wtorek, 25 grudnia 2012

Samobieżna choinka vol. 2

Poprzednia część tutaj

Z przerażeniem patrzyłem jak stal noża zagłębia się, rzeźbiąc w skórze szyi nieznaczną bruzdę.
- Nie ma krwi. Gdzie krew? - błyskawiczna myśl przeleciała przez moją głowę, by w ułamku sekundy znaleźć rozwiązanie.
Wykrzywiona w grymasie twarz szaleńca zmieniła wyraz. W jednej chwili złość ustąpiła miejsca błogiemu zadowoleniu.
- Wydygałeś się młody, co? - Urwiłapka przeciągał wyrazy, prezentując perwersyjny uśmiech. Wciąż patrząc na mnie, powoli odwrócił nóż, tym razem ostrą stroną do ciała.
Najwyraźniej mój początkowy przestrach wzbudził w nim chore uczucie przyjemności. Teraz napawał się nim jak spragniony wędrowiec wodą znalezioną na środku pustyni.
- Pierwszy raz tutaj? Za głupi na mnie jesteś. Musisz się jeszcze dużo uczyć. Wszyscy jesteście na mnie za głupi!!! - stopniowo podnosił głos, by po chwili wrzeszczeć na całe gardło.
- Cofnąć się, powiedziałem!!! Cofnąć gnoje!
Odruchowo wykonałem krok w tył i już wiedziałem, że przegrywam.
Błogość znów pojawiła się na twarzy Wojtusia.
- Dobrze gnojki! Bójcie się... Doskonale wiecie, że macie mnie ratować, bo jak sobie coś zrobię to pójdziecie do więzienia! A ja jeszcze powiem, że mnie namawialiście do samobójstwa. Sku.wysyny!
- Jak sobie coś zrobisz, to raczej już nic więcej nie powiesz... - za moimi plecami rozległ się spokojny głos kierowcy, który właśnie wszedł do pokoju - Wiesz, nie każdego samobójcę uda się uratować... - dokończył z bezczelnym wyrazem twarzy i bezceremonialnie zasiadł w fotelu, niecałe dwa metry od Urwiłapki.
- Spie.dalaj z mojego fotela sukinsynu!!! - zawył szaleniec - Nie będę z tobą gadał, ku.wa! Nawet się nie ogoliłeś. Do pracy chu.u jedziesz nieogolony?!? Ty gnoju, ty wszo jedna! Wynoś się z mojego fotela!!!
- Nie, dlaczego mam się wynosić? - odpowiadał niewzruszony kierowca - Przecież nie będę stał. Gdzieś muszę siedzieć, a resztę krzeseł zużyłeś na barykadę. Zaprosiłeś nas i panów policjantów do siebie, a to nieładnie trzymać gości na stojaka. Skoro już po nas zadzwoniłeś, to w czym możemy pomóc?
- Aaaaaaaa!!! Ku.wa, wypie.dalaj stąd szmato jedna! Nie będę cię słuchał! - po całej serii wykrzyczanych inwektyw, Wojtuś jednorącz schwycił stelaż przenośnej suszarki do odzieży i z całej siły cisnął nim w kierowcę.
- Oż ty w ząbek czesany! - kierowca wykonując unik, zmykał z fotela - No tak, to się nie będziemy bawić!
- Ha!!! - triumfował Urwiłapka - Wypie.dalać wszyscy! Zostaje tylko pan policjant, z nim mam do pogadania!

- Kuźwa, co robić? Co robić?? - przyglądając się latającym fragmentom suszarki, rozpaczliwie szukałem jakiegoś rozwiązania tej idiotycznej sytuacji. Czułem rozkładającą mnie niemoc. Przypominały mi się strzępy rozmów kolegów ze stacji:
- Jemu trzeba od wejścia pokazać, kto tu rządzi, bo inaczej będzie się wydurniał godzinami... - echo tych słów zabrzmiało w głowie. Postanowiłem trzymać się tej wersji, gdyż wszystkie inne, chwilowo były niedostępne dla mojej stępionej wyobraźni.
- Dobra, stanowczo z nim..! Ale co mam zrobić? Rzucić się? Jeszcze sobie wbije ten nóż... albo, co gorsza, we mnie. Poza tym, zanim przebrnę przez barykadę, ten szaleniec zdąży zrobić milion różnych rzeczy.
Popatrzyłem na młodego policjanta, ale on nadal stał jak zaczarowany. Kierowca wycofał się kilka kroków w stronę drzwi.
- A ty co?!!! Głuchy jesteś?! - Urwiłapka darł się w moją stronę, strzykając wściekłą śliną na pół pokoju. - Jak jesteś głuchy, to sobie posłuchaj!
Podkręcone na maksa radio ryknęło jakimś świątecznym hitem, a Wojtuś, samobieżna choinka, wrzeszczał coś niezrozumiałego tańcząc i machając nożem przy szyi.
- NO WYPIE.DALAJ!!! - dotarł do mnie wyrwany fragment mięsnej wypowiedzi. Poczułem jak zaczyna mną wstrząsać irytacja.
- Nigdzie stąd nie pójdę..! - odkrzyknąłem - I proszę ściszyć radio, bo nie będę się wydzierał!
- Ufff... - zasapał z wściekłości Wojtek. Na moment wyraźnie go zatkało, ale już po chwili złapał fragment oplatającego go kabla z choinkowymi lampkami i przytknął do niego nóż.
- Wypie.dalaj, bo zaraz wszyscy tu będą świecić!!! - wrzasnął i w gniewie wykopał w moją stronę drewniane krzesło.
Tym samym w barykadzie powstał spory wyłom.
- Wcześniej suszarka, teraz krzesło... Dziura w sam raz na dwóch. Tylko te kable... - pomyślałem, a głośno krzyknąłem:
- Nie chcesz gadać po jasności, to ja ci zaraz zrobię mroki średniowiecza!
Przechodząc obok policjanta mruknąłem:
- Szykuj latarkę... i pałę...
Po tych słowach wyszedłem na korytarz. Chwilę trwało zanim znalazłem skrzynkę instalacji elektrycznej. Z pokoju wciąż dolatywały straszne bluzgi i drwiący rechot.
Przez zaciśnięte ze złości zęby wycedziłem sam do siebie formułkę:
- W związku z realnym zagrożeniem dla zespołu i pacjenta, ogłaszam powszechne zaciemnienie aż do odwołania.
Wcisnąłem zapadkę bezpiecznika. Pstryk.
Ciemność zapadła w całym domu... i cisza błoga, przyjemnie szumiąca w uszach. Zgasły lampki, żarówki w żyrandolach, umilkło ryczące radio. Zamilkł też Wojtuś wyraźnie obezwładniony moim bezczelnym zamachem na jego elektryczny szantaż.
- No i po świątecznym klimacie... - powiedziałem wracając do ciemnego pokoju - A teraz przestań rżnąć głupa, oddaj nóż i wyłaź! Dość już się tu z tobą bawiliśmy. Nie mamy całej nocy!
W świetle policyjnej latarki widziałem wielce zaskoczoną, pryszczatą twarz. Wojtuś sapał, nerwowo poprawiając nóż przy szyi.
- No, powiedziałem coś. Koniec przedstawienia. Wyłaź.
- Ty gnoju... - ku mojemu zdziwieniu, zza barykady dobiegł płaczliwy, rozedrgany głos - Ty okropnie wielki gnoju... Nie świeć mi po czach! Oddaj mi prąd, natychmiast! Chcę radio i lampki!
Wojtuś jojczał jak małe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę.
- Albo to jest ten moment, albo jestem w strasznym błędzie... - pomyślałem i zrobiłem dwa kroki w stronę wyrwy w barykadzie.
- Nie podchodź! - Urwiłapka zaczął szybciej oddychać i odsunął się bliżej okna.
- Wojtek zrozum, koniec zabawy... - kolejny krok zmniejszył dystans - Oddaj to żelastwo i idziemy do karetki.
Jeszcze jeden powolny krok. Tuż obok pojawił się milczący kierowca, tymczasem ja mówiłem dalej:
- Przecież tego chcesz. Jechać do szpitala i zarabiać na żółte papiery. Prawda?
Ostatni krok i stop. Byliśmy już tak blisko, że czułem woń alkoholu bijącą z każdym oddechem szaleńca. Nagle dotarło do mnie, że jednym zamachem, ten gówniarz może sięgnąć któregoś z nas. Refleksy policyjnej latarki układały się połyskliwie na nożu, który teraz wydawał mi się wielki jak miecz dwuręczny Longinusa Podbipięty.
- Chyba trochę przegięliśmy... - nerwowo przełknąłem ślinę obserwując każde drgnięcie uzbrojonej ręki. W głowie kołatało tysiąc myśli
- Skoczyć..? Wyrwać mu ten nóż..? Zawiesić się na ręce..? A jak nie trafię..? Jak się nabiję na ostrze..? O ja głupi..! Co teraz?
Powoli wyciągnąłem przed siebie dłoń i najbardziej spokojnym tonem, jaki byłem w stanie z siebie wydać zapytałem:
- To jak? Idziesz z nami?
Cisza przerywana szybkim oddechem trwała pięć długich sekund. Nagle ciało Urwiłapki napięło się, a potem nastąpiło gwałtowne szarpnięcie.
- Uuuuuuaaaa KU.WAAAAAA!!! Ryknął na całe gardło i skoczył w stronę okna.
Instynkt samozachowawczy sprawił, że obaj z kierowcą prysnęliśmy w tył jak na sprężynach. Zanim się zorientowałem, że Wojtuś nas nie atakuje, a jedynie zrobił taktyczny odskok, ten był już przy otwartej okiennicy.
- Luuudzieeee!!! - darł się płaczliwie w mroźną noc - Ludzieee! Ratujcie, bo mnie morduuują!!! Pomooocy, bo chcą mnie zabić! Ludzieeee na pomooooc! Tatooo! Tatooo! Kocham cię!!! Tatooo, pogotowie mnie chce zabiiić!!!
Czułem jak krew mi ponownie napływa do ścierpniętych strachem rąk. Przed sekundą, oczami wyobraźni widziałem nóż sterczący spomiędzy własnych żeber. Złość się we mnie zakotłowała.
- Taaak... Drzyj się głośniej! Niech cię cała wieś usłyszy!! No dalej!!! - zachęcałem Wojtusia do wzmożonego wysiłku - Drzyj się ile masz sił! No jeszcze!!! Zmęczysz się, będziesz potem cicho w karetce!!! No drzyj mordę!!!
W pewnej chwili poczułem jak kierowca klepie mnie w ramię
- Daj spokój... - mruknął mi koło ucha. Dopiero teraz zorientowałem się, że w stresie krzyczę głośniej od Urwiłapki. Tymczasem on, zamilkł już i stał wtulony w kąt między oknem a ścianą.
- Wszystko mi zepsułeś... - szlochał żałośnie - Ty miałeś mnie ratować, a zepsułeś wszystko, głupi ku.asie... Ale ja tu coś dla ciebie mam...
Prawa ręka nadal trzymała nóż przy szyi, lewa zaś tajemniczo szurała wśród wysokich roślin doniczkowych. Policjant w dalszym ciągu omiatał latarką twarz szaleńca, pozostawiając resztę jego ciała w mroku.
I nagle, z tegoż mroku wyłonił się błyskawicznie rosnący cień. Zdążyłem tylko uchylić głowę, a już lądował na mnie fikus w metrowej donicy. Poczułem jak impet uderzenia odrzuca mnie do tyłu.
Bums i cisza...
Podwójne mrugnięcie powiek. Tyle trwało bym otrząsnął się z resztek donicy i ziemi. Skoczyłem na równe nogi. Koszmarny Wojtuś stał tuż obok, trzymając nóż skierowany ostrzem w moją stronę.
Cisza... Kolejne mrugnięcie powiek...
- Dobra, już dobra... pójdę do karetki... - wystękał grzecznie i położył nóż na stole.
Tak po prostu, jakby nic przed chwilą nie zaszło. Jak dziecko znudzone zabawą. Koniec gry i idę do domu...
- Chcę tylko najpierw się spakować i wysikać, a potem możemy jechać...
Poczułem, jak puszczają mi nerwy, a nogi miękną w kolanach.
- Żadnego sikania, ani ku.wa pakowania! - warknąłem odsuwając drżącą ręką nóż na bezpieczną odległość - Panowie, macie kajdanki? Skujcie go i koniec pyskówki!

O jakże się myliłem myśląc o końcu tej przygody.
 - Kajdanki?! A ja chcę sikać! - powiedział Wojtuś z groźnym naciskiem i w tej sekundzie poczułem jak całkiem mocny kopniak układa się na moim udzie. Zaraz po nim drugi. Niestety ten ulokował się centralnie między udami... z przodu. W blasku latarki zdążyłem zobaczyć policjanta w zgrabnym locie, z uniesioną do ataku pałą, a potem wszystko przygasło i mrok stał się jeszcze bardziej mroczny.
- Ku.wa chcę szczaaaać! - leżący na mnie Wojtuś wrzeszczał i wił się jak piskorz.
- Szczaj w gacie! - sapał policjant przygniatając agresora własnym ciałem.
- Dokładnie... w gacie! - wtórował mu drugi gliniarz lądując na samej górze tej kanapki.
- Tlenu... - chciałem zawołać z dołu, ale mnie kompletnie przydusiło.
- To ja może skoczę po kaftan? - sapnął kierowca i już go nie było.

Kotłowaliśmy się na podłodze, od ściany do ściany. Z plątaniny rąk i nóg, co rusz dobiegały odgłosy walki.
- Pan... dzielnicowy... zawsze mi..! auuaaa ku.wa..! zawsze mi... pozwalał... się spakować!!! - dyszał Urwiłapka i trzymając oburącz moją nogę, udowadniał, że swoje nazwisko nosi nie od parady. Chwilę później zamilkł, gdyż jego paszcza zajęta była zagryzaniem kończyny, któregoś z policjantów.
- Aaaaaa ku.waaaaa!!! - wrzasnął właściciel kończyny i ze wszystkich sił próbował uwolnić się z uścisku straszliwych szczęk. Szarpał przy tym tak mocno, że cała splątana czwórka potoczyła się wartko po podłodze, by podróż zakończyć malowniczym grzmotnięciem o szafę.
Jakaś drewniana skrzynka spadła z szafy, waląc drugiego z policjantów w głowę.
Bęęę... Rozległ się jęk sprężyn i mógłbym przysiąc, że usłyszałem wyraźne, mechaniczne "ku-ku".
Wojtuś rozluźnił zgryz i w dalszym ciągu szarpiąc moją nogę, sapał głośno.
- O wy... ch.je niemyte..! To był... zegar po dziadku!!!
Wreszcie wśród jęków i stękań zabrzmiał charakterystyczny zgrzyt zapinanych kajdan.
- Mamy go!!! - wrzasnął tyleż szczęśliwy, co zamroczony glina i odtańczył zwycięską lambadę na pobojowisku.

* * *
Podróż do szpitala zdawała się nie mieć końca. Urwiłapka leżał na noszach, w pozycji "foki na brzuchu". Zapięte z tyłu kajdany i komplet pasów na noszach znacznie lepiej się sprawdziły niż lichy kaftan bezpieczeństwa, który zazwyczaj działa jedynie na pobudzone staruszki po trzech kawach i to wyłącznie jako efekt placebo.
Zatem spakowany niczym baleron Wojtuś zbliżał się nieuchronnie ku szpitalnemu przeznaczeniu, wyrzucając z siebie nieskończone potoki bluzgów, tak strasznych, że nawet ja czułem zażenowanie.
Eskortujący nas policjant był nieustannie czerwony jak burak i trudno mi było dociec, czy kolor jego twarzy jest efektem Wojtusiowych dewiacji wokalnych, czy skutkiem zakrzywienia czasu, w postaci dziadkowego zegara lądującego na bani.
Kilometry uciekały spod kół karetki. Ja wypełniałem papiery, policjant się czerwienił, a Hannibal Lecter powiatowych "niespokojnych" bryzgał jadem nienawiści, dosłownie i w przenośni. Uspokoił się dopiero przed obliczem lekarza psychiatry.
"Dobry wieczór, proszę, dziękuję... bułkę przez bibułkę". Normalnie nie ten człowiek. Ludzie mówią, że mamy kiepski system ochrony zdrowia, a tu proszę... Jeszcze go nawet nie zbadali, a on zdrowiutki.

- Myślę, że panowie ratownicy nie będą nam już potrzebni..? - powiedział psychiatra patrząc badawczo na Urwiłapkę po reinkarnacji. - Chyba mi pan nie zrobi krzywdy?
- Ależ skąd, doktorze. Gdzieżbym śmiał...
- Wobec tego dziękujemy panowie.
- Tak, dziękujemy... - powiedział (już nie) szalony Wojtuś i spojrzał na mnie dłuższą chwilę.
- A ciebie znajdę, jak stąd wyjdę, za dwa tygodnie... i wtedy specjalnie podziękuję. Wesołych świąt... - dodał, a w jego oczach znów zamigotało czyste, chłodno wykalkulowane zło.

6 komentarzy:

Anek pisze...

Wszystkiego najlepszego ! Spokoju ducha, stalowych nerwów, zdrowia, zadowolenia i sukcesów zawodowych, byś każdy dyżur, drogi Autorze, kończył z poczuciem satysfakcji :)))

Anonimowy pisze...

Strach się bać, co to Urwiłapka wymyśli :)
ruda_

Anonimowy pisze...

A tam wesołych. Spokojnych życzę, to może znowu się coś wykluje :)

Pomysłowa pisze...

Crew, nasz Ty bohaterze:) Podpadłeś chyba z lekka choinkowej popierdółce. Ale ja tam bym się cieszyła, że miałeś do czynienia z wersją świąteczną,a nie, dajmy na to, Sylwestrową... Tak czy tak, będzie dobrze:)

Anonimowy pisze...

No Crew... Po 4 dniach nierównej walki wygrałem z Twoimi historiami... Jednak nie obyło się bez ofiar:) Zamiast tradycyjnie przytyc w święta schudlem dobrych kilka kilogramów, kobieta się przestała odzywać:) (nad czym zbytnio nie ubolewam) , a i włosów na głowie mniej:)(przez to napięcie które potrafisz wywołać)... Powiem też że nigdy tyle nie czytałem i z niecierpliwością czekam na więcej... Pozdrowionka.. Yellow

Anonimowy pisze...

A ja mam pytanie.
Skoro taki Wojtuś jest nie tyle szalony, co się zgrywa, czy nie można go zamiast w psychiatryku zamknąć za innymi kratkami, czyli w więzieniu?
W końcu czynna napaść na ludzi, obraza policjantów....
Ni