poniedziałek, 7 lutego 2011

Yellow submarine

XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.
... czyli Historie zasłyszane.

Drodzy kursanci, słuchacze, uczestnicy szkoleń.
Czy myśleliście kiedyś o tym, co dzieje się w chwili, gdy gasną światła na salach ćwiczeniowych? Gdy ostatni z Was opuszcza salę wykładową z nieśmiertelnym "do jutra" na ustach?
- Nic wielkiego... - powiecie - ...komputery i projektory stygną po całym dniu pracy. Manekiny reanimacyjne śpią umordowane nieustannym miętoleniem ich klatek piersiowych. Defibrylatory mrugając niemrawo diodami, ładują akumulatorki na następny dzień.
A instruktorzy..?
Co robią Wasi nauczyciele, mentorzy, Wasze autorytety i medyczne guru, w chwili, gdy znikacie za rogiem korytarza?
Przygotowują się do kolejnego dnia kursu? Robią notatki i omawiają miniony dzień? A może uczą się po nocach, dążąc do ideału?
Otóż nie do końca...
Kiedy za ostatnim z kursantów zamykają się drzwi, z instruktorskich płuc ulatuje powietrze z siłą zdolną poruszyć firanki w sąsiednim pomieszczeniu. Po całym budynku niosą się westchnienia ulgi, gdy twardy autorytet przestaje uwierać, a ostre żądło wytycznych i algorytmów nie kłuje pod żebrami. Słychać też jednostajny łomot. Tak, tak... To z hukiem opada ciężar instruktorskiej odpowiedzialności.
Wreszcie można przestać szczerzyć uśmiech do wszystkiego co się rusza, pozytywnie wzmacniać i ważyć każde słowo. Wreszcie można być "normalnym" człowiekiem...
I gdy to wszystko już można, wtedy pada nieśmiertelne:
- To co robimy..?
- Jak to co?! Idziemy do knajpy!

Historia trzynasta -Yellow submarine

Z głośników dyskretnie płynęły dźwięki utworu Help - Beatlesów. Grupa instruktorów ratownictwa kończyła wieczorne posiedzenie w uroczej i klimatycznej knajpce. Wysoki poziom kultury spotkania podkreślały pełne zrozumienia spojrzenia kierowane w stronę dyrektora kursu.
- Pppannowie... koni... koni... koniszymy na zzziśśś... Szysscy do sspania marszsz..! - zakomenderował jaśnie panujący szef szkolenia i niepewnie uniósł się ponad stołem.
-Aś...naebaem... - Instruktor o wdzięcznej ksywie Sianko zwiesił głowę na ramieniu Maksia, na co ten natychmiast zareagował pełnym empatii unikiem tułowia. Siankowe czoło z brawurowym plaśnięciem przywitało się z blatem suto zastawionego stołu.
- Sssianko... Fstaffaj, nie rżnij gupa... Izziemy do hotelu...
- Hhhhmmrrrrzz... - przytomnie odrzekł Sianko i powolutku zsunął się pod ławę.
- Dasssie sobie radę..? - pytali instruktorzy przechodząc chwiejnym rozkrokiem nad leżącym Sianem.
- Sssspoko..! - zapewnił Maksiu i "delikatnie" szarpnął śpiącego za rękaw.
 Help, aj nid sambady... nuty zagłuszyły odgłos dartej odzieży. 
Zafrasował się Maks. Los przewrotnie połączył obu panów noclegiem w jednym pokoju hotelowym, a dumą, przywilejem i honorem każdego instruktora-ratownika jest pomóc koledze w potrzebie.
- Ot pełne perturbacji to życie kolegi Siana... - zadumał się filozoficznie Maksiu - Aż tak się oddać namiętnościom alkoholowym w lokalu? Widział któż taki prospekt? Jakże ja go teraz do hotelu odeskortuję..?
W takiej jak ta sytuacji, od myślenia cenniejsze jest działanie. Wiedział o tym Maksiu i dlatego szybciutko swe myśli górnolotne przełożył na język bardziej potoczny i takoż przyziemny.
- Kuwa..! Ty passskudne Siańńńsko..! Mao maszsz problemfff..?! Tak ssie naebać w knajpie?! Hhhto to wizział?! I jak ja cie t-terasss do domu ssapiore?
- Do domu... do dommmu... - wymamrolił Sianko i podniósł się z podłogi niczym feniks z popiołów.
* * *
Droga powrotna była dla Maksia prawdziwą Golgotą. Sianko pchany niewidzialną siłą (Maks go pchał/ciągnął), uznał podnoszenie nóg za zbyteczny wydatek energetyczny i trasę do hotelu znaczył czarną ścieżką startej gumy z własnych zelówek.
Wreszcie dotarli pod bramę z wielkim szyldem:
HOTEL YELLOW SUBMARINE
Tu czekał "ich" ostatni wysiłek pokonania trzech pięter... Jeszcze tylko, niejako po drodze, złożyli kurtuazyjne wizyty gościom w wybranych pokojach na każdym piętrze (O pardąsssik..pommyłka! A bo t-te rzdrzwi szyssskie takie same sssą..!) i w końcu trafili do siebie.
Skrajnie wyczerpany Maks zdążył zsunąć buta z jednej nogi, po czym, wyprostowany niczym struna, zwalił się na łóżko i natychmiast usnął z twarzą w miękkich poduszkach. Za to w Sianka wstąpiło jakby nowe życie.
W przypływie energii, chwiejnie pochylił się nad Maksiem i rozpoczął popisy oratorskie.
- Massiu... ty śśśfinio nie śpij www butach..! Umyśśś byś...ssie poszedł.. so?!
Jedyną odpowiedzią było regularne chrapanie płynące z poduchy. Oburzony Sianko kontynuował tyradę.
- Dopp..raffdy wieśśś robiszsz.. na maxa! Adziehi... adziehi...  A dzie higiena dzie??!
Wobec rażących oznak ignorancji ze strony Maksa, dotknięty do żywego Siano, udał się w stronę łazienki.
- Ja fff syfie spaśśś nie umiemmm... - burczał potykając się o własne spodnie - ... i nnie bendemm! Wykąpaś...sie tszszseba przed snemm... o! - rzucił głośną uwagę w kierunku Maksa i odkręcił prysznicowy kurek.
Chwilę później, otulony kroplami ciepłej wody, skulony w brodziku niczym w łonie matki, usnął Sianko błogim snem embrionu.
* * *
Bumbumbum..! Nieznośny łomot odbił się od sklepienia czaszki śpiącego Maksia i boleśnie uderzył w uszy.
Bum-bum-bum..!
- Ja frtolę..! - wyseplenił w poduszkę i podniósł ciężką głowę. Panującą w pokoju ciemność rozpraszała jedynie lekka poświata bijąca z kratki łazienkowej wentylacji.
Bum-bum-bum!! Coraz bardziej natarczywe walenie w drzwi wejściowe zmusiło Maksa do zdwojenia wysiłków nad odzyskaniem przytomności.
- Kurrfa! Oso.. chozzi!? - krzyknął schrypniętym altem i z głośnym pluskiem zsunął nogi z łóżka.
- O kurrfa! O kurrrffa maśś..! A so tu tak mohro..?! - brodząc w wodzie niczym czapla, dotarł do źródła przykrego dudnienia. Uchylił drzwi i mrużąc porażone ostrym światłem oczy, wystękał najuprzejmiej jak tylko mógł:
- Takkk..?
W korytarzu stała recepcjonistka, a na jej twarzy, krzywym grymasem malowała się furia.
- Cholera jasna! Co panowie wyprawiają?!!! - wrzasnęła dziko.
- Ale, że soo..? - przestraszony nagłym atakiem, Maksiu przymknął nieco drzwi.
- Proszę mnie natychmiast wpuścić do łazienki!!
- O pszsz...praszammmm... ale terass nie moszszna... kolega sie terass kąpie...
- W tej chwili proszę mnie wpuścić!! ZALEWACIE CAŁY HOTEL!!!
- Jedna ffilunia... Obadamm temat... - wyjąkał Maks i zatrzasnął drzwi. Następnie wykonał "zgrabne" w tył zwrot i dosłownie wpadł do łazienki. Jego oczom ukazał się piękny i jednocześnie groźny widok.
Oto w prysznicowym brodziku leżał skulony Sianko saute, obmywany falą ciepłej wody. Jedynym przybraniem tej surowej sceny była wielobarwna "sałatka" zapychająca sitko odpływu. Woda pieszcząc Maksiowe nogi, wartkim strumieniem unosiła w dal elementy garderoby i przybory toaletowe.
- BUM-BUM-BUM..! - recepcjonistka przypomniała o swoim niebezpiecznym istnieniu.
Maks ze wszystkich sił starał się zebrać myśli. Uchylając lekko wejściowe drzwi, przybrał najbardziej inteligentną z aktualnie dostępnych min i wypalił:
- Faktyszsznie... psze pani... Kolega przesazził nieco z higjjeeeną... - to mówiąc, jedną nogą wykonywał zamaszyste ruchy w bok, starając się zagarniać wypływającą przez drzwi wodę.
- Na litość boską!! Wszystko zalane!! - kobieta pchnęła gwałtownie drzwi i wsadziła do pokoju stopę.
Maksiu tracąc równowagę usiłował jeszcze schwycić oddalający się potrójny hologram klamki. Już wiedział, że bitwa o bramę jest przegrana. W akcie ostatniej desperacji podjął próbę odwrócenia uwagi wroga przy pomocy dyplomatycznej konwersacji.
- Boszszsz... spokojnie... Tylko bez agresssji... - wydusił lecąc na ścianę - A skąd właśśściffie pani fiadomo, że u nas woda... i że hotel sały salany... ha?
- SKĄD WIADOMO??!! Ożeszkurwamać! Bo trzy piętra niżej, na parterze SPADŁ ŻYRANDOL!!!
* * *
Nazajutrz rankiem płacił Sianko słoną cenę za pobyt w podwodnym hotelu. Prace konserwatorskie szły już pełna parą, a nad wszystkim unosiła się nostalgiczna nuta Yesterday, płynąca z przenośnego radyjka powieszonego na mokrej ścianie.

Ciężki los instruktora, który daje się porwać falom człowieczeństwa... :)

-----------------------
Uroczyście oświadczam, że przytoczona powyżej historia jest paskudną fikcją literacką, a Maksiu, Sianko i hotel...
- nigdy nie istnieli ;)

18 komentarzy:

  1. Ratownik (instruktor) nie wielbład, napić się musi :)
    ruda_

    OdpowiedzUsuń
  2. Pieknie opowiedziane. I ta narracja - zwłaszcza dialogi w pubie. Jakieś znajome :D

    Heh. Jakoś tak jest. Że wszelakie wyjazdy służbowe, konferencje i szkolenia są ciężkie... również dla hoteli i pensjonatów ;)

    Historia zasłyszana (oszywissscie fcale nie prafdziwa, a ja sznitofff na rheeece autora nie fidzialem. I szfof tym bardziej...).

    Konferencja/szkolenie wyższej kadry pewnej sieci bankowej. Gdzieś hen hen na północy. Alkoh wróóóóć woda mineralna leje się strumieniami. I to taka z wyższej półki, nie żadna tam piwniczanka, ale co najmniej smirn wróóć - żywiec zdrój.
    No i w pewnym momencie jeden z jej uczestników - informatyk wyższego szczebla postanawia się przewietrzyć na tarasie i nabrać w uciskane piersi dawkę tlenu z jodem. No i wychodzi na taras. Przez szklaną ścianę. W miejscu, gdzie projektant nie zaplanował drzwi (są kawałek dalej), brzęk tłuczonego szkła. On jak feniks z popiołów wstaje i bełkot... głosem słowika mówi "spokkkhojhnie nicsss mii nhie jeszt". Więc towarzystwo wróciło do spożycia wód mineralnych.
    Po spacerze naokoło tarasu. Tenże bohater postanowił wrócić. I wrócił - z impetem...
    Z drugiej strony sali. Tam równiez rozminął się z drzwiami o dobre kilka metrów...
    Tym razem już wymagana była wizyta w celu stworzenia pięknego ściegu...
    Tyle, że tam - za szkody zapłacił organizator, mówiąc - że bardzo małe są w tym roku....
    Eh - bankowcy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nomad, bo to wina tych szyb jest. Wiem coś o tym, bo powodowana chęcią zrobienia sobie łazienki na błysk, zamontowałam w kabinie prysznicowej przeźroczyste drzwi. Przez następny tydzień z dużym rozbawieniem oglądałam zwiedzających tłukących czołem w szybkę, bo myśleli, ze tam nic nie ma. Szybko nakleiłam na drzwi kolorowe rybki, po tym jak na czole wykwitł mi solidny guz od bliskiego spotkania z szybką :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Inessta: thaaaak thooo na pefffno fina thyys shyybek :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Słyszało się ową historię... ;o) słyszało... ;oP

    OdpowiedzUsuń
  6. gdzie się podziewasz mości gospodarzu? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem, żyję... Tylko życie mnie troszkę przygniotło, ale powolutku się podnoszę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj, runął w gruzach dziewiczy światopogląd kursantów, przekonanych o ideale wkuwającego do późna w nocy zasad ALS'u Mistrza... Oj, Crew, coś zrobił tą notką... Zmieniłeś świat...:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Crew, jak Ci idzie dźwiganie się? Czekam na nowe wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
  10. wykopuj się panie kolego, stęsknieni czytelnicy czekają ;)

    pozdrawiam - nemetka

    OdpowiedzUsuń
  11. Crew... normalnie karny jeżyk Ci się należy :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Odkryłam kilka dni temu tego bloga i wczytuję się z zachwytem. Świetnie piszesz. :)
    Ale rozumiem, że teraz jakiś gorszy okres przyszedł i brak przez to weny?

    OdpowiedzUsuń
  13. Napisz chociaż że żyjesz, proszę, bo wierni fani się niepokoją.

    OdpowiedzUsuń
  14. oj niepokoją! Depresja czy po prostu zapomniałeś hasła?

    p.

    OdpowiedzUsuń
  15. Crew, daj znać że jeszcze żyjesz.

    OdpowiedzUsuń
  16. przyłączcie się: http://www.weekendbezofiar.pl/

    OdpowiedzUsuń
  17. Crew... wracaj!

    OdpowiedzUsuń