"Chciałbym, niczym Max Kolonko, powiedzieć jak jest, skomentować jakoś, zaczynając od kultowego już tekstu: "Moja ocena tego jest taka...", ale chyba zbyt długo mi zejdzie, by dobrać właściwe, nie wulgarne słowa. Zamiast komentarza, po prostu plasnę się z rezygnacją w czoło i pójdę uprawiać swoje hobby, bo pogoda dziś ładna... I mam nadzieję nie spotkać na swej drodze żadnej karetki ze "specjalistą" w środku."
* * *
Oj... Trzeba było jednak zrezygnować z plaskania się w czoło, a także z pięknej pogody. Należało przysiąść dłużej nad laptopem i napisać do końca, co autor miał na myśli, bowiem z niektórych komentarzy zamieszczonych pod postem, a także z prywatnych wiadomości, jakie od Was otrzymałem, wynika, że nie wszyscy "zrozumieli tabelkę".
No trudno... I choć mleko już rozlane, to lepiej pościerać, co się jeszcze da i sprostować, co się pokrzywiło.
1) Mój blog jest niezobowiązującą formą wyrażania moich myśli, wrażeń i opinii mających źródło w pracy, którą wykonuję. Nigdy nie ukrywałem, że zarówno teksty publikowane na blogu, jak i grafiki zamieszczane na profilu, są formą auto-terapii i ochrony przed (wszystkim znaną) patologią oraz absurdami systemu, w jakim przyszło mi (i Wam) funkcjonować.
To działa w dość prosty sposób: Coś mnie "gryzie", doskwiera, wywołuje jakiekolwiek uczucia - piszę o tym, fotografuję zabawki Lego (he, he... stary chłop!) lub majstruję w programach graficznych, by stworzyć obrazek. Tak prewencyjnie - żeby nie zwariować!
Bardzo doceniam to, że chcecie mnie "odwiedzać" od czasu do czasu, że dzielicie się swoimi uwagami (również tymi niepochlebnymi) w komentarzach i mailach, ale...
NIE jest moją intencją, za pośrednictwem wyżej wymienionych form aktywności, naprawiać ratowniczy i medyczny półświatek, być "kaznodzieją" lub czynnie i z premedytacją wpływać na opinie Czytelników. Wbrew temu, co sądzą o mnie niektórzy znajomi, jestem realistą, a w opowieściach o walce z wiatrakami, najwięcej pozytywnych emocji zawsze wzbudzał u mnie nie Don Kichot i nawet nie Sancho Pansa, ale poczciwy osiołek Rufio :)
Jeśli ktoś z Czytelników, po lekturze moich tekstów, podzieli moją opinię, wyciągnie pozytywne dla siebie wnioski lub odniesie jakąkolwiek korzyść na duchu, bądź ciele... dobrze! To jest "moja marchewka" ;)
Oczywiście mam świadomość, że nie zawsze i nie wszystkim, to co robię i mówię, musi się podobać. Daję słowo, że analizuję wszystkie Wasze głosy oraz uwagi (nawet te wulgarne, z pozoru prostackie) i staram się wyciągać wnioski, jednak zawsze wychodzę z założenia, że Czytelnicy odwiedzają mój blog/profil, BO CHCĄ.
Strona paramedic on board nie jest obligatoryjna w internetowym abonamencie (hmm... może to jest pomysł? ;)) i nigdzie nie znajdziecie namolnych reklam do niej zachęcających. Dlatego gorąco wierzę, że jeśli Ktoś tu przypadkowo zawitał i z jakichkolwiek powodów, zrobiło Mu się przykro, powie mi o tym lub po prostu więcej nie wróci. Nic na siłę.
Ja zazwyczaj i tak robię swoje... czasem za marchewkę, czasem niestety pod kijem, a najczęściej "dla własnej zdrowotności".
Skoro wyjaśniłem już motywy, jakie mną kierują w publikowaniu własnych przemyśleń i opinii, mogę przejść do dalszej części "prostowania".
2) Jak już wspominałem, część komentarzy pod postem oraz prywatnych maili mocno mnie zaniepokoiła. Po raz kolejny dostrzegam w nich wiele negatywnych stereotypów. I tak:
Mamy "Beton", czyli starych, "głupich" ratowników i sanitariuszy, którzy "w algorytmie NZK, potrafią jedynie odnaleźć uchwyt do aluminiowej walizki". Są gnuśni, zarozumiali i nie robią nic poza zajmowaniem miejsc pracy młodym i chętnym.
Mamy również "Doświadczonych". To ci sami "starzy" ratownicy i sanitariusze... tylko widziani własnymi oczyma i przez różowe okulary. Są najmądrzejsi, najdoskonalsi i ogólnie "mucha na nich nie siada"... Za to "wsiadają" na nich:
"Młodzi-Gniewni", czyli "świeżaki" po szkole, bez pojęcia i sumienia. Za garść groszówek, bez mrugnięcia powieką, przyszliby na dziesięć dyżurów pod rząd i wykosili starą gwardię utrzymującą rodziny, dzieci i matki karmiące...
Tymczasem, te same "świeżaki" wolą mówić o sobie "Światła przyszłość systemu". Wyedukowani, przygotowani na każdą ewentualność, gotowi własnym dyplomem licencjackim ciąć błonę pierścienno-tarczową pacjenta i tamować krwotoki ze wszystkich arterii jednocześnie. Oczywiście wszystko to, do pierwszej wpadki lub do odpracowania roku, góra dwóch w warunkach obecnego Systemu PRM (jak wiadomo, dyplom średnio się nadaje do podcierania biegunek, leczenia kaszelku i ratowania "toksycznego działania alkoholu", które to "nagłe stany" są naszym głównym zajęciem w pracy).
I teraz właśnie nadszedł czas, na to, czego nie napisałem w poprzednim poście. Otóż: "Moja ocena tego jest taka:" Wśród nas, jak niemal w każdym zawodzie, znajdziemy "prawdziwy, stary beton" i "prawdziwie doświadczonych" (tych zdecydowanie mniej, ale jednak). Spotkamy "młodych-gniewnych", ale też "młodych-światłych i pokornych". Możemy również natknąć się na "młody beton" (lub przynajmniej gips, bo łatwiej ich skruszyć) i wreszcie na tych "zwykłych" starych, młodych i średnich.
Wszyscy oni/my, działamy lub (w przypadku osób bezrobotnych, świeżo po studiach) marzymy o tym, by działać w systemie, który (i to należy podkreślić) mimo specyfiki, jaką jest walka o ludzkie życie i zdrowie, nadal pozostaje PRACĄ. Pracą, czyli najczęściej powtarzalnymi czynnościami, wykonywanymi dzień w dzień, noc w noc (tygodnie, miesiące i całe lata).
Oczywiście nie możemy zapominać, że istotą naszej pracy jest CZŁOWIEK oraz jego dobro i takie przymioty jak: wiedza, doświadczenie, rzetelność, odpowiedzialność, może nawet pasja, są w tej "robocie" potrzebne (lub choćby pożądane), ale też nie wolno nam udawać, że nie istnieją dla nas pojęcia: godnych warunków zatrudnienia, szacunku społeczeństwa i nas samych, poczucia stabilności i bezpieczeństwa, możliwości samorealizacji i wielu innych czynników, umożliwiających właśnie skuteczną PRACĘ.
Zgadzając się z powyższymi tezami, łatwo dostrzeżemy, że nie wszystko zależy wyłącznie od naszego "chciejstwa" oraz dobrej woli, a na wiele spraw nie mamy bezpośredniego wpływu. Trochę to smutne, trochę straszne, a na pewno bardzo demotywujące.
Mimo to, jestem gorącym zwolennikiem działań pod hasłem: NAPRAWIAJĄC RATOWNICZY I MEDYCZNY ŚWIAT - ZACZNIJ OD SIEBIE! (a jeśli nie chcesz nic naprawiać, to przynajmniej nie psuj!)
Tu warto wspomnieć, że argumenty "młodych" w stylu: "Ta praca wymaga absolutnego poświęcenia, bez względu na bilans zysków i strat, a kto tego nie rozumie, niech zmieni zawód", są warte dokładnie tyle samo, co zachowania "starych", którzy "obrażeni na zły system i niesprawiedliwość społeczną, na złość pacjentom i lekarzom, pozostaną dyletantami, nieukami i, jak to dosadnie napisała jedna z Czytelniczek *debilami*".
Jedni i drudzy, w swoim zacietrzewieniu lub bezmyślności, są pomocni i przydatni, jak umarłemu kadziło.
- Zacznij od siebie, albo przynajmniej nie psuj, Ratowniku!
W duchu tego właśnie hasła, pisałem posta "Życiem doświadczeni". Na co dzień, wokół mnie jest sporo osób "betonowych" i "pseudo-doświadczonych". Nie zwalczam jednak ich zawodowej filozofii. Po prostu uważam, że każdy z nas odpowiada za swoje działania i zaniechania. Nie chcesz "wiedzieć", to nie. Twoja sprawa!
Nie rozumiem jednak, po co ktoś "życiem doświadczony" wydaje kupę szmalu, poświęca naprawdę dużo wolnego czasu (być może bierze nawet urlop) i jedzie szmat drogi na szkolenie/kurs, na którym nie chce przyjąć ani krzty wiedzy i cudzych podpowiedzi??? Mało tego, przeszkadza, a wręcz uniemożliwia innym skuteczną edukację! Pies ogrodnika?
Czyli co..? W pracy, trzeba siedzieć cicho i się nie wychylać, bo zaraz zgnoją, wyśmieją, zmieszają z błotem. Na szkoleniu też "morda w kubeł", bo loża "mądrych inaczej" czuwa nad młodym pokoleniem i starszymi "wykolejeńcami", którzy, przed zawodowym zgonem, chcieliby się nawrócić i łyknąć w komunii opłatek nowej wiedzy. Istna paranoja!
- Zacznij od siebie, albo przynajmniej nie psuj, Instruktorze!
Dawno temu, jeden z doświadczonych instruktorów, którego do dziś bardzo szanuję, podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na temat kursantów, którym na zajęciach i egzaminach "wybitnie nie szło":
- Powiedz mi Crew, jak myślisz... Jeśli nie dasz temu ratownikowi certyfikatu, punktów edukacyjnych, nie zaliczysz egzaminu... Czy on przez to zrezygnuje z wykonywania zawodu? Poszuka innej roboty? Nie! On będzie nadal pracował w przeświadczeniu, że jest gorszy i nic nie umie. Myślisz, że to poprawi jego jakość działania i skuteczność?
Wówczas zgadzałem się z tą teorią... Dziś wyraźnie widzę, że nie przystaje ona do panujących w środowisku realiów. Dlaczego?
Ano dlatego, że ratownicze osobniki "ociekające zajebistością" są niestety przeważającym gatunkiem naszej biosfery (ich wiek i staż pracy nie gra żadnej roli). Dawanie im certyfikatów, punktów, zaświadczeń dla "świętego spokoju", poprawności i dobrych układów z organizatorem szkoleń lub po prostu dla kasy (tak, tak!), jest naszym-instruktorskim GRZECHEM! Właśnie tacy kursanci, z certyfikatem w dłoni i wpisem do "zielonej książeczki", wręcz zanurzają się w zbiornikach z tabliczką "Uwaga zajebiście inteligentna ciecz! Nurkowanie grozi geniuszem!". I żadna siła, żadna pomyłka, żadna śmierć pacjenta ich stamtąd nie wyciągnie.
Problem w tym, że te baseny, do których skaczą, nie zawierają żadnej "mądrej cieczy", tam pływa zwykła gnojówka ignorancji i chamstwa.
Nie wierzycie?
Jakiś czas temu, zdarzyło się ratowniczce-instruktorce, pilnować kursantów podczas testu teoretycznego na certyfikowanym i bardzo drogim kursie. W czasie pisania, kilkukrotnie, delikatnie zwracała uwagę uczestnikom, by pracowali samodzielnie. Chwilę później, na korytarz wypadł zapieniony ze złości ratowniczek i darł się na cały głos:
- Powiedzcie tej głupiej blondi, że nie taka była umowa! A w ogóle, to ku.wa mieliśmy dostać odpowiedzi do testu!!!
To ich wina, czy nasza?
Nie jestem Don Kichotem. Jestem zwyczajnym Rufiem, ale w takich chwilach naprawdę mam ochotę skorzystać z kopyta.
- Przynajmniej nie psuj, Instruktorze!
3) Na zakończenie chciałbym bezpośrednio odnieść się do Waszych, wybranych komentarzy, które po części już zniknęły z zakładki pod postem (i nie ja je usuwałem)...
Zawodowy podział na "młodych" i "starych" zawsze był, jest i będzie. Animozje i nieporozumienia między tymi grupami są nieodłączną częścią ewolucji lub rewolucji każdego systemu i filozofii pracy, ale...
Też kiedyś byłem "młodym" i myślałem, że wszystko zmienię. Też kiedyś będę "starym" (chyba, że wcześniej zaliczę zawodowy zgon z przyczyn zdrowotnych lub kadrowych) i mam nadzieję, że nie zapomnę "młodzieńczych porywów".
Pamiętając o tym wszystkim, mimo mojego "rufiostwa", aż chce mi się zaapelować:
"Stary wiarusie" - Ratowniku. Pomyśl, że Ty też kiedyś zaczynałeś w tej robocie. Być może ktoś zrobił dla Ciebie wiele dobrego, a być może, ktoś Cię na starcie skrzywdził. Prawdopodobnie jesteś już znużony, rozczarowany, zawiedziony, wku.wiony i wiele innych z końcówką "any", "ony". Mimo to, zastanów się, co chciałbyś dać młodszym, wiedząc, że któregoś dnia, to oni mogą decydować o Twojej pracy, karierze, zdrowiu, a nawet życiu...
Młody Ratowniku/Ratowniczko, Studencie-Studentko. Odrobina pokory i własnego rozsądku względem starszych Kolegów (nawet debili), nie zaszkodzi, a czasem paradoksalnie może przynieść profity. Nie wszystko jest zawsze tak proste, jak scenariusz na manekinie, w szkole, a przewrotne życie sprawia, że nawet ręce "debila" mogą Ci kiedyś uratować zawodowe dupsko.
I nade wszystko, pamiętaj Młody Ratowniku/Ratowniczko, Studencie/Studentko, że nawet teoretyczne dywagacje o PODKŁADANIU KOLEGOM ŚWIŃ w pracy, powodują, że stajesz się dokładnie takim samym człowiekiem, jak ten "stary debil, nieuk", którym tak bardzo pogardzasz. Przy okazji, szykujesz sobie codzienne, zawodowe piekło, jakiego jeszcze nie ogarniasz swoją studencką wyobraźnią!
Nie tędy droga... przynajmniej nie moja.
* * *
Na tym kończę moje przemyślenia i długaśne sprostowanie do Młodych i tych Życiem doświadczonych...Jestem gotów na ewentualne "marchewki" lub "kije" w komentarzach... Obiecuję wszystkie przyjąć na klatę i zrobić to, co każdy Rufio w takiej sytuacji... znów zaryczeć ;)