niedziela, 3 sierpnia 2014

Polityczne Bla-Bla-Bla

O tym, co się teraz dzieje na Ukrainie wiemy wszyscy, a przynajmniej tak nam się wydaje... Zdecydowanie bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że o tym, co się teraz naprawdę dzieje na Ukrainie, wie niewielu. Ja się do tej grupy nie zaliczam - i to chyba dobrze.
Żyjemy sobie w tle, zanurzeni w kontekście zdarzeń i chcąc nie chcąc, o tych zdarzeniach czytamy, słuchamy, rozmawiamy.
Mój blog (jak wszystkim Czytelnikom wiadomo) żadną miarą polityczny nie jest, nie mam więc ambicji, kompetencji ani ochoty na publiczną analizę międzynarodowej sytuacji oraz wyrażanie własnych opinii w dyskusji, która i tak rozbrzmiewa już wszędzie. Chociaż, wróć... Jest dziś przynajmniej jedno takie miejsce, w którym głośno nie zabrzmi nawet pół zdania zawierającego słowa: "Krym", "Putin", "Separatyści", "BUK" itp. Właśnie tu siedzę.
Przyjemny spokój może nieco dziwić w samym centrum dużego, polskiego miasta. Mimo upału doskwierającego na zewnątrz, w budynku z przedwojennymi tradycjami panuje lekki chłodek. Weekendowa sielanka. Aż chciałoby się przyciąć błogiego "komara" na wygodnym krzesełku, ale docierający do uszu, spokojny, wyważony głos, niesie w sobie coś, co zmusza mój mózg do stałej koncentracji i wzmożonej czujności.
Melodyjnym, rosyjskim językiem, głos przekazuje informacje o zawiłościach równowagi kwasowo-zasadowej, o rozpoznaniu i leczeniu ostrych zespołów wieńcowych, o algorytmach resuscytacji i wielu innych rzeczach, które medyków interesować powinny. Jeszcze jeden "szczegół" kursowej sali nie pozwala spokojnie przymknąć powiek.
Oto przede mną, po prawej stronie, siedzi grupa słuchaczy z Rosji. Krzesła po lewej również zajęli lekarze i studenci, ale... z Ukrainy. Panuje pełen profesjonalizm, wszyscy z uwagą wsłuchują się w treść wykładu, lecz patrząc z ostatniego rzędu na całość obrazka, wyczuwam w powietrzu delikatne, lekko napięte "coś".
Obie strony wpatrują się w stojącego na środku instruktora... i ani centymetr dalej. Żadna rosyjska głowa nie drgnie w mocniejszym obrocie w lewo. Żadne ukraińskie oko nie zerknie głębiej na prawo. Kursanci obu grup siedzą, jakby połknęli polskie, solidne kije od szczotek. Ale "sztywka"...

Wykłady mijają w atmosferze niewidzialnej bariery rozciągniętej przez środek sali. Zaraz idziemy na ćwiczenia, może tu będzie trochę luźniej..?
Nie jest.
Ukraińcy nie chcą mówić po rosyjsku. Ostentacyjnie dają do zrozumienia, że mają problemy z translacją języka swoich wschodnich sąsiadów. Ostatecznie grupy ćwiczeniowe dzielą się wg narodowości.
Rosjanie jakby bardziej wycofani, poważni, skupieni, rzadko się uśmiechają, za to częściej swoje medyczne dylematy rozwiązują mówiąc pewnym głosem: "Bo u nas (w Rosji) to jest inaczej."
Ukraińcy zadają duuużo pytań. Nie wiem dlaczego, ale z większością ich grupy nie mogę złapać kontaktu wzrokowego. Ilekroć zwracam się bezpośrednio do któregoś z nich, uciekają spojrzeniami. W najlepszym razie patrzą na swojego tłumacza. Wstydzą się czegoś..? Nieee - to ja chyba jestem przewrażliwiony.
Obie grupy pracują jak potrafią najlepiej. Jedni mierzą "tysk" (ciśnienie), drudzy "udowlienije" (też ciśnienie). Niby robią to samo, niby mają tych samych pacjentów, niby nam wszystkim na kursie chodzi o to samo, ale... Jest dziwnie.

Wreszcie obiad. Na każdym kursie, to okazja do integracji, wymiany kilku zdań na temat wrażeń, opinii... a tu lipa.
Rosjanie szybko biorą zestawy obiadowe i znikają w jednej z kursowych sal. Żeby nie było wątpliwości, ktoś zamyka za sobą drzwi. Ukraina spożywa posiłek we względnej ciszy. Dziwnie to wszystko wygląda. Nawet kawowo-ciastkowy stolik, zawsze tętniący towarzyskim życiem, dzisiaj świeci pustkami. Ktoś przemknie, by błyskawicznie zalać kawę lub zrobić "czaj" i tylko instruktorzy oraz polska obsługa, trochę demonstracyjnie wsuwają pyszne, soczyste jabłka aż im się uszy trzęsą.

Po obiedzie kolejne zajęcia.
- Już ja ich rozruszam i wyluzuję! W końcu mam być instruktorem POZYTYWNYM!
Przygotowałem się do scenariusza, w którym młody pacjent przesadził z substancjami narkotyzującymi. Zgromadziłem odpowiedni repertuar pieśni. Miało być zawodzenie o tym jak "Rozkwitały jabłonie i grusze..." i "Biełyje rozy..."
- Jak pobudzony, to pobudzony!
Nawet rosyjski wierszyk z podstawówki sobie przypomniałem, żeby było trochę "beki" i luzu na zajęciach.
Niestety. Nie zdążyłem zaśpiewać nawet pół zwrotki, a już silne ręce rosyjskiego zespołu schwyciły manekina, któremu użyczałem głosu i animacji. Po trzech sekundach oporu, wrypali mu (mi) dwadzieścia miligramów Relanium w żyłę. Po takiej dawce, nie zostało mi już nic, jak tylko zachrapać i na chwilę przestać oddychać (tak, żeby się nie nudzili).
Jakbyście kiedyś odwiedzali szpital w "tamtych" rejonach, radzę, lepiej sobie nie żartować ;)

I tak płynął nam kursowy dzień, w atmosferze wzajemnej dziwności.
Aż w końcu nastał czas egzaminów.
Najpierw test teoretyczny. Tu żadnych zdziwień - Ukraina, sala nr 1, Rosja, sala nr 2. Nawet zaproponowałem niezobowiązująco, żeby ich posadzić w jednej sali, naprzemiennie. Nie trzeba by było nikogo pilnować. Jeden drugiemu nie da "odgapić". Niestety mój pomysł nie uzyskał akceptacji u Dyrektora kursu. Jako niepoprawny racjonalizator, zostałem zagoniony do przygotowania egzaminów praktycznych.
Ruszyliśmy z symulacjami. Jeden kursant, drugi... Jakaś poprawka, komuś nie poszło, ktoś się spocił...
W pewnej chwili, wyszedłem na korytarz, by poprosić następną osobę. I wtedy do moich uszu dotarł, ten dobrze znany, "cichy gwar" przed salami egzaminacyjnymi. W obcym języku trudno było uchwycić konkretne wypowiedzi, ale przecież, podczas egzaminów, zawsze jest tak samo: "Jak ci poszło?", "Co było?", "Uważaj na tego w okularkach, strasznie się czepia." I tak dalej i dalej...
Patrzę w lewo. Dwie Ukrainki z wypiekami na twarzy słuchają Rosjanki, która z czerwonymi od emocji uszami opowiada o swoim scenariuszu. Patrzę w prawo. Rosjanin instruuje Ukraińca, jak ten ma leczyć przypadek egzaminacyjny. Gdzieś dalej ktoś kogoś pociesza, że za drugim razem pójdzie lepiej. I nagle wszyscy się rozumieją. Niektórzy nawet rozejm zagryzają jabłkiem. Normalnie, pełen MIR! Uurrrraaaa!!!

Jednak nic lepiej nie jednoczy, jak wspólny "wróg" ;)


------------------------
Autor niniejszego tekstu nie jest zainteresowany polemiką o charakterze politycznej agitacji którejkolwiek ze stron i bardzo prosi wszystkich "agitatorów", "bojowników o wolność" i innych "nawiedzonych" o zamieszczanie swoich wypowiedzi w stosownym miejscu, np. na forum Onetu :)