Nastał czas, gdy w nasz beztrosko-studencki żywot , niczym ostrze noża, wbił się absurd uczelnianych ścieżek edukacyjnych.
Mówiąc krótko, uszczęśliwiono nas tzw. wiedzą ogólnorozwojową.
W związku z tym słuchacze kierunków ratownictwo medyczne, rehabilitacja, fizjoterapia, kosmetologia, mogli "rozwijać się" w niezwykle potrzebnych zawodowo dziedzinach: filozofii, statystyki, demografii, historii kultury i sztuki oraz wielu innych, których nie pomnę.
Zajęcia takie wpływały na zacieśnianie towarzyskich więzi między studentami, gdyż łączono grupy z różnych kierunków, tworząc ogromne stada kompletnie niezainteresowanych tematem baranów.
Wykładowcy prowadzący wyżej wymienione przedmioty, byli tak mocno przekonani o przydatności tejże wiedzy, że gdy nadeszła sesja, niejeden student zamiast rozwijać się ogólnie, musiał zwijać manatki i żegnać marzenia o karetce, sygnałach, rzygających pacjentach...
Przykre.
Paradoks polegał na tym, że "trzepali" nas bardziej z wykładów ogólnych niż z przedmiotów zawodowych.
Na uczelni powszechnie znane stało się hasło przewodnie jednej z "kosmetyczek".
Podczas wykładu z filozofii nawiedzony profesor przedstawiał panteon mędrców oraz ich poglądy na świat i życie. W pewnej chwili wykładowca urwał zdanie robiąc dramatyczną przerwę.
W ciszy jaka zapanowała rozległ się zduszony, zrezygnowany głos kosmetyczki
- A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na peeling?
Cytat towarzyszył nam do końca studiów niczym idée fixe. :)
* * *
Dni upływały na nierównej walce z bezdusznym systemem ogólnorozwojowym. Kiedy, na którymś tam semestrze, pojawił się przedmiot "Podstawy informatyki", nikt się tym faktem zbytnio nie przejął.
Ot pokażą jak się włącza komputer, gdzie kliknąć żeby zagrać w pasjansa albo sapera... No ostatecznie jak zmienić czcionkę w wordzie. Czymże jest informatyka w obliczu despoty filozofa, czy nawiedzonego demografa? Niczym... pyłem jeno...
Przyszłe tygodnie miały pokazać jak bardzo się mylimy.
Siła argumentu
Już na pierwszych zajęciach, wykładowca - dr Sikora* - wyprowadził nas z błędnego lekceważenia jego przedmiotu, jednocześnie wprowadzając w stan szoku i przerażenia. Przez dwie godziny nawijał o zaletach systemu szesnastkowego i złożonej naturze zasilaczy komputerowych. Kiedy pierwsza trauma minęła, każdy z nas starał się organizować jakieś pożyteczne zajęcia na przetrwanie wykładów z "informy". Jedni czytali książki, inni grali w kółko-krzyżyk, jeszcze inni opowiadali dowcipy...
I właśnie na tej ostatniej czynności przyłapał mnie dr Sikora.
- Co tak pana w tej chwili bawi? Proszę powiedzieć, wszyscy się pośmiejemy.
Wszelki ruch w sali zamarł. Ludziska czekali na rozwój wydarzeń.
- Nic panie doktorze. Przepraszam... - chciałem usiąść i zamknąć temat, ale Sikora nie odpuszczał.
- Pan zdaje się, w swojej ignorancji, nie jest zainteresowany tematem wykładów..?
- Szczerze mówiąc, nie! (zawsze miałem gębę niewyparzoną) Nie bardzo wiem, do czego mi te wszystkie wiadomości o układach scalonych i kabelkach są potrzebne...
Doktor poczerwieniał z oburzenia nad bezczelnością małego, studenckiego robaka.
- A choćby do tego - wysapał z sarkazmem - że jak już pan kiedyś będzie właścicielem swojego NZOZu i nagle zgaśnie panu komputer, to będzie pan wiedział co dokładnie się zepsuło!
- Proszę siadać! - mówiąc do mnie, Sikora powiódł po studentach triumfalnym spojrzeniem.
- A panie doktorze... JEŚLI już będę właścicielem tego NZOZu i JEŚLI mi się w tym NZOZie zepsują drzwi... czy to oznacza, że mam się też uczyć stolarki?
Wiara gruchnęła śmiechem. Sikorę przytkało z wkurwienia...
... nie na długo jednak...
Argument siły
- Proszę wyjść! - podniósł głos.
Opuszczałem salę w akompaniamencie śmiechów i cichych oklasków.
- Proszę natychmiast wyjść! - zawołał jeszcze za mną w drzwiach.
Ech, gdybym wtedy wiedział, że nie po raz ostatni słyszę od niego te słowa. Wszak zaczynała się sesja...
- Ile nóżek do montażu ma procesor XCR "coś tam, coś tam"? Nie wie pan? Proszę wyjść!
- Współczynnik załamania światła w światłowodach włóknistych..? Nie wie pan? Proszę wyjść!
I tak naście razy... aż do komisu.
W końcu zdałem :)
A na egzaminie komisyjnym kazali mi włączyć komputer, napisać trzy zdania w edytorze tekstu MS WORD i narysować trzy różne figury w programie Paint.
Dobrze, że nie pytali o zawiasy kątowe do drzwi ;P
----------
* Nazwisko litościwie zmieniłem ;)
Ufff, udało się.
OdpowiedzUsuńFilozofia może się przydać - na przykład w chwili, jak ci na rekach umrze czyjeś dziecko i trzeba będzie cis odpowiedzieć na pytanie: "Dlaczego to moje dziecko umarło?"
OdpowiedzUsuńŁomaterdei, dobrze, że mnie na studiach zbytnio nie uszczęśliwiano :-D
OdpowiedzUsuńnika
ewiater - jedyne na co w takiej sytuacji mnie stać, to krótkie, ale szczere "przykro mi". Myślę, że w tej pierwszej chwili rodziny i tak niczego nie przyjmują do wiadomości.
OdpowiedzUsuńA gdyby na moich rękach umarło czyjeś dziecko (co się na szczęście dotąd nie zdarzyło), żadna filozofia nie mogłaby tego wytłumaczyć. Ani mnie, ani tym bardziej rodzicom.
Platon, czy Sokrates w obliczu martwego dziecka w karetce..? Nie ma opcji.
Ale... dziękuję, że się starasz nadać sens moim zaprzeszłym męczarniom edukacyjnym. :)
To jest jeden z przedmiotów, o których pisałam w komencie u Szamana tzn. super ważnych dla wykładowcy a znajdujący się gdzieś tak w okolicach d... studenta. Na moim kierunku uwalano m.in.z czegoś, co się nazywało "Historia rozwoju myśli filozoficzno-społecznej" o ile w ogóle dobrze pamiętam. Służy mi to oczywiście w mojej pracy zawodowej niewymownie;)
OdpowiedzUsuńGoS
GoS - dokładnie tak jak mówisz. A potem student na ostatnim semestrze ratownictwa medycznego doskonale recytuje kolejne wyże demograficzne, a nie wie do czego służy laryngoskop, albo jak się podpina elektrody z EKG.
OdpowiedzUsuńOdchamianie młodzieży jest ważne, ale jakaś równowaga w tych dążeniach powinna być.
Nika - to Ty musiałaś mieć strasznie smutne i nieszczęśliwe studia :)
Nom :-D Daktyloepitryty do najweselszego metrum u Pindara nie należą :-D
OdpowiedzUsuńnika
a ekonomie polityczna socjalizmu to juz tylko ja mialam, moze dlatego, ze jeszcze zyje.
OdpowiedzUsuń