piątek, 12 lutego 2010

Niespokojny

Żargonowe miano "niespokojnych" nadajemy pacjentom, których aktualne zachowanie lub poprzednie rozpoznanie, wskazują na zaburzenia emocjonalne, choroby psychiczne, a także stan ogólnego pobudzenia psychoruchowego.
Jest to określenie łagodne w wydźwięku, nie nacechowane negatywnie (w odróżnieniu od powszechnie znanych - "wariat" czy "świr"), ale czasami nie oddaje w pełni skali natężenia "niespokojności" pacjenta.
Pierwszy niespokojny (chłopak -17 lat), którego wiozłem na oddział, z początku zachowywał się przyzwoicie. Odebrałem go z przychodni, gdzie sam się zgłosił, czując nadciągające czarne chmury. W karetce był grzeczny. Rozmawialiśmy na tematy obojętne. Nikt by nie rozpoznał (no może poza psychiatrą), w czym tkwi problem. A problemy zaczęły się w szpitalu. Czekając na lekarza, spędziłem z chorym ponad trzydzieści minut. Sam - bo pielęgniarki sobie poszły w pi...u, a mój kierowca radośnie ćmił szlugi przy karetce.
Pacjent siedział na krzesełku i nakręcał się coraz bardziej. Nie pomagały werbalne próby uspokojenia. Oddychał coraz szybciej, ręce mu drżały, a jego wpatrzony we mnie wzrok zmuszał do szybkiej analizy, czym ewentualnie w tej sali mogę się bronić (chłopak ułomkiem nie był). Warczał, piszczał, płakał... pokazywał zęby, ale ręki na mnie nie podniósł... Jakoś przetrwałem, choć wrażenia - bezcenne. Taki był mój pierwszy niespokojny. Potem bywało różnie...
 ***
Jakieś trzysta dyżurów później ;) dostaliśmy wezwanie do kolejnego niespokojnego. W karcie wyjazdowej dyspozytorka napisała: "Chory leczony psych., awantura domowa."
Druga w nocy, zima... Jedziemy, radyjko gra, na noszach równiutko ułożony kaftan - ogólnie wesoło. Jako, że na stacji był "nadstan" ratowników, pojechaliśmy we trzech (całe szczęście).
Mgła była taka, że kierowca nie wiedział, gdzie się kończy śnieg, a gdzie już jest mleko. Szukaliśmy adresu niemalże po omacku.  W końcu znaleźliśmy malutką wioskę, a w niej, pod lasem, chatkę (hmmm - no dobra - dom murowany, piętrowy). Tuż pod oknem, zobaczyłem leżącą kupę porozbijanej elektroniki "użytkowej". Czego tam nie było... Telewizor, DVD, głośniki, nawet jakiś amplituner mi przemknął przed oczami.
W domu cisza, spokojniutko... Aż dziwne.
- Może się pozabijali? - pomyślałem.
Wewnątrz szybko okazało się, że nie jest tak źle jak sądziłem. Było nawet całkiem dobrze. Czysto, nie widać śladów walki... sielanka.
W pokoju, na łóżkach siedziało dwóch braci. Obaj w wieku około 25 lat. Patrzyli na siebie w milczeniu... No prawie w milczeniu. Jeden spokojniutki, rączki równiutko na kolankach, pidżamka, kapcioszki na nogach... Drugi, podpierając ręką kiwającą się głowę, mruczał zawzięcie: "Kkuhhwa... kuhwa..."
Grzecznościowe "brywieczór" i zaczynamy wstępny wywiad z wulgarnym. Jak się czuje, co się dzieje..? Itp.
- Panowie... kkuuhwa... To nie ja się szszuję... To on... - zaleciało alkoholem...
Dobra, dobra... Nas, starych wyjadaczy chce oszukiwać? Nie damy się tak łatwo. I dalej gościa odpytywać...
- Panowie, ja piehdolę... Tto on... szszysięgamm...
Twardo nie dawaliśmy się oszukać, do momentu, gdy na scenę wkroczył ojciec obu chłopaków. Przytargał dokumenty, z których jasno wynikało, że faktycznie ten spokojny jest "niespokojny", a wulgarny jest po prostu na bani. Tatuś wyjaśnił, po czym rozwiał się, niczym mgła za oknem. Dziwne... dziwne...
- Kategohhycznie szsządam zabhhania go do wahhiatófff... kuhhhwa...
Po pięciu minutach sytuacja się nieco wyjaśniła. Było tak:
- pacjent leczył się na oddziale - fakt
- kilka lat temu - fakt
- wypisali go z zaleceniami - fakt
- mieszka z bratem w jednym pokoju - fakt
- brat wraca co noc do domu pijany... - niby fakt...
- ...i w środku nocy włącza cały sprzęt na full głośności... - trudno powiedzieć...
- no to panowie też by w końcu nie wytrzymali... - to fakt...
(pod nieobecność brata, wyniósł sprzęt pod dom i pach... pach... młotkiem)
- teraz pacjent jest spokojny, zorientowany, nie stanowi zagrożenia, nie wyraża chęci i zgody na jazdę do szpitala - fakt
- mamy problem - fakt.

- Paanowie, kuhhhwa, jak go nie weśśśmiecie to ja go kuhhwa zatłukę. Ccały szszęt mi rrrozjeeb... hick...
Wulgarny, zataczając się wyleciał z domu.
Co robić? Co robić..?
- Skoczę do karety, krzyknę przez radio. Może coś poradzą..? - powiedział "Jeden z nas" i poszedł...
Chwilę później zadzwonił mój telefon komórkowy.
- Halo...
- To ja... Przyjdźcie szybko do karetki, mam ważną sprawę - i dalej szeptem - dzwoń po gliny...
Było słuchać kolegi i dzwonić po wsparcie... ale nie... po co..?
Wybiegliśmy w nocne powietrze przed domem. Zaparkowany ambulans kiwał się na boki. Lewo - prawo, lewo - prawo... W przedziale medycznym stało kilku kolegów wulgarnego. Wszyscy podobni - jak krople wody - nawaleni, wulgarni i niespokojni. Trzymając za uchwyty, huśtali całą karetką coraz mocniej.
"Jeden z nas", biegając w kółko powtarzał przyjacielskie: "Panowie, panowie... spokojnie..."
Kilku kolejnych wulgarnych wyszło zza domu. Za plecami chowali jakieś niespodzianki. Tylko trzonki wystawały.
- Ttto jak będzie..? Weśśśmiecie wariatta..? Szszyy nie weśśmiecie? Bo sssie będziemy gnieffać...
"Trzeci z nas", z miną pokerzysty, wyciągnął z kurtki paczkę papierosów.
- Zapalimy? - częstował "niespokojnych-wulgarnych" - pogadamy... Wariat nie zając... kolegów z karetki zawołajcie... Dla wszystkich starczy.

***
Wracaliśmy do stacji bez "niespokojnego". Wulgarnych udało się namówić, aby poszli do najbliższej wioski na zabawę. Wcześniej jeszcze nam karetkę ze śniegu wypchnęli  :) 
Nigdy nie przypuszczałem, że paczka fajek i "odrobina" dyplomacji uratują mi tyłek przed laniem... Dobrze, że jechał z nami ten "Trzeci", bo ani ja, ani "Jeden z nas", tytoniowego świństwa do ust nie bierzemy... choć jak widać czasem warto.

----------------------------------------------
Żeby nie było, że zawsze jest tak różowo... Do dziś, gdzieś po firmie, wala się aluminiowa walizka ze śladem po łopacie... Sanitariusz przeżył.

4 komentarze:

anuszka pisze...

jak te pozory potrafią mylić ;) coś tak podejrzewałam, że ten spokojny jest jednak niespokojny ;)

Anonimowy pisze...

O kurczę o_O
Granatowi tylko by pogorszyli sprawę.
nika

cre(w)master pisze...

anuszka - w sumie on był najbardziej spokojny z nas wszystkich :)

nika Federalni przyjechali tam jakąś godzinę później. Znaleźli grupkę nawalonych tubylców - szukających we mgle drogi do drugiej wsi :)
Do rana żadna załoga tam nie pojechała więc spokój musiał zapanować w chatce pod lasem :)

Zadora pisze...

Lepszy taki młodzik piszczący, świszczący i rozpłakany, niż przywieziony przez niebieskich nagusieńki, w kajdankach, w stanie max. pobudzenia duży chłop, rozkuty w drzwiach i puszczony samopas na odział przez przerażonych niebieskich. Jak takiego złapać i za co przytrzymać. Zgroza. Wreszcie osaczony na końcu korytarza, ostrzeliwuje się doniczkami z kwietnika aż do wyczerpania amunicji. Biedny człowik. Jedyny plus całej akcji to to, że zostały tylko kwiaty w donicach zbyt dużych do rzucania. Zrobiło się bezpieczniej :)