiast "uszkodzonych przyczepów mięśnia", panu policjantowi wyszły "uszkodzone przeszczepy mięśnia", ale w obliczu całego tekstu, był to drobiazg nie mający żadnego znaczenia w toku sprawy.<br />
Widząc, że protokół zaczyna obejmować poniesione przeze mnie straty, wyjąłem z kieszeni resztki mojego zniszczonego telefonu i usypałem je w zgrabną kupkę na biurku.<br />
- Jeszcze to... - powiedziałem, patrząc na zdziwionego Henia.<br />
- A co to jest?<br />
- To moja komórka była. Została zniszczona w trakcie szamotaniny z pacjentem. Niestety telefon nie był tani i...<br />
- Tu nic mu nie zrobimy... - pochylający się nad kupką złomu policjant, odskoczył gwałtownie i machając przecząco rękami, tłumaczył z werwą.<br />
- Nic mu nie zrobimy, ponieważ nie zarzucimy mu umyślności. On nie wiedział, że pan ma telefon.<br />
- Naprawdę? - uśmiechnąłem się kwaśno z niedowierzaniem.<br />
- No poważnie panu mówię. Jakby on panu wyrwał ten telefon i je.nął nim o ziemię, to wtedy tak, ale kiedy on się szamotał, jego celem nie było zniszczenie mienia. Tu można go cywilnie dojechać. Króciutkie pisemko pan pisze do naszego sądu i załatwione.<br />
- Taaa... - mruknąłem, myśląc o połączeniu słów "sąd" z określeniami "króciutko" i "załatwione".<br />
<i>- No to jestem w plecy za telefon... Aż strach pomyśleć, że Wojtuś mógł rozwalić defibrylator, albo inne drogie urządzenie, za które podpisywałem w pracy odpowiedzialność majątkową.</i><br />
Tymczasem <i> </i>oficer skończył protokół, odwrócił w moją stronę monitor i rzucił krótko:<br />
- Proszę przeczytać, czy ma pan jakieś uwagi.<br />
Po niecałej minucie, ponownie popchnął ekran, tak że mogłem już tylko oglądać okrągłe logo producenta elektroniki użytkowej.<br />
- Czyli wszystko ok? Podpisy i parafki tu i tu, jeszcze tutaj i w tym miejscu.<br />
Podpisywałem, niczym automat do ksero, zrezygnowany i trochę zły na całość zdarzeń ostatnich kilkunastu godzin. Najbardziej jednak byłem zły na siebie.<br />
<i>- Zachciało mi się walczyć z systemem i szalonym Urwiłapką. Teraz boli mnie ręka od szarpaniny z wariatem i du.a od ślęczenia na komendzie...</i><br />
Wychodząc z gabinetu, byłem przekonany, że policjant tylko czeka aż zamkną się za mną drzwi i natychmiast cały protokół spuści w kiblu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w progu usłyszałem:<br />
- Niech pan zaczeka... Powiem panu szczerze, że bardzo ciężko będzie coś gościowi zrobić. Ma papiery...<br />
- Zdaję sobie sprawę... - odrzekłem smutno.<br />
Nie chciało mi się już tłumaczyć Heniowi, że nie dyszę zamiarem osobistej zemsty i nawet rozbity telefon jakoś odżałuję, że chodzi mi w zasadzie tylko o ukrócenie tych kretyńskich zabaw w "kotka i myszkę", trwających przecież już kilka lat. Mój ton głosu musiał chyba "wzruszyć" oficera, gdyż zamrugał oczami i uważnie składając kartki protokołu, powiedział ściszonym tonem:<br />
- Niech mi pan powie, kto tam był z naszych ludzi?<br />
- Nie wiem. Niestety nie znam wszystkich okolicznych funkcjonariuszy.<br />
- Ja sobie z nimi pogadam. Powszechnie wiadomo, że jak Urwiłapka dostanie kilka "gum" na dupę, to jest spokój przez dwa miesiące... A jeśli mogę coś panu doradzić na przyszłość... - tu glina jeszcze bardziej ściszył głos i kontynuował:<br />
- Czasem w karetce trzeba zgasić światło i...<br />
- I co? - zapytałem nie mogąc się doczekać zakończenia wywodu.<br />
- I zrobić swoje. - powiedział wyrywny Henryk, machając wymownie zwiniętą pięścią przed własną twarzą.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
W mediach trwają dyskusje nad tym, czy ratownik medyczny powinien używać gazu w samoobronie? A może zamiast gazu, lepszy będzie paralizator? O jakiej mocy? I co na to prawo..?<br />
Debatują, radzą, cytują ustawy, a to takie proste...<br />
Wystarczy zgasić światło w karetce i... dup, dup, dup!<br />
<div style="text-align: right;">
- Recommended by Powiatowa Komenda Policji w...</div>
<div style="text-align: right;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
---------------------------</div>
<div style="text-align: left;">
Opisywane zdarzenia są "absolutną" fikcją literacką i nie mogą być powodem jakichkolwiek zadrażnień pomiędzy przedstawicielami "walczących w pierwszej linii frontu" służb oraz instytucji.</div>
<div style="text-align: left;">
Niemniej jednak, Bracia i Siostry Ratownicy, zanim kiedyś zdecydujecie się zgłosić formalnie Wasze krzywdy i żale powstałe na styku pacjent-świadkowie-personel, dobrze się przygotujcie i pomyślcie, czy nie prościej na całą sprawę spuścić mrok... zgaszonego w karetce światła. </div>
<div style="text-align: left;">
A najlepiej będzie, jak nie pozwolicie, żeby Wam świr zwiał z NOSZ ;) </div>
cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-46961038118913188342015-03-16T14:07:00.000+01:002015-03-16T14:24:49.136+01:00Oblicza szaleństwa cz.1...szalony Wojtuś spojrzał na mnie dłuższą chwilę.<br />
- A ciebie znajdę, jak stąd wyjdę, za dwa tygodnie... i wtedy specjalnie
podziękuję. Wesołych świąt... - dodał, a w jego oczach znów zamigotało
czyste, chłodno wykalkulowane zło.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<a href="http://paramediconboard.blogspot.com/2012/12/samobiezna-choinka-vol-1.html" target="_blank">Tamta historia</a> wydarzyła się na tyle dawno, że zdążyłem już zapomnieć... O samobieżnej choince, latających donicach i o nożu tuż przy własnej klatce piersiowej. Musiało minąć ponad dwa lata, aby dopadła mnie klątwa szalonego Urwiłapki. Zgodnie z obietnicą znalazł mnie i specjalnie "podziękował", ale opowieść o tym będzie tylko przygrywką do innego szaleństwa, które odbywa się w "majestacie prawa", dosłownie i w przenośni.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<div style="text-align: left;">
- Proszę otworzyć! - pukałem energicznie w zaryglowane od środka drzwi łazienki.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie otworzę i spie.dalaj! - piskliwy głos Urwiłapki wywoływał dreszcz i jeżył włos na moich przedramionach, niczym dźwięk noża skrzypiącego po stalowej patelni.</div>
<div style="text-align: left;">
- OK! To my spie.dalamy, a policja zaraz wyważy drzwi i pojedziesz na wytrzeźwiałę! - odpowiedziałem twardo, zgodnie z <i>"nieoficjalnym protokołem traktowania szalonego Wojtka"</i>. Dałbym wszystko, aby tak właśnie potoczył się ten scenariusz. Niestety, zaraz po przyjeździe policjantów, Urwiłapka grzecznie opuścił łazienkę i nie obdarzając nikogo ani jednym spojrzeniem, ostentacyjnie udał się prosto do karetki.<br />
- Będziesz świrował? - zapytałem, widząc jak podejrzanie spokojnie sadowi się na noszach.<br />
- A skąd! Będę grzeczny. - zapewnił z mocą.<br />
- A w łapę co zrobiłeś?<br />
Moje pytanie było czysto retoryczne, gdyż podłużne, niezbyt głębokie cięcie na grzbietowej części nadgarstka, mogło mieć tylko jedno źródło pochodzenia. Nóż.<br />
Wojtuś popatrzył na mnie z bezczelną miną i lekki uśmieszek przeleciał przez jego pryszczatą, zaczerwienioną od alkoholu twarz. <br />
- A chleb kroiłem i mi nóż odskoczył...<br />
- Tiaaa... Jak nie umiesz się posługiwać nożem, to może lepiej kupuj chleb krojony?<br />
- Bardzo dobrze posługuję się nożem. Zapomniałeś już? <br />
Bez dalszych komentarzy, razem z kolegą opatrzyliśmy "przypadkową" ranę i zapięliśmy Urwiłapkę we wszystkie możliwe pasy i klamry na noszach.<br />
- To my nie będziemy już potrzebni? - pytał policjant, ziewając ukradkiem.<br />
- Pojedziesz grzecznie? - upewniałem się, kierując na Wojtka groźne spojrzenie.<br />
- Pojadę...<br />
<br />
Ruszyliśmy w stronę szpitala. Radiowóz chwilę jechał za nami, by po kilkuset metrach skręcić w stronę posterunku. Dokładnie w tym momencie, w Urwiłapkę wstąpiło stado szatanów.<br />
- Zimno mi do ku.wy nędzy! Słyszysz?! Przykryj mnie ku.asie!<br />
W karetce cały czas działało ogrzewanie, mimo to, wyciągnąłem z szafki polarowy koc w jednorazowej poszewce i podałem pacjentowi.<br />
- Nie ten! Ku.wa! Tego nie chcę! Chcę taki srebrno-złoty!!<br />
Koc wylądował na mokrej podłodze przedziału medycznego, a Wojtuś, z typową dla niego "gracją", domagał się przykrycia jednorazową folią termiczną.<br />
Patrząc jak polarowy materiał nasiąka brudem i wodą, czułem, że na szyi wybiło mi "gulę" ze złości.<br />
- Nie chcesz tego, to będziesz jechał bez koca. To jest karetka, a nie koncert życzeń!<br />
- Tak?!? To ja wysiadam! Zobaczysz sku.wysynu, pójdziesz za mnie do więzienia! Ty...<br />
Z ust szalonego Wojtka ściekał wartki potok "płynnego mięsa". Szarpał przy tym nieznacznie nogami, ale musiał być wcześniej przygotowany do całej akcji, gdyż w ułamku sekundy oswobodził się z pasów bezpieczeństwa i doskoczył do tylnych drzwi. Nie zrobiło to na mnie szczególnego wrażenia. Wiedziałem, że w czasie jazdy drzwi przedziału medycznego blokują się i nie można ich otworzyć od środka. Patent w sam raz na takich oszołomów, jak Wojtuś.<br />
Urwiłapka wściekle szarpał się z klamką, tymczasem ja rzuciłem w okienko kierowcy, aby trochę zwolnił, ale broń Boże nie stawał.<br />
- Uspokój się człowieku i natychmiast wracaj na nosze! - wrzasnąłem, bacznie lustrując zachowania furiata.<br />
- Ku.wa twoja mać!!! Masz mnie przykryć je.anym, srebrnym kocem, inaczej zdemoluję ci karetkę i będziesz płacił! Nic mi nie zrobisz! Ja mam papiery, a ty sukinsynu będziesz płacił, bo za mnie odpowiadasz!!!<br />
Tym razem ja odpinałem się z pasa bezpieczeństwa. Wojtuś na tyłach przedziału medycznego, rozpoczął już demolkę, waląc pięściami w automatycznie zatrzaskiwane szafki. Drzwiczki z niebieskiego pleksiglasu poddawały się uderzeniom i na podłogę zaczęła spadać zawartość kolejnych schowków.<br />
Poderwałem się z fotela, nadal krzykiem ostrzegając Urwiłapkę przed nadciągającymi konsekwencjami, ale ten już nie słuchał. Wpadł w istny szał. Miotał się przy tylnych drzwiach, bijąc rękami i własną głową po wszystkim, czego dosięgnął. Kiedy złapał wypadające z szafki łyżki laryngoskopu i ruszył na mnie z wrzaskiem, miarka się przebrała.<br />
Dopadłem do niego jednym susem i w ułamku sekundy obaliłem na nosze. Niestety upadł na plecy, co natychmiast skazało moją dalszą walkę na porażkę.<br />
Nie jest łatwo utrzymać walczącego pacjenta, nie robiąc mu krzywdy. Zwłaszcza, gdy ten nie wykazuje podobnej troski i z całego serca chciałby cię teraz zabić. Przygnieciony moim ciężarem, Wojtuś wił się jak piskorz. Charczał, pluł prosto w twarz i starał się ugryźć. Natychmiast przypomniałem sobie poprzednie starcia z Urwiłapką, kiedy to ja i dwóch policjantów, nie mogliśmy utrzymać go w jednym miejscu podłogi.<br />
<i>- Chudy, ale byk... </i>- pomyślałem, przyciskając jego nadgarstki do noszy.<br />
Przesunięty w trakcie walki opatrunek, odsłonił krwawiącą ranę i moja zaciśnięta dłoń ślizgała się w czerwonej cieczy urwiłapkowego pochodzenia. Sapiąc z wysiłku, spojrzałem na swój służbowy polar umazany we krwi. Ściany karetki też wyglądały jakby ktoś zarzynał niezbyt dorodnego prosiaczka. Zauważyłem, że moja prawa rękawiczka jest rozdarta i przed oczami zamigotał "komplet badań".<br />
Ta chwila nieuwagi wystarczyła. Wojtuś, czując słabnący uścisk, wyrwał ręce z niewoli i spuścił na mnie istny ostrzał artyleryjski. Ręce, nogi, głowa... wszystko szło w ruch. Młócił, niczym cepami, a wrzeszczał przy tym tyle, że chyba słyszeli go ze trzydzieści kilometrów dalej.<br />
Zarobiwszy kolanem w "pomidory", uznałem, że nadszedł czas, aby wycofać się na z góry ustalone pozycje i wezwać wsparcie. Nim kierowca zatrzymał karetkę i wpadł do przedziału, Urwiłapka siedział już grzecznie na noszach i stękając udawanym cierpieniem, poprawiał zsunięty opatrunek.<br />
Szofer popatrzył z przerażeniem na mój zakrwawiony polar, na umazane czerwonymi śladami ściany ambulansu i wybełkotał:<br />
- O ku.wa... Żyjesz?!<br />
- Wezwij policję... - odpowiedziałem, szacując możliwość wniknięcia "wariackiej krwi" w mój organizm.<br />
<br />
Dalszą drogę odbyliśmy w asyście policjanta. Tego samego, który pytał, czy już nie będą potrzebni.<br />
Moja wina. Miałem wystarczająco dużo czasu i doświadczeń nie tylko własnych, aby przekonać się, że do Urwiłapki policja ZAWSZE jest potrzebna.<br />
Karetka sunęła w stronę miasteczka, ja pryskałem się substancją zabijającą wszelkie wegetatywne formy życia na mojej skórze. Myślałem przy tym o potrzebie wynalezienia takiego sprayu na idiotów. Naprawdę świat byłby piękniejszy... i więcej przestrzeni do życia.<br />
<br />
W tym miejscu muszę na moment przerwać opowieść i sprostować. Nie mam nic do ludzi autentycznie chorych, mających urojenia, cierpiących w trudny do określenia przez nas sposób, jednakże Wojtuś do tej grupy się nie zalicza. To klasyczny cwaniak, który wyłącznie po spożyciu alkoholu, dostaje "małpiego rozumu" i w porywach agresji, wymusza na wszystkich reakcje, dające mu wiele satysfakcji. On się tym "karmi", wręcz napawa i co ważne, robi to w pełni świadomie. Że też nie ma na niego mocnych... Naprawdę nic się nie da zrobić, czy po prostu nikomu się nie chce?<br />
<br />
O tym też myślałem, tłukąc się w nocy, karetką przez pół powiatu. Grzebiąc w kieszeni służbowych spodni, z przykrością stwierdziłem, że mój całkowicie prywatny i nietani (choć "szklany") telefon, w trakcie szamotaniny, rozleciał się na kawałki.<br />
Tymczasem Urwiłapka, przykuty kajdankami, bluzgał jadem, to na mnie, to znów na policjanta. Nie chce mi się nawet cytować całości jego <i>expose</i>. Zresztą nie sposób powtórzyć wszystkich inwektyw i pomysłów na groźby kierowane pod moim adresem.<br />
<i>- Byle go oddać na izbie, wrócić do stacji</i> <i>i mieć spokój... </i><br />
Patrzyłem z lekkim zdziwieniem na policjanta, który siedział dziwnie potulny i ani jednym mrugnięciem nie reagował na obelgi.<br />
<i>- Boi się czegoś, czy taka "siedząca siła spokoju"?</i><br />
Ja też byłem skłonny machnąć ręką na moje siniaki, obolałe klejnoty i zniszczone mienie, nawet na krew, którą miałem na sobie... Byłem skłonny do chwili, gdy z ust Urwiłapki padły kierowane do mnie, spokojne słowa:<br />
- Znajdę cię... i znajdę twoją rodzinę. Wiem, gdzie mieszkają... Przyjdę i wszystkich pozabijam... Obiecuję ci to!<br />
<br />
To bardzo dobrze, że policjant z nami jechał. W przeciwnym razie, nie wiem, czy szalony Wojtuś miałby jeszcze okazję spełnić swoje groźby. Pierwszy raz w życiu miałem ochotę unicestwić kogoś gołymi rękami.<i><br /></i>Wciągałem powietrze głęboko w płuca i w myślach, raz za razem, powtarzałem sobie, że strasznie potrzebuję urlopu<i>. </i>Wiedziałem już, że nie mogę sprawy tak zostawić.<br />
<i>- Przecież każda nasza interwencja, każda awantura z Urwiłapką, która rozmywa się i cichnie pod drzwiami psychiatryka, tylko wzmaga jego apetyt. On się umacnia w przekonaniu, że jest nietykalny, że KAŻDE jego zachowanie ujdzie mu płazem ze względu na psychiatryczną przeszłość. </i><i><i>Zniszczone karetki i izba przyjęć, pobici, opluci, znieważeni pracownicy, godziny tkwienia pod posesją, gonitwy po polach, lasach i ulicach... </i>Dlaczego wszyscy tolerujemy ten stan? Ratownicy, policjanci, lekarze i pielęgniarki na izbie, lekarze w szpitalu psychiatrycznym... Wszyscy chorujemy na "Wdupiemamtyzm"? Dość tego!!! Złożę na gnoja doniesienie i pójdę do sądu, żebym miał tam tkwić miesiącami</i>..!<i> -</i> powtarzałem w myślach, stając rankiem przed drzwiami powiatowej komendy policji.<br />
Nie wiedziałem, że za chwilę będzie mi dane oglądać zupełnie inne "oblicze szaleństwa".<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
Ciąg dalszy nastąpi.</div>
</div>
cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-69442216962181124312015-03-06T11:18:00.000+01:002015-03-06T11:18:03.161+01:00Na bani'ach - Strach ma wielkie oczy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcK33Bwf4hSvaFlziRupcyKmt6N3nJnxp0KyqFrh78j8m36kpJXNxSabtYeVBc1geScDVFFlS9FdLn2unfxXDILVqm8QnH0zY3SZ57StvZzrjC3n8wWKQ0xWdSsHKTDVeqmhcNC1VV5Nfx/s1600/Ok%C5%82adka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcK33Bwf4hSvaFlziRupcyKmt6N3nJnxp0KyqFrh78j8m36kpJXNxSabtYeVBc1geScDVFFlS9FdLn2unfxXDILVqm8QnH0zY3SZ57StvZzrjC3n8wWKQ0xWdSsHKTDVeqmhcNC1VV5Nfx/s1600/Ok%C5%82adka.jpg" height="167" width="320" /></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEGz4o0sxYM7TBD2UjkQKcWiPDukBiW0Vrv0D115oZYNGotW0nyhL8r7bREx0RS6gRNau0dZcH165paRH_p6_6RBJsc41LGFRt-svqaAqIB21EEx3fTsYMjKgyZT937Yrf-_Vbd454qQfw/s1600/strach1.1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEGz4o0sxYM7TBD2UjkQKcWiPDukBiW0Vrv0D115oZYNGotW0nyhL8r7bREx0RS6gRNau0dZcH165paRH_p6_6RBJsc41LGFRt-svqaAqIB21EEx3fTsYMjKgyZT937Yrf-_Vbd454qQfw/s1600/strach1.1.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdQvULe9xwD5W1oGZ4kzfXjchPz-y-8yF8oAHB6bYCaeRd5M_TnBqrUjNF0r8rEAY_nDPWSNiVe_bFXhuQA-XJ3Pea6nqH_i3OXQgSg-dKWTyZobiV9sgFp_RepPBp2mr5H9C3JyzZAnmH/s1600/STRACH2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdQvULe9xwD5W1oGZ4kzfXjchPz-y-8yF8oAHB6bYCaeRd5M_TnBqrUjNF0r8rEAY_nDPWSNiVe_bFXhuQA-XJ3Pea6nqH_i3OXQgSg-dKWTyZobiV9sgFp_RepPBp2mr5H9C3JyzZAnmH/s1600/STRACH2.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyrhWSB3dIy-J5pbev8X9O0-z0kj29hfHjvmtXlnfuw3OD8E3kvNtSGugmGEM5iVdXYN_ashJ1IVvWJhXnOy2-nhy55ZuYh_1Kks3USSoFatIYvxsOFsHqeOL1NEX1sIk8VQrA3keZLVKI/s1600/STRACH3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyrhWSB3dIy-J5pbev8X9O0-z0kj29hfHjvmtXlnfuw3OD8E3kvNtSGugmGEM5iVdXYN_ashJ1IVvWJhXnOy2-nhy55ZuYh_1Kks3USSoFatIYvxsOFsHqeOL1NEX1sIk8VQrA3keZLVKI/s1600/STRACH3.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAZ0j5G8cZyv5q9X4h-4ag03mFBrmKSlRzDU1ca3zti7e2YppKqb6yWvfdMg3i_MbxEp3yan-hNJa0HcsN_ehMDUuhbmeUCM8nh_2RR1AuWrXQ78hWKnT6YRgjD-cT0e3uzXWXL-QV5X7e/s1600/STRACH4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAZ0j5G8cZyv5q9X4h-4ag03mFBrmKSlRzDU1ca3zti7e2YppKqb6yWvfdMg3i_MbxEp3yan-hNJa0HcsN_ehMDUuhbmeUCM8nh_2RR1AuWrXQ78hWKnT6YRgjD-cT0e3uzXWXL-QV5X7e/s1600/STRACH4.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgF2kM0gdN9G8WY_r0CeAFgR0vMceR6yqxvlCBnbhqWbDxWYz665LTIvSefvaJv1xwDnSdfft0MtyZKlNPS4dcwXgnOkL7XBuA0L4WXY78pVHkHiO4Oq1uKTKCX4sRRh9oq2OBCBc2x6x2f/s1600/STRACH5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgF2kM0gdN9G8WY_r0CeAFgR0vMceR6yqxvlCBnbhqWbDxWYz665LTIvSefvaJv1xwDnSdfft0MtyZKlNPS4dcwXgnOkL7XBuA0L4WXY78pVHkHiO4Oq1uKTKCX4sRRh9oq2OBCBc2x6x2f/s1600/STRACH5.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYphNMDu28zJ6p3vsPurKH7PFbkXTOiOa7_jcbZx9NYZsgODxJtUxbbtInpdb5gFq7WDf0wo-DZHZbZ4V-du2sx-9r6sZIJ4Pmk1vwYCim_H7aq6M4nA9_6F-3en3q_zGwgqr_w1T9D3bn/s1600/STRACH6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYphNMDu28zJ6p3vsPurKH7PFbkXTOiOa7_jcbZx9NYZsgODxJtUxbbtInpdb5gFq7WDf0wo-DZHZbZ4V-du2sx-9r6sZIJ4Pmk1vwYCim_H7aq6M4nA9_6F-3en3q_zGwgqr_w1T9D3bn/s1600/STRACH6.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKEtVM1cSdQW5tVT_cWcxcVrfHDN-XfGGTgDE9Kcy1_y7j1wxgizxYVDaBEAdEGn0nM_sx3c1bg9PvH_fImIaA-mNHt2LPta6K53vI3zJ9uFy9NPjFn1QDGTyGBFhoeo69V6YjaDsFM1Lj/s1600/STRACH7.1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKEtVM1cSdQW5tVT_cWcxcVrfHDN-XfGGTgDE9Kcy1_y7j1wxgizxYVDaBEAdEGn0nM_sx3c1bg9PvH_fImIaA-mNHt2LPta6K53vI3zJ9uFy9NPjFn1QDGTyGBFhoeo69V6YjaDsFM1Lj/s1600/STRACH7.1.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-87372924091002174672015-02-23T06:50:00.000+01:002015-02-23T06:50:05.733+01:00Impreza u wrażliwców<b><span style="font-size: small;"><b><span style="color: #990000;">UWAGA: Osobom o słabych żołądkach, Czytelnikom po lub w trakcie posiłku, raczej dziękujemy ;)</span></b> </span></b><br />
<br />
<b><span style="font-size: small;">XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.</span></b><br />
<span style="font-size: small;">... czyli Historie zasłyszane.</span><br />
<br />
<span style="font-size: small;">Ciężko spotkać wrażliwca w pogotowiu. Takiego, co to mdleje na widok krwi, albo wymiotuje, słysząc jęki cierpiącej babuleńki. </span><br />
<span style="font-size: small;">Wokół sami twardziele. </span><br />
<span style="font-size: small;">Kiedy zegar wybija kolejną pogotowianą zmianę, schodzą się wyselekcjonowane osobniki. Stalowa psychika, kręgosłupy z tytanu, cojones z żelbetonu... Niemal cyborgi. </span><span style="font-size: small;">Dużo widzieli, przeżyli, jeszcze więcej słyszeli. Nic nie jest w stanie ich "ruszyć", a jeśli nawet któryś puści "pawia" na dyżurze, to wyłącznie dlatego, że</span><br />
<span style="font-size: small;"><i>- Wczoraj zaje.iście popiłem z kumplami i coś mi siadło na żołądku.</i></span><br />
<span style="font-size: small;">I nikt się temu nie dziwi, nikt nie poddaje gastrycznych zaburzeń pod wątpliwość</span>. Przeciwnie, wszyscy obecni kiwają głowami ze zrozumieniem i z miną absolutnie lekceważącą, nadymają policzki, rozbijając własne, lekko strawione treści pokarmowe o wewnętrzną powierzchnię siekaczy. Tymczasem karetka jedzie dalej, rozsiewając po okolicy oszałamiającą woń "pana" Mietka, etatowego chlora, księcia brudasów, cesarza grzybicy i bakterii kałowych. Na widok pędzącej chmury trujących oparów, okoliczna ludność trwożnie gromadzi się w kościołach i kaplicach, zwierzęta gospodarskie, niespokojnie wciągają w nozdrza ostatni wyziew morowego powietrza i natychmiast padają z wyprężonymi kopytami, ptaki spadają z nieba, niczym rażone piorunem... a ratownicy przełykając własne "troski", trwają na posterunku, przy "chorym" Mietku. Ludzie ze spiżu, z granitu, ludzie z powołaniem!<br />
<br />
Nie ma wrażliwców w pogotowiu! Uczy się tego już najmłodszych adeptów, którzy fiknęli wiotkiego koziołka, oglądając jakąś operację, podczas szkolnych praktyk.<br />
<i>Jeśli padłeś bez tchu na płytki operacyjnego bloku, jesteś miękka faja i fujara. Możesz najwyżej pościerać podłogę w karetce, bo o prawdziwym wyjeździe w pogo, nie masz co marzyć. I zapamiętaj sobie, że zemdleć, to żaden wstyd, ale tylko z gorąca, albo z niewyspania (i to po imprezie). A paść "na widok", to straszna siara.</i><br />
I tak, z pokolenia na pokolenie, kolejne rzesze ratowników przekazują sobie "twardość" i hart ducha. <br />
Doskonale pamiętam, jak dawno temu, na uczelnianych praktykach, pierwszy raz zobaczyłem "cesarkę". Dokładniej rzecz ujmując, moje przerażone, coraz szersze oczęta zobaczyły doktorkę, wydzierającą z brzucha "nosicielki" za szyję, małe oślizłe "coś"... To "coś" nijak nie chciało wyleźć, klinując się barkami w zbyt małej szczelinie powłok brzusznych. Doktorka, najwyraźniej chcąc zaimponować całej grupie studentów-praktykantów, zaparła się w siłowym rozwiązaniu "cudu narodzin" i darła sino-zielone dziecię z gracją kombajnu na trzecim biegu. To był ostatni obrazek, który zarejestrowałem, bo już ułamki sekund później, jakiś mrok przesłonił moje wybałuszone gały i poczułem nieodpartą chęć położenia się na cudownie chłodnej podłodze. Znając podobne uczucie z dzieciństwa, kiedy to but koleżanki z podstawówki ulokował się dokładnie w moich rodowych "piłeczkach", wiedziałem, że chwila zapomnienia jest już blisko. Ze względu na niechybne i hańbiące konsekwencje utraty przytomności, nie mogłem sobie pozwolić nawet na krótką drzemkę w obecności kolegów z uczelni, grupy chirurgów, pielęgniarek oraz pana anestezjologa. W obronie własnego honoru, przykucnąłem w pobliżu anestezjologicznego stoliczka, pochylając głowę najniżej jak to było możliwe. Ćma w oczach nie ustępowała, ale dzięki zachowanym resztkom fonii, usłyszałem zdziwiony głos anestezjologa:<br />
- Panie Crew, co pan tam robi? <br />
Wokół już rozchodziły się szydercze szepty i chichot <br />
- Mdleje, patrzcie mdleje...<br />
W akcie desperacji, nadal nic nie widząc, postanowiłem zagrać va banque. Po omacku sięgnąłem na dolną półkę stoliczka i wymacawszy coś w szeleszczącym papierku, udawałem naukowe zainteresowanie wyposażeniem sali operacyjnej. Wyciągając rękę z przedmiotem w papierku daleko przed siebie, palnąłem słabiutkim głosem:<br />
- Doktorze... a to do czego służy?<br />
Śmiech, jaki gruchnął po moim pytaniu, uświadomił mi, że w chytrym planie coś poszło nie tak.<br />
Kiedy chwilę później odzyskałem wzrok, skonstatowałem, że oto siedzę na posadzce, z ręką wyciągnięta w stronę ściany, a w dłoni spoczywa zapakowana w szeleszczącą folię... resztka batonika Twix, którą doktor najwyraźniej zostawił "na potem" i zachomikował pod stoliczkiem.<br />
Oj był piekący wstyd i "Crew wrażliwiec" do końca szkolnych dni... ale przynajmniej całkiem nie zemdlałem.<br />
Od tamtej pory wiem, że w robocie trzeba być twardym na widoki, niewzruszonym na "zapachy" i najlepiej na czczo, ALE... kilka lat pracy nauczyło mnie też, że z pewnością czekają jeszcze na nas wszystkich sytuacje, na które nawet największy twardziel, nigdy nie będzie gotowy. Najważniejsze, to zachować spokój, pozostać "ą", "ę" profesjonalistą i nigdy nie śmiać się z rzygających kolegów... Bo dziś oni, jutro ty!<br />
<br />
<span style="font-size: small;"><b>Historia dwudziesta druga - Impreza u wrażliwców.</b> </span><br />
<br />
Janek nie był świeżakiem w swoim fachu. Pierwsze kroki w pogotowiu stawiał jeszcze jako szofer dużych fiatów i polonezów z niebieskimi kogutami na dachu. Woził doktorów w białych, długich fartuchach, zbierał pacjentów, dźwigał drewniane nosze. Potem, zmieniające się realia zmusiły go do ukończenia szkoły i tak, z kierowcy-sanitariusza, Janek stał się ratownikiem medycznym.<br />
Przez te wszystkie lata, napatrzył się na ludzką krzywdę, tragedie, katastrofy. Widział obrazki, które nie śniły się reżyserom i scenografom horrorów, za to śniły się jemu po nocach, nie raz, nie dwa. Mimo to, Janek zachował pogodę i spokój ducha, a także hart ciała. Koleżeński, stonowany, niezwykle trudny do wybicia z rytmu i wyprowadzenia z równowagi. Twardziel, ale łagodny w obejściu. Dziwił się zatem każdy, kto próbował Jankowi przesadnie w kaszę dmuchać, gdyż chłopak potrafił zadbać o swoje i jak mało kto, umiał w prostych, żołnierskich słowach zarysować różnicę poglądów oraz nakreślić własny punkt widzenia. Mówiąc krótko - Janek był swój chłop.<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Mijał właśnie "nasty" rok Jankowej pracy w pogotowiu. Dzień zapowiadał się pogodnie, niosąc przez otwarte na oścież okno, rześkie masy porannego powietrza. Pierwsze promyki majowego słońca odbiły się w zakurzonej nieco szybie i pomiziały czerwony nochal śpiącej dyspozytorki. Niemal w tej samej chwili, na pulpicie rozbłysły lampki i zajęczał telefon. Halina Ja-Grab-Jeden, wytrenowanym przez dziesięciolecia ruchem, osunęła się wiotko na dyspozytorskim fotelu i przybijając czołem przycisk odbioru, wychrapała do przechylonej siłą bezwładu słuchawki:<br />
- Pogotowie słucham...<br />
Po minucie trwania w bezruchu i ciszy przerywanej jedynie brzęczeniem głosu w telefonie, Halina drgnęła. Unosząc jedną powiekę, nabrała powietrza w płuca i rutynowym tonem obwieściła światu nowinę:<br />
- Eska do wyjazdu!!!<br />
<br />
- Co mamy? - zapytał Janek człapiąc do Haliny z jednym butem w dłoni.<br />
- Jedziecie raczej "do stwierdzenia", więc zasadniczo nie ma pośpiechu... - ziewnęła dyspozytorka.<br />
- Raczej..? - Janek nauczony latami praktyki, wolał doprecyzować powód wezwania.<br />
<i>- Najpierw mówią, że pośpiechu nie ma, a potem ludzie nas chcą rozerwać na kawałki... - </i>myślał, wspominając wiele podobnych sytuacji.<br />
- No raczej, raczej... - odburknęła Halina nie otwierając oczu - Skoro już chłop do słuchawki mówi, że sąsiad chyba nie żyje, to RACZEJ jedziecie tylko stwierdzić.<br />
- A to co innego. W takim razie szykuje się robota łatwa, lekka i "przyjemna".<br />
Po tych słowach, Janek zgrabnie schwycił wypluwaną właśnie z drukarki kartę wyjazdową, pod pachę zgarnął śpiącego doktora, a przed sobą popędził równie zaspanego młodego szczawia, któremu jeszcze śniły się chwała i sława ratowniczego rzemiosła.<br />
<br />
Kiedy dotarli pod wskazany adres, na podjeździe przywitał ich zielono-fioletowy jegomość z oczami wypadającymi niemal z orbit. Chłopina z trudem nabierał powietrza, charczał coś pod nosem i ogólnie wyglądał jakby miał zaraz umrzeć.<br />
- To do niego jechaliśmy? - zapytał wciąż rozespany lekarz.<br />
- Chyba nie... - mruknął Janek i dokończył w myślach <i>- ...choć cuda się zdarzają.</i><br />
Jednak w tym miesiącu limit na cuda został już dawno wyczerpany. Jegomość, zmieniając kolory na twarzy niczym kameleon na paradzie równości, zatoczył się w stronę karetki i wisząc na klamce od lekarskich drzwi, rzęził raport sytuacyjny.<br />
- Ło Jezu..! Sąsiad umarł! W łazience..! Dawno chyba, bom go ze trzy tygodnie nie widział... Matko Bosko, ledwom stamtąd wylazł..!<br />
Lekarz słuchał tej spowiedzi, wyglądając przez otwarte okno w drzwiach szoferki. Kiedy na wpół żywy mężczyzna zrobił pauzę, usiłując nabrać haust powietrza, doktorek natychmiast zażądał szczegółowych wyjaśnień, stawiając niezwykle precyzyjne pytanie:<br />
- Ale, co..?!<br />
- Co "co"?!? - zabulgotał oburzony jegomość - Tadek nie żyje! Ot co!!! I to strasznie nie żyje!!!<br />
Przy ostatnich słowach, sąsiad świętej pamięci Tadeusza, przewrócił oczami i zatykając dłonią sine usta, popędził gdzieś na tył karetki, skąd po chwili dobiegł lament przypominający odgłos kaszalota ryczącego podczas zanurzania pod wodę.<br />
Lekarz odprowadzał chłopa wzrokiem, a gdy ten wymknął się już nawet z zasięgu wstecznych lusterek, zakomenderował:<br />
- Młody, bierz monitor, idziemy stwierdzić.<br />
- A ja? - zapytał Janek ruszając nieznacznie kierownicą.<br />
- A ty odjedź parę metrów, bo ci świadek cały tył karetki zarzyga.<br />
Tego Jankowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyuczona przez lata troska o sprawność techniczną i wygląd taboru, przezwyciężyły ciekawość i gdy doktorek z ratownikiem zmierzali w kierunku domu, szofer sprawnie przestawił ambulans, odsłaniając tym samym żałosną scenę, która rozgrywała się tuż za paką Mercedesa.<br />
Świadek haftował, niczym kot po tuńczyku z futrzanymi kłakami, karetka mruczała na jałowym biegu, tymczasem lekarz energicznym krokiem docierał już pod drzwi. Męskim, zdecydowanym gestem, szarpnął za klamkę i układając własne ciało zgodnie z geometrią wejściowego otworu, wykazywał wyraźny zamiar wkroczenia do budynku.<br />
Nagle jego sylwetka zamarła w bezruchu. Z wnętrza szoferki wyglądało to tak, jakby drzwi do domu broniło jakieś niewidzialne pole siłowe. Chwilę potem, tkwiący nadal za kierownicą Janek zobaczył lekarza, który gwałtownie zasłania twarz, a jego korpus wygina się nienaturalnie w tył, zupełnie jakby z niewidzialnego pola siłowego wystrzeliła równie niewidzialna pięść i zdzieliła doktorka prosto w długi kinol.<br />
Mijały kolejne sekundy, a zgięty wpół doktorek gestykulował coś do stojącego z defibrylatorem ratownika, wskazując mu wyraźnie kierunek drzwi. W kolejnej odsłonie, młody adept ratownictwa, z niemałym przestrachem na twarzy, zniknął w czeluściach posiadłości, by dosłownie po mgnieniu oka zostać z niej brutalnie wyplutym. Biedaczek turlał się w stronę karetki, charcząc niemiłosiernie. Wreszcie zawisł na drzwiach i wybulgotał do kabiny:<br />
- Jasiu... pomóż ku.wa... Nie dajemy rady!<br />
- Ale co..?! - Janek użył lekarskiej retoryki i uniósł brwi w zdumieniu.<br />
- No ze smrodu nie dajemy rady!<br />
<i>- Wielkie mi rzeczy, smród! - </i>myślał Janko, wysiadając z karetki <i>- Wystarczy oddychać ustami. Cała tajemnica!</i><br />
Spokojnym krokiem minął kucającego na podjeździe lekarza i uchylił drzwi. Jeszcze tylko usłyszał za sobą trwożny głos ratownika:<br />
- Jasiu, jak będziesz wracał, to weź <i></i>monitor, bo mi w korytarzu wypadł..!<br />
Ruszył przed siebie. Po dwóch metrach przedsionka, poczuł jak przeraźliwy odór, niemal fizycznie uderza w jego ciało. Oddychanie ustami nie przynosiło ulgi. Ciężki smród wciskał się w każdy skrawek organizmu, paląc śluzówki i tocząc łzy z oczu.<br />
Zatrzymał się przy pierwszym oknie. Próba otworzenia ramy skończyła się na gwałtownym szarpaniu okiennej klamki. Z każdym szarpnięciem czuł jak żołądek wykręca się niemal na lewą stronę. Jeszcze raz wciągnie trupi odór do swoich płuc i będzie katastrofa. Zawrócił. Przy drzwiach zaczerpnął bardziej świeżego powietrza i na bezdechu, łzawiąc jak po "Przeminęło z wiatrem", podreptał truchtem w paszczę lwa.<br />
<i>- W łazience... - </i>brzmiał mu w głowie głos sąsiada <i>- ...umarł w łazience!</i><br />
Instynktownie zmierzał tam, skąd napierał największy wyziew. Po chwili, ślizgając się na mokrej, pokrytej bliżej nieokreślonym szlamem posadzce, wkroczył do łazienki.<br />
Jeden rzut załzawionych oczu wystarczył, aby zlokalizować "ciało", choć po prawdzie, to, co spoczywało w wannie, kompletnie nie przypominało klasycznych zwłok. W brunatno-zielonych resztkach cieczy, zanurzona od co najmniej trzech tygodni, pływała niesamowicie napuchnięta i rozmoczona substancja, która kiedyś była człowiekiem. Teraz dosłownie wylewała się poza krawędzie wanny, pokrywając łazienkowe płytki tłustym osadem. Mniej więcej pośrodku niecodziennego sarkofagu, znajdowała się materia, której nabrzmiałe rysy przypominały napuchniętą i zniekształconą w strasznym grymasie twarz. Jankowi przyszło na myśl, że ta lekko kiwająca się w "wodzie" głowa, lada chwila eksploduje, opluwając go cuchnącymi wnętrznościami.<br />
Wybuch głowy nie nastąpił, za to w Janku coś pękło. Przebrała się miarka negatywnych bodźców, nawet dla tak zaprawionego w pogotowiarskich bojach wiarusa. Ratownik-kierowca szarpnął nogami do ucieczki, czując jak gardło zalewa kromka z serem i mleczna zupka, spożyte naprędce przed dyżurem. Gnał w stronę wyjścia, niczym grzybiarz w tunelu goniony Pendolino.<br />
<br />
Chwilę później, zreanimowana nieco, reszta zespołu "eS" w składzie lekarz i ratownik, mogła zobaczyć Jaśka w pełnym galopie, prezentującego tak zwane wymioty kaskadowe (jedna dłoń pod brodą, druga nieco niżej i do przodu, próbowała złapać to, co wyleciało spod pierwszej). Chłopina biegł, bez żadnej krępacji chlustając zawartością żołądka na prawo i lewo. Wreszcie skrył się za budą karetki, a o tym, że żyje świadczył jedynie płynący przez zabudowania odgłos jelenia na rykowisku.<br />
Doktorek i młody, okazując pełne współczucie oraz zrozumienie, podeszli w pobliże "narożnika" ambulansu, za którym Janek miał swoje intymne 5, 10, 15 minut.<br />
- Ej... - zapytał z troską w głosie lekarz - ...Na pewno gość nie żyje? <br />
- Błuuuechchch..! - odpowiadał Jaś.<br />
- Oglądałeś go dokładnie? Plecy też..?<br />
- Buu... Buuueeechch! - niosło echo<br />
- A defika z korytarza nie wziąłeś? - martwił się ratownik.<br />
Kiedy tak cała trójka wzajemnie się wspierała, na podjazd, powoli, majestatycznie wjechał policyjny radiowóz. Z jego granatowego wnętrza wysiadł posterunkowy i zakładając służbową czapkę, wyważonym krokiem ruszył w stronę medyków. Z początku niepewność marszczyła policyjną brew, a najwyższy niepokój budziły dochodzące zza karetki dźwięki, które teraz już żywo przypominały krzyżówkę okrętowej syreny z jeleniem i niewydojoną krową. Funkcjonariusz podszedł do wciąż bladego lekarza i trzymając rękę na kaburze służbowego pistoletu, usiłował zerknąć za ambulans.<br />
- Zgonik? - zapytał wychylając głowę za budę.<br />
- A zgodnik... - odparł doktorek<br />
- W domku?<br />
- A w domku...<br />
- A ten? Co robi?<br />
- A rzyga sobie...<br />
- W domku był..?<br />
- Ano był... <br />
- Aaaaaa... - twarz posterunkowego rozjaśniła się w szyderczym uśmiechu. Dłoń przestała błądzić wokół broni. Śmiało podszedł do białego jak papier Jasia i uważając na własne obuwie, klepnął go jowialnie w plecy.<br />
- No jak tam, panie wrażliwy?! Chyba wczoraj straszna impreza musiała być, co nie?!? - to mówiąc zaśmiewał się rubasznie z własnego dowcipu.<br />
- Kiełbasa... mi musiała... <i>charrrk... tfu!</i> ...zaszkodzić... - wystękał Janek i przetruchtał kilka kroków dalej.<br />
- Ha ha ha! Jak dzieci! Jak dzieci..! - policjant pomaszerował odważnie w stronę domu. Wyciągając długą latarkę, notes i długopis, zniknął w czeluściach drzwi.<br />
<br />
Trzy minuty później, Janek doszedł względnie do ładu ze swoimi odruchami. Płukał teraz usta mineralną, którą współczujący sąsiad przytaszczył z domu. Najwyższa to była pora na powrót do zdrowia, gdyż na podwórku rozpoczął się kolejny spektakl z cyklu "światło i dźwięk". Oto drzwi strasznego domu odskoczyły z hukiem, a z nich, niczym międzykontynentalna rakieta, wystrzelił zielony na twarzy posterunkowy. Pędził rozpaczliwie zatykając usta obiema rękami, spod których niepowstrzymanie tryskały radosne gejzery, krynice i strumyczki różnokolorowej cieczy.<br />
- Oho! Podwójnie cedzony... - młody ratownik fachowo ocenił rodzaj wymiotów, jakie dręczyły mijającego ich w sprincie policjanta. Tymczasem ten, zgrabnie pokonał zakręt za karetką, by tam całkowicie oddać się pasji "mongolskich śpiewów gardłowych".<br />
Kiedy funkcjonariusz ryczał wniebogłosy i krztusił się na przemian, Janek splunął chwacko ostatnim łykiem Cisowianki Perlage i z triumfalną miną, ruszył w stronę "śpiewającego" Organu Władzy. Po kilku krokach, stanął nad zgiętym stróżem prawa, poklepał go po skurczonych torsjami plecach, a następnie słodkim głosem wypalił:<br />
- Coś mi się wydaje, że wczoraj tośmy razem byli na tej imprezie... Tylko ja chyba szybciej wróciłem do domu. Aha i jeszcze jedno... Doktor będzie potrzebował dowodu osobistego denata, więc jak już pan skończy się kłaniać publiczności, to proszę łaskawie poszukać w domu. Może wody?<br />
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-65757286631333807672015-02-12T11:18:00.000+01:002015-02-13T13:13:38.353+01:00Zanim zima pójdzie precz.Tekst pisany z myślą o motocyklistach, ale może jeszcze się komuś przyda?<br />
Na zdrowie :)<br />
<br />
<b>"Wypadek, to bardzo dziwna rzecz. Nigdy go nie ma, dopóki się nie wydarzy..." </b>- Kubuś Puchatek.<br />
<b> </b><i><br />...Pan
Iks zmrużył oczy i z pełnym uczuciem rozkoszy, odwinął nieco mocniej
manetkę gazu. Wiosenny wiatr unoszący się znad owiewki, szumiał w kasku,
wywołując u motocyklisty niemal narkotyczne odurzenie.<br />- Taaak!
Właśnie na to czekałem całą zimę! - pomyślał z dziecięcą radością i na
ułamek sekundy przymknął oczy, nurkując po uszy w błogostanie.<br />Kilkadziesiąt
metrów przed nim, na szarej jezdni czernił się kombinezon pana Igrek,
który mgnienie oka wcześniej, zaliczył pierwszą tego sezonu,
encyklopedyczną glebę. </i><br />
<i>Zanurzony w motocyklowym orgazmie
pan Iks, nie miał najmniejszych szans, by ominąć rozpłaszczonego na
drodze kolegę. W przeraźliwym trzasku łamanych plastików, lądował
nieopodal Igreka, szorując tyłkiem i plecami po resztkach obu motocykli,
niczym po gigantycznych, kuchennych tarkach.<br />Niedługą chwilę
później, Iks otrząsał się z najgłębszego szoku. Otwierane z wolna oczy,
przywitał obraz leżącego nieruchomo kumpla. Absolutną ciszę przerywał
jedynie przykry dźwięk rzężącego oddechu, tymczasem z poszarpanej
nogawki własnych spodni, płynął szybko powiększający się, ciemnorubinowy
strumień.</i><br />
<i>Ręka uniesiona w stronę potłuczonego motocykla,
opadła w geście rezygnacji. Pan Iks wiedział, że kufry są puste. To miał
być krótki wypad na podmiejską trasę. Taki "pusty przebieg", bez gratów
i niespodzianek.</i><br />
<br />
<b>I. Apteczka potrzebna jest i basta.</b><br />
<br />
Wielu
z nas, wyruszając na motocyklowe szlaki, odsuwa przykre myśli o
wypadkach i nieszczęśliwych zdarzeniach, których przecież "nie ma"... a
nawet jeśli są, to mogą się wydarzyć wszystkim, lecz nie nam! <br />
Zaryzykuję
stwierdzenie, że kiedy wiosenne słońce zaczyna lizać asfalt pierwszymi
jęzorami ciepła, przynajmniej osiemdziesiąt procent motocyklistów odpala
swoje ukochane maszyny, mrucząc pod nosem właśnie takie zaklęcia: <i>"Grzecznie, powoli... i żadnych wypadków."</i><br />
Oczywiście
można na tych czarach poprzestać i mrużąc oczy z zadowolenia, cieszyć
się jazdą, ale zawsze, gdzieś z tyłu głowy pozostanie niewypowiedziane,
spychane do pokładów podświadomości pytanie: <i>"A co jeśli..?"</i><br />
Co
jeśli się wydarzy i niczym w dziecięcej wyliczance "na kogo padnie, na
tego bęc", padnie właśnie na kogoś z nas? Czy jesteśmy na to choćby
odrobinę przygotowani?<br />
Każdy w miarę rozgarnięty motocyklista wie o
tym, że są takie rodzaje "bęc", na które nie można się przygotować i w
których nic już nie pomoże, ale czy nie byłoby szczytem tragicznej
ironii, przetrwać jakiś "epicki wypadek" i zostać na asfalcie bez pomocy
oraz bez przysłowiowego "kawałka bandaża"? A co jeśli "epicki wypadek"
wydarzy się z dala od asfaltu? Bo przecież i w takie dzikie miejsca,
potrafią nas zanieść nasze ukochane dwa kółka.<br />
Nawet gdybym
zrezygnował z tych hollywoodzkich wizji mega-katastrofy, nadal będę
zdania, że niegroźna dla życia rana, rozcięcie, oparzenie i inne, o
które wcale nie tak trudno podczas motocyklowych wypraw, również mogą
popsuć radość z imprezy. Zwłaszcza jeśli apteczki brak i podczas
przymusowego postoju, zamiast podziwiać pięknie zabandażowaną łapę pana
Iks, wszyscy latają po okolicy w poszukiwaniu liści łopianu, kiosku z
chusteczkami lub ciągną losy o to, kto poświęci swój kultowy T-shirt,
aby zatamować krwawienie z rany pechowego Iksa.<br />
Motocykliście
apteczka potrzebna jest i basta, a nawiązując do klasycznego cytatu z
Kubusia Puchatka, można powiedzieć, że<br />
<br />
<i>Apteczka to równie dziwna rzecz
jak wypadek. Najczęściej, gdy jej nie ma, pojawia się właśnie ten drugi.</i><br />
<br />
<b>II. Która będzie dobra?</b><br />
<br />
Odpowiedź
na to pytanie może być równie trudna, jak wskazanie najlepszego
motocykla na świecie. To co rajcuje jednych, dla innych jest kupą
niepotrzebnego złomu. Z motocyklowymi apteczkami jest identycznie.
Niektórzy najchętniej woziliby za sobą przyczepkę z wyposażeniem
ambulansu, a innym wystarczy tabletka na ból głowy po zlotowej imprezie.
Jedno jest pewne. Nie istnieje uniwersalna apteczka, którą wszyscy z
zadowoleniem i powodzeniem będą użytkować, dlatego warto poświęcić
chwilę, by zastanowić się nad własnym modelem i zawartością. Co w
tej materii możemy zrobić?<br />
<br />
<b>1. Opcja "chybił-trafił". </b>To wariant dla zdesperowanych lub
leniwych. Polega na tym, że maszerujemy do najbliższego sklepu z
akcesoriami motocyklowymi i kupujemy apteczkę, którą sprzedawca
reklamuje jako "motocyklową". Następnie, bez oglądania zawartości,
wciskamy ją pod kanapę motocykla lub do kufra i zapominamy o całej
sprawie. W opcji tej, najbardziej pomocna jest sama świadomość, że
apteczkę MAM. Minus takiego rozwiązania polega jednak na tym, że wszelkie
aspekty "terapeutycznego" poczucia bezpieczeństwa, zazwyczaj ulatują z chwilą pierwszego otwarcia apteczki w nagłej potrzebie.<br />
Aby uniknąć podobnych, przykrych (a czasem groźnych dla zdrowia i życia) rozczarowań, warto podumać dalej. <br />
<br />
<b>2. Określamy potrzeby:</b>
Np. czy projektowana apteczka ma służyć wyłącznie jednej, konkretnej
osobie (coś w rodzaju "indywidualnego pakietu medycznego"), czy może
wielu osobom (kierowcy i "plecaczkowi", uczestnikom rajdu, a może nawet
przygodnym ofiarom jakiegoś wypadku?). Precyzując nasze wymagania w tym
zakresie, być może zrezygnujemy z małych pakiecików na rzecz zbiorczej
"sakwy wypadkowej", którą przed wyprawą, wręczymy kumplowi z największym
doświadczeniem w obsłudze medycznych "fetyszy" lub po prostu temu, kto
ma największe kufry ;)<br />
<br />
<b>3. Charakter aktywności:</b> Nikt nie
powiedział, że apteczka motocyklisty musi służyć wyłącznie na motocyklu
(choć może tak być). Może ktoś zechce użytkować ją również w
samochodzie, na górskich szlakach, w domowym zaciszu itp. Zdefiniowanie
tych zastosowań pozwoli określić choćby wygląd, wielkość i rodzaj
"opakowania", w którym zamkniemy nasze medyczne skarby.<br />
<br />
<b>4. Spektrum najbardziej prawdopodobnych, nieprzyjemnych zdarzeń, w których możemy się znaleźć.</b> A także czas trwania naszej aktywności i możliwości (lub brak) uzupełnień w trakcie.<br />
Tu
nie trzeba za wiele tłumaczyć. Wystarczy jako przykładu użyć
porównania: Wyjazd na tor motocyklowy, tuż za rogiem (heh, kto ma tor za
rogiem?) vs trzytygodniowa, motocyklowa wyprawa w "dzicz", z
biwakowaniem w leśnych gęstwinach. <br />
<br />
<b>5. Ilość miejsca w/na motocyklu. </b>Podczas kompletowania składu apteczki, bądźmy gotowi na wiele kompromisów, bo jeśli
nie gustujemy w dostojnej jeździe Goldwingiem lub podobnym gabarytowo
"krążownikiem szos", zazwyczaj cierpimy na znaczny niedobór przestrzeni
bagażowej naszych motocykli i precjoza do udzielania pierwszej pomocy,
muszą się pogodzić z całą masą innych, równie potrzebnych gratów.<br />
-------------------<br />
Biorąc
pod uwagę choćby tych kilka zmiennych, łatwo dojść do wniosku, że
apteczka u każdego z nas i za każdym razem, może wyglądać inaczej oraz
przedstawiać inną zawartość. Jednak bezapelacyjnie, cechą wspólną
powinien być fakt, że każdy z naszych "pakietów medycznych", jeśli ma
dobrze służyć, musi być choć odrobinę przemyślany, a jego zawartość
dobrze nam znana.<br />
<br />
<b>III. Do rzeczy panie, do rzeczy...</b><br />
<br />
Jeśli
ktoś z czytelników dotarł aż do tego wersu, będzie doskonale rozumiał,
że publikowany poniżej skład apteczki jest wyłącznie przykładem,
propozycją i jako taki NIE musi odpowiadać wszystkim. To moja apteczka
motocyklowa, która z pewnością, jeszcze nie jeden raz zmieni zawartość
(oby ze starości) ;)<br />
<br />
<b>1. Opakowanie</b> (pokrowiec, futerał itp.) <br />
W moim przypadku wybór padł na bryzgoszczelną apteczkę EDC (Every Day Carry) polskiej firmy Baribal z Lublina.<br />
Podobnych
produktów na rynku jest multum. Do wyboru, do koloru. Cywilne,
turystyczne i wojskowe IPMED-y. Szybkozrywalne, z możliwością dopinania
paneli udowych, wyposażone w dodatkowe troki, linki paracordu, karabinki
i inne bajery.<br />
Apteczka, którą kupiłem nie należy do
najmniejszych, ale w moim motocyklowym kufrze zawsze się zmieści.
Mógłbym piać zachwyty na jej temat, lecz powiem krótko: Jestem bardzo
zadowolony. Stosunek ceny do jakości - super.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5qghUyJce6afRl2v0YbdR7y3G4gKCnb49cdnPFOCSZShyNJ4lSw3nQa1Eotl2NcHU64rN4_CozufBYjg3R74W5Q4gI1O0RjKLw43w0_98HIsO_gGmXyGNylDYukolGqzjWloJuYs5M2Mj/s1600/apteczka1.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5qghUyJce6afRl2v0YbdR7y3G4gKCnb49cdnPFOCSZShyNJ4lSw3nQa1Eotl2NcHU64rN4_CozufBYjg3R74W5Q4gI1O0RjKLw43w0_98HIsO_gGmXyGNylDYukolGqzjWloJuYs5M2Mj/s1600/apteczka1.jpg" height="320" width="294" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiofG75kCnJitoO0-bafus9_lihrRXuwDECOUA-rniFmH_S-BOh2l1vd2thPuQuhlzMwPxqpAf7FxfS72Qt4gfuPCtzzM5quV_RhA4XtRIEKzuXZ5qc5RMbo6DkUMAAbPBaqzUqY1xpswY7/s1600/apteczka2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiofG75kCnJitoO0-bafus9_lihrRXuwDECOUA-rniFmH_S-BOh2l1vd2thPuQuhlzMwPxqpAf7FxfS72Qt4gfuPCtzzM5quV_RhA4XtRIEKzuXZ5qc5RMbo6DkUMAAbPBaqzUqY1xpswY7/s1600/apteczka2.jpg" height="308" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidLRhyNLH1J1NFMYeWZ3jLyNvKdJjtIxuJoBIvs-G_wQZxz6gjWMyYxGAPVAIGsBpAxjKmEI1tZQJz2kDrSqKvtbMQj3UOU6W0NqPdZ6WQHh5VoMB5nAKhGgp-Zn9g_XBVpYk1fAuMA9Yr/s1600/apteczka3.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidLRhyNLH1J1NFMYeWZ3jLyNvKdJjtIxuJoBIvs-G_wQZxz6gjWMyYxGAPVAIGsBpAxjKmEI1tZQJz2kDrSqKvtbMQj3UOU6W0NqPdZ6WQHh5VoMB5nAKhGgp-Zn9g_XBVpYk1fAuMA9Yr/s1600/apteczka3.jpg" height="320" width="273" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPqhrufCY3XPmCqlfUX371A4a3zrp1KKzP-EoIXHJ9IsUPtvyxBCO9Obu9AIevvou_jmd90i35nS1_ICIYqszv7x9O-YqDx4p3ylnMub-tJ1_mK5trhSagG3FYl04e2dK6g2LJX5KUzm5J/s1600/apteczka4.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPqhrufCY3XPmCqlfUX371A4a3zrp1KKzP-EoIXHJ9IsUPtvyxBCO9Obu9AIevvou_jmd90i35nS1_ICIYqszv7x9O-YqDx4p3ylnMub-tJ1_mK5trhSagG3FYl04e2dK6g2LJX5KUzm5J/s1600/apteczka4.jpg" height="237" width="320" /></a></div>
<br />
Gdzie kupić?<br />
<a href="https://www.facebook.com/media/set/?set=a.332744006901792.1073741856.262257330617127&type=3">https://www.facebook.com/media/set/?set=a.332744006901792.1073741856.262257330617127&type=3</a><br />
<a href="https://www.facebook.com/BaribalPoland?fref=ts">https://www.facebook.com/BaribalPoland?fref=ts</a><br />
Wyrób szyty na indywidualne zamówienie, trzeba poczekać cierpliwie aż uszyją.<br />
lub (modele innych firm)<br />
sklepy z demobilem, wyposażeniem wojskowym i oczywiście sklepy internetowe.<br />
<br />
<b>Zawartość apteczki</b><br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyjbSHehVomG0GTEXhXM4eOJqV6Ad4QkKvkcltOVPGvWe3Scs6tfkZaPDEi89dTTysaovpkA1OAckMNznnpZtYlAzxpzyva5-YNKL7bT_DdwD9CSfRKOXxWmwCKqVZiWdG7yPJolW5SYqN/s1600/apteczka+wyp.+B.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyjbSHehVomG0GTEXhXM4eOJqV6Ad4QkKvkcltOVPGvWe3Scs6tfkZaPDEi89dTTysaovpkA1OAckMNznnpZtYlAzxpzyva5-YNKL7bT_DdwD9CSfRKOXxWmwCKqVZiWdG7yPJolW5SYqN/s1600/apteczka+wyp.+B.jpg" height="360" width="400" /></a></div>
<br />
<b>2. Rękawiczki jednorazowe.</b><br />
"Nitryle".
Jako, że na co dzień pracuję w takich, nie mogło być innej decyzji.
Rękawiczki nitrylowe mają sporo zalet. Są mocniejsze od lateksowych i
nieco bardziej elastyczne od winylowych. Zdecydowanie rzadziej wywołują
uczulenia, choć nosząc je dłuższy czas, można zaliczyć podrażnienie
delikatnej skóry dłoni. Dostępne w kilku kolorach, nawet "motocyklowym"
czarnym (choć akurat tej barwy nie polecam. Słabo widoczna na nich krew
sprawia, że łatwo przeoczyć jakiś uraz lub ubabrać sobie buźkę
niewidocznym początkowo płynem ustrojowym).<br />
Rękawiczki jednorazowe
są jednym z podstawowych artykułów, z których powinniśmy korzystać
podczas udzielania pierwszej pomocy. Bez nich, sensowne działanie przy
mocno pokrwawionym poszkodowanym, staje się trudne i z pewnością
bardziej dla nas niebezpieczne.<br />
Aby usprawnić pracę i zaoszczędzić
odrobinę miejsca w apteczce, rękawiczki zwijam w ciasne ruloniki, po
dwie sztuki. Warto wcisnąć do apteczki więcej niż jedną, czy dwie pary
rękawiczek. Lepiej mieć bezpieczny zapas, na wypadek, gdyby jedne się
zniszczyły lub chcielibyśmy "poczęstować" nimi pomocnika, ubrać dwie
pary na raz (bo czasem warto mieć "ekstra zabezpieczenie"), albo po
prostu zmienić przy większej liczbie poszkodowanych.<br />
Gdzie kupić?<br />
Do nabycia chyba w każdej aptece lub sklepie medycznym. Ponadto, jak zwykle, w internecie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioCl2X04tTgsfKY6dFZzsuxpHRN4cORREXdOHqOe5vMNaLYDQ7a4mWzJjV2xaGuYGIgRQ8H_CX_5FRDWHNrMRWPnlrcyc71R6NO0tly5c50C7iZUxZL2G-k9kuLB0oG_otRV13MAvvbTwQ/s1600/r%C4%99kawiczki+por%C3%B3wnanie.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioCl2X04tTgsfKY6dFZzsuxpHRN4cORREXdOHqOe5vMNaLYDQ7a4mWzJjV2xaGuYGIgRQ8H_CX_5FRDWHNrMRWPnlrcyc71R6NO0tly5c50C7iZUxZL2G-k9kuLB0oG_otRV13MAvvbTwQ/s1600/r%C4%99kawiczki+por%C3%B3wnanie.jpg" height="240" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fotografia pochodzi ze strony sklepu PRAKT - Practical Equipment<br />
www.prakt.pl (warto zerknąć, co mają ciekawego) </td></tr>
</tbody></table>
<b><br /></b>
<b>3. Gaziki nasączone 70% alkoholem izopropylowym.</b><br />
Mają
działanie bakteriobójcze i grzybobójcze. Nadają się wyłącznie do
stosowania zewnętrznego, więc ssanie ich podczas imprez dla lepszego
humoru, nie wchodzi w grę. Można nimi sprawnie oczyścić okolice rany lub
odkazić naprawdę niewielkie, drobne skaleczenia (uwaga dla wrażliwców:
PIECZE jak ****). Można też odtłuścić nimi jakiś syf na ukochanym
motocyklu. Ich zaletą są niewielkie gabaryty i pojedyncze, szczelne
opakowania.<br />
Gdzie kupić? <br />
Do nabycia w sklepach medycznych, aptekach, drogeriach, stoiskach kosmetycznych itp. <br />
<br />
<b>4. Plastry z opatrunkiem.</b><br />
Różnego
formatu i przeznaczenia. Na rozcięte palce, aby nic nie przeszkadzało w
precyzyjnym operowaniu gazem, hamulcem i sprzęgłem. Na czoło, aby kask
nie "pił" jakoś bardziej niż zwykle. Na otarte pięty, aby po zejściu z
motocykla, można było jeszcze przejść kilka kroków do "wodopoju". A
także na wiele innych miejsc, które nie są warte bandaża i konkretnych
opatrunków.<br />
Gdzie kupić? <br />
Do nabycia w sklepach medycznych, aptekach, drogeriach, stacjach benzynowych, stoiskach kosmetycznych itp.<br />
<br />
<b>5. Fiolki z solą fizjologiczną.</b><br />
Sól
fizjologiczna (NaCl) używana jest najczęściej w medycynie, czy
ratownictwie, w formie kroplówki lub rozcieńczalnika/rozpuszczalnika do
leków. Zastosowana w rozsądnych ilościach, nie powoduje w organizmie
przeciętnego człowieka żadnych skutków ubocznych. Poza wymienionymi,
może być stosowana np. do bezbolesnego przemywania większych ran.<br />
Małych,
jednorazowych fiolek NaCl używam najczęściej do płukania oka (oczu) po
wizycie nieproszonego gościa (nie chodzi tu o teściową). Owady i inne
paprochy mają to do siebie, że lubią wpadać nam w oko, zwłaszcza podczas
precyzyjnych manewrów na motocyklu. Delikatne polewanie gałki ocznej
solą fizjologiczną, nie wywołuje żadnych, negatywnych doznań. Zupełnie
jak woda, tyle, że czysta i zawsze pod ręką.<br />
Gdzie kupić?<br />
Teoretycznie
sól fizjologiczna powinna być sprzedawana na receptę. Mimo to,
niektórzy farmaceuci prowadzą sprzedaż małych fiolek NaCl bez przepisu
lekarskiego. Jeśli nie udało ci się kupić soli fizjologicznej u jednego
magistra, poszukaj innej apteki. Raczej nie kupuj NaCl za pośrednictwem
internetu (data przydatności do użycia i nieznane źródła pochodzenia).<br />
<br />
<b>6. Bandaże</b> (inaczej: opaski) elastyczne, dziane, podtrzymujące (półelastyczne).<br />
Nie wszystko da się zabezpieczyć małym opatrunkiem. Czasem pojawia się "rana jak u barana" i bez bandaża ani rusz.<br />
Dostępne
w kilku rozmiarach. Elastyczne pomogą przynieść niewielką ulgę
rozhuśtanym stawom (np. kolanowym lub skokowym), a zwykłe (tzw. dziane)
podtrzymają większy opatrunek na właściwym miejscu. Czasem znajdą
nietypowe zastosowanie, na przykład podwiązanie wiszącej latarki w
namiocie lub... podtrzymanie opadających spodni.<br />
Gdzie kupić?<br />
Apteka, sklep medyczny, internet.<br />
<br />
<b>7. Siatka podtrzymująca opatrunki</b> (np. Codofix)<br />
Świetnie
sobie radzi z większymi opatrunkami, zwłaszcza zakładanymi na głowę.
Zamiast męczyć się z fachowym czepcem Hipokratesa (solidny opatrunek
głowy, wykonywany za pomocą dwóch lub więcej bandaży na raz), możemy
użyć tej siateczki. Wystarczy odciąć żądany kawałek siatki, zawiązać
zgrabną czapeczkę i już. Szybko, sprawnie i co najważniejsze -
skutecznie.<br />
Jak mawiał mój kumpel-instruktor: "Zakładasz na głowę i z głowy" :)<br />
Siatka
podtrzymująca opatrunki dostępna jest w kilku rozmiarach, z różnym
miejscem zastosowania. Na głowę, na kolano, łokieć, udo, biodro, palec
itp.<br />
Gdzie kupić?<br />
Apteka, sklep medyczny, internet.<br />
<br />
<b>8. Gaza opatrunkowa</b> (wyjałowiona)<br />
To
klasyka solidnego opatrunku. Przy jej pomocy można zasłonić całkiem
sporą ranę, rozpocząć proces tamowania krwawienia, sprawnie usunąć
zaschniętą krew i inne płyny ustrojowe z powierzchni ciała, a nawet umyć
większy motocykl (przetestowane!). Jest tylko jeden warunek. Gaza MUSI
być duża! Najlepiej 1 metr kwadratowy. Mniejsze, według mnie, mają
niewielkie zastosowanie i po prostu szkoda na nie miejsca w ciasnej
apteczce. Za pomocą małych gazików trudno nam będzie opatrywać duże,
głębokie i mocno krwawiące rany (czasem będzie to wręcz niemożliwe).
Zaletę dużej gazy stanowi również to, że jest podzielna i używając
ostrych nożyczek, możemy uzyskać mniejsze gaziki, które nasączone
esencją z herbaty, przyniosą ulgę zapalonym po długiej jeździe i
patrzeniu na lachony spojówkom ;)<br />
Gdzie kupić?<br />
Apteka, sklep medyczny, internet. A herbatę w spożywczaku ;)<br />
<br />
<b>9. Opatrunek indywidualny OLAES</b><br />
Adidas
wśród opatrunków! ;) Zarezerwowany na naprawdę "poważną sprawę".
Dostępny w kilku rozmiarach. Zaprojektowany dla wojska, z myślą o użyciu
w mocno stresujących warunkach pola walki.<br />
Mógłbym o nim pisać
długo, ale szkoda wyważać otwarte drzwi. Więcej na ten temat np. tu:
<a href="https://www.paramedyk24.pl/430,opatrunek-indywidualny-olaes-modular-4-.html">https://www.paramedyk24.pl/430,opatrunek-indywidualny-olaes-modular-4-.html</a><br />
lub tu: <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YbKDNuLB54A">https://www.youtube.com/watch?v=YbKDNuLB54A</a><br />
Gdzie kupić?<br />
Dobrze wyposażone sklepy z akcesoriami militarnymi, internetowe sklepy medyczne.<br />
Uwaga!
OLAES kosztuje znacznie więcej niż tradycyjny bandaż i gaza, dlatego
kupując go, upewnij się, że to oryginał. Podejrzanie niska cena (poniżej
20 zł za najmniejszy z opatrunków) może również oznaczać, że termin
przydatności właśnie się kończy lub już upłynął.<br />
<br />
<b>10. Opatrunki oparzeniowe</b><br />
Jaką
przykrość sprawia dłuższe dotknięcie rozgrzanego wydechu wie tylko ten,
kto się go dotknął. Podobną przykrość sprawia siadanie w imprezowym
grillu, czy gaszenie peta na szyi kolegi z klubu.<br />
Współczesne
opatrunki oparzeniowe pomagają nie tylko zabezpieczyć ranę powstałą po
ekspozycji na wysokie temperatury, ale również chłodzą uszkodzone tkanki
i niosą sporą ulgę w bólu.<br />
W mojej apteczce znalazło się miejsce
dla opatrunków WATER JEL. Większy z nich, to stworzona dla wojska wersja
z opatrunkiem powleczonym żelową substancją, pochłaniającą temperaturę i
zabezpieczającą ranę. Jego zaletą jest również mniejsze i ponoć
solidniejsze (w porównaniu do cywilnej wersji) opakowanie. Kolejne trzy
małe saszetki zawierają sam żel i są pomocne przy drobniejszych
powierzchniowo oparzeniach.<br />
Na rynku dostępne są podobne produkty
innych firm. Rozpiętość cenowa jest spora. Dlaczego zatem wybrałem
akurat opatrunki firmy WATER JEL? No cóż... magia marketingu:
<a href="https://www.youtube.com/watch?v=HaeDkw2iKHg">https://www.youtube.com/watch?v=HaeDkw2iKHg</a><br />
Gdzie kupić?<br />
Dobre
sklepy medyczne lub solidne sklepy internetowe. Warto poszperać w
necie. Czasem można złowić stosunkowo tanio cały komplet tych
opatrunków.<br />
<b><br /></b>
<b>11. Chusta trójkątna flizelinowa.</b><br />
Od
klasycznej, bawełnianej różni się rozmiarem po spakowaniu (jest znacznie
mniejsza) i ceną (tańsza). Jej najczęstszym zastosowaniem jest temblak
podtrzymujący "zepsutą" kończynę górną. Niestety zazwyczaj oznacza to
również chwilowy koniec jazdy na motocyklu, dlatego, aby ukoić żal i
smutek, do drugiej takiej chusty można zapakować małe zakupy z
pobliskiego sklepiku. Kilka piw na pocieszenie, spokojnie się zmieści do
tego improwizowanego "tobołka" :)<br />
Gdzie kupić?<br />
Raczej każda apteka, sklep medyczny, internet. <br />
<br />
<b>12. Koc termiczny (folia NRC, koc-pomoc itp.)</b><br />
Zazwyczaj
dwustronny (srebrno-złoty), mocno szeleszczący, metalizowany koc. Jego
główne zastosowanie to zapobieganie wychłodzeniu lub przegrzaniu
poszkodowanych (w zależności od strony, którą okrywamy). Wyraźna, żywa
kolorystyka sprzyja również lokalizacji poszkodowanych lub pomaga w
oznaczeniu miejsca zdarzenia (z moich doświadczeń wynika, że folia NRC
zwinięta w kulę i położona na środku jezdni, znacznie lepiej studzi
zapał i skłania do hamowania niektórych kierowców, niż rozstawiony na
poboczu trójkąt ostrzegawczy). Poza oczywistym zastosowaniem, koc
termiczny świetnie się sprawdzi jako "klimatyzacja" naszego namiotu w
największy skwar lub improwizowany pokrowiec na motocykl. Niewielkie
rozmiary pozwalają zapakować do apteczki dwie lub więcej podobnych
folii. Warto je mieć.<br />
Tips and Tricks: Jeśli chcemy powstrzymać
(spowolnić) wychłodzenie organizmu, okrywamy poszkodowanego (szczelnie)
SREBRNĄ stroną DO CIAŁA. Jeśli rankiem (czasem południe, to też ranek),
słonko zbyt mocno przygrzewa i nie daje nam spać w namiocie, umocujmy
folię NA ZEWNĄTRZ całego namiotu SREBRNĄ stroną do słońca. Chłodek
gwarantowany.<br />
Gdzie kupić?<br />
Apteki, sklepy medyczne, turystyczne, motoryzacyjne, internet.<br />
Uwaga:
Moim zdaniem, nie warto inwestować w "wypasione", super mocne koce
termiczne za kilkadziesiąt i więcej złotych. Trochę smutno się
człowiekowi robi, kiedy jego zajefajna, wielorazowa folia za stówę,
odjeżdża karetką razem z poszkodowanym.<br />
<br />
<b>13. Nożyczki.</b><br />
Niekiedy,
podczas naszych motocyklowych wypraw do "dziczy", nożyczki są jedynym,
jakże wysublimowanym łącznikiem z cywilizowanym światem. Wiecie jakaż to
radość uciąć wiszącą na rozciętym palcu skórkę NOŻYCZKAMI? A nie jak
zwierzęta odgryzać zębiskiem lub szarpać brudnym nożem, jak
średniowieczny pastuch. Nożyczki, to naprawdę przydatne narzędzie.
Zdecydowanie bardziej precyzyjne i mniej brutalne od noża, maczety i
tasaka. Za pomocą nożyczek możemy "rozmnożyć" gaziki lub inne środki
opatrunkowe, dociąć i wyprofilować niewygodną odzież motocyklową,
delikatnie odsłonić z ciuchów uszkodzony fragment ciała i wiele, wiele
innych.<br />
Warto zainwestować w porządne, ostre!, chirurgiczne
nożyczki, które nie stępią się po jednym ciachnięciu starej sznurówki.
Jeśli zakupimy model z zakrzywionymi końcówkami, będziemy mogli bez obaw
ciąć cieńsze warstwy odzieży, tuż przy skórze poszkodowanego. Czasem to
naprawdę sporo ułatwia, a poszkodowany z dyndającą na wietrze złamaną
nózią, jest nam niewymownie wdzięczny za delikatność i zrozumienie
sytuacji.<br />
Gdzie kupić?<br />
Dobre sklepy ze sprzętem medycznym lub ich odpowiedniki w internecie.<br />
<br />
Wszystkie
wymienione powyżej materiały warto zapakować w różnej wielkości
woreczki strunowe. Pozwoli to znacznie zmniejszyć rozmiary pakunków i
zabezpieczy przed skutkami ewentualnego uszkodzenia (zwłaszcza opatrunki
żelowe, wszelkie substancje płynne i mocno klejące)<br />
<br />
<b>Dopięte, przytroczone, przyczepione... </b><br />
czyli to, co faceci kochają - GADŻETY!<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeCoHTXdcZNxn7qSw_MXPhu_jIR1Dd9ATiiv1nbuyPh0XfTzVgDXG95gLhUSIjd7pvHRat02QcGWF3TzC3bPM4aTbJEejG-tYbbNWtyxXr7r0WbwnLByfVLpvbEY45DSuCm325gZTy3Gfs/s1600/apteczka+wyp+D.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeCoHTXdcZNxn7qSw_MXPhu_jIR1Dd9ATiiv1nbuyPh0XfTzVgDXG95gLhUSIjd7pvHRat02QcGWF3TzC3bPM4aTbJEejG-tYbbNWtyxXr7r0WbwnLByfVLpvbEY45DSuCm325gZTy3Gfs/s1600/apteczka+wyp+D.jpg" height="360" width="400" /></a></div>
<br />
<b>14. Latarka - czołówka.</b><br />
Udzielanie
pomocy w mroku jest równie kłopotliwe, co naprawianie motocykla po
ciemku lub próba lokalizacji toalety na nieznanym kempingu w środku
nocy. W każdej z tych sytuacji ciśnienie wzrasta, a przecież nie musi
tak być. Wystarczy dobre i niezawodne źródło światła.<br />
Latarka,
którą wybrałem jest solidna, malutka, ma wytrzymałą baterię (działa już
trzy lata bez wymiany) i co najważniejsze, doskonale świeci w kilku
stopniach natężenia światła i dwóch kolorach (zimnym białym oraz
czerwonym). Zawistni mogą ironizować, twierdząc, że do szczęścia brakuje
tylko wygrywanych przez latarkę melodyjek. Otóż spieszę z wyjaśnieniem,
iż latarka "gra"! No może nie melodyjki i nie sama, ale umieszczony na
gumce malutki gwizdek, pozwala zasygnalizować swoją obecność kiedy
trzeba lub "nagwizdać" zawistnym prosto w twarz :) Mała rzecz a cieszy.<br />
Firma Petzl robi naprawdę dobre latarki i jest w czym wybierać. <br />
Gdzie kupić?<br />
Sklepy turystyczne, z artykułami wspinaczkowymi, internet.<br />
<br />
<b>15. Bransoleta z paracordu.</b><br />
Paracord
(Parachute cord), inaczej zwany linką spadochronową, jest lekkim,
niezwykle wytrzymałym splotem nylonowym. Jego zastosowanie ogranicza
właściwie tylko nasza wyobraźnia. Od sznurówki, przez troczenie bagażu
na wyprawę, naciąganie namiotu, aż po awaryjne łączenie uszkodzonych
części motocykla. Niestety nie nadaje się jako linka sprzęgła, ani do
szycia ran i to jest chyba największa wada paracordu.<br />
Estetycznie
pleciona bransoleta pozwala skompresować od kilku, do kilkudziesięciu
metrów linki i jak sama nazwa wskazuje, nosić to na nadgarstku (bez
siary, że niemęskie, albo coś...). Ponieważ na moim nadgarstku jest
miejsce wyłącznie na zegarek, bransoletę z paracordem zaczepiłem o taśmy
apteczki, gdzie wygląda bardzo męsko... wręcz samczo ;)<br />
Gdzie kupić?<br />
Sklepy turystyczne, militarne, internet.<br />
<br />
<b>16. Karabinek dwustronny.</b><br />
Wygodny
w zapinaniu, solidnie stalowy i lekki, pomocny choćby w tymczasowym
podwieszeniu apteczki na pasku spodni, plecaku, wystających częściach
motocykla itd. No i całkowicie bezpieczny. Ten karabinek nie wystrzeli,
choćby nie wiem co!<br />
Jeśli komuś jeszcze mało, może sobie poczytać
taką recenzję:
<a href="http://www.testyoutdoorowe.pl/testy-2/akcesoria/nite-ize-karabinek-s-biner-slidelock/">http://www.testyoutdoorowe.pl/testy-2/akcesoria/nite-ize-karabinek-s-biner-slidelock/</a><br />
Duży wybór rozmiarów, rozsądna cena no i wygoda w użytkowaniu. Ja jestem zadowolony.<br />
Gdzie kupić?<br />
Sklepy turystyczne, internet.<br />
<b><br /></b>
<b>17. Plakietka na rzepie.</b><br />
Świeci
w ciemności (ale tylko przez chwilę), wygląda kozacko i jasno określa,
kto rządzi na miejscu wypadku. Na motocyklowych zlotach pozwala
zaimponować nieletnim, przygodnym "plecaczkom" płci żeńskiej ;)
Przylepiona do apteczki dodaje +10 do ratowniczego skilla. Poza tym
kompletnie bezużyteczna.<br />
Gdzie kupić?<br />
Na cholerę to kupować?!?<br />
<br />
<b>18. Staza taktyczna.</b><br />
Pogromczyni
masywnych krwotoków z kończyn. Stosowana do zmniejszania lub
powstrzymywania utraty krwi w przypadku krwawień trudnych do opanowania
tradycyjnymi opatrunkami. Pierwsza lub ostatnia deska ratunku. W
większości przypadków zbędna, ale kiedy ten jedyny raz jest potrzebna,
każdy błogosławi jej posiadanie. Powinna być przyczepiana na zewnątrz
apteczki, w widocznym, łatwo dostępnym miejscu. Gotowa do błyskawicznego
użycia.<br />
Więcej na jej temat można/należy poczytać w internecie
lub, co bardzo wskazane, przejść odpowiednie szkolenie z zasad
posługiwania się podobnym sprzętem.<br />
Gdzie kupić?<br />
Sklepy z demobilem, militarne, internetowe sklepy z artykułami ratownictwa taktycznego.<br />
Uwaga:
W sprzedaży krążą "imitacje" oryginalnych staz taktycznych CAT, które
(jak donoszą zainteresowane środowiska) w chwili najważniejszej próby,
po prostu pękają! Głupio umrzeć z powodu bezczelnej podróby, dlatego
przed zakupem (a już na pewno przed użyciem) należy upewnić się, że mamy
oryginał.<br />
<br />
<b>19. Nóż ratowniczy.</b><br />
Mój model to
Gerber Hinderer Rescue. Dobry i przydatny wszędzie tam, gdzie
"wysublimowane" nożyczki nie dadzą rady. Niezastąpiony przy cięciu
wszelkiego asortymentu linek, pasów bezpieczeństwa, grubej
(motocyklowej) odzieży i opony tego frajera, który wieczorem upokorzył
cię przy lachonach ;)<br />
W gratisie do tego akurat modelu noża,
otrzymujemy komplet dziewięciu śrubokrętów z łącznikiem magnetycznym i
uchwytem. Wszystko to w solidnym etui z cordury. Śrubokrętów jeszcze
nigdy nie użyłem, ale ich obecność doskonale wpływa na moją męską żyłkę
majsterkowicza ;) W razie co, każda śruba moja!<br />
Słabym punktem
jest zbijak do szyb, który zawiódł mnie w bardzo trudnej sytuacji (choć
być może, to ja w sposób nieumiejętny próbowałem zdemolować szyby
tonącego auta?).<br />
Więcej na temat noża Gerber można poczytać tu: <a href="http://www.military.pl/noz-ratowniczy-gerber-hinderer-rescue-1534_6886t" target="_blank">http://www.military.pl/noz-ratowniczy-gerber-hinderer-rescue-1534_6886t </a><br />
lub zobaczyć tu: <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Oc18cSTnXZs">https://www.youtube.com/watch?v=Oc18cSTnXZs</a><br />
Gdzie kupić?<br />
Sklepy z bronią, łowieckie, rzadziej turystyczne, a także aukcje internetowe. <br />
Na
rynku dostępnych jest wiele modeli noży ze słówkiem "rescue" w nazwie.
Ich ceny nie są małe, dlatego przed zakupem warto dokładnie
przestudiować opisy, specyfikacje, pooglądać testy i wybrać najbardziej
pasujący "scyzoryk". Zdecydowanie namawiam, by tropić aukcje
internetowe, gdzie można złowić ciekawy nożyk nawet o połowę tańszy niż w
regularnym sklepie.<br />
Dla kompletnych świrów i pasjonatów, chcących
połączyć skuteczność ratowniczego noża z subtelnością nożyczek polecam
to: <a href="https://www.youtube.com/watch?v=g9WH2eq1OYY">https://www.youtube.com/watch?v=g9WH2eq1OYY</a><br />
Totalny odlot. Tną motocyklowe ochraniacze, jak zwykłe nożyczki karton. Niestety cena też potrafi podciąć... z nóg.<br />
<br />
<b>20. Retraktor.</b><br />
Sprytne,
niewielkie urządzenie, które w trosce o nasz portfel, nie pozwoli
zapomnieć lub zgubić drogocennego noża, komórki, latarki lub... żony
(choć "to" ostatnie z oszczędnościami raczej nie ma nic wspólnego) ;) <br />
Wystarczy
zapiąć, gdzieś "pod ręką" i korzystać w potrzebie, bez obawy, że
wypadnie i zginie. Nawinięta na specjalny bębenek linka (stalowa lub z
kevlaru) pozwala operować zapiętym przedmiotem w zasięgu od
kilkudziesięciu centymetrów do nawet kilku metrów (w zależności od
modelu retraktora). Używane narzędzie można swobodnie puścić, a
mechanizm sprawi, że całość wyciągniętej linki zostanie automatycznie
nawinięta na bęben (o ile przypięty przedmiot nie jest zbyt ciężki) W
razie nagłej potrzeby, przyczepiony do linki gadżet można szybko odpiąć i
przekazać komuś lub wyrzucić (jeśli nas kompromituje). Pozwala na to
solidny zaczep, który z pewnością sam, przypadkowo nie odpadnie.<br />
Gdzie kupić?<br />
Sklepy turystyczne, nurkowe, survivalowe... i chyba największy wybór: allegro, pod hasłem "retraktor".<br />
<br />
<b>21. Brelok ResQMe</b><br />
Niby
zwykły gadżet, ale w tym maluchu drzemie siła kolosa.W drobnej i
lekkiej konstrukcji ukryty jest automatyczny zbijak do szyb (wystarczy
docisnąć do szyby a całe szkło leci w drobny mak) i naprawdę super-ostry
nóż do cięcia pasów lub odzieży. Bardzo pomysłowa i całkiem estetyczna,
dostępna w wielu kolorach zabawka, która wisząc w aucie, przy
samochodowych kluczykach, albo na motocyklowej apteczce, może któregoś
dnia pomóc tobie lub innym wyjść cało z opresji.<br />
Znacznie tańszy od najtańszego ratowniczego noża, zajmuje zdecydowanie mniej miejsca i waży prawie "nic".<br />
Tu przykładowy pokaz możliwości tego maleństwa: <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VjaIv5J5zGM">https://www.youtube.com/watch?v=VjaIv5J5zGM</a><br />
Gdzie kupić?<br />
Wygląda
na to, że jedynym dystrybutorem w Polsce jest
<a href="http://sklepogniowy.pl/p/64/526/-resqme-noz-do-pasow-i-zbijak-do-szyb-nr-kat-651-resqme.html">http://sklepogniowy.pl/p/64/526/-resqme-noz-do-pasow-i-zbijak-do-szyb-nr-kat-651-resqme.html</a><br />
Trochę zawyżona cena nie zachęca do kupna, ale w "zagranicznych portalach aukcyjnych" można nabyć ten gadżecik znacznie taniej.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
To już wszystko, przynajmniej na ten moment. Niewykluczone, że w
przyszłości, wraz z nabywaniem doświadczeń i nowych gadżetów, będę
rozwijał temat motocyklowej apteczki. <br />
Jak wspominałem na wstępie,
każdy może/powinien stworzyć własny skład apteczki, który z pewnością
będzie ewoluował. Mój motocyklowy "pakiet indywidualny" może służyć
przykładem, ale źródeł inspiracji jest znacznie więcej. Czytelnikom
zaciekawionym tematem polecam również wirtualną wizytę w internetowych
sklepach ze sprzętem ratownictwa taktycznego. Tam można pooglądać i
poczytać o wielu "bajerach", które mając główne zastosowanie w wielu
armiach świata, mogą być równie przydatne motocyklistom, choćby ze
względu na uniwersalność, łatwość obsługi, niezawodność, niewielką wagę,
kompaktowe rozmiary i całą masę innych przymiotów.<br />
Nie będę
polecał konkretnych sklepów i firm. Wybór jest naprawdę duży i warto
poszukać w kilku miejscach, aby nie przepłacić. Za to serdecznie <b>NIE</b>
polecam zakupów w sklepie EmerMed vel sklepratowniczy.pl. Mają
nieprzyzwoitą wręcz przebitkę cenową, opisy oraz ceny niektórych
produktów są nieaktualne, przez co wprowadzają klientów w błąd... i
bardzo, ale to bardzo się na nich zawiodłem... ja i mój portfel.<br />
<br />
Tymczasem,
kończąc to mocno przydługie opracowanie, chciałbym głośno i wyraźnie
powiedzieć o rzeczy oczywistej, lecz niezmiernie ważnej:<br />
<b> Żadna, nawet najdoskonalej wyposażona apteczka, sama nie uratuje zdrowia lub życia.</b><br />
Do
kompletu potrzebne są jeszcze umiejętności oraz wiedza, a te najlepiej
zdobyć pod okiem kogoś, kto "ogarnia" temat i swym doświadczeniem chce
również "ogarnąć" innych. <br />
Powodzenia.cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-8133197291006698912015-02-02T11:12:00.000+01:002015-02-02T11:12:46.726+01:00Na bani'ach - Grunt to rodzina<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixQzQ-ZNEaVERGnlPB2-AmPJ8NwCC8UzoaCaBHMYWbUXomqy_I-MwgeBJji_Fg7vZ8_xFDrxXO-SVXvvcPOKSQuf_zKL0aMCYarGgdEu6JHsGry82NkgIZi6tNmKt4UakQfbbSgJL9NBCd/s1600/ok%C5%82adka+freaks.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixQzQ-ZNEaVERGnlPB2-AmPJ8NwCC8UzoaCaBHMYWbUXomqy_I-MwgeBJji_Fg7vZ8_xFDrxXO-SVXvvcPOKSQuf_zKL0aMCYarGgdEu6JHsGry82NkgIZi6tNmKt4UakQfbbSgJL9NBCd/s1600/ok%C5%82adka+freaks.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpDFH2iZo2UY9v5CtYbOgzSlPUdTz0O7kJDwG26pTgBDTvPPHshmgyGQCgtmMa44QIZhnhLJoJamLcCKICFvGtUzMB6m4B6Xrn7GjqyhsJZMNXzlYl_XhLjdRhJBaeQtc2ldBdvUMPHbGT/s1600/vader+STR1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpDFH2iZo2UY9v5CtYbOgzSlPUdTz0O7kJDwG26pTgBDTvPPHshmgyGQCgtmMa44QIZhnhLJoJamLcCKICFvGtUzMB6m4B6Xrn7GjqyhsJZMNXzlYl_XhLjdRhJBaeQtc2ldBdvUMPHbGT/s1600/vader+STR1.jpg" height="167" width="320" /></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqlTXAcxAY1WPa8XVzkuFP9uHm2kiKtfLUU4Fttf-CeDFC0uzp94HvyHwdVW5eBje4tZ_HU7RNbfrSRwKPAq2tP4moA2Jv0PDSLOb5dQ_Y4u4iPmKFoWG4G7ywxX4LaBWBHctUFwHry_42/s1600/vader+STR2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqlTXAcxAY1WPa8XVzkuFP9uHm2kiKtfLUU4Fttf-CeDFC0uzp94HvyHwdVW5eBje4tZ_HU7RNbfrSRwKPAq2tP4moA2Jv0PDSLOb5dQ_Y4u4iPmKFoWG4G7ywxX4LaBWBHctUFwHry_42/s1600/vader+STR2.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjk330OkOpnKiEmxPSd4z86ESvriv0TkfFwuZOX__Tn6i7tjmLzDhfHEwuSnk9hGSEdGxYuMBh5RhtWItD_6gw10Qf-3cZPXfLKHC8Lp1Rv373EGTPVsj9s-Yl1krx-00LS3VV7vHwaNZqq/s1600/vader+STR3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjk330OkOpnKiEmxPSd4z86ESvriv0TkfFwuZOX__Tn6i7tjmLzDhfHEwuSnk9hGSEdGxYuMBh5RhtWItD_6gw10Qf-3cZPXfLKHC8Lp1Rv373EGTPVsj9s-Yl1krx-00LS3VV7vHwaNZqq/s1600/vader+STR3.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOpqGXY88BCEL9FZKpu0C2Yd4V7RyHoDjxU7pqNEh3KKXwinjeUmXhnk1cHlITO5apt7g4hZOY_jLYXjGWmbt3y6YZ2HXcP6eFZOD6v4woB3Sem34cuiqLl8h_S4Xvf1whTFwUbrI3d1Bs/s1600/vader+STR4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOpqGXY88BCEL9FZKpu0C2Yd4V7RyHoDjxU7pqNEh3KKXwinjeUmXhnk1cHlITO5apt7g4hZOY_jLYXjGWmbt3y6YZ2HXcP6eFZOD6v4woB3Sem34cuiqLl8h_S4Xvf1whTFwUbrI3d1Bs/s1600/vader+STR4.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcdxo0C6ilh7eSbThtVUN_jQP20A6VBE7q3n3a03_ZqJKIro8EE6l-vDsPRQeGdjpunz9zO7DvSORi3FlGupaNwIdIVFvY6BrAMawZ43_dHd_M_THQIyyu55vnKMiXTALNBQsSYh0fDTCS/s1600/vader+STR5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcdxo0C6ilh7eSbThtVUN_jQP20A6VBE7q3n3a03_ZqJKIro8EE6l-vDsPRQeGdjpunz9zO7DvSORi3FlGupaNwIdIVFvY6BrAMawZ43_dHd_M_THQIyyu55vnKMiXTALNBQsSYh0fDTCS/s1600/vader+STR5.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgno8gF8AriUCdavGIiFdtT4_Ob2VZ-7eetCstjwvfY4pOx9Q3eo7acuvlUOz4xjhR5y4_TYYHXX4gkw-aj-UYGt68FpLETto6v2Oc3kt_wOz_sbaUih8OmbIFJsSN4E6o4BpHoxjrt26sS/s1600/vader+STR6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgno8gF8AriUCdavGIiFdtT4_Ob2VZ-7eetCstjwvfY4pOx9Q3eo7acuvlUOz4xjhR5y4_TYYHXX4gkw-aj-UYGt68FpLETto6v2Oc3kt_wOz_sbaUih8OmbIFJsSN4E6o4BpHoxjrt26sS/s1600/vader+STR6.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9tz_qV6BdNMcU0k-fg6gLG0RS_fiyoa_TGGY3L0kxRK-74U3rplcC0lYQuI8NGBEP6be5f_FE_mE5c2BwZG6W3-c9D-NeZpfC0sbgAeQuUrjmq02l-_wtJ0sHg7nViy-5OpBAc4M8z50G/s1600/vader+STR7.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9tz_qV6BdNMcU0k-fg6gLG0RS_fiyoa_TGGY3L0kxRK-74U3rplcC0lYQuI8NGBEP6be5f_FE_mE5c2BwZG6W3-c9D-NeZpfC0sbgAeQuUrjmq02l-_wtJ0sHg7nViy-5OpBAc4M8z50G/s1600/vader+STR7.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXicJBMlbRHs6LM7Xifxf2fpxiSEpZA-0vBzHJjRBpJ5BmqRKV8GTaU7bNfwe1sr8RNyA4nI-iKRuG8UvzIEVNLDzfEZT6cX0RAmoAUIltSiYBpP2_DCPO7hVE1w21QHgqF9KA4odydbRE/s1600/vader+STR8.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXicJBMlbRHs6LM7Xifxf2fpxiSEpZA-0vBzHJjRBpJ5BmqRKV8GTaU7bNfwe1sr8RNyA4nI-iKRuG8UvzIEVNLDzfEZT6cX0RAmoAUIltSiYBpP2_DCPO7hVE1w21QHgqF9KA4odydbRE/s1600/vader+STR8.jpg" height="167" width="320" /></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6w5kBu6gh9cimOvtDRbIBkihLs6Rrl6a0kYVELAvO2O_PSbjtIz8ohEr54AmguI3ISo0jJG7aWAMPCR3kvH3UGKgIUnCAl__N3TGo52JwKyYmnEVuzZVONcWYTXjd8bKvBXAV0kfmkS3v/s1600/STARWARS+MAKING+OF.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6w5kBu6gh9cimOvtDRbIBkihLs6Rrl6a0kYVELAvO2O_PSbjtIz8ohEr54AmguI3ISo0jJG7aWAMPCR3kvH3UGKgIUnCAl__N3TGo52JwKyYmnEVuzZVONcWYTXjd8bKvBXAV0kfmkS3v/s1600/STARWARS+MAKING+OF.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-5547811600349168122015-01-31T18:50:00.000+01:002015-01-31T19:17:39.771+01:00Na bani'ach - Na każde wezwanie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZghB8QYRgEasBbBBcf8f2ZmCw4twKeoF63IX2vIHyuaO9BPchDLwUONnwG3NCNAGws2mZ8VsQI1QvlkhTg7-OgE_PtAdgoPymO-Kkr1BYGhelrNwPR51ci-Uk3XS2FJ-tXeIXzzmHes8i/s1600/ok%C5%82adka.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZghB8QYRgEasBbBBcf8f2ZmCw4twKeoF63IX2vIHyuaO9BPchDLwUONnwG3NCNAGws2mZ8VsQI1QvlkhTg7-OgE_PtAdgoPymO-Kkr1BYGhelrNwPR51ci-Uk3XS2FJ-tXeIXzzmHes8i/s1600/ok%C5%82adka.JPG" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMnYilPTbpMBuSib4vP3GTJy_4QFhKxCLwFyOXeNqS2fXWhcaAU2PXmEpHwJ0iVSQbq_zQa_h0VzzdjrcA9SYUTkOcOybEhEoKwB9r4ORb4dX6yI9S3ar7yuAdlcfvLnjWlXbpvTxnQ5yd/s1600/SZKIELET+STR1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMnYilPTbpMBuSib4vP3GTJy_4QFhKxCLwFyOXeNqS2fXWhcaAU2PXmEpHwJ0iVSQbq_zQa_h0VzzdjrcA9SYUTkOcOybEhEoKwB9r4ORb4dX6yI9S3ar7yuAdlcfvLnjWlXbpvTxnQ5yd/s1600/SZKIELET+STR1.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjITGmD1_SKyNFvEFTbFu1bjW2wV4uo3Ibly2XmvOWXUJCp9mqOc5kL-yNbGSHb8mTsBhv_uWaoglMhIu5FLCtgH4uMgddRmPlHhlqO51-G4YHxUK9M5cj6pagRKgDzRWoQQcVpEG0RZ-RN/s1600/SZKIELET+STR2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjITGmD1_SKyNFvEFTbFu1bjW2wV4uo3Ibly2XmvOWXUJCp9mqOc5kL-yNbGSHb8mTsBhv_uWaoglMhIu5FLCtgH4uMgddRmPlHhlqO51-G4YHxUK9M5cj6pagRKgDzRWoQQcVpEG0RZ-RN/s1600/SZKIELET+STR2.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7MEKPMuBpSUH7VXN5WS2zKB6PO0aYf85guOuhKGRFETX3hUPruKU6VTeIFBOoPanWCXqQzXdqnXXc1-CD46LFSpEdYgR73lOirjhSxgv1yL04UYUt5Rt9DNA4qzMrNRuZ8VP9DsaDEyPq/s1600/SZKIELET+STR3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7MEKPMuBpSUH7VXN5WS2zKB6PO0aYf85guOuhKGRFETX3hUPruKU6VTeIFBOoPanWCXqQzXdqnXXc1-CD46LFSpEdYgR73lOirjhSxgv1yL04UYUt5Rt9DNA4qzMrNRuZ8VP9DsaDEyPq/s1600/SZKIELET+STR3.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjy11vObZRqw5huiPdjjKR0wocnZlY20UV4xE6UOXxuxwgcfXypQPpdsYFVI1Pf4fgiPoAxLl6T9mWeJXQ3BF6zhTSYnDmXr4YsOPyeyRih2Tky4aoPnj-KITjbiZrjRV2Ye8KqbGWgJ_Xx/s1600/SZKIELET+STR4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjy11vObZRqw5huiPdjjKR0wocnZlY20UV4xE6UOXxuxwgcfXypQPpdsYFVI1Pf4fgiPoAxLl6T9mWeJXQ3BF6zhTSYnDmXr4YsOPyeyRih2Tky4aoPnj-KITjbiZrjRV2Ye8KqbGWgJ_Xx/s1600/SZKIELET+STR4.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj44rltFOczgfwlWHTEt3IDPGwDgkYFGPxH0Q8n5l9GtA7IzllgOGUwhGunizQWE2ha4lhtztcmIkEOBTV8Gqs8zwfKpTnm9b7c1ieRQNoKthSYjCddJHpXpt0KHepW7h436WEKPtKAx2Df/s1600/SZKIELET+STR5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj44rltFOczgfwlWHTEt3IDPGwDgkYFGPxH0Q8n5l9GtA7IzllgOGUwhGunizQWE2ha4lhtztcmIkEOBTV8Gqs8zwfKpTnm9b7c1ieRQNoKthSYjCddJHpXpt0KHepW7h436WEKPtKAx2Df/s1600/SZKIELET+STR5.jpg" height="167" width="320" /></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzGaGn53v_vf9Gm4eby1oVFCywDzYvre9GMo3elFD8aBGTzM1XRBjegKZXkAoR-5WhDD1HboRxeOfe8eaIwJH_eP2IKyqsN8TeFhatHYBUqWwar-_CVwQba2h0dhSoj0qn4on68Dq7z472/s1600/SZKIELET+MAKING+OF.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzGaGn53v_vf9Gm4eby1oVFCywDzYvre9GMo3elFD8aBGTzM1XRBjegKZXkAoR-5WhDD1HboRxeOfe8eaIwJH_eP2IKyqsN8TeFhatHYBUqWwar-_CVwQba2h0dhSoj0qn4on68Dq7z472/s1600/SZKIELET+MAKING+OF.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-58769037241768987272015-01-30T00:28:00.001+01:002015-01-30T00:29:00.853+01:00Na bani'ach - Zaawansowane technologie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkvxQHU5tBJaAiUXivdXhv3px4m2AdmalY7kIi13Qpy9FD4YJIZvpM5pToFDb6bld_IdayxKJf1Svogpz1oyoMPF2-qwOlXub-SfwkIPZmrAFr2CkcUlgSk5CI19LDv8rE8f4UlV9cCu3c/s1600/ok%C5%82adka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkvxQHU5tBJaAiUXivdXhv3px4m2AdmalY7kIi13Qpy9FD4YJIZvpM5pToFDb6bld_IdayxKJf1Svogpz1oyoMPF2-qwOlXub-SfwkIPZmrAFr2CkcUlgSk5CI19LDv8rE8f4UlV9cCu3c/s1600/ok%C5%82adka.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTvMpKTSZUlUIx2VGlazcY9VQIx4Orb-nHPem3mwotiv3LMTrvet7zbCrajkJQn0GYTwvrKijp-M4gHejSI5NynmNQqTgj_NtKoH15ZkeKGZhw1AZDxSU34kMxV68LpyQ2fovrEcPIMWuO/s1600/STUA.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTvMpKTSZUlUIx2VGlazcY9VQIx4Orb-nHPem3mwotiv3LMTrvet7zbCrajkJQn0GYTwvrKijp-M4gHejSI5NynmNQqTgj_NtKoH15ZkeKGZhw1AZDxSU34kMxV68LpyQ2fovrEcPIMWuO/s1600/STUA.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIbjaKKWXnux0ain-gyJfT1LoCZbn10Pe0OD4Zw2YokWCv5GzCbau3k_3P7qMIGA2HHtgIXDiA7VvTHkBVXN3pYsPAhxxKqw0Z80JEnxnwyE8Ou3-EiotN5x_gtwqLeifY181z__KrsKSs/s1600/STUB.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIbjaKKWXnux0ain-gyJfT1LoCZbn10Pe0OD4Zw2YokWCv5GzCbau3k_3P7qMIGA2HHtgIXDiA7VvTHkBVXN3pYsPAhxxKqw0Z80JEnxnwyE8Ou3-EiotN5x_gtwqLeifY181z__KrsKSs/s1600/STUB.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNzNxaT8fMAIKA3OSsGFg1Fr6tRO1an3HCajQLIT3jn9fYi8cgGrmwBqn4zQIUjqaKtq041qvR_x0nQ2PQrgdlaRBh0FuqMXibTQSh3ExDyjhXYbO1QeSTx9QFBFqmb2w1Zj5BjcEN3rKE/s1600/STUC.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNzNxaT8fMAIKA3OSsGFg1Fr6tRO1an3HCajQLIT3jn9fYi8cgGrmwBqn4zQIUjqaKtq041qvR_x0nQ2PQrgdlaRBh0FuqMXibTQSh3ExDyjhXYbO1QeSTx9QFBFqmb2w1Zj5BjcEN3rKE/s1600/STUC.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmxbdFwbKYAq_3XvY7JgKE7-82EVJwkGVLfbzgGCorJtU1ym_cfKEr3yrIzZ7FkCkQ2yRVfoyvoEEMlg71O82ETiu3hEsiDL7vYnOlCRaR4DfbMEAc7spbEs6hGDR7kWAYkBFm6JAdPAQV/s1600/STUD.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmxbdFwbKYAq_3XvY7JgKE7-82EVJwkGVLfbzgGCorJtU1ym_cfKEr3yrIzZ7FkCkQ2yRVfoyvoEEMlg71O82ETiu3hEsiDL7vYnOlCRaR4DfbMEAc7spbEs6hGDR7kWAYkBFm6JAdPAQV/s1600/STUD.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiittH8L6_QyCNEiCreZDvhVX8yfYVknhWznflTAdbH43nQ07fNPm7MBE7DlF-0TYoFg7EcY_iu0D8Gqkjs3B0XU3Djz6WujhrDnr7HfprI6jE-bv4U17ypnzFQ1JU5_OcROyxY5IhIYGVY/s1600/STUE.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiittH8L6_QyCNEiCreZDvhVX8yfYVknhWznflTAdbH43nQ07fNPm7MBE7DlF-0TYoFg7EcY_iu0D8Gqkjs3B0XU3Djz6WujhrDnr7HfprI6jE-bv4U17ypnzFQ1JU5_OcROyxY5IhIYGVY/s1600/STUE.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTiHtyYPJ944xo0x2rqd18c6rFtholdCM-B3-wnHaVvOfzsA1JbzmJGEpqVzaDi9EBKNquNrl0pB1gXjudT0deFHU7-dI5AabgeE5K_QzlfypNaSmZ1xwfByzVOYmGHF8SrYD_TjvAGBOP/s1600/STUF.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTiHtyYPJ944xo0x2rqd18c6rFtholdCM-B3-wnHaVvOfzsA1JbzmJGEpqVzaDi9EBKNquNrl0pB1gXjudT0deFHU7-dI5AabgeE5K_QzlfypNaSmZ1xwfByzVOYmGHF8SrYD_TjvAGBOP/s1600/STUF.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxjCrVYM7Pl3-gsK1uQnHWu3Rjq5c19wjE1kMR6mUVDuZMYQtD7Mb2NiJ-gE1pLhw9si9Jhi_2LTx4gcYy9hYr-zxzq8abfUksuvI5DqnHQIVcbbuDfE9FJp-c9vVGmMBspUQcK4kWu8Ii/s1600/STUG.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxjCrVYM7Pl3-gsK1uQnHWu3Rjq5c19wjE1kMR6mUVDuZMYQtD7Mb2NiJ-gE1pLhw9si9Jhi_2LTx4gcYy9hYr-zxzq8abfUksuvI5DqnHQIVcbbuDfE9FJp-c9vVGmMBspUQcK4kWu8Ii/s1600/STUG.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNX9xDqqxOdr9jZq9Y-WG4LWYBoQ-Utdg1whuyNEaQq44jGAkz5bvl5k3hfRxHOfMKEmJYUAhxCNOBCWt7STeLbEiRb0ItoMq9yy_UuPpct7D9I1zbeoYxPjyKAQUFlOEtBP31E7ivx0kL/s1600/STU+MAKING+OF.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNX9xDqqxOdr9jZq9Y-WG4LWYBoQ-Utdg1whuyNEaQq44jGAkz5bvl5k3hfRxHOfMKEmJYUAhxCNOBCWt7STeLbEiRb0ItoMq9yy_UuPpct7D9I1zbeoYxPjyKAQUFlOEtBP31E7ivx0kL/s1600/STU+MAKING+OF.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-71152269241099856642015-01-27T01:42:00.000+01:002015-01-27T10:55:19.089+01:00Na bani'ach - Temat z okładki<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicd-PI-pbjRrzpFvJuAn4KFIjunjDNrf0B9TIHwMJBZwLODY7ReRZCzOgVQ66sTJFFiUhvwwd5roNAw-Qfahyphenhyphenn7zLNO79CWXN-bFlSTLyrsrQvbCjIzElQxNT8kPXE62pwawwblczItBnY/s1600/ATOK%C5%81.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicd-PI-pbjRrzpFvJuAn4KFIjunjDNrf0B9TIHwMJBZwLODY7ReRZCzOgVQ66sTJFFiUhvwwd5roNAw-Qfahyphenhyphenn7zLNO79CWXN-bFlSTLyrsrQvbCjIzElQxNT8kPXE62pwawwblczItBnY/s1600/ATOK%C5%81.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTAQfk2PnAy39NaUZ1jAOEw_klWMsAGmMqAeNXuZa3KPOlB7rhHU_3da9TkErbgYLUjgh9IPrRsgogfGnhPq13sbKsYGQfW8dkNmKMAYO8Z4cqnjML2ayG42yiTtZG34JtwTMg85T5_bj-/s1600/AT+STR1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTAQfk2PnAy39NaUZ1jAOEw_klWMsAGmMqAeNXuZa3KPOlB7rhHU_3da9TkErbgYLUjgh9IPrRsgogfGnhPq13sbKsYGQfW8dkNmKMAYO8Z4cqnjML2ayG42yiTtZG34JtwTMg85T5_bj-/s1600/AT+STR1.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOrvMFeMrGpd7IZ5vq2oSYCXxKr0Osty7C6Nl08Ife2f973AtIcjwa7WmEH-i5LOP9Q6JRuixMn6REdCHgC_NGWyiiw3rlKW6ZYQNVlQEbZxLXZm2S6caefShJU6XwRjYhdwawZL8zrROH/s1600/AT+STR2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOrvMFeMrGpd7IZ5vq2oSYCXxKr0Osty7C6Nl08Ife2f973AtIcjwa7WmEH-i5LOP9Q6JRuixMn6REdCHgC_NGWyiiw3rlKW6ZYQNVlQEbZxLXZm2S6caefShJU6XwRjYhdwawZL8zrROH/s1600/AT+STR2.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuLtC-gVexgC_4moTAJK5Nxfhhnkm46eCWPGw6okoa1rKi_bL6b8FYCY6dZXI-EcgTdnsaJ4BtWwdUNYwk3Q58Sx9hNcO2JMcPcZxjeqHPAJYHZwhDIZhquzx2VlJ7-Hs2C07ys84Dxx-7/s1600/AT+STR3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuLtC-gVexgC_4moTAJK5Nxfhhnkm46eCWPGw6okoa1rKi_bL6b8FYCY6dZXI-EcgTdnsaJ4BtWwdUNYwk3Q58Sx9hNcO2JMcPcZxjeqHPAJYHZwhDIZhquzx2VlJ7-Hs2C07ys84Dxx-7/s1600/AT+STR3.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGbZZigzh5Mg9bG1ta8fFcSQ_-W6nSPXsyWA2hwEMymLoOizNpp_vIi5IZjPLYjYzbrLeauIuR3npNJB6QezGT0RHwfvzVvOoPjwwif10qhyphenhyphenuzJsjVRqG4EG62QWudrJFwhYgTS9czPQik/s1600/AT+STR4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGbZZigzh5Mg9bG1ta8fFcSQ_-W6nSPXsyWA2hwEMymLoOizNpp_vIi5IZjPLYjYzbrLeauIuR3npNJB6QezGT0RHwfvzVvOoPjwwif10qhyphenhyphenuzJsjVRqG4EG62QWudrJFwhYgTS9czPQik/s1600/AT+STR4.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5rLzbR8cVRf_JFj1Ulhunif709ne_0BrPln0a8f5zwtbsp6gyKUAglGITNkPRwTNuKRu1wzerbaa4fhd-NnNmo1AS5Rv7-N-yZNtoCtVz0WHuQoAES52bo_ttzgwDwooSyuYN6-6dYMSX/s1600/AT+STR5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5rLzbR8cVRf_JFj1Ulhunif709ne_0BrPln0a8f5zwtbsp6gyKUAglGITNkPRwTNuKRu1wzerbaa4fhd-NnNmo1AS5Rv7-N-yZNtoCtVz0WHuQoAES52bo_ttzgwDwooSyuYN6-6dYMSX/s1600/AT+STR5.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmEc4xbEycO2ruhIvRzwlcZ78Iv13DbY1OelIxaHtD1L6i_usDaa8xqRvRYgcb97hqEWzWssRq961h8ZBQ2OwES0WnoNaud0NzEBxIAMoRUMquaffY_s0E0wpeCng7kx40giAptoR393Q3/s1600/AT+STR6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmEc4xbEycO2ruhIvRzwlcZ78Iv13DbY1OelIxaHtD1L6i_usDaa8xqRvRYgcb97hqEWzWssRq961h8ZBQ2OwES0WnoNaud0NzEBxIAMoRUMquaffY_s0E0wpeCng7kx40giAptoR393Q3/s1600/AT+STR6.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3OyP_NKwuM0DHlK7XUEtTr1X6_DV3M1ByOlq_psJHK0G0VDqWComHga_6bWzeR650oG9cMf554AwFtFuhRtDhs6bSRJzKo832q1rfKKqYFZWaHmhuDW-6-1KTtbQLupwTvI4HXCMFsUCM/s1600/AT+STR7.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3OyP_NKwuM0DHlK7XUEtTr1X6_DV3M1ByOlq_psJHK0G0VDqWComHga_6bWzeR650oG9cMf554AwFtFuhRtDhs6bSRJzKo832q1rfKKqYFZWaHmhuDW-6-1KTtbQLupwTvI4HXCMFsUCM/s1600/AT+STR7.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRasoGofNh7x7JBu3HYvZFh1yz01wPipXrph5vIp2nYLNu0ffQEIcwrR3Ft1U_wtZVwNRmbqE-2ZgYeGeVupSRWBoCIfyuy-KYL8trAVXFNdPYwGD3TobAth2rWa_72fyRZnEdW0rwg6A2/s1600/AT+STR8.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRasoGofNh7x7JBu3HYvZFh1yz01wPipXrph5vIp2nYLNu0ffQEIcwrR3Ft1U_wtZVwNRmbqE-2ZgYeGeVupSRWBoCIfyuy-KYL8trAVXFNdPYwGD3TobAth2rWa_72fyRZnEdW0rwg6A2/s1600/AT+STR8.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinmMqFDoQJ3lGC0zQBGslbjy3-21Nd4kUoKEelzgZ4BcXRYyIKPnFzUebkk9FZX1cCQB_Hi3DjicDwmvHcfqVmAsmMuADow3gr8GXj64EBZP9ESEMI_APPNR-NXgOkyhj3MTPicSVAYtTH/s1600/AT+MAKING+OF.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinmMqFDoQJ3lGC0zQBGslbjy3-21Nd4kUoKEelzgZ4BcXRYyIKPnFzUebkk9FZX1cCQB_Hi3DjicDwmvHcfqVmAsmMuADow3gr8GXj64EBZP9ESEMI_APPNR-NXgOkyhj3MTPicSVAYtTH/s1600/AT+MAKING+OF.jpg" height="167" width="320" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-50792550291526661852015-01-24T13:43:00.001+01:002015-01-24T13:43:32.412+01:00Na bani'ach - zwiastunOglądacie serial "Na sygnale"? Głupi, nie?<br />
Wiecie, że to jedna, wielka ściema?<br />
Wiecie?<br />
A chcecie wiedzieć, jak jest naprawdę?<br />
?<br />
?<br />
?<br />
To ja Wam powiem... Już wkrótce... :)<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSkMh0fL0ZOGrr6kZVDFkj_PeSE3sCBC3DLfc2KU4QVpaPyLge7Dq2iq2bMV0dnqYtmm4x2j5cq5PpGkaKOtyheaWDBoib8ShrsiM9q7VJ34Jmn2eRaMevIJq_PYxCRQt_Gck0eNjoE3_m/s1600/na+baniach.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSkMh0fL0ZOGrr6kZVDFkj_PeSE3sCBC3DLfc2KU4QVpaPyLge7Dq2iq2bMV0dnqYtmm4x2j5cq5PpGkaKOtyheaWDBoib8ShrsiM9q7VJ34Jmn2eRaMevIJq_PYxCRQt_Gck0eNjoE3_m/s1600/na+baniach.jpg" height="208" width="400" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-43347565690625915312014-12-27T17:10:00.000+01:002014-12-28T00:35:25.346+01:00Moja mała hipotermia cz.2Poprzednia część <a href="http://paramediconboard.blogspot.com/2014/12/moja-maa-hipotermia-cz1.html" target="_blank">TUTAJ</a> <br />
<br />
Teraz już było całkiem jasne, że kilkadziesiąt metrów przed nami, w
sporym zagłębieniu terenu, leży rozbity samochód. Nad krawędź rowu
wystaje tylko jedno koło, ale kąt pod jakim jest ułożone nie pozostawia
najmniejszych wątpliwości. Cała niewidoczna reszta też tam musi być. Czy
są jacyś ranni? Ilu? Żyją?<br />
- Co robimy? - zapytał kierowca nie zmieniając prędkości jazdy.<br />
To
było dobre pytanie i spory dylemat. Z jednej strony wypadek
komunikacyjny z nieznaną liczbą poszkodowanych, z drugiej pacjentka na
pokładzie, z podejrzeniem udaru mózgu i wskazaniem do szybkiej
hospitalizacji.<br />
<i>- Wezwać drugą karetkę i jechać dalej? </i>- szybko analizowałem sytuację <i>- </i><i><i>Przy
normalnych warunkach pogodowych, p</i>iętnaście, może dwadzieścia minut jazdy na sygnałach. Jeśli tam są jacyś ludzie, to raczej
nie mają szans doczekać.</i><br />
Zerknąłem w stronę przytomnej pacjentki, ciągle usiłującej zdjąć z palca klips pulsoksymetru.<br />
-
Zatrzymaj się... - rzuciłem komendę w okienko szoferki - ...Pójdę
zobaczyć, a ty powiadom dyspozytornię, niech wyślą straż i policję.
Potem przejdź na tył i pilnuj pacjentki.<br />
Podszedłem do bocznych drzwi i szarpnąłem za klamkę. Na zewnątrz, droga wciąż przesuwała się pod kołami ambulansu.<br />
- No stój! - wrzasnąłem do kierowcy.<br />
-
Przecież stoję! - odkrzyknął i wsadził głowę pod kierownicę, aby
upewnić się, że stopa tkwi na hamulcu. Auto nadal sunęło po lodzie.<br />
<i>- OK. Czyli desant... Jak za dawnych, harcerskich lat! - </i>w
ułamku sekundy przypomniały mi się gówniarskie zabawy, skoki z jadącej
ciężarówki i pociągu zwalniającego na zakręcie w lesie. Szkoda, że w
niepamięć poszły lekcje fizyki i zasady dynamiki pana Newtona.<br />
Ledwie
opuściłem jadący pojazd i moje stopy dotknęły podłoża, już wiedziałem,
że przyjdzie mi zapłacić za braki w wykształceniu. Nogi
same jakoś pojechały w kierunku oddalającej się karetki, a resztę
załatwiła grawitacja. Przywaliłem o lód, aż jęknęło.<br />
- O ku.waaa! -
wrzasnąłem, czując jak zimna tafla liże mnie po gołych nerkach wystających
spod podwiniętej kurtki. Próba szybkiego poderwania ciała spełzła na niczym.
Wijąc się na zalodzonej drodze, musiałem wyglądać jak opętany, albo
pacjent z oddziału psychosomatycznego. W końcu udało mi się przyjąć
pozycję "łokciowo-kolankową" i tak, z gracją psa "Cziłały" puszczonego w
butkach na lodowisko, pełzałem w stronę pobocza. Kiedy dłonie wreszcie
dotknęły zmarzniętego śniegu, niepewnie wbiłem podeszwy butów w podłoże i
wstałem.<br />
Za krawędzią "rowu-nie rowu" rozciągał się naprawdę groźny widok.
Przewrócone do góry kołami auto wyglądało jak wielki, niezgrabny żuk,
który zastygł po morderczych próbach podźwignięcia się z pleców.<br />
Każdy
leżący na dachu samochód, wydaje się większy od swego bliźniaka
stojącego na kołach, tak było i teraz. Tuż pode mną ciemniała płyta
podwozia jakiejś kombi osobówki. Z tej perspektywy sprawiała wrażenie
monstrualnie wielkiej. Wokół ani śladu ludzi. Szczególnej grozy dodawał fakt, że
"rów", którego stokiem właśnie sunąłem w dół, okazał się być
zamarzniętym korytem niewielkiej rzeki. Auto przelatując nad brzegiem,
drasnęło ledwie kilka krzaków i wylądowało dachem na środku tafli,
zanurzając przednią połowę kabiny pod wodą.<br />
Od strony mojego
podejścia lód był nietknięty, ale maskę i prawy bok wraku otaczała leniwie
płynąca woda. Zjeżdżając, czułem jak śnieg wpada mi do spodni i zasypuje uda. Przed oczami
już rysował się sterczący w górę tył z bagażnikiem i charakterystyczna,
żółta zawieszka za szybą: "Baby in auto". Jeszcze moment i wylądowałem
na zamarzniętej powierzchni wody. Pod nogami zatrzeszczało nieprzyjemnie. Szybko oszacowałem,
że mam zerowe szanse, aby zajrzeć do auta przez szybę
bagażnika. Lód w tamtym miejscu był załamany, a podejście równało się kąpieli rodem z klubu morsów. Padłem na kolana i wykonując coś na kształt "damskiej pompki", starałem się zaglądnąć w
jedyne, wystające z tafli, okienko tylnych drzwi. Przez połowę kabiny
płynęła woda. Na jej powierzchni kotłowały się jakieś bibeloty, śmieci.
Niewiele było widać. Uniesiona w górę i odwrócona kanapa z dziecięcym fotelikiem, zarys lewego zagłówka, przedni fotel. Reszta
znikała pod brunatną wodą. Wyobraźnia podsuwała mi kształty ludzkiego
ramienia, sterczącego za oparciem siedziska kierowcy. Wydawało mi się,
że widzę kolorowy rękaw kurtki.<br />
<i>- Ktoś się utopi! Jak się tam dostać?!</i><br />
<i> </i>Wyszarpnąłem
z kamizelki mój wypasiony nóż ratowniczy, zakupiony jeszcze w czasach,
gdy ratownicy (w tym i ja) myśleli, że mając "Rescue Knife" uratują w pojedynkę cały
świat.<br />
<i>- On tu chyba gdzieś miał zbijak do szyb... O jest!</i><br />
Prawa dłoń mocno schwyciła nóż w odpowiednim ułożeniu, a ja poczułem, jak włącza mi się jakiś mod na nieśmiertelność.<br />
<i>- Mam nóż..! Ze zbijakiem..! I rozbiję szybę! I uratuję ludzi..!</i><br />
Nadal klęcząc, przymierzyłem w odpowiednie miejsce i... DUP! Walnąłem z całej siły, ale szyba ani drgnęła.<br />
<i>- Jeszcze raz! Mocniej!!</i><br />
DUP! DUP!! Nic... nawet jednej ryski.<br />
<i>- Może w drugi narożnik?</i><br />
Hyyyyp... DUP! DUP! DUP! DUP! DUP!<br />
Pukałem jak zwariowany dzięcioł w to okno, a echo niosło głuche uderzenia wysoko ponad koryto rzeki.<br />
- Halo! Co ty tam robisz?!? - z oddali doleciał mnie krzyk Jurka i przyniósł lekkie otrzeźwienie.<br />
<i>- To na nic... -</i>
zerknąłem na całkiem zniszczony już zbijak w "wypasionym" nożu i dopiero
teraz zacząłem odczuwać ból ręki, którą od jakiegoś czasu waliłem w powierzchnię szyby.<br />
<i>- Może nogami..?!</i><br />
Szybko zmieniłem
pozycję z klęczącej na siad płaski. Rękami chwyciłem kawał pogiętego błotnika,
podkurczyłem nogi i z całej siły walnąłem butami w szybę. Oczywiście szkło nadal bezczelnie tkwiło na miejscu, za to gdzieś zza pleców dobiegł mnie niepokojący dźwięk.<br />
<i>- Oj... - </i>pomyślałem spłoszony -<i> ...to chyba był zły pomysł...</i><br />
Dokładnie
w tej samej chwili, poczułem, jak lód pod moim tyłkiem chrupnął raz i
drugi, a ułamek sekundy później moja szanowna d.pa zaczęła tonąć. Lodowata woda
natychmiast wdarła się pod majty, całkowicie zalewając przy tym "Dumę
południowo-wschodniej Polski", a "Duma", niknąc niemal w oczach,
piszczała cieniutko:<br />
- Matko Boska! Matko Boska! Tu nigdy nie było tak zimno!!!<br />
Faktycznie. Gwałtowna różnica temperatur była jak smagnięcie paralizatorem.<br />
Szarpnąłem
się niczym oparzony i w bezwarunkowym odruchu, spuściłem nogi w dół. I to był kolejny zły ruch. Stałem teraz zanurzony po uda w wodzie, a
przeraźliwe zimno odcięło mi na chwilę zdolność oddychania.<br />
<i>- Odwrót! Odwrót!!</i> - podpowiadał instynkt samozachowawczy<br />
<i>- I tak się nie dostaniesz do auta! - </i>wtórował lekko otumaniony rozum.<br />
Przebrnąłem
kilka brodzących kroków przez skruszony lód, usiłując wspiąć się na
stromy brzeg. Woda przez chwilę mlaskała w butach, gdy chwytając się
krzaków, podchodziłem w górę. Byle szybciej do drogi. Kilka ruchów
nogami wystarczyło, by skóra na łydkach przestała piec, zamiast tego
pojawiło się obezwładniające uczucie zastygania mięśni. Resztę
zaśnieżonego stoku pokonałem bardziej siłą rąk, niż pracą obrażonych
kończyn dolnych.<br />
<i>- "Duma" chyba już całkiem zamarzła... - </i>pomyślałem ze strachem, czując w kroku rozpaczliwą pustkę.<br />
Wreszcie
stanąłem na krawędzi rzecznego koryta. Karetka zatrzymała się
kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym skakałem na lodowatą jezdnię. Bardziej sunąc niż idąc po lodzie, ruszyłem w tamtym kierunku.<br />
Zimno,
jakie odczuwałem na tyłku, udach i łydkach, potęgował lekki wiatr wiejący z pól. Miałem wrażenie, że widzę niewielkie kłęby pary, unoszące się z moich spodni. W głowie dziwnie szumiało. Wszystko to razem, wprowadziło mój umysł w jakiś rodzaj amoku.<br />
Zostało może z dwadzieścia metrów do
ambulansu, gdy nagle kątem wychłodzonego oka, dostrzegłem kobiecą
postać, stojącą po drugiej stronie jezdni. Zmaterializowała się w mojej świadomości zupełnie jak duch, bo
wcześniej kompletnie nie zarejestrowałem niczyjej obecności. Jak pola
długie i szerokie, droga była pusta. Ani jednego przejeżdżającego auta,
tylko ona, ja i karetka, jednak w tamtej chwili, nie wydało mi się to
specjalnie podejrzane.<br />
- Widziała pani..?! Widziała, co tu się stało?! - przemykając obok, wykrzyczałem pytanie przez ściśnięte zimnem usta.<br />
- Ninie.. ninie... Nnnnnie do końńńcyca...<br />
Mój nieco zahibernowany mózg zlekceważył jej słabą i niepewną odpowiedź.<br />
<i> - Skoro nie widziała, to jest nieprzydatna dla sprawy...</i><br />
Siłą
rozpędu jechałem na butach w stronę karetki i po chwili byłem już przy
drzwiach. W przedziale medycznym siedział Jurek i patrząc na mnie, miał
minę, jakby zobaczył pomarańczowo-błotno-białe Yeti.<br />
- Z pacjentką co!? - zapytałem.<br />
- Dobrze... - odpowiedział z wahaniem - Tylko znowu wymiotowała...<br />
-
CholeraaA! - wstrząsnął mną silny dreszcz, przez co, ostatnią sylabę
słabego przekleństwa niemal wyszczekałem w stronę kierowcy. Ten
wystraszony odruchowo odskoczył głową.<br />
- Gdzieś tu był młotek... -
powiedziałem gramoląc się do środka i stając nad leżącą na noszach
chorą. - Młotek mi podAJ! - znowu dreszcz i wykrzyczany ostatni akcent.<br />
- Cooo..?? - Jurek był już nieźle przestraszony. <br />
- Młotek! Taki do szyb! No dawaj, bo tam auto..! woda... wszędzie pływa!!<br />
Muszę przyznać, że konstruowane przez mnie zdania, nie osiągały w tamtej chwili wysokiego pułapu logiki i zanim kierowca zrozumiał, że wcale nie chcę ukatrupić rzygającej pacjentki, sam już zdjąłem ze ściany przyrząd do ewakuacji.<br />
-
Szybę..! Rozbić... No uratować! A ty pilnuj! - wykrzyczałem do nadal
zamroczonego Jurka i już sunąłem po drodze w stronę rzeki. Było mi naprawdę bardzo zimno.<br />
Ponownie
mijając stojącą nieruchomo kobietę, wykrzyknąłem w jej kierunku
zaczepnie:<br />
- Jak pani patrzyła..? Nie do końca... widziała?! To albo widziała, albo nie!<br />
- Bybo... bo jak wpadydałamm do wywody, to zamymymknęłłam oczy! - próbowała słabo odkrzyknąć, a potem do moich uszu dotarł jej stłumiony szloch.<br />
Zaskoczony, usiłowałem zatrzymać się w miejscu, ale podobnie jak poprzednio, ten gwałtowny manewr wykonany na lodzie, skończył się efektownym orłem, tuż pod nogami płaczącej.<br />
- Uch... - sapałem stosując znaną już technikę "kolankowo-łokciową" - To pani... w tym aucie... tam była..? Pani..?<br />
- Jaaa..! - kobieta rozpłakała się już na dobre. W całej scenie zadziwiający był fakt, że rycząca niewiasta nadal ani drgnęła.<br />
- To dlaczego... dlaczego..? - niepewnie wstawałem, chwiejąc się na lodzie - ...dlaczego pani nic... Dlaczego nie mówiła... wołała?! Nie widziała pani? Nas... nie widziała?!?<br />
- Wi..wi..działamm, jak się pan szysza... szyszamotał na plecach, na lodzie i wwołałamm... ale sysłabo...<br />
<i>- No co za... co za... - </i>myślałem oburzony <i>- Co za baba!!!</i><br />
I nagle dotarło do mnie, że nadal nie mam odpowiedzi na jedno z najważniejszych w tej chwili pytań.<br />
- Jechał jeszcze ktoś? Z panią... jechał?!<br />
Widząc, że kobieta zwleka z odpowiedzią, dorzuciłem napastliwie<br />
- Kolorowa kurtka... w aucie!<br />
- Tyto mojej cycu... cycórki!<i> </i> <br />
Słysząc te skandowane zimnem słowa, poczułem kolejny dreszcz. Dłoń jakoś sama ścisnęła młotek do rozbijania szyb, a stopa szarpnęła się w zamiarze gwałtownego startu w kierunku rozbitego auta. Niestety znów zapomniałem o przeraźliwie śliskim podłożu, przez co nogi natychmiast rozjechały się na boki. Tymczasem pani dukała dalej<br />
- Ale córyrki ni... niniema w aucie! Ja sysama jechałam! - po tych słowach zawyła jeszcze głośniej i całkiem płynnie dokończyła:<br />
- Mąż mnie teraz zaabijeeeee!!!<br />
Wszystko to słyszałem, walcząc z nadmiernym rozkrokiem własnym. Lądując w głębokim szpagacie, po raz trzeci na zalodzonej jezdni, zdążyłem tylko pomyśleć, że chyba jednak coś tam jeszcze, między nogami mam. <br />
<i>- Boli, znaczy żyje...</i>- zadumałem się na krótko, a głośno jęknąłem<br />
- Na pewno sama?! To czemu pani nie przyszła? Nie powiedziała?!<br />
- Bo się nie mogę ruuszyyyyyć! - kobieta płakała w najlepsze i w ten sposób chyba rozgrzewała swój aparat mowy.<br />
- Boli panią coś? Może kręgosłup..? - zapytałem podejrzliwie, wstając ostrożnie. Jednocześnie w myślach próbowałem sobie przypomnieć technikę wkładania poszkodowanych na deskę w pozycji stojącej.<br />
- Nic mnie nie boli, tylko nie dam rady poruszać nogami. Niczym nie mogę poruszać...<br />
- Jak pani się tu znalazła? Na drodze... z rzeki..? - zapytałem poszukując wzrokiem ewentualnych obrażeń.<br />
- Jakoś sama wyszłam... Doszłam do drogi i stałam.<br />
- Ale czemu pani nie szła do karetki?!<br />
- Ciuchy mnie nie puszczą! - odpowiedziała płaczliwie i ledwie widocznym ruchem dłoni, postukała w nogę. Dźwięk jaki temu towarzyszył, przypominał pukanie w ściankę z gips-kartonu. <br />
Dopiero teraz mogłem się dokładnie przyjrzeć mojej rozmówczyni. Wcześniej, albo koło niej przejeżdżałem, sunąc po lodzie, albo padałem do stóp z prawa na lewo. Stojąc wreszcie spokojnie, zlustrowałem uważnie jej tkwiącą nieruchomo postać.<br />
Na nogach miała kozaczki, przed katastrofą chyba koloru czarnego, teraz ich powierzchnię pokrywały jakieś pęki zamarzniętych traw i zielska z rzeki. Z cholewek wychodziły nogawki dżinsowych spodni. Były pofałdowane, kompletnie sztywne i pokryte gęstym szronem. Wyżej umorusana jakąś ziemią kurtka, wyglądająca na puchową. Spod narzuconego na głowę kaptura wypływały zdrętwiałe, czarne kosmyki włosów. Przypominały trochę druciki wystające z rozerwanej izolacji. Na ich końcach wisiały niemałe lodowe sople, które trwale spajały tę niecodzienną fryzurę z tkaniną kurtki.<br />
Pomiędzy tym wszystkim była wykrzywiona płaczem twarz. Szczególnie przykry widok stanowiło twarde błoto na policzkach, rozmazany makijaż i biały, mroźny osad na rzęsach<i>.</i><br />
<i>- Jakim cudem ona nie zamarzła? -</i> zastanawiałem się, jednocześnie szacując odległość do karetki.<br />
<i>- I jak ja ją teraz dotaszczę do auta?</i><br />
Sam też czułem, jak moje mokre spodnie robią się mocno tekturowe, a wysyłane przez mózg rozkazy ruchu palcami w butach, spotykają się z lekceważeniem w dolnych partiach ciała.<br />
<i>- Jeszcze trochę i sam zamarznę...</i> <br />
- Jureeek! - zacząłem krzyczeć w stronę ambulansu. Wszak najprostsze rozwiązania są zazwyczaj najtrudniejsze do wymyślenia - JURAAAAS!!!<br />
- Co?! - odkrzyknął kierowca, wychylając głowę z przesuwnych drzwi. <br />
- Podjedź tu karetką! Szybko!<br />
Widziałem jego oburzoną minę w stylu: <i>Co? Masz kilka metrów do przejścia i ja muszę podjeżdżać? Może ci jeszcze schodki rozwinę i dywan czerwony?!</i><br />
- Podjedź, bo pani nie może chodzić!!! Zamarzły jej spodnie!<br />
Kolega popatrzył na mnie jak na idiotę, ale posłusznie wsiadł do szoferki i ostrożnie cofnął auto, parkując obok nas.<br />
Kobieta, mimo najszczerszych chęci, nie była w stanie zgiąć nóg w kolanach. Korzystając z lodu na jezdni, który teraz okazał się przydatny, popychaliśmy panią w stronę drzwi przedziału medycznego. <br />
Potem, niczym sklepowego manekina, usiłowaliśmy wcisnąć do środka. W trakcie tych działań, wydawało mi się, że jej zamarznięta kurtka o strukturze betonu, waży chyba z pięćdziesiąt kilo. Śliska, twarda powierzchnia garderoby, nie była szczególnie wygodna w improwizowanym transporcie, choć przypuszczam, że to właśnie dzięki warstwom grubej podszewki, pacjentka nie wychłodziła się kompletnie na tym wietrze.<br />
Wreszcie udało nam się wtarabanić do środka. Przymarzniętą do ciuchów panią, posadziliśmy na fotelu, przy czym bardziej wyglądało to na oparcie kłody drewna o murek niż pełen siad. Niestety chwilowo nie było innej możliwości.<br />
Tłukłem się z zimna, do tego stopnia, że najprostsze czynności, takie jak włączenie w przedziale światła, czy odsunięcie kieszeni w torbie medycznej, były niemal niewykonalne. Rozcięcie spodni naszymi służbowymi nożyczkami okazało się zadaniem ponad moje i Jurka siły. Suwak od kurtki również był całkowicie zalodzony. Jedynym "sukcesem", który udało nam się wspólnie osiągnąć, było dosłowne złamanie nogawki dżinsów, dzięki czemu pani mogła lekko zgiąć nogę w biodrze i kolanie.<br />
- Strażacy i "eska" wyjechali z miasta jakieś dziesięć minut temu! - poinformował mnie kierowca.<br />
- To dobrze... - odrzekłem, szczękając zębami - Jedź im na spotkanie, bo i tak nic tu nie zawalczymy!<br />
Jurek przesiadł się do szoferki, a ja nadal próbowałem zdjąć z kobiety zamrożoną zbroję. Odrzucając nieprzydatne nożyczki, zerknąłem na mój "wypasiony" nóż bohatera-ratownika.<br />
<i>- Może tym..? </i><br />
Po sekundzie namysłu odpuściłem.<i> </i><br />
<i>- Przy moim obecnym poziomie sprawności manualnej, prędzej rozkroję ją do kości, niż pozbawię odzieży...</i><br />
Tymczasem nasza pierwsza, grzecznie leżąca na noszach pacjentka, przestała wymiotować i z ciekawością przyglądała się nowej współpasażerce. Po krótkim i milczącym zapoznaniu, podciągnęła koc pod brodę i wysepleniła z wyrzutem:<br />
- Zimno tu.<br />
<i>- No pewnie, że zimno! W końcu mróz jak diabli! - </i>pomyślałem z wyrzutem - <i>Raz gorąco, raz zimno! Proszę włączyć ogrzewanie, proszę wyłączyć ogrzewanie... piernąć w oponkę..! </i><br />
Gderając w myślach, zerknąłem na panel sterujący temperaturą w przedziale medycznym. <i> </i>Przy symbolu ogrzewania widniało słowo "OFF".<i> </i><br />
<i>- No kurna! </i><i>Ty głupi cycku, wyłączyłeś grzanie wcześniej, bo było gorąco!</i> <i>Babcia z udarem ma ci mówić, jak leczyć wychłodzenie?!</i><br />
Chcąc szybko naprawić swój rażący błąd w postępowaniu, podniosłem się z fotela i nacisnąłem odpowiedni przycisk. W następnej chwili przez szum silnika, przebił się charakterystyczny dźwięk włączanego systemu ogrzewania. Coś jednak było nie tak. Pompka Webasto stuknęła kilka razy, a ruszający wiatraczek zawył jakoś dziwnie, zakrztusił się i zamilkł. Jednocześnie z kratki wentylacyjnej przy podłodze, wyleciał mały, niebieskawy obłoczek dymu. Zaśmierdziało i zgasło.<br />
<i>- Zarąbiście!!! Toś już sobie nagrzał, jak Mikołaj w saniach kabrio!!!</i> <i>To samo było w zeszłym roku! Serwis gwarancyjny, ku.wa ich mać była!!!</i><br />
- Daleko ta "eska" jest?! - krzyknąłem do kierowcy zły jak sto diabłów.<br />
- Nie wiem! Pewnie zaraz się spotkamy.<br />
Przeklinając w myślach na mechaników serwisu i jakość najnowszych wyrobów, wiodących na rynku producentów aut, wyciągnąłem z szafki trzy szeleszczące folie termiczne. Dalszą drogę spędziliśmy owinięci w sreberka, niczym czekoladowe cukierki na choince.<br />
<br />
Kilkanaście minut później, naszą rozmarzającą powoli "topielicę", przejął zaspany lekarz z zespołu "S". My kontynuowaliśmy podróż do szpitala z udarową pacjentką.<br />
Przekazanie w Izbie Przyjęć było szybkie i konkretne. Sprzątająca pani Stenia, na widok moich zabłoconych butów i ociekających wodą spodni, prześwięciła mnie ścierą i odmówiła "litanię" o tym, że ona "<i>już przed siódmą wszystkie podłogi pozmywała, a tu taki brudas naznosił jakichś glonów!"</i><br />
Nawet nie byłem ciekaw jej reakcji na "eskę" wiozącą prawdziwie brudną i mokrą panią.<br />
Powrotną drogę do stacji, odbyłem w pustym i zalanym przedziale medycznym. Nie chciałem brudzić tapicerki i fotela w szoferce.<br />
Juras radośnie pogwizdywał za kierownicą, a ja z ogrzewanej półki zwanej termo-boksem, wyjąłem ciepłą butelkę kroplówki i wciskając ją do spodni pomyślałem:<br />
<i>- Nienawidzę zimna!!!</i><br />
<i>- Ani ja... - </i>pisnął smutno "Wstyd południowo-wchodniej Polski".<i> </i>cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-73698885286458210312014-12-23T18:36:00.001+01:002014-12-23T20:33:14.940+01:00Moja mała hipotermia cz.1Grudniowy wieczór. Za ścianą niby dodatnia temperatura, niby kropi "drobny deszczyk", ale wicher wieje tak przeraźliwie, że pisząc te słowa, niemal odczuwam jego szarpanie na plecach i ramionach. Mam wrażenie, że okno, przy którym siedzę, za chwilę wyleci razem z ramą. Szczęściem, za moimi plecami, "czuwa" rozgrzany kaloryfer, ostatni bastion obrony przed paskudnym zimnem. Dopóki dyżur spokojny, żadna siła mnie nie ruszy z mojego szańca tropików. Bo zimna, to ja nie lubię, oj nie lubię... :(<br />
<br />
Odkąd mały Adaś, dzięki cudom polskiej służby zdrowia, umknął z łap zimnej kostuchy, ruszyła chwilowa (jak sądzę) moda na wszelkie "wiejące chłodem", medyczne tematy. Czytając dziesiątki, jeśli nie setki artykułów, wypracowań, wywiadów, których wspólnym mianownikiem była hipotermia, doznałem swoistego nawrotu wspomnień, roboczo zwanego flashback'iem. Tak oto, przypomniała mi się moja mała przygoda z "chłodem i mrozem". Co prawda, jej ciężar gatunkowy ma się nijak do epickiej reanimacji skrajnie wychłodzonego dwulatka, ale punkt styczny, w postaci niskich temperatur, jest zachowany. Dlatego, sądząc, że lepsza okazja chyba się nie trafi (bo zimy coraz cieplejsze, a pamięć coraz słabsza), postanowiłem ocalić tę historyjkę z mroków zapomnienia. Drugi flashback, może już nie nadejść, a zatem...<br />
<br />
To był grudzień... Zaraz, zaraz... Nie. To nie mógł być grudzień... Za dużo śniegu wtedy było i mrozu... To musiał być styczeń! Tak! Styczeń... ...a może luty? Nieee, w lutym, to u nas już roztopy są. Sto procent styczeń... ee...ewentualnie sam początek lutego. Kurczę... ale o czym to ja chciałem..?<br />
Aha!<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * * </div>
To była zima! Ale taka prawdziwa, a nie jakaś popierdółka. W ciągu kilku godzin chłody przyszły tak okrutne, że w uśpionej stacji pogotowia niosły się złowrogie trzaski. Z początku myśleliśmy, że naszemu najstarszemu "kierowcy medycyny" reumatyzm tak strzela w kolanach, a to mróz trzaskał za oknem. Masakra.<br />
<i>- Ja pierdzielę, nienawidzę zimna! </i>- zamruczałem sennie, opatulając się szczelniej śpiworem i wciskając plecy między kratki kaloryfera.<br />
<i>- Nic mnie stąd teraz nie ruszy... No chyba, że jakiś wyjazd, ale błagam... nie</i>... - w myślach mamrotałem wszystkie, znane mi zaklęcia odpędzające wezwania do nagłych interwencji. Wśród modłów znalazł się również psalm o tym, że <i>"Jeśli już jakiś wyjazd musi być, to niech jedzie eSka, a dobry Dziadek Mróz, niechaj oszczędzi biedne zespoły podstawowe".</i><br />
Znużony odprawianiem szamańskich obrzędów, usnąłem w końcu sprawiedliwym snem ciepłofila.<br />
<br />
TIRU-RIRU! TIRU-RIRU!!! - pager, pozostawiony na stoliku, darł się przeraźliwie, wyrywając mnie ze snu.<br />
Skoczyliśmy z kolegą Jurkiem na równe nogi. Ciemność absolutna. Pod zaspanymi powiekami mignęła szyderczo roześmiana twarz Dziadka Mroza i już nogi same, wyuczone powtarzalnością dyżurów, niosły do dyspozytorni po kartę wyjazdu.<br />
<i>- Piąta trzydzieści... -</i> zerknąłem na zegar i zasłoniłem usta, chroniąc dyspozytorkę przed ziewającym pożarciem <i>- ...ludzie to litości nie mają...</i><br />
Znów nikt nas nie kocha, nikt się nie rozczula. Taka robota.<br />
Jeszcze tylko kurtka na rozgrzane snem plecy, czapka na rozczochraną, skołowaną łepetynę i naprzód, w mrok przedświtu.<br />
- Jezzzz...zu..zu.. jak zimno! - jęknąłem, dotykając tyłkiem fotela w szoferce.<br />
- No... - burknął kierowca Jurek, a z jego ust wyleciał obłok pary, którego nie powstydziłaby się najlepsza z dziewiętnastowiecznych lokomotyw.<br />
- Dżizzz... zzasss... - biadoliłem dalej, terepiąc się jak rozklekotana pralka Frania - Daww... ajj jakieś oggg...rzewanie!<br />
- No... - Jurek znów buchnął parą i pochylił się, by rękawem kurtki zetrzeć malutkie gwiazdki, które natychmiast wykwitły na szybie tuż przed nim.<br />
Skręcając z drogi krajowej, jechaliśmy chwilę w milczeniu. Reflektory karetki rozcinały mrok i dziewiczą biel śniegu. Delikatna, niczym nie skażona warstewka puchu przykrywała jezdnię, dając złudne wrażenie przytulności. <br />
Tłukło mnie z zimna. Każdy mój mięsień drżał i tańczył "la-kuka-raczę", a zęby dzwoniły "lambadę" i "la lunę" na dwa głosy.<br />
- Oj... oj... - czując anemiczne powiewy ciepła z otworów wentylacji, chciwie podstawiałem ręce pod kratki. Ledwie letnie powietrze obmywało palce i wpadając do rękawów służbowego polara, wzbudzało przyjemny dreszcz na plecach.<br />
- Nienawidzę zimna! - wreszcie wydukałem z siebie pierwsze tego ranka, w miarę płynnie brzmiące zdanie.<br />
- No... - odpowiedział całkiem płynnie kierowca i dodał brawurowo:<br />
- Ciesz się, że wezwanie do domu jest.<br />
<i>- To fakt...- </i>pomyślałem z szacunkiem, a przed oczami mignęły zeszłotygodniowe obrazki z gonitwy po lesie za "niespokojnym" Kaziem.<br />
<i>- To dobrze, że w domu, a nie jaki wypadek na drodze, albo reanimacja na torach... Ludziska teraz w domach napalone mają jak w saunie, upał... I tylko potem człowiek taki zapocony wylatuje do karetki... i jeszcze dźwiga pacjenta. </i><br />
Zerknąłem po raz nie wiadomo który do karty, aby upewnić się o konieczności przeniesienia pacjentki. Treść wezwania nie pozostawiała złudzeń: "Bełkotliwa mowa, drętwienie ręki i nogi"<br />
<i>- Będzie dźwiganko... i pot z pleców kapiący do tyłka. Potem na pewno długa droga przez podwórko, oczywiście zawieje i zamiecie, wiatr pod kurtkę... </i><i>A wilk czyha!</i><br />
Na szczęście tak mam, że każdą moją gonitwę czarnych myśli, przerywa ten moment, kiedy karetka dojeżdża do miejsca wezwania. Kiedy trzeba wysiąść, zabrać graty i po prostu iść. Wtedy już się nie duma w kategoriach "olaboga". Rozedrgane neurony przestawiają się na zadaniowość i jakoś to leci.<br />
Tak było i teraz<i>. </i>Po zbadaniu i zabezpieczeniu pacjentki, zapadła decyzja o sprawnym transporcie do karetki, a następnie podróży do szpitala powiatowego.<br />
Wykonanie pierwszej części zadania przebiegło całkiem sympatycznie. Pacjentkę bezpiecznie umieściliśmy w karecie, a poziom wysiłku fizycznego nie był zbyt wysoki, o czym świadczyła suchość mojej szpary pośladkowej (tu pragnę wyjaśnić, że chodzi o brak potu poniżej pleców... żeby ktoś nie myślał o głupotach). <br />
W karetce ciepełko, suchełko, światełko. Pani tylko raz zwymiotowała, na szczęście w zapobiegliwie przygotowany woreczek.<br />
- No to ruszamy.<br />
Przełożyłem worek do drugiej ręki, rzucając szybkie spojrzenie na zegarek. Była szósta dwadzieścia.<br />
<i>- Nie jest źle. Akurat dowieziemy panią do szpitala, napiszę papiery i będzie koniec dyżuru...</i><br />
Ach, jak to słusznie mawiali mędrcy, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca... Okazuje się, że przed wschodem też nie.<br />
A słońce właśnie wschodziło, rozpromieniając niemal bezchmurne niebo bursztynowym blaskiem. Coraz większa łuna biła w szary horyzont, aż wreszcie, płaski pasek pól, rozdarła świecąca "moneta". Gigantyczny, złoty pieniądz właśnie wyłaniał się z pularesu.<br />
Wyjeżdżaliśmy na drogę. Jaskrawa biel śniegu zaczynała razić oczy i kłuć miliardem iskierek. Śnieżynki świeciły i mrugały zalotnie, jakby chciały nas rozbawić lub odciągnąć od poważnej pracy.<br />
<i>- Coś pięknego... - </i>myślałem, zerkając w małe okienko -<i> Białe pola, biała droga otulona dziewiczą pierzynką puszystego... nie... zaraz... coś tu jest inaczej...</i><br />
Droga nie przypominała tej, która przed świtem prowadziła nas jasną wstęgą, prosto pod zadany adres. Teraz wyglądała trochę jak rozjechana panienka w futerku ze śladami bieżnika "Dębicy" na plecach.<br />
Dziewiczy śnieg rozorały pierwsze, spieszące do pracy samochody. Ich koła brutalnie wyryły w puchu dwie szkliste bruzdy, połyskujące teraz niczym szyny kolejki.<br />
- Żywy lód... - warknął szofer i natychmiast zredukował prędkość jazdy do poziomu "spacerowej".<br />
- Masakra! - referował na bieżąco - Pod śniegiem jest totalna szklanka! Jak myśmy w tamtą stronę zajechali?! Cud!<br />
Faktycznie. Odsłoniętą miejscami jezdnię pokrywała idealnie gładka, błyszcząca skorupa. Zupełnie, jakby ktoś na asfalt wylał szkło.<br />
- Cholera jasna... istne pole minowe! - Jurek emocjonował się coraz bardziej, a tempo przejazdu spadło do "prędkości żałosnej". <br />
<i>- No to na siódmą już na pewno nie zajedziemy. Punktualną zmianę diabli wzięli i na rogach ponieśli... Albo raczej na łyżwach! - </i>pomyślałem i natychmiast ponownie przestawiłem neurony na zadaniowość.<br />
<i>- Pacjentka! Zbadaj. Sprawdź. Popraw co trzeba. O drodze nie myśl... </i><br />
To był dobry pomysł, skupić się na robocie. Zwłaszcza, że każdy, nawet najlżejszy ślizg kół, wywoływał lekkie poty pod moją służbową koszulką.<i> - A pocić się nie chcesz... bo wilk czyha!</i><br />
Zająłem się powtórnym badaniem. O dziwo, w tych jakże trudnych warunkach, stan chorej nieco się poprawił. Po drugiej serii wymiotów, zaczęła odzyskiwać władzę w porażonej ręce, co manifestowała usiłując rozetrzeć zawartość zapaskudzonej torebki na własnej twarzy. Nie mogłem pozwolić na ten wyszukany makijaż.<br />
<i>- Może to jakieś przejściowe niedokrwienie? - </i>dumałem wyciągając pęk papierowych serwetek. <br />
Tymczasem u pani, dynamicznie następowała poprawa. Aparat mowy również usprawnił się do tego stopnia, że niema dotąd pacjentka wysepleniła w końcu:<br />
- Strafnie tu gorąsso...<br />
- To prawda. - przyznałem skwapliwie, znów czując znienawidzony pot na plecach. Manewrując papierowym ręcznikiem wokół twarzy chorej, drugą ręką wyłączyłem dmuchawę ogrzewania.<br />
- No to zaraz będzie przyjemny chłodek... - sapnąłem. Nawet nie przypuszczałem, jak wybiórczo prorocze okażą się moje słowa.<br />
<br />
Karetka majestatycznie parła naprzód. Humory dopisywały.<br />
Wypełniałem na kolanach kartę medycznych czynności ratunkowych, pacjentka zabawiała się coraz sprawniejszą ręką, co chwila zdzierając z palca pulsoksymetr. Nawet kierowca, mimo trudnej jazdy, zdobył się na żartobliwą uwagę:<br />
- Hej, popatrz tam! - zawołał, wskazując nieokreślony cel przed sobą - Ktoś sobie z rana chciał pojechać na skróty. He, he.<br />
Wsadziwszy głowę w okienko szoferki, powiodłem spojrzeniem wzdłuż ręki drajwera. Rzeczywiście. Jaśniejsza biel przysypanej drogi, wyraźnie skręcała, wpadając w ostry lewoskręt, tymczasem pojedyncze ślady kół przed nami wiodły konsekwentnie "na wprost" i urywały się nagle przy szarej bruździe mniejszej dróżki.<br />
Mijały sekundy, karetka jechała. Na twarzy kierowcy wciąż jeszcze kwitł uśmieszek, ale w naszych mózgownicach trwały intensywne obliczenia logiczno-techniczne. Coś tu nie grało.<br />
I nagle, nim jeszcze dotarło do nas, na co patrzymy, na końcu urwanego śladu, tuż ponad szarą bruzdą śniegu, zamajaczył kształt sterczącego w górę koła. Słońce oświetlało kawałek felgi i nieruchomej opony, układając cienie na pobliskim śniegu w sposób absolutnie pozbawiony realizmu i geometrii.<br />
<i>- Po co ktoś wkopywał oponę w śnieg na dróżce..? </i>- kombinowałem na logikę, wciąż odbierając wyraźne sygnały od podświadomości: "Uważaj, mówię ci uważaj!"<br />
Minęła kolejna sekunda. Jadąca wzdłuż drogi karetka, wymusiła na nas lekką zmianę perspektywy i niemal w tej samej chwili, spadło olśnienie. Pracujący na wysokich obrotach mózg, dorysował w przestrzennej wyobraźni, brakujące elementy.<br />
<i>- To nie jest wkopana opona... - </i>pomyślałem, a z ust wypłynęło urywane zdanie:<br />
- Tam jest samochód...<br />
- Leży... - uzupełnił szofer i złapał oburącz kierownicę.<br />
<i>- A ta szara bruzda, to nie krawędź dróżki, tylko rów... - </i>dokończył mój mózg, mając już komplet danych terenowych.<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
C. D. N. </div>
cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-3037708731891131732014-12-12T02:28:00.001+01:002014-12-12T02:30:06.046+01:00PO CO się męczyć?Dzisiaj będzie trochę biblijnie :) Po pierwsze dlatego, że mam zamiar strzelić kazanie, a po drugie, będę mówił o "prawdach objawionych" ;)<br />
Oto ja, niczym syn marnotrawny, ze spuszczonym smutno nochalem, postanowiłem powrócić do zarzuconego onegdaj cyklu monologów uświadamiająco-ucząco-umoralniających, zebranych pod wszystko mówiącym tytułem <b>E-dukacyja</b>. (mizerny dorobek tejże serii można prześledzić klikając stosowny link w menu po prawej stronie mojego bloga).<br />
Skoro o uświadamianiu i nauce będzie mowa, łatwo wydedukować, że poniższe treści skierowane będą raczej do osób nieposiadających wykształcenia medycznego i tak zwanych laików, których pojęcie oraz doświadczenie w zakresie udzielania pierwszej pomocy są nikłe lub żadne. Nie oznacza to jednak, że Koleżanki i Koledzy "po fachu" nie mają tu czego szukać. Wasze opinie, doświadczenia i pomysły, zawsze są dla mnie cennym źródłem wiedzy, wyrazem akceptacji (lub jej braku), a niekiedy inspiracją do tworzenia nowych postów.<br />
<br />
No dobra... Jest milutko, klepiemy się po pleckach, ale teraz, jak to mówili starożytni blogerzy, <i>przejdźmy do ad remu</i>.<br />
<br />
Dziś ponownie nawiążę do tematu resuscytacji krążeniowo-oddechowej, pozostawiając jednak technikę i suchy instruktaż innym podręcznikom, poradnikom, filmom i podobnym przybytkom, których w sieci jest całe mnóstwo. Gdyby komuś z Czytelników nie chciało się szukać, a miałby ochotę poczytać o algorytmie resuscytacji z lekkim przymrużeniem oka, to i ja popełniłem takowy tekst. Jest dostępny, o <a href="http://paramediconboard.blogspot.com/2012/04/rko-czyli-sztuka-ozywiania.html" target="_blank">tutaj</a>. <br />
Skoro zatem nie będę pisał o technice uciśnięć klatki piersiowej i metodach wentylacji, to o czym?<br />
O czym jeszcze można pisać, skoro znamy już kolejność działań, sposób wykonania, skoro wiemy JAK i KIEDY to zrobić?<br />
Otóż uważam, że jest jeszcze jedno, <i>"zaje.iście ważne"</i> pytanie, które należy postawić, a mianowicie: <b> </b><br />
<div style="text-align: center;">
<b>PO CO</b> to robić?</div>
Jeśli ktoś z Szanownych Czytelników, właśnie w tej chwili prychnął i pomyślał: <i>Ależ to oczywiste!</i>, proponuję nie zrażać się pozornym banałem i czytać dalej.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Jest rok 1994. Właśnie skończył się Teleexpress. Młodziutka studentka Zosia zasiadła przed kineskopowym telewizorem, by z rumianym licem, śledzić losy bohaterów najnowszego serialu.<br />
Po ekranie przewalają się piękne fale Pacyfiku. Na złocistej plaży stoją ludzie zgromadzeni wokół wyłowionego z wody topielca. Machają rękami i pokrzykują nerwowo. Jakaś postać odziana w czerwony kostium kąpielowy, biegnie, dzierżąc w dłoniach (mało wówczas popularną) bojkę ratunkową. Jeszcze dwa "ding-dongi" obfitego biustu i już jest przy nieprzytomnym mężczyźnie. Pochyla się, muskając jego mokrą twarz długimi kosmykami blond włosów.<br />
- Omajgod! His not briden! (z głośników tv dobiega głos tłumacza - Matko Boska, on nie oddycha!).<br />
- ...and noł pols! (...i nie pulsuje)<br />
- Mycz! Mycz!! Aj nid jor help, Mycz! (Micz! Musisz mi pomóc, Micz!)<br />
- Am kamyn! (Dochodzę!)<br />
Biuściasta ratowniczka nie czeka na pomoc kolegi. Szybko i zmysłowo zasysa się na twarzy topielca i wykonuje długaśne wdmuchnięcia, angażując przy tym każdy centymetr swojego smukłego ciała. Następnie, energicznymi ruchami uciska klatę nieszczęśnika, aż zebrany wokół tłum jęczy z zachwytu.<br />
- Łan, tu, fri, for... (I raz, i raz, i raz...) - Plis, dont daj! (Nie odchodź proszę!) Aj łyl not let ju daj! (Nie pozwolę ci na to!) - sapiąc te słowa, ratowniczka ponownie przysysa się do ust umrzyka, by po chwili...<br />
- Łan, tu, fri, for... <br />
W tej pełnej dramatu sekundzie, w kadr wbiega drugi ratownik i teraz całą przestrzeń ekranu wypełnia owłosione Yeti w czerwonych spodenkach.<br />
- Mycz! Tenk god! (Na miłość boską, jesteś Micz!)<br />
Yeti przez chwilę zaciska wielką łapę wokół szyi topielca.<br />
- His det, Si Dżej. Am soły. (On nie żyje Ce Jot. Przepraszam)<br />
- Noł! Noł! Ból-siet! (Tere-fere!) Aj łyl not giwap! (Spróbujmy jeszcze raz!)<br />
I nagle, gdzieś po trzeciej serii "łan, tu, fri...", staje się cud. Nieruchomy dotąd topielec, zaczyna kaszleć. Wypluwa z siebie, lekko licząc, z dziesięć litrów czystej wody, po czym podnosząc się z piasku, potrząsa energicznie dłonią zachwyconej Si Dżej....<br />
- Tenks bejb! (Dziękuję świnko!) Ju sejwd maj lajf! (Dałaś mi drugie życie!)<br />
Ludzie na plaży klaszczą, a wskrzeszony młodzieniec pędzi w stronę boiska do siatkówki plażowej, wołając radośnie<br />
- Giw mi e bol! Nał ic maj tern tu serw.<br />
Wpatrzona w ekran Zosia nie słucha już tłumacza. Z ogromnymi wypiekami na buzi, intensywnie marzy:<br />
<i>- Też chcę być taką Si Dżej... może z mniejszymi cyckami, ale chcę mieć czerwony strój ratowniczki i takiego, włochatego Micza. No i chcę ratować ludziom życie!</i><br />
<br />
Dwanaście lat później w sali szkoleniowej gigantycznego przedsiębiorstwa, trwa kurs pierwszej pomocy. Instruktor Crewmaster, klęcząc przed manekinem zwanym potocznie "Łysą Anią", prowadzi zajęcia z resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Ciężko mu się skupić na przekazywanych treściach, gdyż od kilku miesięcy, niemal dzień w dzień powtarza te same słowa, w tym samym pomieszczeniu, przy tej samej "kukiełce". Tylko twarze słuchaczy codziennie są inne. Pięć tysięcy pracowników, po dwadzieścia osób, od poniedziałku do piątku. Istna fabryka edukacji.<br />
Klęczy zatem Crew przy manekinie i dłonią pociera swe zmarszczone czoło. Wystarczy chwila dekoncentracji i trudno sobie uzmysłowić, czy tej grupie mówiło się już o głębokości ucisków, czy może to było wczoraj?<br />
Na szczęście, dzisiejsi kursanci są wyrozumiali, grzecznie słuchają i chętnie uczestniczą w zajęciach.<br />
- No dobrze... Powiedzmy sobie zatem o technice uciśnięć, bo o tym jeszcze nie było prawda?<br />
- Nie było... - zgodnym chórem potwierdzają słuchacze.<br />
- OK. Aby nasza resuscytacja była skuteczna...<br />
Puk, puk, puk. Nieśmiałe stukanie do drzwi, znów wyrywa instruktora z ciągu prezentacji.<br />
<i>- Skończyłem na uciskach... - </i>myśli i krzywiąc się z niezadowoleniem, głośno dodaje - Proszę!<br />
W prostokącie futryny staje pani Zofia, ta sama, która dwanaście lat temu, oglądając Słoneczny Patrol, z zazdrością i zapałem marzyła o ratowaniu ludzkich istnień. Jak łatwo się domyślić, jej losy potoczyły się inaczej. Zamiast medycyny lub pielęgniarstwa, ukończyła Politechnikę i miękko wylądowała w dużej firmie z obcym kapitałem.<br />
Oczywiście Crew o tym wszystkim nie ma pojęcia, nawet nie kojarzy imienia pani stojącej w drzwiach. Jej twarz wygląda znajomo i instruktor słusznie przypuszcza, że kobieta mogła uczestniczyć w którymś z poprzednich kursów. Wie tylko, że coś jest nie tak. Świadczą o tym blade policzki i zaciśnięte nerwowo, delikatne usta.<br />
<i>- Może zostawiła parasolkę? - </i>myśli <i>- Albo gorzej... Może zgubiła portfel?</i><br />
- Czy ja mogłabym coś powiedzieć? - Zofia nieśmiało spogląda w stronę instruktora i zaciekawionej grupy.<br />
- Oczywiście, proszę...<br />
- Ja... ja tu byłam na szkoleniu... - W oczach kobiety skrzą się drobne łzy.<br />
- Tak, pamiętam... - mówi coraz bardziej zaskoczony instruktor.<br />
- Chciałam tylko powiedzieć, że... pan wtedy tak ładnie mówił o tym ratowaniu ludzi... A ja wczoraj... na ulicy... robiłam reanimację...<br />
- Chyba resuscytację?! - wykrzykuje z grupy jakiś żartowniś - Pan nam mówił, że to się nazywa resu...<br />
Kobieta nieznacznie odrzuca głowę w tył, jakby chciała odpędzić natręta. Szybko mrugające powieki nie są w stanie powstrzymać emocji i po policzkach płyną już pierwsze łzy.<br />
- Ja wczoraj robiłam reanimację i... ten człowiek umarł..!<br />
Na sali panuje absolutna cisza. Wszyscy wstrzymują oddech, nieruchomo wpatrując się w płaczącą Zofię.<br />
- On umarł... mimo, że ja... chciałam przecież... starałam się... Ja chyba musiałam wszystko zrobić źle! - drżący, podbity emocjami głos uderza w ściany pomieszczenia i nieprzyjemnie smaga po twarzach zgromadzonych. Po chwili, kobieta, jakby zawstydzona swoim wybuchem, spuszcza głowę i kończy cicho.<br />
- Chciałam tylko powiedzieć, że już nigdy tego nie będę robić... Już nigdy nie pomogę... Przepraszam.<br />
W następnej sekundzie futryna drzwi zieje pustką. Dojrzała Zofia i marzycielka Zosia sprzed kilkunastu lat, znikają bezpowrotnie w perspektywie korytarza. W ciszy, jaka nadal panuje, słychać tylko szybkie kroki na schodach.<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
To był mój najgorszy i zarazem najlepszy kurs w tej firmie. Tamtego dnia, stojąca w drzwiach pani Zofia (bo takie imię Jej nadałem w wyobraźni) przyniosła mi nauczkę i pewną mądrość na dalsze lata instruktorskiej pracy:<br />
<div style="text-align: center;">
<b>Ucząc innych, nie rób "przygody" z resuscytacji. </b></div>
We współczesnym świecie, pędzącym za sukcesem i atrakcyjnością, niezwykle kusząca jest myśl o takiej "bezstresowej" formie przekazywania wiedzy.<br />
- Podejdź, pouciskaj manekina, powiedz, że wzywasz pogotowie... A kiedy już twój pacjent "ożyje", dostaniesz ciepłe brawka, instruktor poklepie cię po plecach i na koniec wręczy certyfikat. Od tej pory będziesz bohaterem.<br />
To się pięknie zgrywa ze światem filmów, seriali i głupawych historyjek, w których topielec po trzydziestu minutach resuscytacji otwiera oczy i idzie grać w siatkówkę plażową, wojsko wstaje mimo podziurawionych kulami ciał, agenci tajnych służb z powodzeniem "defibrylują" się prądem z nocnej lampki, a chirurdzy podbierają świętemu Piotrowi z raju, najbardziej beznadziejne przypadki... i to nie na stole operacyjnym, ale w samolocie, w dżungli lub zagruzowanym miejscu katastrofy budowlanej.<br />
Świetne obrazki, przygoda, adrenalina, duma... i tylko jeden element psuje wszystko. Realia. Realia, które niestety są brutalnie odmienne od tego, co widzimy na małych i dużych ekranach... ale laik o tym nie wie.<br />
Człowiek bez "medycznych" doświadczeń, najczęściej bezkrytycznie chłonie obraz i nawet nie przypuszcza, jak bardzo scenarzysta wraz z reżyserem robią go w wała.<br />
- Bo w filmie ma być widowiskowo, atrakcyjnie i z sukcesem! I kto by tam słuchał konsultanta do spraw medycznych? Bohater musi przeżyć, lub uratować innego bohatera. Widz musi być zadowolony, a poziom absurdu nie gra roli!<br />
I faktycznie, statystyczny widz jest zadowolony, pozytywnie zbudowany, ba... czasem nawet zmotywowany do podobnych działań! Ma pewne oczekiwania względem siebie i otoczenia. (Ileż to razy w pogotowiu słyszeliśmy od świadków zdarzenia, że źle coś robimy, bo na filmie było inaczej? Kiedyś nawet, jeden pan usiłował mi wyrwać łyżki od defibrylatora, zmuszając mnie bym "strzelił" asystolię... bo widział w serialu!)<br />
I właśnie taki "zadowolony widz" wychodzi z kina, spotyka na swej drodze kogoś potrzebującego pomocy i w tych najcięższych przypadkach, zderza się z brutalną rzeczywistością. Zupełnie jak pani Zofia.<br />
<i>- To jednak niektórzy ludzie umrą, bez względu na to, co zrobimy..?</i><br />
Niestety tak. I biorąc pod uwagę statystyki, będzie ich znacznie więcej, niż tych "uratowanych".<br />
<br />
Wykopałem kiedyś z sieci graficzkę zestawiającą ilość skutecznych i nieskutecznych resuscytacji, przedstawionych w różnych serialach telewizyjnych. Spójrzmy zatem:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwVZLDCTzp7QgHmqaLlqyB9ft8esDtlopKpw4C97VUigu8zUZFigJ3WBG7kcJwsQuHV2hRCOrnohZjhQTpYuE4p9SB70wBx4Vd0qlXd1KiUoBRa55PdFxhRlWqLGi1DlsyomtYCnqoyop7/s1600/seriale+medyczne+w+rko.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwVZLDCTzp7QgHmqaLlqyB9ft8esDtlopKpw4C97VUigu8zUZFigJ3WBG7kcJwsQuHV2hRCOrnohZjhQTpYuE4p9SB70wBx4Vd0qlXd1KiUoBRa55PdFxhRlWqLGi1DlsyomtYCnqoyop7/s1600/seriale+medyczne+w+rko.jpg" /></a></div>
<br />
Nie wiem, kto jest autorem tego zestawienia i na ile rzetelnie podszedł do swej pracy. Wiem tylko, że dół grafiki, czyli "rzeczywistość", w pełni pokrywa się z moim doświadczeniami.<br />
Ale cóż znaczę ja i moje doświadczenia? Malutkie robaczki w gigantycznej machinie medycyny... Spróbujmy, tak dla przykładu, poszperać odrobinę głębiej. Aby się mocno nie wysilać, do współpracy zaprośmy Google i strzał na "chybił-trafił":<br />
<br />
<b>Wytyczne Resuscytacji 2010</b> - przeżycie do wypisu ze szpitala po epizodzie nagłego zatrzymania krążenia wynosi (w zależności od źródeł i ośrodków badań) od <b>8,4%</b> do<b> 10,7%</b>.<br />
<br />
<b>Jelenia Góra</b> (dane ogólne 2009 r.) - przeżywalność po epizodzie nagłego zatrzymania krążenia do wypisu ze szpitala wyniosła <b>6%</b>.<br />
<br />
<b>Szczecin</b> (dość dokładne badanie z roku 2002) - powrót spontanicznego krążenia poza szpitalem uzyskano u 30,7% pacjentów, z czego pobyt w szpitalu przeżyło <b>10%</b>. Przekładając procenty na liczbę pacjentów, można napisać, że z 209 pacjentów, u których wystąpiło nagłe zatrzymanie krążenia, żywych wypisano ze szpitala <b>21 osób.</b><br />
(Nie ma sensu szukać dalej. Wszędzie znajdziemy podobne statystyki).<br />
<br />
I to tyle w temacie filmowych happy end'ów.<br />
Znam młodych ratowników-wolontariuszy, którzy czytając pierwszy raz opracowania na temat skuteczności resuscytacji krążeniowo-oddechowej, czuli się jak nieletni miłośnicy potraw mięsnych, oglądający skrwawione ochłapy na rzeźnickim stole:<br />
- To z tego się robi nasze ulubione schabowe? Fuuu..! Do ust tego więcej nie wezmę!<br />
Zupełnie jak smutno zdziwiona Zosia po nieudanej resuscytacji:<i> "nigdy więcej nie pomogę</i>..."<br />
Tak właśnie wygląda zderzenie wyobrażeń, filmowych opowieści i działalności instruktorów "przygody" z szarą rzeczywistością.<br />
Dlaczego ta "kolizja" bywa tak bolesna? Bo spora część osób, przystępuje do ratowania z konkretnym założeniem:<br />
<div style="text-align: center;">
<b>- Ma otworzyć oczy, wstać (miło by było, jakby podziękował) i żyć długo i szczęśliwie!</b></div>
- Ale najczęściej nie wstanie...<br />
- Ale na filmie wstał!<br />
- Ależ, to tylko film...<br />
- A na kursie, też wstał!! <br />
<br />
Ano właśnie. Zdarza się tu i ówdzie, że to właśnie my, instruktorzy, nieświadomie "produkujemy" kursantów z potencjalnym "syndromem pani Zofii", ani trochę nieprzygotowanych na to, co może ich spotkać.<br />
Czasem to kwestia braku doświadczenia, czasem doboru nieodpowiednich słów: <i>"Nie bądź obojętny! Podejdź, pouciskaj klatkę, <u>uratuj</u> go!"</i><br />
Niekiedy bywa też tak, że powiemy o kilka zdań za mało. <br />
Za mało?!? Czy to oznacza, że mamy obrzydzać, szokować i zniechęcać słuchaczy kursów pierwszej pomocy?<br />
Absolutnie NIE!<br />
Nawet ta paskudna gadka o umieraniu, procentach i krwistym mięchu, nie jest potrzebna. Wystarczy jedno, konkretne wyjaśnienie:<br />
<div style="text-align: center;">
<b>PO CO podejmujemy resuscytację?</b></div>
A wyjaśniać możemy w kilku płaszczyznach:<br />
<br />
1. W płaszczyźnie "pseudo-pato-fizjologicznej"<br />
Podejmując uciśnięcia klatki piersiowej, wytwarzasz w jej wnętrzu oraz w naczyniach krwionośnych, ciśnienie, dzięki któremu nieruchoma dotąd krew, jako nośnik tlenu, może docierać do istotnych życiowo narządów. W ten sposób opóźniasz i/lub zmniejszasz nieodwracalne efekty obumierania niedotlenionych tkanek, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej wrażliwego na niedobory tlenu MÓZGU.<br />
<br />
2. W płaszczyźnie "handlowej" (nie lubię tej płaszczyzny, ale do niektórych dociera)<br />
Wykonując resuscytację, "kupujesz" poszkodowanemu odrobinę czasu. Czasu potrzebnego na dojazd karetki, na ewentualną defibrylację, na podanie właściwych leków, czy choćby na tak modne ostatnio wyprowadzenie z hipotermii... Kupujesz mu kilka dodatkowych chwil na ostateczną deklarację. Ceną jest twoja fatyga, a końcowy wynik niestety NIE ZAWSZE jest adekwatny do trudu, jaki włożyłeś w "zakupy".<br />
<br />
3. W płaszczyźnie "technicznej, brutalnie realnej"<br />
Jako świadek nagłego zatrzymania krążenia, uciskający klatkę piersiową
pacjenta, jesteś jednym z trybów machiny wprawionej w ruch po to, by
ratować (nie "U"ratować). Nawet jeśli każdy z tych trybów zadziała perfekcyjnie, nadal
nie masz gwarancji, że leżący u twych kolan człowiek przeżyje. O tym decyduje wiele czynników, takich jak czas (który już upłynął), przyczyna zatrzymania krążenia, stan pacjenta przez epizodem, stan jego ogólnego zdrowia i inne.<br />
Nie wszystkich uda się uratować, tylko część odzyska własną, spontaniczną pracę serca, niemal nikt nie otworzy oczu i nie wstanie, tuż po kilkuminutowym uciskaniu klatki piersiowej. I z tym musisz się liczyć.<br />
<br />
I wreszcie<br />
4. W płaszczyźnie "hazardowo-filozoficznej"<br />
Podejmując trud resuscytacji, dajesz komuś SZANSĘ. Tylko tyle i AŻ tyle. Szansę, której bez ciebie na pewno by nie miał. Być może ty i szereg innych osób, sprawicie, że to właśnie ten pacjent będzie jednym z niewielu ocalonych. Może nawet jedynym z całej, smutnej statystyki. A przecież nawet dla jednego WARTO PRÓBOWAĆ, bo ponoć, kto ratuje jedno życie, ratuje świat... jeśli nie swój, to z pewnością czyjś. Cały świat.<br />
<br />
<br />
P.S. I nie łam się! Po prostu uciskaj mocno i szybko, bo wtedy zmniejszasz hazard, a zwiększasz szanse ;)<br />
Amen. <br />
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-34677831640663012732014-10-27T13:20:00.002+01:002014-10-27T13:20:50.356+01:00InwestycjaDziś, wszystkim Czytelnikom, którzy jeszcze nie zadecydowali o swej zawodowej przyszłości, a którym przez myśl przemknęło, by zostać ratownikiem medycznym, dedykuję ten oto cytat (wyłowiony z odmętów sieci) i wymowną (jak sądzę) graficzkę, którą najlepiej studiować w powiększeniu:<br />
<br />
<i>"Jeśli w tym kraju kręci Cię pomaganie innym i kasa - zainwestuj w kierunek lekarski.<br />Jeśli tylko kasa - zainwestuj w protekcję i elektorat polityczny.</i><br />
<i>Jeśli tylko pomaganie innym - zainwestuj w strój Świętego Mikołaja.</i><br />
<i>Inwestycja w ratownika medycznego nigdy się nie zwróci, a św. Mikołaja przynajmniej ktoś lubi."</i><br />
<br />
Ech... jakże to prawdziwe.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKDPO_KDILrzGm2Gjn66BUTtQbOhqQZYckY3s-A1JDa-M8PEzPJkADfdqjkxBLCONpSrXFJX1tA7G2ifDRYJ1SQ1nmM9EDwd88ivtZu4mRJasEPJJf9wu7cKwjUVo_kGJlaf2F7UidBlvs/s1600/%C5%9Bmieciara.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKDPO_KDILrzGm2Gjn66BUTtQbOhqQZYckY3s-A1JDa-M8PEzPJkADfdqjkxBLCONpSrXFJX1tA7G2ifDRYJ1SQ1nmM9EDwd88ivtZu4mRJasEPJJf9wu7cKwjUVo_kGJlaf2F7UidBlvs/s1600/%C5%9Bmieciara.jpg" height="400" width="260" /></a></div>
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-72178212490221112202014-10-19T09:36:00.000+02:002014-10-19T12:08:17.828+02:00Skazany na absurdAbsurd... Żyję i pracuję w oparach absurdu. Zanurzony oddycham nim, nasiąkam, wchłaniam przez osmozę, aż stanę się absurdalnie izotoniczny i dołączę do zainfekowanej reszty, której wszystko już "zwisa". Jeszcze walczę, szarpię się na środku jeziora idiotyzmu. Patrzę wokół przez mgłę, co widzę?<br />
<div style="text-align: center;">
<br />
* * *</div>
<br />
- Zespół P do wyjazdu!<br />
- Co mamy? - pytam bez entuzjazmu, oderwany od internetowego nałogu.<br />
- Myśli samobójcze. Wzywa patrol policji.<br />
- Gdzie? - krótko i na temat. Wiem już, że przewalanie oczami nic nie zmieni. Lepiej załatwić sprawę szybko i konkretnie.<br />
- Ulica Armii Szalonych 13 przez 29.<br />
- Jakie nazwisko? - rzucam zaniepokojony znajomo brzmiącym adresem.<br />
- Pan Jędrzej No...<br />
- Notoryczny! - przerywam dyspozytorce, nie mogąc powstrzymać mimowolnych ruchów gałkami oczu, z dołu do góry. - Znowu?! Kuźwa, trzeci raz w tym miesiącu!<br />
- Ja pierdzielę..! - sapie kierowca, usiłując naciągnąć but taktyczny, lewy - Byłem u niego w zeszłym tygodniu. Policja go wyprowadziła w kajdanach... Będzie jazda!<br />
<br />
Docieramy pod blok. Krótki dzwonek domofonem na klatce.<br />
- Kto tam? - kratkę głośniczka wypełnia skrzeczący, nieprzyjemny głos.<br />
- Pogotowie...<br />
- A ja nie wzywałem! - i trzask słuchawki.<br />
Stoimy jak pomarańczowe łosie pod klatką. Brakuje nam tylko rolek papy pod pachami, może wtedy szybciej by nas ktoś wpuścił (że niby na dach popylamy).<br />
- Dzwoń na dyspo - wzdycham ciężko do kierowcy, naciskając kolejne guziczki domofonu - Powiedz, że Notoryczny nie otworzy. Zapytaj, gdzie ta policja? <br />
Dwie minuty później nadchodzi odpowiedź:<br />
- Policja jest na górze, zaraz was wpuszczą.<br />
Faktycznie, wpuszczają. Leziemy na czwarte piętro, mając świadomość, że za chwilę obejrzymy "stary film", który znamy już na pamięć.<br />
- Panie Notoryczny, co tym razem? - sapię, sam nie wiedząc, czy to objaw zmęczenia, czy irytacji.<br />
Jędrzej, swoim zwyczajem, łazi po mieszkaniu w szortach i koszulce na szeleczkach. Każdą pętlę trasy kończy tradycyjnie łykiem browara z puszki stojącej na kuchennym stole.<br />
- Ja was nie wzywałem! Nie potrzebuję i nie zapraszałem do środka. Jakim prawem tu ku.wa wtargnęliście?!<br />
- Pan do mnie nie przeklina, bo ja nie mam przyjemności słuchać pana bluzgów, dobrze?!<br />
- A ja jestem u siebie w domu i mogę sobie przeklinać ile wlezie!! A ty mi możesz skoczyć! O!<br />
- Panie Notoryczny, nie jesteśmy na "ty", choć się dobrze już znamy. Nie piliśmy razem wódki, pić nie będziemy, a pan też już zostaw to piwo, bo zawsze po piwie do pana jeździć trzeba. I co, teraz też pan będziesz cyrk odstawiał? <br />
- A będę, ale bez was, bo ja was nie wołałem! I policji naszej też nie!! Wynocha wszyscy!!!<br />
- No to co jest? - zwracam się do stojących pod ścianą policjantów.<br />
- Zadzwonił do komendy wojewódzkiej. Skarżył się, że go nasi poprzednim razem skuli przed wyprowadzeniem, mówił, że jak będzie chciał, to sobie w każdej chwili coś zrobi. No i wojewódzki się speniał i wysłał monit do naszego... A dyżurny wysłał nas.<br />
- I co? Wam otworzył? - pytam nieco zdziwiony odejściem od utartego scenariusza.<br />
- Nie. Wlazłem przez balkon od sąsiadów...<br />
- No to szacun... - patrzę z lekką ironią na funkcjonariusza, który zabawiał się akrobatyką na wysokościach - A właściwie, po co nas tu chcieliście?<br />
- No bo groził samobójstwem.<br />
- Przy was groził?<br />
- No przy nas nie... - peszy się policjant - ...ale dyżurny twierdzi, że groził.<br />
- Ech... - wzdycham któryś już raz - Panie Notoryczny, pan wie już, jak to teraz będzie przebiegało?<br />
- Wiem i ch.j z tego! Nie chciałem pogotowia, nie potrzebuję! Jak mi się zachce, to sobie zadzwonię po was i gówno mi zrobicie, bo ja jestem chory! Mam na to papiery i dobrze wiesz, że mi naskoczycie!<br />
- Pan mi powie, gdzie pan teraz jest i jaki dzień dzisiaj?<br />
- Jestem w domu, na Szalonych. Dokładnie na czwartym piętrze, a dzisiaj jest... - Notoryczny patrzy chwilę w sufit i bezbłędnie podaje datę.<br />
- Chcesz pan sobie teraz zrobić jakąś krzywdę?<br />
- Nie chcę!<br />
- A wcześniej?<br />
- Wcześniej też nie i won mi z domu! <br />
- Zaraz, chwila... Do szpitala się pan zgadzasz jechać?<br />
- Za ch.ja nie pojadę! Nie prosiłem was!<br />
- No widzicie..? I co ja tu mogę? - rozkładam ręce do policjantów<br />
- Przytomny, w logicznym kontakcie, w chwili obecnej bez autoagresji, nie wyraża zgody... A ile ma w wydychanym? - pytam wskazując oczami na piwo w kuchni.<br />
- Nie chciał dmuchać... - policjant drapie się po spoconej łepetynie.<br />
- No to tym bardziej, co ja mogę?<br />
Zaczynam pisać kartę. Notoryczny łazi po domu i klnie jak stu szewców po marnej wypłacie. Policjanci stoją pod ścianą, stukając w klawiaturę komórki. Po chwili jeden z nich przystawia mi telefon do ucha.<br />
- Crew, słuchaj... - ton głosu naszej dyspozytorki wszystko wyjaśnia - Musicie go zabrać...<br />
- Ale z czym? Co ja powiem w szpitalu?!<br />
- Dyżurny z wojewódzkiej ma nagrane jak gość sobie grozi. Mówił, że w każdej chwili, jak zechce, może sobie zrobić coś złego... Musisz go zabrać!<br />
Wiem, że dalsza rozmowa z dyspozytorką nie ma sensu. Wiem też, co mnie czeka przez najbliższe kilkadziesiąt minut. Ja i moi koledzy, przerabialiśmy to już wiele razy.<br />
- Panie Notoryczny, proszę się ubierać. Musimy pojechać do szpitala na badanie.<br />
<div style="text-align: center;">
<br />
* * *</div>
Mija czterdzieści minut potężnych bluzgów Notorycznego i moich tłumaczeń o konieczności.<br />
- Dobra panowie... - zwracam się do speszonych policjantów - ...ja w tym momencie pasuję. Nie wiem jak to zrobicie, ale jeśli on wyjdzie z tego mieszkania, to do szpitala pojedziemy. Sam go na plecy nie załaduję i na siłę nie zniosę.<br />
Błyskają kajdanki. Policjanci powtarzają jakieś formułki "ostatniego ostrzeżenia", a ja wiem, że nadciąga faza druga. Siadam na taborecie w kuchni.<br />
- Dobra, już dobra... - mówi Notoryczny, łagodniejąc z marszu - Pojadę już do tego szpitala, tylko się muszę ubrać!<br />
Mój zegarek odmierza kolejne piętnaście minut, podczas których Notoryczny łazi po domu, przewalając szafki w poszukiwaniu majtek, skarpetek i koszuli. Patrol dzielnej policji podąża za nim, krok w krok, niczym rozdwojony cień. Chyba są nowi na służbie, bo snują się cierpliwie i nie wiedzą, co ich jeszcze czeka.<br />
- No, ubrał się pan, to idziemy! - mówi policjant, otwierając drzwi na klatkę.<br />
- Zaaaraz..! - Notoryczny wyszarpuje swój nadgarstek z ręki funkcjonariusza - Jeszcze muszę...<br />
<i>- Zajarać szluga... - </i>dopowiadam w myślach.<br />
- Zajarać szluga i...<br />
<i>- ...i się wysrać...</i><br />
- ...i się wysrać przed wyjściem, co nie?!<br />
Patrzę z niewielkim zainteresowaniem na reakcję stróża prawa. Policjant pąsowieje na twarzy, wydyma usta i... kapituluje.<br />
- Dobra. Rób pan, byle szybko.<br />
Po chwili dodaje nieco poirytowany:<br />
- A nie możesz pan srać i palić razem?<br />
Jędrzej nie może. Pięć minut delektuje się papierochem, wydmuchując dym pod sufit pokoju, po czym znika za drzwiami toalety.<br />
<i>- No widzisz..? - </i>myślę sobie, spoglądając na policmajstra <i>- Po balkonach skikałeś jak wiewiórka, a teraz słuchasz pierdów obywatela "N". Życie...</i><br />
<br />
Czas mija leniwie. Kończę właśnie zaczerniać długopisem ostatni brzuszek w literkach starej gazety porzuconej na kuchennym stole. Z łazienki dobiega szum spłuczki. Teraz jeszcze kultowe wyłączanie prądów, zamykanie gazu i wody.<br />
- No, to jeszcze piwko na drogę i...<br />
- Chyba cię opasało... nie powiem czym!! Dawaj łapy!!! - policjantowi w końcu puszczają nerwy.<br />
<i>- I tak długo wytrzymał... - </i>chowam długopis do kieszeni i zabierając dokumentację, wykonuję unik przed lecącym kubkiem z napisem "Kudowa Zdrój".<br />
<div style="text-align: center;">
<br />
* * *</div>
Godzina dwadzieścia... Tyle czasu mija odkąd wyjechaliśmy ze stacji. Nowy rekord!<br />
Notoryczny, skuty obrączkami, wytacza się z klatki. Poziom wulgarów osiąga wyżyny i wzlatuje ponad osiedlowe podwórko. Sąsiedzi przyzwyczajeni, nie wykazują większego zainteresowania widowiskiem. Wreszcie jedziemy. My w swoją, policaje w swoją stronę, szczęśliwi, że się pozbyli strupa... znaczy, że spełnili swój obowiązek wynikający z regulaminu służby. Jeszcze nam machają z radiowozu.<br />
W karetce trudno mi zebrać myśli. Jędrzej (już bez obrączek) przeplata mięcho ciągłym pytaniem, czy się nie boję.<br />
<i>- Boję się... Jak Boga kocham, boję się, że jeszcze chwila, nie wytrzymam</i> <i>i mu dam piąchą w tubę!</i><br />
- Jedź szybciej. - proszę kierowcę, przekrzykując wrzaski.<br />
W akompaniamencie "ku.w", "ch.jów" i wszystkich, możliwych określeń narządów płciowych, docieramy do szpitala powiatowego.<br />
Usiłuję zdać pacjenta, przekazując dokumentację i "wywiad" lekarzowi dyżurnemu. W tym czasie, Jędrzejowi udaje się już werbalnie nawtykać pielęgniarce. Nazywa ją między innymi "medyczną szmajorą" i "pi.dą uszatą". Po tym, oznajmia doktorkowi, że on na nic nie wyrażał zgody, gówno mu mogą zrobić, bo jest chory i ma papiery, a tak w ogóle, to sobie idzie. Faktycznie idąc, obraża jeszcze kilku pacjentów z korytarza.<br />
Zbieram się powoli i ja. Nic tu po mnie, swoje zrobiłem.<br />
- A pan dokąd?!? - słyszę zdumiono-oburzony głos lekarza.<br />
- Wracam do stacji... - staram się wykazać głębokie zaangażowanie w utrzymanie spokoju wypowiedzi, choć wewnątrz trafia mnie apopleksja. Wiem już, co będzie za moment.<br />
- Mowy nie ma! Nigdzie nie jedziecie! Pacjent wam uciekł z Izby Przyjęć!!!<br />
- Panie doktorze, pacjent WAM uciekł z Izby. Ja mam pieczątkę i pana podpis pod przekazaniem chorego. A teraz przepraszam, ale praca mnie wzywa.<br />
Widzę jak lekarzowi tyka brewka nad lewym okiem. Mam przerąbane przez najbliższy miesiąc.<br />
- Pani... - lekarz wystawia palec w stronę "uszatej" - Pani dzwoni po policję. Natychmiast! A pan... - palec wędruje między moje oczy - Pan zostaje do ich przyjazdu i będzie składał wyjaśnienia!<br />
<div style="text-align: center;">
<br />
* * *</div>
- Witam ponownie... - ironia wypełza z moich ust, kiedy w drzwiach Izby Przyjęć staje patrol. Ten sam patrol.<br />
Targają ze sobą Notorycznego, który daleko nie uciekł. Dokładnie rzecz ujmując, czekał na nich przy podjeździe dla karetek, bo "gówno mi możecie zrobić!" i "ktoś mnie do domu musi odwieźć!"<br />
- Panie doktorze, czy teraz już mogę się odmeldować? - wzdycham.<br />
- Teraz pan już może.<br />
- Dziękuję w takim razie i żegnam - idę w stronę karetki, zupełnie nieciekawy dalszych wydarzeń. Znam je na pamięć.<br />
Oto Notoryczny, w asyście policji oraz w "biżuterii" wsiądzie do karetki, tym razem szpitalnej. Zostanie odeskortowany do sąsiedniego miasta, gdzie w psychiatryku, inny pan doktor stwierdzi "brak wskazań" i natychmiast pacjenta wypuści. Po tym, pan Jędrzej wróci "stopem", busem lub boso z obcego miasta i upajając się kolejnym piwem, ponownie zasiądzie przy swoim domowym Call Center.<br />
Wracamy i my. Całkowity czas poświęcony na "ratowanie kolejnego ludzkiego życia" wyniósł dwie godziny, trzynaście minut. Wszystko ku chwale Ojczyzny i na koszt podatnika.<br />
Mkniemy do stacji z błogim przeświadczeniem, że oto mamy spokój z panem Notorycznym na dłuższy czas. Niestety, po raz enty rzeczywistość daje bolesnego prztyczka w nos mojej wyobraźni. Tak się zazwyczaj dzieje, gdy nie docenimy inwencji twórczej i zdolności naszego pacjenta.<br />
Na nauczkę nie trzeba długo czekać. Ledwie mija kolejna godzina dyżuru i nagle:<br />
- Zespół P do wyjazdu! - drze się dyspozytorka, a minę ma przy tym taką, jakby odkryła w swej kieszeni ujście cudzego jelita grubego.<br />
- Do czego jedziemy? - pytam.<br />
- Gdzie jedziemy? - nakłada się na moje pytanie kierowca.<br />
- Do szpitala... - odpowiada kierowniczka wyrzutni, patrząc błędnie w wydruk karty wyjazdowej.<br />
- Cooo??? - otwieram szeroko oczy<br />
- Gdzie??? - wtóruje mi kierowca - Jeszcze tam nas nie było?! <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Nie ma czasu na pierdoły, gdy Ojczyzna wzywa. Pędzimy do szpitala i po kilku chwilach, naszym zdziwionym oczom ukazuje się taki oto obraz:<br />
Pierwszy plan Izby Przyjęć wypełnia, dobrze nam już znany, patrol policji.<br />
<i>- Nie no... Znowu oni?!? </i>- z trudem usiłuję przybrać neutralny wyraz twarzy. Najwyraźniej mi się to nie udaje, gdyż policjanci również krzywią buzie w grymasie niezadowolenia. <br />
Nieco dalej, w pobliżu kozetek, lokuje się pacjent Notoryczny.<br />
<i>- A ten, co tu robi???</i><br />
Odpowiedź przychodzi natychmiast.<i> </i>Jędrzej wydziera się całą mocą zdartego gardła, skandując słowa, których na próżno szukać w Słowniku Wulgaryzmów Polskich.<br />
Całkiem w głębi sceny dostrzegam lekarza, aktualnie zwanego przez Jędrzeja, "chu.em niemytym", tuż obok pielęgniarka, która z "uszatej pi.dy" awansowała na klasyczną "ku.wę" z domieszką wszelakich określeń kobiecych narządów płciowych.<br />
Istna jatka, a pośrodku my.<br />
- No dobrze, co się tu dzieje? - pytam niemytego lekarza, przekrzykując wrzaski Notorycznego.<br />
- Pacjent nie został przyjęty w szpitalu psychiatrycznym. Brak wskazań... - buczy doktor<br />
<i>- No to nic nowego... - </i>uśmiecham się z przekąsem<br />
- Ale, co on robi TU?!<br />
- No myśmy go przywieźli z powrotem... - wcina się nadgorliwy policjant - ...A co, miał wracać pieszo? <br />
- I przywieźliście go ponownie do szpitala powiatowego??? - pytam, robiąc kolejny już raz wielkie oczy.<br />
- A gdzie go mieliśmy zawieźć?! - twarz funkcjonariusza przedstawia dziwną mieszankę zakłopotania, irytacji i braku koncepcji na oddychanie.<br />
- Nie wiem, może na wytrzeźwiałkę? - zgaduję z przekąsem i przechodzę do meritum wywiadu: <br />
- A jakie jest nasze zadanie? Mówiąc krótko, po co nas wezwaliście?<br />
- Nie my was wzywaliśmy, tylko on... - palec policjanta wskazuje Notorycznego, który w tej chwili uskutecznia czarowanie pielęgniarki, cytując z pamięci atlas potocznej anatomii żeńskiego układu rozrodczego.<br />
- Ściślej mówiąc... - kontynuuje policjant - ...obywatel wkurzył się, kiedy usłyszał, że szpitalna karetka go nie odwiezie do domu. Zadzwonił pod sto dwanaście i zgłosił, iż jest chory, a w szpitalu nie chcą mu udzielić pomocy. No i wojewódzki operator z CePeeRu wezwał was.<br />
<i>- To są jakieś jaja... - </i>opadam w przysiadzie na kozetkę. Czuję, jak praca w oparach absurdu wysysa ze mnie ostatnie siły.<br />
<i>- Nie wstanę... Nie drgnę ani na milimetr... tak sobie będę siedział i nie dowierzał... Albo... jednak ruszę się! </i>- szybko odkrywam w sobie nowe pokłady energii, wykonując gwałtowny skłon przed nisko przelatującym stojakiem na kroplówki. Kątem oka rejestruję, jak Notoryczny bierze zamach chirurgicznym zestawem do szycia ran.<br />
<i>- Ewakuacja!!!</i><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Rozwiejmy na chwilę<i></i> ten absurdalny, cuchnący obłok idiotyzmu i zastanówmy się, jakież zakończenie mogła mieć ta historia? Dla ułatwienia podam kilka opcji happy endu:<br />
<br />
1. Doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują pana Notorycznego i po obezwładnieniu eskortują go do najbliższej Izby Wytrzeźwień.<br />
<br />
2. Rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, wbija pacjentowi igłę prosto w serce, wstrzykując końską mieszankę Scoliny, Tiopentalu, Fentanylu i Relanium. Następnie, doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują pana
Notorycznego i zwiotczone <i>corpus delicti</i> eskortują do najbliższej Izby
Wytrzeźwień.<br />
<br />
3. Pacjenci Izby Przyjęć, wzburzeni agresywnym zachowaniem Jędrzeja, robią mu z siedzenia "jesień średniowiecza". Następnie, rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, wbija
pacjentowi igłę prosto w serce, wstrzykując końską mieszankę leków uspokajająco, zwiotczająco, przeciwbólowych. Po czym, doprowadzeni do
ostateczności funkcjonariusze policji, pałują to, co zostało z Notorycznego i zwiotczone, marne resztki jego <i>corpusu delicti</i> eskortują do najbliższej Izby
Wytrzeźwień. <br />
<br />
4. Rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, salwuje się ucieczką i barykaduje w ambulatorium. Pacjenci Izby Przyjęć w popłochu pierzchają na korytarz. Jędrzej zmęczony własną aktywnością ruchową, po zdemolowaniu połowy szpitalnego pomieszczenia, opada z sił i postanawia się oddać w ręce władzy. Następnie doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, radiowozem eskortują pana Notorycznego wprost do... domu, a ja jestem przesłuchany jako świadek w sprawie o... nieudzielenie pomocy przez powiatowy szpital.<br />
<br />
<br />
--------------------------------------------- <br />
No i jak myślicie? Która z odpowiedzi "pachnie" najbardziej realnym, systemowym idiotyzmem? Wiem, że to trudna zagadka, bo wszystkie warianty brzmią równie... kretyńsko :) <br />
Rozwiązania można podawać w komentarzach pod postem. Na autorów prawidłowych odpowiedzi czekają nagrody w postaci ekskluzywnych flakonów z najczystszym oparem wysublimowanego absurdu. Sygnowane logotypem akcji "Paramedic on Board - Absurd in Mind".<br />
<br />
Do miłego...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAQH8edXXpV4fm8EhZnlcSZ9t0ide_8sdFe03EqDOJ95e5fMHFcrAzxDp7L-_FJYB5sMmBs8DXwxsJhvRHNMVDsZy_rDTGfwR6YCtJ6OTwa5iv33gAkLpyqBmQJrmUoygAZVr9vSN4kbA0/s1600/absurd+in+mind1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAQH8edXXpV4fm8EhZnlcSZ9t0ide_8sdFe03EqDOJ95e5fMHFcrAzxDp7L-_FJYB5sMmBs8DXwxsJhvRHNMVDsZy_rDTGfwR6YCtJ6OTwa5iv33gAkLpyqBmQJrmUoygAZVr9vSN4kbA0/s1600/absurd+in+mind1.jpg" height="199" width="320" /></a></div>
<br />
<br />cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-45954751781454247562014-09-30T07:42:00.000+02:002014-10-10T09:09:48.277+02:00Osobowość refleksyjnaWśród pracowników Pogotowia Ratunkowego, podobnie jak w całej zbiorowości ludzkiej, można wyodrębnić kilka typów "osobowości refleksyjnej":<br />
Typ 1 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, wyciąga wnioski i dąży do trwałych zmian na lepsze.<br />
Typ 2 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, smutno kiwa głową i idzie oglądać TV.<br />
Typ 3 - po robocie siada... przed TV.<br />
Prawdopodobnie typ trzeci będzie najszczęśliwszym i najzdrowszym psychicznie z całej wymienionej trójki, ale czy jego pacjenci będą równie zdrowi i zadowoleni? I czy można o nim powiedzieć "dobry ratownik", "dobra pielęgniarka", "dobry lekarz systemu"? Nie jestem pewien... Przestałem się nad tym zastanawiać odkąd zaniechałem walki z wiatrakami.<br />
Wiem natomiast, że nawet super-refleksyjnym typom nr 1, w dążeniu do ideału, zdarza się zbłądzić, zmęczyć, przystanąć na moment. I właśnie ta chwila rozprężenia, moment utraty czujności, mogą być śmiertelnie groźne... dosłownie.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
- Uaaaahhh... - ziewnąłem przeciągle, poprawiając dosiad na służbowej wersalce. Gniecione przez dwa pokolenia medycznych tyłków, łóżkowe sprężyny wyjęczały żałosną skargę i kategoryczne zażądały emerytury.<br />
Ekologiczna żarówka ciemniała i jaśniała na przemian, poddając się presji absolutnie nieekologicznego czajnika, który imitując obrzęk płuc, z całą mocą oddawał energię sporym ilościom zgromadzonej w nim H2O.<br />
- Pijesz kawę? - ratownik Jaromir machał ręką przed moimi oczami.<br />
- Hm? - wyjąłem słuchawkę empetrójki z prawego ucha, usiłując złapać sens wypowiedzi kolegi.<br />
- Kawę... No chcesz kawę?<br />
- Nieeee, dzięki... Nawet czwarta kawa nie pomoże w taki dzień.<br />
<br />
Za oknem przesuwała się jednostajna szarość mokrego poranka. Chodnikami przemykali ostatni, spóźnieni robotnicy rannej zmiany. Skakali z prawa na lewo, jakby chcieli uniknąć strug deszczu, który i tak, sprawiedliwie zalewał całą szerokość ulicy. Wielkie krople spływały po okiennej szybie, rozmazując obraz i zniekształcając rzeczywistość.<br />
<i>- Jeszcze pięć minut i idę... - </i>bez cienia entuzjazmu patrzyłem na rozmyte kontury karetki, która aktualnie zdawała się tonąć w płynącej po parkingu wodzie.<br />
<i>- Dzień tak paskudny, że nikomu się nie zechce chorować. Poza tym porządne chłopaki miały nocną zmianę, na pewno nie naświnili w karecie. Pójdę ogarnąć jak troszkę zelży ta ulewa...</i><br />
Kolejny potężny ziew podstępnie rozwarł moją paszczękę, nim zdążyłem zasłonić ją dłonią. Nocne ślęczenie przed komputerem dawało o sobie znać. Tępy ból rozpierał prawą stronę czaszki, a zmęczone oczy z rozkoszą zamykały się na coraz dłużej trwające pauzy.<br />
- Może jednak kawy? - Jaromir potrząsał czajnikiem z resztką parującej wody. Pokręciłem przecząco głową i odburknąłem:<br />
- Podusi i kocyka...<br />
- Oj dziadku, dziadku. - uśmiechnął się z lekkim szyderstwem - Aleś zabalował. <br />
<i>- Balował..? - </i>prychnąłem w myślach <i>- Kiedyś człowiek mógł się wydurniać dzień w dzień, noc w noc grać z pannami w analogową butelkę i dalej był jak młody bóg, a teraz? Teraz nocną sesję z grą komputerową, bez grama alkoholu, musi nazwać ekscesem i odespać. Smutne to...</i><br />
Wetknąłem słuchawkę z powrotem do ucha, dając do zrozumienia, że temat zmęczenia, starzenia i innych smutnych "enia" uznaję za zakończony.<br />
Nawet nie musiałem bardzo opędzać się od towarzyskiego Jaromira, gdyż w tej samej chwili zadzwonił jego telefon.<br />
<i>- No i dobrze. Gadaj sobie, gadaj...</i> <br />
Gmerałem w empetrójce, zmieniając piosenkę na mniej dudniącą i milszą dla mojej steranej głowy. Gdzieś w tle dolatywały do mnie strzępy rozmowy telefonicznej.<br />
- Cześć... mogę... nie, nie, spoko...<br />
Przymknąłem oczy, pozwalając miksom tybetańskich zaśpiewów koić zmęczenie. Tymczasem głos Jaromira stawał się coraz wyraźniejszy i bardziej natarczywy.<br />
- Halo! Co tam się dzieje..? Halo!!<br />
Moje lewe oko podjęło nieludzki wręcz wysiłek i uchyliło powiekę. W ten sposób upewniałem się, że Jaromirowe "halo, halo", nie jest kierowane do mnie.<br />
Ratownik nadal trzymał przy uchu komórkę, ale zamiast siedzieć przy stoliku, krążył nerwowo wokół pomieszczenia.<br />
Natychmiast zamknąłem oczy.<br />
<i>- Relaks... relaks... Czy on musi tak wrzeszczeć?</i><br />
- Anka!!! Halo!! HALOOO!!! ANKAAA! Mów do mnie!!!!!! Ku.wa!<br />
Nagle poczułem szarpnięcie, które niemal podniosło mnie z wyra. Silna ręka wyrwała moje słuchawki z małżowin. Jaromir stał nade mną ze strasznym wyrazem twarzy.<br />
- Zbieraj się! Jedziemy!!<br />
Naciągając kamizelkę, próbowałem nadążyć za biegnącym ratownikiem. W końcu dopadłem do szoferki.<br />
- Dostaliśmy wezwanie? - dopytywałem się zdziwiony. Nie słyszałem żadnego ruchu na radiowym paśmie, drukarka też nie wypluła żadnej karty.<br />
- Nie... - odburknął i ruszył karetką z takim impetem, że przeciążenie wgniotło mnie w fotel.<br />
- Jaro, co się dzieje do cholery?!<br />
- Jedziemy do mojej bratanicy...<br />
- Gdzie??<br />
- Do dziecka mojego brata, ku.wa!<br />
Sekundy mijały jak godziny. Deszcz już nie padał. Koła karetki sunęły w bocznym uślizgu na ostrym zakręcie. Szarpiąc klamrę pasa bezpieczeństwa, czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Jaromir z zaciętą miną pokonywał kolejne zakręty i powtarzał pod nosem:<br />
- Ku.wa mać! Ku.wa mać! Dlaczego akurat na mnie trafiło??!!<br />
<i>- Spokojnie Crew, uporządkuj sytuację... - </i>myślałem gorączkowo, trzymając się "cykor-łapki".<br />
- Możesz trochę zwolnić? - powiedziałem cicho, jakbym bał się jeszcze bardziej go zdenerwować.<br />
- Nie mogę... - na potwierdzenie tych słów ratownik depnął jeszcze mocniej w gaz. Wolną ręką usiłował wystukać jakiś numer w telefonie.<br />
W kolejnych zakrętach doświadczałem nieustannej zmiany wektorów działających na mnie sił. Lewo, prawo, lewo, przód. Przygniatając prawe ramię do drzwi szoferki, wydukałem:<br />
- To może chociaż mi powiedz, co się stało?<br />
- Mała nie oddycha..!<br />
Najpierw dotarł do mnie drugi człon zdania i nie wiadomo skąd pojawiła się idiotyczna myśl:<br />
<i>- Jak to "nie oddycha"?! Jak ktoś z rodziny medyka może nie oddychać?!</i><br />
Dopiero potem załapałem początek przekazu.<br />
<i>- Mała..? Jak bardzo mała?</i>!<br />
Przekrzykując wycie karetki, usiłowałem ogarnąć panujący wokół chaos.<br />
<i></i>- Jaro, wiem, że się denerwujesz, ale daj nam szansę tam dojechać. Zabijesz nas... Powiedz mi, ile to dziecko ma lat?<br />
- Rok... Ledwie jeden rok! - emocje wystrzeliły z ust ratownika, wraz z nimi na podłogę szoferki poleciał ciśnięty ze złością telefon.<br />
Wyciągnąłem swoją służbową komórkę. Trochę jak w amoku wezwałem zespół "S", potem działał już tylko jakiś wewnętrzny automat.<br />
- Jesteś pewien, że nie oddycha? Może śpi..? - palnąłem i natychmiast pożałowałem swojej głupoty. Jaromir popatrzył na mnie przez chwilę swoim strasznym wzrokiem i złożył karetkę w kolejny zakręt. <br />
- Kto jest teraz z dziewczynką?<br />
- Jej matka...<br />
- Masz do niej numer telefonu?<br />
- Leży na podłodze...<br />
Dwa, może trzy sygnały i w słuchawce usłyszałem kobiece zawodzenie.<br />
- Halo... tu mówi ratownik! Jedziemy do was z Jaromirem... SPOKÓJ! Dziecko na pewno nie oddycha?! Trzeba uciskać klatkę piersiową. Wiecie jak? Dobrze... trzydzieści razy, potem dwa wdechy. Nie przestawaj dopóki nie przyjedziemy!<br />
Karetką tłukło niemiłosiernie na wybojach drogi, a mimo to czułem samoistne drżenie własnych dłoni. Wiedziałem, że do przyjazdu "eski" będziemy we dwóch z tą resuscytacją.<br />
<i>- A to może potrwać... - </i>w myślach szacowałem ilość kilometrów dzielącą karetkę specjalistyczną od naszego położenia.<br />
Słupy elektryczne migały na poboczu, znikając w mokrych lusterkach. Pędziliśmy na złamanie karku, a w tamtej chwili miałem wrażenie, że nie zbliżamy się ani o milimetr do celu. W mojej głowie też migało. Myśli przelatywały na podobieństwo mijanych słupów.<br />
- Ile ona może ważyć?<br />
- Nie wiem, mała jest... Sześć, góra siedem kilo.<br />
Przeliczenie dawek leków okazało się zadaniem z pogranicza wyższej matematyki.<br />
<i>- Adrenalina. Dziesięć mikrogramów na kilogram masy ciała... Dziesięć razy sześć... dziesięć razy sześć...</i><br />
- Jeśli się zatrzymała, to niedobrze, prawda?<br />
<i>- Dziesięć razy sześć...</i> Jaro, co ty do mnie mówisz? <i>...ku.wa, ile to jest dziesięć razy sześć?!</i><br />
- Mówię, że to niedobrze rokuje...<br />
<i>- Amiodaron... Pięć miligramów na kilogram. Jak to było z tą strzykawką "dwudziestką"? Rurka: Wiek przez cztery plus cztery, to będzie... dobra, zobaczymy na miejscu, jaka jest duża. Defibrylacja cztery dżule na kilogram...</i><br />
- Jak dojedziemy, łap zestaw pediatryczny, ja biorę defa. Jaro! Słyszysz mnie?! Bierzesz zestaw pediatryczny!<br />
<br />
Zapiszczały hamulce, szarpnął mnie pas. Już można biec!<br />
Wypadam z szoferki, łapiąc w locie defibrylator. Gnam, nie wiem dokąd. Widzę starszą kobietę, stoi w ganku i zanosi się rozpaczliwym płaczem.<br />
- Po schodach na górę! - Jaromir szarpie się jeszcze z szafką skrywającą zestaw.<br />
Biegnę, przeskakując po trzy schody na raz. Na górze wąski korytarz, jakieś pokoje... wszędzie pusto.<br />
- GDZIE?!? - wołam zły, że nikt mnie nie kieruje. W odpowiedzi słyszę płacz dochodzący z ostatniego pokoju. Na miękkim dywanie porozrzucane zabawki, butelka z mlekiem, puste, dziecięce łóżeczko. Wreszcie ją dostrzegam. Przy ścianie klęczy skulona dziewczyna. Rytmicznie uciska jakąś sino-fioletową kukiełkę.<br />
<i>- To nie jest kukiełka..!</i> <br />
<br />
Dalej już tylko migające obrazy. Wentylacja i uciski... Jaro szepczący jakieś zaklęcia:<br />
- Zosiu, co ty zrobiłaś..? Co ty zrobiłaś..?<br />
Maska, która nie chce się uszczelnić, łyżka laryngoskopu, która nagle nie pasuje do rękojeści, żyła, której nie ma, wkłucie doszpikowe, które nie daje się prawidłowo założyć, monitor, na którym od czasu do czasu pokazuje się rytm... i znika.<br />
Nie wiem, kiedy minęło czterdzieści minut akcji, kiedy lekarz przejął kierownictwo, kiedy podawaliśmy leki... Po niespełna godzinie, serce podjęło pracę, nic więcej.<br />
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<br />
<b>Typ 1 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, wyciąga wnioski i dąży do trwałych zmian na lepsze.</b><br />
Siadłem i ja, zacząłem dumać... Stosowany po wielokroć na kursach, schemat oceny i informacji zwrotnej, w tym przypadku nie chciał zadziałać.<br />
<i>- "Pamiętaj, aby następnym razem</i> <i>zrobić... cokolwiek..?"</i> - ręce jakoś same opadły.<br />
<br />
<i> </i><br />
<b>Typ 2 - po robocie siada, duma nad tym, co spieprzył, smutno kiwa głową i idzie oglądać TV.<i> </i></b><br />
Pokiwałem i ja. Na telewizję nie miałem ochoty, za to, ze wszystkich sił, chciałem choć na chwilę stać się "Typem trzecim". Nie czuć, nie myśleć, nie analizować...<br />
<br />
<b>Typ 3 - po robocie siada... przed TV.</b><br />
No nie potrafię. <br />
Wgapiam się w ciemną taflę wyłączonego telewizora, żałując, że nie mam pilota z guzikiem "Myślenie Off".<br />
<i>- Ile jeszcze przede mną cudzych bratanic, synków, córeczek... i chwil utraty czujności? </i><br />
<br />
Oby jak najmniej <br />
Amen.<br />
<br />
----------------------------------------------------<br />
- Zosia, po kilku dniach pobytu na OIOMie, zmarła nie odzyskawszy przytomności.<br />
- Jaro, podczas imprezy suto zakrapianej alkoholem, przyszedł i mi podziękował (do dziś nie wiem za co). Poryczeliśmy sobie po pijaku.<br />
- Ja znów, jak za dawnych lat, sprawdzam wszystkie karetki od A do Z, tuż po objęciu dyżuru... No i wracam do pediatrycznych podręczników.<br />
- Ten post miał być formą autoterapii... raczej słabo działa.<br />
- Wszystkie postacie i wydarzenia zostały całkowicie wymyślone, jeśli ktoś dostrzega podobieństwo do prawdziwych zdarzeń... to jego problem.cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-50636189014534357192014-08-03T16:04:00.000+02:002014-08-03T16:04:53.468+02:00Polityczne Bla-Bla-BlaO tym, co się teraz dzieje na Ukrainie wiemy wszyscy, a przynajmniej tak nam się wydaje... Zdecydowanie bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że o tym, co się teraz <u>naprawdę</u> dzieje na Ukrainie, wie niewielu. Ja się do tej grupy nie zaliczam - i to chyba dobrze.<br />
Żyjemy sobie w tle, zanurzeni w kontekście zdarzeń i chcąc nie chcąc, o tych zdarzeniach czytamy, słuchamy, rozmawiamy.<br />
Mój blog (jak wszystkim Czytelnikom wiadomo) żadną miarą polityczny nie jest, nie mam więc ambicji, kompetencji ani ochoty na publiczną analizę międzynarodowej sytuacji oraz wyrażanie własnych opinii w dyskusji, która i tak rozbrzmiewa już wszędzie. Chociaż, wróć... Jest dziś przynajmniej jedno takie miejsce, w którym głośno nie zabrzmi nawet pół zdania zawierającego słowa: "Krym", "Putin", "Separatyści", "BUK" itp. Właśnie tu siedzę.<br />
Przyjemny spokój może nieco dziwić w samym centrum dużego, polskiego miasta. Mimo upału doskwierającego na zewnątrz, w budynku z przedwojennymi tradycjami panuje lekki chłodek. Weekendowa sielanka. Aż chciałoby się przyciąć błogiego "komara" na wygodnym krzesełku, ale docierający do uszu, spokojny, wyważony głos, niesie w sobie coś, co zmusza mój mózg do stałej koncentracji i wzmożonej czujności.<br />
Melodyjnym, rosyjskim językiem, głos przekazuje informacje o zawiłościach równowagi kwasowo-zasadowej, o rozpoznaniu i leczeniu ostrych zespołów wieńcowych, o algorytmach resuscytacji i wielu innych rzeczach, które medyków interesować powinny. Jeszcze jeden "szczegół" kursowej sali nie pozwala spokojnie przymknąć powiek.<br />
Oto przede mną, po prawej stronie, siedzi grupa słuchaczy z Rosji. Krzesła po lewej również zajęli lekarze i studenci, ale... z Ukrainy. Panuje pełen profesjonalizm, wszyscy z uwagą wsłuchują się w treść wykładu, lecz patrząc z ostatniego rzędu na całość obrazka, wyczuwam w powietrzu delikatne, lekko napięte "coś".<br />
Obie strony wpatrują się w stojącego na środku instruktora... i ani centymetr dalej. Żadna rosyjska głowa nie drgnie w mocniejszym obrocie w lewo. Żadne ukraińskie oko nie zerknie głębiej na prawo. Kursanci obu grup siedzą, jakby połknęli polskie, solidne kije od szczotek. Ale "sztywka"...<br />
<br />
Wykłady mijają w atmosferze niewidzialnej bariery rozciągniętej przez środek sali. Zaraz idziemy na ćwiczenia, może tu będzie trochę luźniej..?<br />
Nie jest.<br />
Ukraińcy nie chcą mówić po rosyjsku. Ostentacyjnie dają do zrozumienia, że mają problemy z translacją języka swoich wschodnich sąsiadów. Ostatecznie grupy ćwiczeniowe dzielą się wg narodowości.<br />
Rosjanie jakby bardziej wycofani, poważni, skupieni, rzadko się uśmiechają, za to częściej swoje medyczne dylematy rozwiązują mówiąc pewnym głosem: <i>"Bo u nas (w Rosji) to jest inaczej."</i><br />
Ukraińcy zadają duuużo pytań. Nie wiem dlaczego, ale z większością ich grupy nie mogę złapać kontaktu wzrokowego. Ilekroć zwracam się bezpośrednio do któregoś z nich, uciekają spojrzeniami. W najlepszym razie patrzą na swojego tłumacza. Wstydzą się czegoś..? Nieee - to ja chyba jestem przewrażliwiony.<br />
Obie grupy pracują jak potrafią najlepiej. Jedni mierzą <i>"tysk"</i> (ciśnienie), drudzy <i>"udowlienije"</i> (też ciśnienie).
Niby robią to samo, niby mają tych samych pacjentów, niby nam wszystkim na kursie chodzi o to samo, ale... Jest dziwnie. <br />
<br />
Wreszcie obiad. Na każdym kursie, to okazja do integracji, wymiany kilku zdań na temat wrażeń, opinii... a tu lipa.<br />
Rosjanie szybko biorą zestawy obiadowe i znikają w jednej z kursowych sal. Żeby nie było wątpliwości, ktoś zamyka za sobą drzwi. Ukraina spożywa posiłek we względnej ciszy. Dziwnie to wszystko wygląda. Nawet kawowo-ciastkowy stolik, zawsze tętniący towarzyskim życiem, dzisiaj świeci pustkami. Ktoś przemknie, by błyskawicznie zalać kawę lub zrobić "czaj" i tylko instruktorzy oraz polska obsługa, trochę demonstracyjnie wsuwają pyszne, soczyste jabłka aż im się uszy trzęsą.<br />
<br />
Po obiedzie kolejne zajęcia.<br />
<i>- Już ja ich rozruszam i wyluzuję! W końcu mam być instruktorem POZYTYWNYM!</i><br />
Przygotowałem się do scenariusza, w którym młody pacjent przesadził z substancjami narkotyzującymi. Zgromadziłem odpowiedni repertuar pieśni. Miało być zawodzenie o tym jak "Rozkwitały jabłonie i grusze..." i "Biełyje rozy..."<br />
<i>- Jak pobudzony, to pobudzony!</i><br />
Nawet rosyjski wierszyk z podstawówki sobie przypomniałem, żeby było trochę "beki" i luzu na zajęciach.<br />
Niestety. Nie zdążyłem zaśpiewać nawet pół zwrotki, a już silne ręce rosyjskiego zespołu schwyciły manekina, któremu użyczałem głosu i animacji. Po trzech sekundach oporu, wrypali mu (mi) dwadzieścia miligramów Relanium w żyłę. Po takiej dawce, nie zostało mi już nic, jak tylko zachrapać i na chwilę przestać oddychać (tak, żeby się nie nudzili).<br />
Jakbyście kiedyś odwiedzali szpital w "tamtych" rejonach, radzę, lepiej sobie nie żartować ;)<br />
<br />
I tak płynął nam kursowy dzień, w atmosferze wzajemnej dziwności.<br />
Aż w końcu nastał czas egzaminów.<br />
Najpierw test teoretyczny. Tu żadnych zdziwień - Ukraina, sala nr 1, Rosja, sala nr 2. Nawet zaproponowałem niezobowiązująco, żeby ich posadzić w jednej sali, naprzemiennie. Nie trzeba by było nikogo pilnować. Jeden drugiemu nie da "odgapić". Niestety mój pomysł nie uzyskał akceptacji u Dyrektora kursu. Jako niepoprawny racjonalizator, zostałem zagoniony do przygotowania egzaminów praktycznych.<br />
Ruszyliśmy z symulacjami. Jeden kursant, drugi... Jakaś poprawka, komuś nie poszło, ktoś się spocił...<br />
W pewnej chwili, wyszedłem na korytarz, by poprosić następną osobę. I wtedy do moich uszu dotarł, ten dobrze znany, "cichy gwar" przed salami egzaminacyjnymi. W obcym języku trudno było uchwycić konkretne wypowiedzi, ale przecież, podczas egzaminów, zawsze jest tak samo: "Jak ci poszło?", "Co było?", "Uważaj na tego w okularkach, strasznie się czepia." I tak dalej i dalej...<br />
Patrzę w lewo. Dwie Ukrainki z wypiekami na twarzy słuchają Rosjanki, która z czerwonymi od emocji uszami opowiada o swoim scenariuszu. Patrzę w prawo. Rosjanin instruuje Ukraińca, jak ten ma leczyć przypadek egzaminacyjny. Gdzieś dalej ktoś kogoś pociesza, że za drugim razem pójdzie lepiej. I nagle wszyscy się rozumieją. Niektórzy nawet rozejm zagryzają jabłkiem. Normalnie, pełen MIR! Uurrrraaaa!!!<br />
<br />
Jednak nic lepiej nie jednoczy, jak wspólny "wróg" ;)<br />
<br />
<br />
------------------------<br />
Autor niniejszego tekstu nie jest zainteresowany polemiką o charakterze politycznej agitacji którejkolwiek ze stron i bardzo prosi wszystkich "agitatorów", "bojowników o wolność" i innych "nawiedzonych" o zamieszczanie swoich wypowiedzi w stosownym miejscu, np. na forum Onetu :)cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-34157354246053778742014-07-21T16:07:00.000+02:002014-07-21T16:07:25.366+02:00Gdzie te chłopy? Post Scriptum.Jak to zwykle bywa, życie napisało ironiczny ciąg dalszy do <a href="http://paramediconboard.blogspot.com/2014/06/gdzie-te-chopy.html" target="_blank">poprzedniej historii</a> ;) <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
- No to "na trzy" w górę! - Crew zaparł się nogami w błotnistym gruncie. Jego dłonie, stalowym uściskiem, dusiły uchwyty przy noszach, a całe ciało w napięciu oczekiwało na moment dźwignięcia.<br />
<i>- Sto pięćdziesiąt kilo, jak nic. Nie będzie łatwo... -</i> jęknęły plecy.<br />
<i>- To czyste szaleństwo..! </i>- ostrzegały ramiona.<br />
<i>- Cicho tam..! - </i>Crew zagłuszał własne wątpliwości - <i>Nie bądź baba! W górę go!</i><br />
- Raz, dwa, trzyyy... yyyppp!!! Chrrruup!<br />
<i>- No mówiłem... - </i>chrupnął wściekły kręgosłup.<br />
<i>- Ojojoj! - </i>lamentowały plecy.<br />
<i>- A teraz ja dostanę po dupie za wasze zabawy! - </i>fuknął obrażony tyłek, myśląc o czekającej go serii bolesnych zastrzyków <i>- Możecie mnie pocałować..!</i><br />
<i>- No nie pierwszy i nie ostatni raz... - </i>pocieszał się Crew wsiadając do karetki. <br />
<i>- Trzeba to zaraz rozchodzić i do rana wszystko przejdzie jak zły sen.</i><br />
Ale gdzież można chodzić na nocnym dyżurze? Jedyna, słuszna trasa wiedzie do służbowego wyra, więc Crew, obrawszy najkrótszy kurs, szybko zawinął do cichego portu i otulony śpiworem, usnął z lekkim dyskomfortem między łopatkami.<br />
<i>- Nie można się mazgaić... - </i>pomyślał na dobranoc i zachrapał.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
- Podstawówka, jedziecie! Kierownik wstawaj! - dyspozytorka, stojąc w drzwiach, motywowała zespół do szybkiej pobudki.<br />
- No już, nie śpię... Idę... - Crew, podnosząc się z łóżka, początkowo nie mógł znaleźć przyczyny, dla której łzy ciurkiem spływały po jego policzkach. Strząsając resztki snu, powoli zaczął lokalizować ból w okolicach pleców.<br />
<i>- Chcieli mnie zabić na śpiocha..? Wbili mi widły?</i> -<i> </i>majaczył rozespany, uważając by nie zahaczyć wirtualnym trzonkiem wideł o futrynę drzwi.<br />
Dopiero w karetce przypomniał mu się wieczorny pacjent-gigant i chrupnięcie w plerach. Koszmar powrócił ze zdwojoną siłą.<br />
- <i>Jezusku słodki, jak to boli!!! </i><br />
<i>Ż</i>adna wariacja pozycji siedzącej nie przynosiła ulgi. "Widły" wbijały się coraz głębiej, a Crew mógłby przysiąc, że stalowe szpikulce zanurzone w jego kręgosłupie zaczynają się rozgrzewać do czerwoności. Z każdym podskokiem karetki, było coraz gorzej.<br />
<i>- Błagam, żeby tylko ten mógł sam chodzić... - </i>ratownik w myślach zanosił modły za stan zdrowia kolejnego pacjenta. Szeptając zaklęcia, ukradkiem ocierał łzy, które uporczywie napływały do kącików oczu.<br />
<i>- Nie rycz, bo będzie wstyd! Jakoś musisz wytrzymać. Bądź mężczyzną do cholery!</i><br />
Mężczyzna w mężczyźnie wydzierał się wewnętrznie, motywując wszystkie samcze podzespoły do mobilizacji, ale ból nie chciał być "do wytrzymania".<br />
<br />
- Da pan radę przejść do karetki?<br />
- Dam...<br />
- <i>Alleluja! - </i>Crew poczuł autentyczną falę wdzięczności, ale radość nie trwała zbyt długo. Ostatni gwoździk do przysłowiowej trumny czyhał w podniesionym plecaku reanimacyjnym.<br />
- Chrrrruupp! <i> </i><br />
- <i>No teraz to już przegiąłeś... - </i>mruknęły plecy i strzeliły gigantycznego focha.<br />
W karetce Crew zbierał wywiad na jednym wdechu. Badanie ograniczyło się do pomiaru ciśnienia, którego wartości ratownik i tak już nie był w stanie odczytać. Kiedy z mimowolnym jękiem osunął się na fotel przy noszach, zaniepokojony pacjent łypnął nerwowo przekrwionym okiem i wydukał nieśmiałe:<br />
- Dobrze się pan czuje..?<br />
Oj nie czuł się dobrze. Wbite w plecy widły zamieniły się w tępe, zardzewiałe kliny, które rozsadzały teraz prawą stronę tułowia. Podskakując na wybojach, w myślach krzyczał wszystkie slogany i hasła o "byciu chłopem i twardzielem (do cholery!)". W szpitalu z trudem oddał pacjenta, a papiery podpisał lewą ręką, gdyż prawa kategorycznie odmówiła dalszej współpracy.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Zbliżała się czwarta nad ranem, kiedy karetka wróciła i skończyła kołować na pogotowianym parkingu.<br />
- Czym się martwisz? - zapytał kierowca widząc ratownika tkwiącego nieruchomo w fotelu.<br />
- Ni... ni-czym... - wystękał "twardy" Crew i zagryzł wargi.<br />
- Uuaah! - ziewnął szofer gasząc silnik - No to dobrze. Ja idę jeszcze pospać...<br />
- Idź... Ja też zaraz...<br />
<br />
W stacji wszyscy spali. Melodyjne chrapanie niosło echem po korytarzu. Kierowca od kilku minut wtórował innym śpiącym, tymczasem Crew, drapiąc się po ścianie, zawisł na szafie z lekami.<br />
<i>- Jasna dupa! Nie wytrzymam do rana... Muszę coś wziąć natychmiast!</i><br />
Resztki przyćmionego umysłu podpowiadały, że przyjęcie doustnych środków przeciwbólowych nie rozwiąże problemu. Ręka sama jakoś sięgnęła po ampułkę Ketonalu, a potem po strzykawkę, igły i resztę bambetli.<br />
<i>- No i co teraz? Pójdziesz obudzić kolegów, żeby ci zastrzyk w pupkę zrobili, bo cię plecki bolą? O czwartej nad ranem? Podziękują ci za przerwanie snu i powiedzą żeś miękka faja, a nie facet!</i> <br />
<i>- Ale mnie naprawdę bolą i to ku.wa nie do wytrzymania!!!</i><br />
<i>- To bądź prawdziwy chłop i sam sobie zrób!</i><br />
<i>- Jak sam? Przecież do tyłka sobie nie sięgnę...</i><br />
<i>- No właśnie! - </i>potwierdził zaniepokojony tyłek.<br />
<i>- I już cykor obleciał... Fajuch i fujara! A co, tylko z tyłu masz duży mięsień?</i> <i>A noga?!</i><br />
<i>- Ja tylko chciałam nadmienić... - </i>włączyła się do "rozmowy" oburzona noga <i>- ...że Ketonal w nogę zajebiście boli!</i><br />
<i>- Milczeć!!!</i><br />
<i>- No jak tam sobie chcecie, ale oświadczam, że ja i udo kategorycznie protestujemy... I żeby potem nie było, że nie ostrzegałam!</i><br />
Prowadząc taki wewnętrzny dyskurs, Crew dotarł do łazienki, która w chwili obecnej była jedynym miejscem<i> </i>umożliwiającym wykonanie zabiegu. Resztkami sił umył ręce i nabrał lek do strzykawki. Po krótkiej chwili namysłu, zaryglował drzwi, zamknął pokrywę sedesu i usiadł na tyle wygodnie, na ile pozwalały przeraźliwie obolałe plecy. Przez kilka sekund lustrował wzrokiem lśniącą w świetle jarzeniówek igłę. Nie zrobiła na nim większego wrażenia. Tyle razy służył studentom jako "igielnik" na zajęciach. Znęcali się nad jego żyłami przyszli ratownicy, pielęgniarki i lekarze. Czymże w obliczu tych tłumów będzie jedno ukłucie w udo?<br />
<i>- Trzeba mieć odwagę!</i> <br />
Energicznie przetarł mięsień gazikiem nasączonym alkoholem i schwycił strzykawkę niczym lotkę do Darta.<br />
<i>- O ja pier.olę, on to naprawdę chce zrobić!</i> - wrzasnęła noga <i>- Nieeee!!</i><br />
Było już za późno. Rozpędzona rozmachem igła poszybowała w powietrzu, by po krótkim locie, precyzyjnie zatopić się w ciele.<i> </i>Rychło jednak okazało się, że przerażone udo nie powiedziało ostatniego słowa. Napięty do granic możliwości mięsień powstrzymał napór wściekłej igły, która jak niepyszna odbiła rykoszetem, raniąc tylko płytką warstwę skóry.<br />
<i>- Uaaaa..! - </i>rozpłakało się udo, a z miejsca nieudanego lądowania wypłynęła czerwona kropla.<br />
<i>- No jesteś facet, czy nie jesteś?! - </i>Crew zgrzytał zębami, biorąc jeszcze większy zamach.<br />
<i>- Świrus, jak pragnę zdrowia, świrus... - </i>szeptała przerażona noga, a zaaferowane tym widokiem plecy całkowicie przestały boleć.<br />
- Uch! - tym razem igła gładko weszła niemal po samą obsadkę.<br />
<i>- No, nie było tak źle... Teraz jeszcze zaaspirować... - </i>ratownik jak zaczarowany wypatrywał małej banieczki powietrza, która powinna popłynąć w strzykawce.<br />
<i>- Jest! No to luzik, podaję lek... tylko powoli... </i><br />
Tłoczek strzykawki delikatnie napierał na leczniczą ciecz. Mozolnie, milimetr po milimetrze, płyn wciskał się pomiędzy włókna, rozsadzając struktury mięśnia. Crew z uwagą wysłuchiwał najdrobniejszych sygnałów własnego organizmu.<i> </i><br />
<i>- Nic nie czuć. Nie takie straszne te zastrzyki w udo...</i><br />
<i>- To się jeszcze okaże... - </i>chlipnęło pokłute udo.<br />
Faktycznie, okazało się. Gdzieś po piątym milimetrze, milcząca od dłuższego czasu noga drgnęła.<br />
<i>- Oj! Coś chyba czuję... Oj, bardzo czuję. Oj! Już dość... BOooooLI!!!</i><br />
<i>- Gościu nie bądź mięczak! Dawaj do końca, jeszcze centymetr został!</i><br />
<i>- Ja pier.olę, przestań natychmiast..! - </i>darła się torturowana noga <i>- ...to jest ku.wa nie do wytrzymania!!! </i><br />
<i>- Prawdziwego chłopa... poznaje się... uch... po tym... jak kończy! - </i>Crew czuł jak zaczynają mu drętwieć usta i końcówki palców. Po kolejnym milimetrze wstrzykniętego leku, przed oczami latały czarne płaty.<br />
<i>- Jeszcze trochę..!</i><br />
<i>- Błagam! Już tyleeee..! - </i>jęczała noga.<br />
<i>- Zamknij się!</i> <br />
<i>- Nieeee...</i><br />
<i>- Jeszcze!</i><br />
<i>- Dobra! Dość już tej zabawy! - </i>zawyrokował neutralny dotąd mózg i uciszył całe towarzystwo, wyłączając wszystkim chwilowo wizję i fonię.<br />
Omdlała ręka opadła, pozostawiając wbitą strzykawkę. Napięte udo rozluźniło zacisk, ignorując tkwiącą w nim nadal igłę-agresorkę. Czoło dotknęło chłodnych płytek. Głowa ratownika opadła na ścianę i znieruchomiała. Zapadła ciemność.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * * </div>
Śniło mu się, że spoczywa bez ruchu, półsiedząc na zamkniętym kiblu. Ktoś łomotał do drzwi, a on nie mógł złożyć ust w jedno, proste słowo: "Zajęte!". Nie mógł nawet ruszyć ręką, by wyjąć tkwiącą w nodze strzykawkę.<br />
<i>- No to pięknie! Zaraz wywalą drzwi i mnie znajdą z opuszczonymi spodniami i szprycą wbitą w nogę. Będę faja i narkoman...</i> <br />
Nadal śnił o tym, jak rozpaczliwie próbuje puścić zimną wodę w umywalce. <br />
<i>- Zimna woda... zimna woda... zdrowia doda. Zdroooowia dooooda...</i><br />
I raptem zobaczył się z góry. Unosząc się gdzieś pod łazienkowym sufitem, patrzył na marną, ziemską powłokę, ze spodniami w kolanach. Nie czuł bólu. Ogarnął go spokój i rześki chłód poranka na polanie. Ucichł łomot. Słyszał tylko szum górskich strumyków i szelest owiec żujących trawę, gdzieś hen na halach<i>. </i>Ożywcza bryza, zapach sosnowego lasu i krople rosy na bosych stopach.<br />
<i>- Świat jest piękny... - </i>pomyślał wzruszony, mrugając załzawionymi powiekami.<br />
<i>- No, jak tam? - </i>znikąd odezwał się rzeczowy jak zwykle mózg <i>- Przeszła ci już ta autoagresja?</i> <i>To wstawaj. Pobudka!</i><br />
<br />
Pierwszym detalem, który zamajaczył przed wpół otwartymi oczami, był jaśniejszy prostokąt łazienkowego okna. Na dworze świtało.<br />
Głowa nadal spoczywała oparta o ścianę, a nos utkwił tuż obok zawieszonej kostki toaletowej o zapachu choinki. W umywalce szumiała woda, spływając po dłoni wprost na podłogę. W uszach brzmiały jeszcze wołania juhasów schodzących z gór - He-e-e-eeej!<br />
I ten dzięcioł...<br />
- Puk, puk, puk... <br />
<i>- Dzięcioł..???</i><br />
- Puk, puk, puk... puk, puk, puk... He-ej, kto tam siedzi tyle?!<br />
- Ja tu siedzę... - zamrugał przytomniej oczami, wyjmując dłoń z umywalki.<br />
- Co ty tam zasnąłeś?! - dyspozytorka domagała się natychmiastowego zwolnienia toalety.<br />
- Zajęte! - Crew z przerażeniem patrzył na wbitą strzykawkę, rozbitą ampułkę i wodę zalewającą posadzkę<br />
- Ale mi się chce siku!<br />
- Idź sobie! Zaraz skończę...<br />
- Skończę, skończę... a ja się w tym czasie poleję w majtki! - gderający głos oddalał się i cichł stopniowo. <br />
Usunięcie wszelkich śladów nie było sprawą prostą. Obrażone udo nie pozwalało na jakiekolwiek obciążenie.<br />
<i>- Sprzątaj to szybko! Chłopie bądź mężczyzną!</i><br />
<i>- Znowu zaczynasz!? </i><br />
Po dłuższej chwili, Crew wypełzł z łazienki niemal ciągnąc za sobą bezwładną nogę. Na korytarzu już czyhała na niego dyspozytorka.<br />
- No i właśnie! Tak się kończy przesiadywanie godzinami na kiblu. Noga zdrętwiała i masz teraz! Jak się wyrobić nie możesz, to se bierz Xennę Extra!<br />
Ratownik nie reagował na zaczepki. Kuśtykał, czując jak wszystkie głowy mięśni uda dziękują mu za brutalne traktowanie.<br />
- Ej no, nie obrażaj się... - kierowniczka wyrzutni żartobliwie próbowała rozładować napięcie - Nózia ścierpła, daj to wymasuję!<br />
To mówiąc ścisnęła udo oburącz, miętoląc paluchami tam i z powrotem.<br />
<i>- Aj ku.wa, nie w szczepionkę!!! - </i>wrzasnęło kolejny raz maltretowane udo, a mózg znów włączył projekcję wirujących, ciemnych plam.<br />
- Matko, jakie te chłopy teraz delikutaśne! - wrzasnęła dyspozytorka, patrząc jak ratownik sunie po ścianie w dół - Ledwie ich posmyrasz, a już się kładą. Dokąd ten świat zmierza?! - dodała zatrzaskując łazienkowe drzwi...<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
...i co tu do jasnej cholery tak mokro?!?!?</div>
cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-38891391277189704872014-06-22T15:21:00.000+02:002014-06-22T15:21:07.571+02:00Gdzie te chłopy..?Słońce stało już całkiem wysoko, wdzierając się do okien przestronnej kuchni. CrewMama, lawirując wśród smakowicie pachnących specjałów, sięgnęła do ściennego kalendarza i energicznym ruchem zerwała kolejną kartkę. Był drugi lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku.<br />
<i>- Nareszcie wakacje... - </i>pomyślała w kontekście swojego syna, który w tym roku skończył pierwszą klasę podstawówki i dziś o pierwszym brzasku, wypalił z kolegami na podbój osiedlowych zakamarków.<br />
CrewMama studiowała właśnie jakiś kulinarny przepis z kalendarzowej kartki, gdy z oddali, do jej uszu dobiegł stłumiony łomot i chrzęst upadającego żelastwa.<br />
<i>- Cholerna fabryka! Od samego rana się tłuką!</i><br />
Niestety źródło tego hałasu było zgoła inne.<br />
W tej samej chwili, na drugim końcu osiedla, mały Crew definitywnie tracił prowadzenie w rowerowym wyścigu "dookoła domków". Kilka sekund wcześniej usłyszał wrzask młodych kibiców "Baraneeek, bierz gooo!" i w akcie desperacji starał się skorygować mało perfekcyjny tor jazdy. Zgrzyt giętej ramy i trzask pękającej kierownicy uświadomiły mu, że wszedł na kurs kolizyjny z wyprzedzającym go rywalem. Na dalsze analizy nie miał czasu, bo już w następnej sekundzie kontemplował widoki, przelatując lotem koszącym ponad umykającym szybko dziurawym asfaltem. Kolejne mgnienie oka i matka ziemia ze szwagrem żwirem, przywitały młodego kolarza. Sunął jeszcze chwilę po podłożu, niczym samolot bez podwozia, wzbijając tumany czarnego pyłu. Tuż obok słyszał przeraźliwy łomot sczepionych rowerów uderzających o ziemię i jęk jednego z braci Baranków, który swój przelot na niskim pułapie kończył wprost w pogiętej kupce rowerowego złomu.<br />
Po krótkiej chwili trwożnej ciszy, uczestnicy katastrofy zaczęli wykazywać słabe symptomy powrotu do życia. Crew pojękując podniósł się z ziemi. Wykonując pierwsze, nieśmiałe kroki, instynktownie doszedł do wniosku, że układ kostny ma raczej cały. Szedł w stronę plątaniny rurek, pedałów i obręczy kół, na szczycie której leżał ledwo przytomny starszy Baranek. Podczas tego mozolnego marszu, ze zdziwieniem obserwował swoją prawą nogę. Czarna od żwiru goleń, przy każdym wykroku błyskała żywą czerwienią, jakby własne kolano, na przemian wystawiało i chowało czerwony jęzor.<br />
Zanim Crew dotarł do miejsca wypadku, młodszy z rodzeństwa Baranków zdołał już podnieść brata z pobojowiska i mówiąc: "Paweł, chyba znalazłem twojego zęba...", odciągał nieszczęśnika na chodnik. Ten jednak nie zgadzał się na ewakuację, jak w amoku usiłując wyplątać pogruchotane części bicykla. Crew również nie mógł sobie pozwolić na porzucenie roweru made by CrewDziadek. Wszak na kolejny model DeLux, "wyścigowe" Wigry-3, mógł liczyć dopiero po Pierwszej Komunii. Wyłowiwszy ze złomowiska ramę swojego jednośladu, niezdarnie szarpał żelazo, by rozczepić splecione w uścisku pedały, koła i pozostałości siodełek.<br />
Operacja rozdzielania rowerów, w której uczestniczyli obaj poszkodowani oraz kibice wyścigu, powiodła się, jednak przeraźliwie pogięte obręcze kół i urwana kierownica, nie pozwoliły choćby na dotoczenie maszyny w pobliże domu. Na domiar złego, skóra kolana złośliwie wystawiającego czerwony jęzor, pękła całkowicie, ukazując niezwykle fascynujące tajemnice ludzkiej anatomii. Rad nierad, Crew zarzucił pozostałość roweru na ramię i stękając pokuśtykał do domu z dyndającym na nodze mięchem.<br />
Tuż za progiem domostwa nastąpiła konsultacja z CrewMamą, która po szybkim badaniu urazowym, zaaplikowała synowi środek znieczulający w postaci klapa w dupę. Po takiej analgezji, zapakowała kolarza "na stojaka" do wanny, celem zmycia żwiru i uwidocznienia rozmiaru obrażeń.<br />
Crew, mogący po raz pierwszy w życiu oglądać swoje kolano od środka, pozwalał sobie na niewielką manifestację emocji i podczas mycia chlipał żałośnie, w kółko zadając nurtujące go naukowe pytanie:<br />
- Mamooo, a nie utną mi nooogiii?!?<br />
Wychodząc naprzeciw jego dylematom, CrewMama rozwiewała wątpliwości, jako argument podając groźbę kolejnej analgosedacji w stylu:<br />
- Przestań ryczeć, bo jak cię prasnę w tyłek, to zapomnisz jak się nazywasz.<br />
Następnie, jak przystało na wykwalifikowany personel polowego szpitala Obrony Cywilnej, założyła na nogę zgrabny opatrunek i wraz z synem, pognała "z buta" na oddalony o kilometr postój taksówek.<br />
Kilka godzin później, uziemiony, młody Crew mógł podziwiać zgrabne ściegi szwów na swej nodze, a przez kolejne trzy tygodnie wakacji, znienawidzony telewizor, całą domową biblioteczkę i cztery ściany pokoju.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<div style="text-align: left;">
Niemal dokładnie trzydzieści lat po tych wydarzeniach, naręczny zegarek wypiszczał w ciemności godzinę pierwszą. Tłukłem się na służbowym łóżku nie mogąc zasnąć. Prawe kolano od wieczora sygnalizowało zbliżające się załamanie pogody. Rwanie i pulsowanie przynosiło na myśl przygody z dzieciństwa i nie pozwalało dołączyć do grona chrapiących kolegów. Między kolejnym obrotem z prawego na lewy bok, dzwonek telefonu rozjęczał się w dyspozytorni, sygnalizując rychłą możliwość rozruszania zastałych stawów.</div>
<div style="text-align: left;">
Wypełzłem spod śpiwora i klnąc na ból w kolanie, poczłapałem do karetki. </div>
<div style="text-align: left;">
Dokładnie po sześciu minutach, ambulans oświetlił grupkę młodych ludzi zgromadzonych przy bramie knajpy.</div>
<div style="text-align: left;">
- Co się dzieje? - zapytałem młodego człowieka leżącego na asfalcie.</div>
<div style="text-align: left;">
- Auuhhh... Rozwaliłem sobie nogę...</div>
<div style="text-align: left;">
- Proszę pokazać - poświeciłem latarką na kolano chłopaka. Czterocentymetrowa rana nadawała się do założenia kilku szwów. W myślach zanotowałem praktycznie zerowe krwawienie.</div>
<div style="text-align: left;">
- Ile pan ma lat?</div>
<div style="text-align: left;">
- Dwadzieścia cztery... - odpowiedziała młoda twarz</div>
<div style="text-align: left;">
- Przewrócił się pan? Stracił przytomność? - szukałem u pacjenta innych obrażeń, które tłumaczyłyby wezwanie karetki.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie. Zahaczyłem nogą o tamtą blachę przy bramie.</div>
<div style="text-align: left;">
- I to wszystko? A dlaczego pan leży na asfalcie?</div>
<div style="text-align: left;">
- Położyłem się, bo nigdy nie wiadomo, co się do końca stało...</div>
<div style="text-align: left;">
Chowając latarkę do kieszeni kamizelki, widziałem kwaśną minę kierowcy, który zbierał z asfaltu nasz plecak reanimacyjny.</div>
<div style="text-align: left;">
- Proszę pana, czy to coś poważnego? - zapytała młoda dziewczyna - Czy on będzie żył?</div>
<div style="text-align: left;">
- Pani żartuje? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie - To niewielkie zranienie. Można było spokojnie z tym podejść do szpitala. Zwłaszcza, że to ulica obok. </div>
<div style="text-align: left;">
- Zapraszam pana do karetki... - zwróciłem się do wciąż leżącego mężczyzny.</div>
<div style="text-align: left;">
- Jak to? Na pewno mogę wstać?</div>
<div style="text-align: left;">
- A co? Chciałby pan, żebyśmy go wycięli razem z kawałkiem asfaltu i zanieśli? - zaszydziłem.</div>
<div style="text-align: left;">
- No nie, ale wie pan... Boję się o nogę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Dobra, dobra... - złapałem pacjenta pod ramię i delikatnym gestem dawałem do zrozumienia, że żarty się skończyły.</div>
<div style="text-align: left;">
- Trzymaj się Pawełku... - dziewczyna położyła rękę na jego plecach i uroniła łzę.</div>
<div style="text-align: left;">
<i>- Co to za cyrk? - </i>dumałem asekurując chłopaka niemrawo wstającego z ziemi <i>- Albo oni są naćpani, albo robią sobie jaja...</i></div>
<div style="text-align: left;">
W karetce kierowca szykował już opatrunki i bandaż. W halogenowym świetle przedziału medycznego rana wyglądała równie śmiesznie, co płacząca dziewczyna i zaaferowany pacjent.</div>
<div style="text-align: left;">
Zamknąłem drzwi ambulansu, kończąc tym samym spektakl pod tytułem "Łzawe pożegnania".</div>
<div style="text-align: left;">
- Leczy się pan na coś? - rozpocząłem zbieranie wywiadu, wypełniając jednocześnie kartę medycznych czynności ratunkowych.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie. Do tej pory byłem zdrowy.</div>
<div style="text-align: left;">
- Jakieś uczulenia na leki?</div>
<div style="text-align: left;">
- Chyba nie, choć wykluczyć nie można, prawda?</div>
<div style="text-align: left;">
- Ano nie można... - potwierdziłem nie odrywając wzroku od rubryczek</div>
<div style="text-align: left;">
- Proszę pana, czy mój stan jest poważny? Co będzie z moją nogą?</div>
<div style="text-align: left;">
Zaskoczony pytaniem i posępną miną chłopaka, zamrugałem powiekami i nadal podejrzewając jakieś kpiny wypaliłem:</div>
<div style="text-align: left;">
- A utną ją panu...</div>
<div style="text-align: left;">
Po tych słowach pacjent zbladł.</div>
<div style="text-align: left;">
- Jezus Maria... - wyszeptał i skrył twarz w dłoniach.</div>
<div style="text-align: left;">
Widząc jego reakcję wypaliłem znowu.</div>
<div style="text-align: left;">
- Człowieku daj spokój! Rana jak u barana... Założą trzy, może cztery szwy i wynocha do domu.</div>
<div style="text-align: left;">
- Pan sobie żarty stroi, a ja naprawdę drżę o swoją nogę. To może mieć w przyszłości jakieś konsekwencje?</div>
<div style="text-align: left;">
- Z pewnością. Będzie pan wiedział, kiedy zabrać parasol na spacer...</div>
<div style="text-align: left;">
- Słucham..?</div>
<div style="text-align: left;">
- Nic, nic... Chce pan jakiś środek przeciwbólowy?</div>
<div style="text-align: left;">
- Chcę.</div>
<div style="text-align: left;">
- W takim razie proszę podciągnąć rękaw do góry - powiedziałem wyciągając z kamizelki zieloniutki wenflon.</div>
<div style="text-align: left;">
- A co to? Igła? - twarz chłopaka znów pobladła.</div>
<div style="text-align: left;">
- Niestety igła. Lek będę podawał dożylnie...</div>
<div style="text-align: left;">
- Pan chyba znów żartuje? Chce mi pan to wbić w rękę?</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie inaczej... - odpowiedziałem i zrobiłem krok w jego stronę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie zbliżaj się! Znaczy... niech pan nie podchodzi. Nie zgadzam się na igły w żyle! To boli i jest niebezpieczne. Jakąś inną opcję proszę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Mogę panu jeszcze zaproponować zastrzyk w pupę, ale zanim lek zacznie działać, pan już zdąży wyjść ze szpitala pozszywany. To jak..?</div>
<div style="text-align: left;">
- To ja już nic nie chcę. Ooo moja biedna noga. Co ze mną będzie? - jęczał żałośnie</div>
- Czy pan pił dzisiaj jakiś alkohol? - zapytałem podejrzliwie<br />
- Piłem, a co? Nie można? - obruszył się.<br />
- Wszystko można, lecz z ostrożna... - uśmiechnąłem się lisio - A nie boi się pan pić?<br />
- Dlaczego..? - zapytał i po raz kolejny jego policzki zrobiły się szarawe<br />
- Mówią, że alkohol zabija... a na pewno ścina z nóg.<br />
- No wie pan? Jeszcze jeden żart i zgłoszę skargę. Pan kpi z cierpiących ludzi.<br />
Och, jaką miałem ochotę otworzyć szerzej buźkę i pozwolić, by me nieuczesane myśli popłynęły w przestrzeń budy. Zamiast tego, wsadziłem głowę w okienko szoferki i wysapałem jedno słowo:<br />
- Jedziemy.<br />
Kierowca skinął oczami w stronę niewidocznego pacjenta i pukając się w czoło ruszył z kopyta.<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
- I z tym głupstwem pan wzywał karetkę? - wyrwany ze snu dyżurny lekarz nie mógł się nadziwić niskim pobudkom, jakie kierowały pacjentem.<br />
- Pan wstanie z tego wózka, przejdzie o tam i położy się pod tą jasno świecącą lampą...<br />
- Panie doktorze, a co z moją nogą będzie?<br />
- No w tym stanie, to możemy ją tylko amputować - zarechotał doktorek, a siedzące za ladą pielęgniarki zawtórowały cieniutkim chichotem.<br />
- Nie radzę doktorze... - pokręciłem głową z dezaprobatą, wyrażając tym samym opinię na temat niewybrednych żartów. Blady pacjent poczłapał w stronę zabiegówki.<br />
- A ty co? - lekarz zmarszczył zaspane czoło i zaatakował mnie przy papierach - Nad czym jeszcze tu dumasz? <br />
- No myślę, jakie wpisać rozpoznanie.<br />
- Ja ci podyktuję. Pisz... Syndrom Ce kropka I kropka Pe kropka A kropka.<br />
<br />
Wychodząc za drzwi Izby Przyjęć, doleciał mnie jeszcze głos z zabiegówki<br />
- A co to? Igła?<br />
- No igła...<br />Nie słuchałem dalszego ciągu. Będąc już na podjeździe, zamykałem drzwi karetki, a po szpitalnych korytarzach niósł się jęk pacjenta i poirytowany wrzask doktora:<br />
- To chce pan to znieczulenie, czy mam szyć na żywca?!?<br />
Nasz ambulans odjeżdżał, tymczasem w radiowej Trójce, Danusia Rinn śpiewała <i>"Gdzie ci mężczyźni? Prawdziwi tacy..."</i><br />
<br />
No właśnie. Gdzie te chłopy..? <br />
Aha... No i gdzie w tym czasie byli rodzice?!? ;)cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-11781561159901680672014-06-18T07:39:00.000+02:002014-06-18T07:39:24.399+02:00Bezpieczni?Mam wrażenie, że ci przechodzący "ludzie" więcej uwagi poświęciliby kupie, w którą wdepnęli, niż leżącemu na chodniku chłopakowi...<br />
Patrzę i zastanawiam się, dokąd to wszystko zmierza?<br />
<br />
A Ty? Nadal czujesz się bezpieczny/a w mieście?<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/SGPjUyVtTQw?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-77512649890499922322014-05-24T18:01:00.000+02:002014-05-24T20:02:38.983+02:00MasterChef Niespokojnych<span style="color: #990000;"><b>Uwaga!</b> Poniższy post może wykraczać poza ramy dobrego smaku i smaku w ogóle, a treści w nim zawarte, u istot wrażliwych, o delikatnej konstrukcji psychicznej, mogą wręcz wywołać całodzienny niesmak.</span><br />
<span style="color: #990000;">Autor z całego serca odradza czytanie podczas jedzenia lub odwrotnie, tym samym nie ponosi odpowiedzialności za usterki techniczne lub zmiany wizualne w hardware Czytelników, powstałe wskutek gwałtownych reakcji organizmu.</span><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
PRZEDMOWA. <br />
Z racji częstego przebywania w damskim (jakże miłym) towarzystwie, jestem niestety narażony na mniej lub bardziej świadome wchłanianie audycji telewizyjnych o wybitnie kulinarnym zabarwieniu. Na szczęście, tylko sporadycznie padam ofiarą tychże programów, jako tester-degustator potraw kuchni wysoce eksperymentalnej. ;)<br />
Jakiś czas temu, miałem "przyjemność" uczestniczyć w emisji jednego z odcinków MasterChef'a lub innej "piekielnej kuchni", czy tam "kuchennych owulacji". Obecność ta miała charakter wyłącznie cielesnego plaszczenia tyłka na kanapie, gdyż duch wznosił się ponad kotlet z buraczkami i ulatywał w zupełnie inne rejony uniwersum. Lewitowałem właśnie gdzieś w okolicach pierścieni Saturna, gdy nagle z telewizyjnego prostokąta doleciał mnie jurorski głos i sprowadził brutalnie na Ziemię:<br />
"- Ta potrawa wygląda i smakuje jak...kupa!"<br />
<br />
<i>- Ha..! - </i>pomyślał mój duch, twardo lądując na kanapie <i>- Wreszcie jakaś wyższa kultura w TV.</i><br />
I niemal natychmiast, w ślad za tym stwierdzeniem, przyszło zastanowienie:<br />
<i>- Skąd właściwie pan juror może rozpoznawać smak rzeczonej..?</i><br />
Te fizjologiczno-filozoficzne rozważania sprawiły, iż w mej pamięci zamajaczył zrazu niewyraźny kształt zdarzeń z dawnych lat. Po chwili obraz wspomnień się wyostrzył, a przeżyty absurd zyskał na intensywności. I o tym właśnie ma być ta historia. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<br />
- Jedynka, macie wyjazd do "niespokojnego"! - wrzasnął dyspozytor, a echo poniosło jego słowa, tłukąc je o ściany korytarza. <br />
- Masakra! - Załamałem ręce, odkładając łyżkę do talerza właśnie napoczętej zupki "Creme a la Instant".<br />
Powód mojego wzburzenia był prosty i nader czytelny dla wszystkich, którzy w tamtym czasie pracowali w naszej stacji.<br />
Po pierwsze, zupka.<br />
Ten kulinarny rarytas, dostępny jako exclusive w lokalnym sklepiku pani Jadzi, nadawał się do sensownego spożycia wyłącznie w pierwszych minutach po reakcji z wrzątkiem. Każda zwłoka (sic) w konsumpcji sprawiała, że smak i konsystencja "potrawy" ulatywały bezpowrotnie, a jakiekolwiek próby poddawania zawartości talerza ponownej obróbce cieplnej w mikrofali, groziły eksplozją i utratą miejsca pracy całej załogi. Nic więc dziwnego, że koledzy podzielali moje oburzenie na zły los, który nie pozwolił zakosztować rozkoszy posiłku. Jeden z ratowników, łącząc się w mym bólu, spojrzał głodnym wzrokiem na talerz i spytał ze współczuciem:<br />
- Będziesz to jeszcze potem jadł..? Bo szkoda zmarnować...<br />
Po drugie, "niespokojny".<br />
Każdy "niespokojny" (jak zwykłem nazywać pacjentów psychiatrycznych), stanowił osobną kartę w historii wyjazdów pogotowia ratunkowego. O wielu z nich można było pisać całe tomy opowieści. Wielu zasłynęło barwnymi epizodami, które stanowią teraz fabularną osnowę każdego ogniska, popijawy i innej imprezy pracowniczej o charakterze kulturalnym. Zanim jednak będzie można opowiadać o historiach "niespokojnych", trzeba je przeżyć, możliwie w dobrym zdrowiu własnym i jednym kawałku. Nie zawsze jest to łatwe. Niejednokrotnie przygoda z "niespokojnym" ryje bruzdę w naszej psychice, a szczęśliwe zakończenie bywa mocno rozwleczone w czasie. Wiedziałem o tym wstając od stołu, wiedzieli koledzy... Wiedział i amator mojej zupki. Nikt zatem nie dziwował się mojej frustracji.<br />
Po trzecie, absurdy systemu.<br />
W owym czasie, nasz powiatowy szpitalik nie dysponował ani oddziałem dla "niespokojnych", ani nawet jednym, złamanym specjalistą od ujarzmiania tych pacjentów. Dlatego właśnie, lokalna "Najwyższa Procedura" głosiła, że <i>"każdy chory z psychiatryczną dokumentacją medyczną i zaburzeniami zachowania, ma być przewieziony do placówki umożliwiającej udzielenie adekwatnej pomocy"</i>. Niestety najbliższy szpital psychiatryczny znajdował się w sąsiednim powiecie. Myli się jednak ten, kto uważa, że chorego wystarczyło sprawnie zapakować w kaftan, dostarczyć wprost do "psychuszki" i pozamiatane. Wspominana już "Najwyższa Procedura" oznajmiała w dalszej części, że szpital psychiatryczny nie może przejąć pacjenta od podstawowego zespołu ratownictwa medycznego, bez wstępnej konsultacji lekarskiej i bez skierowania. Efektem tych przepisów były długaśne wycieczki w towarzystwie całkiem "niespokojnego" pasażera, którego zabieraliśmy z miejsca wezwania, następnie jechaliśmy do naszego szpitala powiatowego, by tam "zbadał" go lekarz dyżurny i wystawił skierowanie. Potem należało już "tylko" ponownie opatulić chorego w gustowną koszulinę z przydługimi rękawami i ze świeżutkim skierowaniem, ruszyć w podróż do "psychiatryka". Przy odrobinie pecha, ten najbliższy przybytek "niespokojnych" był zapełniony po brzegi i wtedy systemowa karetka pogotowia kontynuowała podróż w nieznane, do szpitali oddalonych o dziesiątki kilometrów. Warto tu również wspomnieć, że zazwyczaj, po takich podróżach, wnętrze karetki wyglądało gorzej niż autokar wiozący czterdziestu pijanych gimnazjalistów, a czas poświęcony na sprzątanie, znacznie wydłużał moment uzdatnienia pojazdu do ponownej pracy w systemie ratunkowym i powrotu w ciepłe pielesze stacji. Wiedzieli o tym współczujący koledzy, wiedziało i nasze kierownictwo. Dlatego właśnie "Tajne Rozporządzenie Wewnętrzne" do "Najwyższej Procedury" nakazywało <i>"za wszelką cenę, u pacjentów psychiatrycznych szukać dolegliwości natury internistycznej, kardiologicznej lub innej, bezpośrednio zagrażającej zdrowiu lub nawet życiu i jako takich transportować ich do najbliższego szpitala."</i><br />
Znaczyło to mniej więcej tyle, że pacjent widzący biegające po podłodze krasnoludki miał trafić do powiatowego szpitalika z rozpoznaniem Niesamowicie Groźnego Nadciśnienia lub Zaburzeń Rytmu Serca o Charakterze Przejściowym, aczkolwiek Równie Niesamowicie Groźnym. Świętym obowiązkiem ratownika medycznego było wybadanie i wykrycie każdej nieprawidłowości, która mogłaby zakwalifikować pacjenta do leczenia w szpitalu powiatowym.<br />
Początkowo szło łatwo, ale po kilku tygodniach naszych, niecnych praktyk, dyżurni lekarze lokalnej Izby Przyjęć połapali się w podstępie i wzmogli czujność. Tym samym skończyło się banalne przekazywanie pacjentów i trzeba było zdrowej gimnastyki, by przekonać dyżurnego do pozostawienia pacjenta w Izbie Przyjęć.<br />
Wiedziałem o tym wszystkim wstając od kuchennego stołu i wybuchowej zupki. Dlatego pożegnałem kolegów, posiłek i nadzieję na szybki powrót, a swój żal i smutek zawarłem w jednym, jakże wymownym słowie:<br />
- Masakra!<br />
I nikt z obecnych mojej "masakrze" się nie dziwił. Takie to były czasy.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Przeczytawszy niejasny opis z karty wyjazdowej, schwyciłem gruszkę mikrofonu i tonem obrażonego na cały świat dziecka, zapytałem:<br />
- A co tam się właściwie dzieje?<br />
- Pacjent leczony psychiatrycznie, agresywny, grozi samobójstwem. Ojciec twierdzi, że chłopak połknął jakieś tabletki. Policję masz już na miejscu.<br />
- No to dzięki - rzuciłem w mikrofon znacznie mniej naburmuszone słowa, a w mej głowie zatliła się malutka iskierka.<br />
<i>- Toksykologia! Zatrucie lekami! Tak, to może być najprawdziwsze zagrożenie zdrowia. Jest zatem szansa na krótki przejazd. Żeby tylko nie świrował za bardzo, bo nas w szpitalu wywalą zanim próg przestąpimy.</i><br />
Kilka chwil później parkowaliśmy karetkę tuż za policyjnym radiowozem.<br />
- Co tam? - przywitałem się z funkcjonariuszem Józefem, ściskając jego mocarną łapę.<br />
- A nic. Już się uspokoił...<br />
- Ale sam się uspokoił, czy..? - nie dokończyłem pytania, znacząco spoglądając na wielkie jak patelnie dłonie policjanta.<br />
- Sam, sam... - uśmiechnął się Józef - Ja nawet ręki nie zdążyłem podnieść...<br />
- No to świetnie. W takim razie chodźmy.<br />
Moja radość i optymizm wzrosły tuż po wejściu do pokoju. Przy stole siedział chłopina z fizjonomią nastolatka. Palił papierosa, nerwowo przerzucając zapalniczkę między palcami lewej ręki. Żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na zaostrzenie choroby psychicznej.<br />
<i>- Doskonale... - </i>pomyślałem <i>- Teraz tylko nie drażnić lwa... Nie drażnić lwa...</i> <br />
- Dzień dobry... - zagaiłem najbardziej łagodnym z dostępnych tonów i stanąłem po drugiej stronie stołu. Wszak nigdy nie wiadomo, kiedy i czym chory postanowi w ciebie rzucić.<br />
- A dobry... - odpowiedział chłopina i wystawił przeraźliwie żółte zęby w szczerym uśmiechu.<br />
- Pan powie, co to się stało, że aż karetkę i policję trzeba było wzywać?<br />
- A ojcu się pogorszyło... - uśmiech powoli znikał z twarzy chorego. Zębiska chowały się pod anemicznym wąsem, a prawa dłoń strzyknęła w moim kierunku popiołem z papierosa.<br />
- Ojcu, powiada pan? A Tato mówi, że pan jakieś tabletki połykał, zabijać się chciał... Prawda to?<br />
- Nieprawda!!! - chłopczyna zerwał się od stołu, aż krzesło, na którym siedział, gruchnęło z impetem o podłogę. Rzucona w moim kierunku zapalniczka uderzyła w meble.<br />
- Spokój..! wielka patelnia zakończona pięcioma palcami uniosła się nad głową pacjenta<br />
- Podnieś krzesełko i siadaj - funkcjonariusz Józef dwukrotnie zafalował paliczkami, jakby rozgrzewał dłoń przed grą na instrumencie strunowym, szarpanym.<br />
- Nieprawda... - powtórzył cicho pacjent i usiadł, otrzepując siedzisko krzesła z nieistniejącego kurzu.<br />
- No to jak było z tymi tabletkami? - zapytałem spokojnie, biorąc do ręki fiolkę po niezidentyfikowanych lekach - Połknął pan, czy nie?<br />
- No połkłem... - odburknął i pochylił głowę.<br />
<i>- Doskonale, doskonale... - </i>myślałem, gorączkowo szukając w głowie kodu na zatrucie.<br />
- Ile pan tego połknął?<br />
- Dwie...<br />
- Fiolki?<br />
- Dwie tabletki...<br />
- Dwie tabletki?!? Na pewno? - rozczarowanie w moim głosie skłoniło Józefa do ponownego uniesienia patelni w górę.<br />
- Mów prawdę... - warknął srogo.<br />
- Jak Boga kocham! Dwie małe tabletki... Resztę mi ojciec zabrał!<br />
- Nie trzeba, panie Józefie... - zmieszanym wzrokiem wskazałem na wciąż uniesioną rękę funkcjonariusza. - Pan na pewno mówi nam prawdę.<br />
- Hmm... mm... No tak... - chrząknął policjant i opuszczając dłoń, pocierał nią o nogawkę służbowych, czarnych jak noc bojówek.<br />
- Słowo honoru, że nie kłamię... - powtarzał pacjent i spłoszonym wzrokiem zerkał zza ramion na stojącego za nim starszego aspiranta.<br />
- Dobrze już, dobrze... - mruknąłem uspokajająco - Pozwoli pan się zbadać? <br />
- Pozwolę, co mam nie pozwolić. <br />
Miałem wrażenie, że chłopak zgodzi się na wszystko, byle tylko zażegnać groźbę konfrontacji z policjantem. Przystąpiłem zatem do uważnych oględzin.<br />
Inspekcja i osłuchiwanie dróg oddechowych nie wykazały zmian mogących kwalifikować pacjenta do grupy zagrożonych zdrowotnie. Z niemałą nadzieją instalowałem mankiet ciśnieniomierza, licząc na to, że niedawne przejścia z organem ścigania st. aspiranta Józefa, podniosą choremu wartość ciśnienia tętniczego. Niestety, bezlitosny "zegar" wskazywał książkowe 120/80 mm Hg. Podobnie było z zapisem EKG, neurologią i glikemią. Wszystko na nic... czyli w normie. Kierowca znosił z karetki coraz to nowe "zabawki", ja wykonywałem kolejne badania, a stojący w pobliżu ojciec z uznaniem kiwał głową i powtarzał do policjanta:<br />
- Patrz pan... To jest pogotowie. Wszystko człowiekowi w domu wybadają.<br />
Faktycznie, mając w perspektywie kilkadziesiąt kilometrów jazdy do szpitala psychiatrycznego, najchętniej wykonałbym u pacjenta komplet badań laboratoryjnych, prześwietlenia kości długich, USG wszystkich jam ciała i rezonans magnetyczny, tak dla pewności. Niestety, z racji moich, jakże skromnych możliwości diagnostycznych, musiałem skapitulować i powrócić do pierwotnej koncepcji opierającej się na mizernym podejrzeniu zatrucia lekami.<br />
- Nie czuje się pan teraz może senny? - spojrzałem na pacjenta hipnotyzującym, jak mi się zdawało, wzrokiem.<br />
- Nie. Ani trochę... - odpowiedział i przedrzeźniając mnie, wybałuszył oczy.<br />
- Hm..mm... A do szpitala chce pan jechać?<br />
- Do psychiatryka? - chory zmieszany zamrugał powiekami.<br />
- Nie, do naszego powiatowego...<br />
- A po co? Przecież nic mi nie jest.<br />
- Nic ci nie jest?! - zawołał obruszony ojciec - A kto porozwalał meble w połowie domu?!<br />
- Niech mnie tato nie denerwuje! - wrzasnął niespodziewanie podniecony pacjent i ponownie przewrócił krzesło.<br />
Tkwiący w gotowości Józef, schwycił zgrabnie delikwenta za kark i usadził na podłodze, niczym małe kocię.<br />
- Nie chcesz spokojnie na krzesełku, to siad płaski, podparty na dupie...<br />
- Już będę grzeczny... - chłopak niemrawo wił się w uścisku. Chudymi odnóżami kreślił ósemki w powietrzu, próbując złapać Józefa za mocarną rękę. Ten jednak nic sobie nie robił z marnych podrygów. Ściskał stalową obręcz z palców i patrzył na mnie pytającym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć:<br />
<i>- Tylko daj znać, kiedy przestać...</i><br />
Wzruszyłem nerwowo ramionami.<br />
- Sam pan widzi, że do szpitala musimy pojechać. Połknął pan jakieś prochy, emocje panu szwankują... To jak będzie? Zgadza się pan?<br />
- Zgadzam się, tylko nie do psychiatryka i niech on mnie puści.<br />
- O.K... - kontynuowałem negocjacje - ...ale umawiamy się, że w karetce nie będzie pan rozrabiał. Jeden wybryk i pan policjant wróci, założy kajdanki, a my prościutko pojedziemy do szpitala psychiatrycznego. Zgoda?<br />
- Zgoda! - odpowiedział pacjent i znów zaświecił bobrową żółcią zębów.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
Karetka sunęła łagodnie w stronę szpitala powiatowego. Siedząc w przedziale medycznym, studiowałem dokumentację chorego i ważyłem każde słowo wpisywane w kartę medycznych czynności ratunkowych. W rubryce "wywiad", drobniutkimi literkami wykaligrafowałem mikroskopijne zdanie: <i>Leczony psychiatrycznie. </i><br />
W tym czasie pacjent, przypięty wygodnie do noszy, delektował się jazdą i brakiem funkcjonariusza policji. Humor poprawił mu się do tego stopnia, że żółte zębiska świeciły nieustannie, a wraz z mocno nieświeżym oddechem, w przestrzeń karetki leciały potoki słów.<br />
- Z pana to fajny chłop jest. Wysłał pan tego glinę precz.<br />
- Cieszę się... - powiedziałem zgodnie z prawdą, gdyż dobry nastrój i brak agresji ze strony pacjenta były mi na rękę, szczególnie w chwili przekazania go na Izbie Przyjęć.<br />
- Pan jest tak fajny, że coś panu powiem...<br />
- Słucham... - pochłonięty tworzeniem barwnych opisów w dokumentacji, nie zwracałem szczególnej uwagi na treść wypowiedzi "niespokojnego".<br />
- Jak byłem młodszy, to skakałem z ambony...<br />
Przechwałka wleciała mi jednym uchem i właśnie zmierzała ku wylotowi drugiego.<br />
- Kościelnej ambony? - mruknąłem, aby uprzejmie podtrzymać konwersację.<br />
- Nie, takiej myśliwskiej, w lesie...<br />
- No co pan powie? A po co pan skakał?<br />
- A chciałem sobie nogi połamać...<br />
- Naprawdę i co? - zapytałem nie odrywając oczu od wypełnianej karty.<br />
- No i złamałem sobie jedną. Chciałem jeszcze drugą, ale już nie mogłem na drabinę wleźć, a potem jakoś wyrosłem z tych skoków.<br />
- Niesamowite rzeczy pan mi opowiada... - mruczałem, intensywnie myśląc nad kodem rozpoznania chorobowego.<br />
Po krótkiej chwili milczenia, pacjent znów dał upust gonitwie myśli.<br />
- Czy ja mogę pana o coś spytać?<br />
- Proszę bardzo - zgodziłem się obojętnie, zakreślając kratki w kolejnych rubrykach.<br />
- A odpowie mi pan szczerze?<br />
- Hm? Postaram się...<br />
- Czy pan się onanizuje?<br />
- Słu... słucham? - opuściłem rękę uzbrojoną w długopis i spojrzałem na mojego pacjenta. Żółte zęby świeciły znad noszy.<br />
- No czy pan... no wie pan..? <br />
- A czemu to pana interesuje? - zaskoczony, nie byłem w stanie wymyślić nic poza odpowiedzią pytaniem na pytanie.<br />
- Bo ja się często onanizuję. Biję Niemca po hełmie aż zrobi hajhitla! Dzisiaj już kilka razy... - pacjent emocjonował się coraz bardziej.<br />
- To bardzo ciekawe, co pan mówi, ale proszę teraz odpocząć przez chwilę, dobrze?<br />
W mojej głowie kiełkowała obawa, że jeszcze chwila i do szpitala przywiozę chorego z jaskrawymi objawami zaburzeń obsesyjnych.<br />
<i>- A wtedy marny mój los... - </i>pomyślałem spanikowany i głośno dodałem:<br />
- Proszę pana, przez chwilę trzeba siedzieć cichutko. Ja muszę napisać papiery...<br />
- Dobrze... - powiedział potulnie pacjent - ...jeszcze tylko muszę się panu do czegoś przyznać... i już będę cicho. Mogę? Tak króciutko, mogę?<br />
- No słucham... - westchnąłem zrezygnowany.<br />
- Jem kupę!<br />
- Co proszę?!? - zastygłem w bezruchu.<br />
- Jem kupę. Dzisiaj też jadłem... taką świeżutką, prosto z wody...<br />
- Błagam... - wystękałem, czując jak żołądek podjeżdża mi do gardła. Przyczyna nieświeżego oddechu pacjenta stała się dla mnie nader oczywista.<br />
- Błagam... - przełykając ślinę, starałem się dokończyć zdanie - ...ani słowa... Ani słowa o tym w szpitalu! Chyba, że chce pan jechać do psychiatryka?<br />
- O nie! - przestraszył się pacjent - Tam nie można samemu chodzić do kibla!<br />
- No to proszę już milczeć. Zamyka pan buzię i oddycha tylko nosem! - dokończyłem, energicznie odsuwając szybę w drzwiach.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
- Pan pamięta?! Ani słowa o tych przysmakach i musztrowaniu szwabów! - warknąłem, sadzając "niespokojnego" na wózku przy szpitalnym podjeździe dla karetek.<br />
- No co pan? - obruszył się pacjent i konspiracyjnie położył palec na usta - Przecież nie jestem głupi!<br />
Na Izbie Przyjęć, lekarz dyżurny otaksował spojrzeniem uśmiechniętego od ucha do ucha, żółtozębnego i zapytał krótko:<br />
- Z czym?<br />
- Pacjent po awanturze domowej, przyjął jakieś nieznane leki. O tu jest pusta fiolka. Ojciec twierdzi, że przedawkował, a ja...<br />
- Zaraz, chwila... - doktorek przerwał brutalnie mój potok słów i uśmiechnął się lisio - Leczony psychiatrycznie?<br />
- Tak... - spuściłem smutno głowę<br />
- Co tam mamrolisz?<br />
- Leczony... - powiedziałem głośniej - ...ale te leki przyjął, a to mogą być jakieś silne, może uspokajające i pomyślałem, że konsultacja toksy...<br />
- Jak leczony psychiatrycznie, to chyba wszystko jasne? - znów nie dał mi skończyć.<br />
- Niby jasne, ale te tabletki, ja myślałem, że zatrucie...<br />
- Ile tego zjadł?<br />
- Mówi, że dwie, ale ojciec twierdzi, że więcej...<br />
Lekarz spojrzał spode łba, to na mnie, to znów na ciągle wyszczerzonego pacjenta.<br />
- Coś kręcicie. Obaj... - i ruszając w stronę "niespokojnego", dokończył wypowiedź -...ale ja to zaraz wybadam.<br />
Stanął w rozkroku tuż nad chorym, zmarszczył brwi i burknął:<br />
- Co to za tabletki pan zjadł, hmm?<br />
- To magnez był z witaminką B6 - odpowiedział chory z miną niewiniątka.<br />
- Magnez... - powtórzył lekarz lokując we mnie drwiące spojrzenie. Po chwili jednak mina mu spochmurniała. Pochylił się jeszcze mocniej i huknął groźnie:<br />
- A co dolega?!<br />
- Jem kupę, panie doktorze! - powiedział chłopina i wykrzywił gębę w najpiękniejszym ze swoich "słonecznych" uśmiechów.<br />
- Dajcie skierowanko... - wycedził lekko zaskoczony dyżurny i patrząc w moim kierunku, postukał się palcem w czoło.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
EPILOG <br />
- Ja nie chcę do psychicznych! - jęczał pacjent, szarpiąc się w karetce z kaftanem bezpieczeństwa.<br />
- Trzeba było siedzieć cicho! - warczałem zły jak sto diabłów.<br />
- Nie będę cicho! Nie wstydzę się swoich upodobań! A teraz, po tej kupie jest mi niedobrze! Za karę będę rzygał!!!<br />
- A rzygaj... - westchnąłem zrezygnowany i sięgnąłem po czerwone worki na skażone odpady. Jeden dla MasteChefa "niespokojnych", drugi, dwa razy większy, dla siebie.<br />
<i>- Oddaj fartucha..!</i>cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2554867286964835473.post-22325507204314038492014-04-19T11:08:00.000+02:002014-04-19T12:14:38.359+02:00Sprzątanie świata- Clean Up The World! - wrzasnęły pierwsze wiosenne jaskółki i się zaczęło.<br />
Święta za pasem, czas zatem wkroczyć na utartą ścieżkę przedświątecznych zwyczajów, natręctw i maniactwa. W języku psychiatrów nazywa się to TRADYCJĄ.<br />
Zaczyna się walne sprzątanie domostw i podwórek, a zewsząd słychać:<br />
- Umyj okna w całym domu! Wynoś mi się z kuchni, z tą lutownicą! Wytrzep dywany, na co jeszcze czekasz?! Pozamiataj na podwórku, wypierz psa, wytrzyj kurze... (ale której?). I tak, w ten deseń, rok w rok, to samo.<br />
W naszym powiatowym szpitaliku, już kilka dni temu przystąpiono do akcji "Sprzątanie Świata". Aby święta biegły w spokoju, a lekarze się nie stresowali, rozpoczęto masowe wypisy pacjentów do domu. Kto żyw i na nogach ustał (nawet tylko przez chwilunię), otrzymywał natychmiastową eksmisję i kategoryczny nakaz opróżnienia szpitalnej szafki. Z pogromu ocaleli jedynie pacjenci mający stałe łącze ze szpitalnymi środkami trwałymi, takimi jak: respirator, kardiomonitor, wyciąg ortopedyczny itp.<br />
<br />
Powyższa, zasługująca na pełne uznanie, działalność szpitala, zapewniła podtrzymanie tradycji oraz ciągłość akcji "Sprzątania...". Dzięki heroicznym zmaganiom powiatowych łapiduchów, już od Wielkopiątkowego poranka, dzielne zespoły pogotowia ratunkowego, mogły wykazać się hartem ducha oraz wytrwałością w ponownym zwożeniu stęsknionych pacjentów do szpitala.<br />
- Ale jak to, pani Baranek? Przecież dopiero wczoraj pani wyszła ze szpitala i już pani do nas wraca?<br />
- Ja mówiła, żem słaba...<br />
- Słaba, słaba... Słaba to jest nowa płyta Varius Manx. Pani stała wczoraj na nogach, sam widziałem.<br />
- Panie doktorze, ja stała na nogach, bo mi salowa krzesło zabrała, żeby okna umyć...<br />
- No właśnie pani Baranek, okna umyć, dywany wytrzepać. Święta idą, w domu trzeba wydobrzeć.<br />
- Ano w domu. Tom se chciała na święta placka utrzeć. Zakręciło się w głowie i jak gruchnęłam w kuchni, to mnie dziepiero panowie z pogotowia podnieśli. A tam w chałupie cały gar żuru niegotowy! Co ja biedna pocznę?!<br />
I tak od samego rana, przez jakieś sześć godzin.<br />
Kiedy około godziny trzynastej skończyliśmy w pocie czoła zwozić świeżo wypisanych pacjentów, o "tradycji sprzątania" przypomniały sobie kochające dzieci i wnukowie. W końcu nikt lepiej od pogotowia nie sprzątnie staruszków, którzy w święta tylko żądają jeść i przeszkadzają w trzydniowym chlaniu wódy.<br />
- Listonosz emeryturę przyniósł, zatem spełnił ojciec swoją świąteczną rolę. A teraz ojca do szpitala wyślemy, bo coś tato taki rozpalony..!<br />
Kolejne sześć godzin jazdy ze staruszkami. Nawet tuż przed dziewiętnastą, ktoś sobie przypomniał, że mu w domu "staroć" zalega.<br />
- Od kiedy mama wymiotuje?<br />
- A gdzieś od rana...<br />
- To czemu dopiero teraz karetkę wzywacie? Rodzinnego trzeba było wołać.<br />
- Panie! Niech panu się nie zdaje! Ja dopiero z roboty wróciłem. Niektórzy w Wielki Piątek muszą do szesnastej harować!!<br />
<i>- Serio..? Znam takich, co muszą do dziewiętnastej... A nawet dłużej, przez takich (...), co muszą sędziwą matkę na święta wy.ebać z domu!</i><br />
W dniach takich jak ten, jako paskudny profan, dumam, że gdyby Chrystus żył w naszych czasach, to byśmy dziś na drodze krzyżowej słyszeli: Stacja dziesiąta - Pan Jezus z domu do szpitala wywalony.<br />
Ech... Szkoda słów :(<br />
<br />
Pracowite święta wielkanocne ratowników medycznych składają się na tzw. "Zmodyfikowane Triduum Paschalne". Jest to: Wielki Piątek (Clean Up The World), chLana Sobota (Kontemplacja Męki Pańskiej), chLana Niedziela (Gastro Faza), chLany Poniedziałek (Kac Vegas Syndrome).<br />
Już się boję... mam dyżury.<br />
Ale żeby nie było nawijania w kółko tylko o biednych ratownikach, chciałem na koniec uskutecznić kilka słów o naszych "braciach starszych" - DYSPOZYTORACH.<br />
<br />
Każde święta to "magiczny" czas. W Boże Narodzenie, na ten przykład, zwierzęta zaczynają gadać ludzkim głosem, a na Wielkanoc, doświadczony dyspozytor pogotowia zaczyna... słyszeć ludzkie myśli!<br />
Serio, serio. Zobaczcie sami:<br />
<div style="text-align: center;">
* * * </div>
DRYŃ, DRYYYYŃŃŃ!!!<br />
- Stacja pogotowia ratunkowego, dyspozytor Gałązka, słucham.<br />
[Co mówi wzywający]: <br />
- Dzień dobry. Potrzebuję natychmiast karetkę!!!<br />
[Co słyszy dyspozytor]:<br />
<i>- Słuchaj głupku, przyaktorzę na początek z tragedią, może się obejdzie bez dłuższej nawijki?</i><br />
- Ale co się dzieje?<br />
- Pyta pan, co się dzieje?<br />
<i>- Co by tu naściemniać, żebyście przyjechali?</i><br />
- Pytam, co się stało?<br />
- Ano, sprzątaliśmy w domu na święta i mamusia się gorzej poczuła.<br />
<i>- Ano, sprzątaliśmy w domu na święta i pomyśleliśmy, że starą też można by sprzątnąć do szpitala.</i><br />
- A co się mamie dzieje?<br />
- Hmm... No ma te... bóle w klatce piersiowej, dusi ją bardzo i wymiotuje cały czas. Prosimy o karetkę.<br />
<i>- Bla, bla, bla... Muuuu... Chrum, chrum... Beeeee... i dwa razy zwymiotowała, bo się nażarła na noc. Dawaj karetkę łachudro, bo nam wódka stygnie!</i><br />
- Od kiedy te dolegliwości?<br />
- Od rana.<br />
<i>- Rano zwymiotowała i tyle, a ta duszność i ból w klatce, to patent od kumpla na szybki przyjazd pogotowia.</i><br />
- To niedobrze, że od rana czekacie z bólem w klatce piersiowej. Karetka z lekarzem przekazuje pacjenta w szpitalu i zaraz do was wyjeżdża. Adres proszę.<br />
- Znaczy wie pan, ten ból w klatce, to już minął. Tak od dwóch dni mamę pobolewało, ale wczoraj przeszło. Tylko te wymioty straszne...<br />
<i>- Nie przysyłaj mi debilu karetki z lekarzem, bo zostawi starą w domu! Już ja znam tych konowałów!</i><br />
- Czyli co? Chora tylko wymiotuje?<br />
- Tak, tylko wymioty, ale straszne... Non stop!<br />
<i>- Tak, tylko wymioty... Iha-haaa.. Meee!</i><br />
- W takim razie, może ma pan możliwość przewieźć mamę na Izbę Przyjęć?<br />
- O niestety, nie mam aktualnie czym.<br />
<i>- Dwa auta stoją w garażu.</i><br />
- Może jakiś sąsiad z samochodem pomoże? Wszystkie moje karetki aktualnie są u pacjentów. Została mi jedna na cały powiat.<br />
- Wie pan... w święta po sąsiadach latać, nie wypada. Ja poczekam na karetkę.<br />
<i>- W ch.ju mam twój powiat i ciebie. Dawaj ambulans cymbale, bo ja płacę podatki i mi się należy!</i><br />
- Czyli skoro będzie pan czekał, to znaczy, że z mamą nie jest tak źle?<br />
- No... to nigdy nie wiadomo! Ile razy już tak było, że karetka nie przyjeżdżała, a potem dziecko umarło, starszy człowiek umarł..? Ja tam lekarzem nie jestem, nie wiem, co mamie dolega. Wyśle pan tą karetkę, czy nie?!<br />
<i>- Grożę ci! Grożę!! Może się wreszcie przestraszysz i mi podeślesz dwóch osłów z noszami, żeby starą wytargali do szpitala?! Ileż można pieprzyć o niczym?</i><br />
- Dobrze, wysyłam zespół. Proszę wyjść do drogi, żeby kierowca trafił.<br />
- A ja nie mogę wyjść! Muszę matki pilnować!<br />
<i>- Jeszcze czego? Mam po asfalcie latać i pośmiewisko z siebie robić? Zanim przyjedziecie, ja muszę matkę zrewidować, gdzie emeryturę skitrała..?</i><br />
- To może ktoś inny wyjdzie?<br />
- No... coś tam wykombinujemy.<br />
<i>- Czekaj tatka latka... Bucu. Będziecie jeździć w koło i sąsiadów pytać.</i><br />
- Karetka wyjeżdża...<br />
- Dziękuję. Wesołych świąt!<br />
<i>- Spieprzaj dziadu!</i><br />
<br />
-------------------<br />
Też Wam chciałem życzyć Wesołych Świąt... ale powiem tylko:<b> </b><br />
<div style="text-align: center;">
<b>BĄDŹCIE ZDROWI! :)</b></div>
cre(w)masterhttp://www.blogger.com/profile/00408528176924991195noreply@blogger.com5