czwartek, 7 lutego 2013

Krótki post o zabijaniu.

Noc nie chciała się skończyć. Ciemność wciąż otaczała miasto, gdy bardzo wczesnym rankiem wyjeżdżałem na kolejny dyżur. Na domiar złego, zima przypomniała sobie o swoich sezonowych obowiązkach i sypnęła obficie wielkimi płatami śniegu.
- Ale syf... - pomyślałem, patrząc na biało-szarą breję ledwie mieloną przez ciężko zapracowane na przedniej szybie wycieraczki.
- Żółwia jazda. W tym tempie może dotrę do stacji na styk... - nie zdążyłem dokończyć myśli.
Bardziej instynktownie, niż w oparciu o jakikolwiek świadomy bodziec, szarpnąłem kierownicą w prawo. Po lewej stronie auta, tuż obok mnie, coś się zakotłowało. Duża bryła srebrnego cienia przemknęła po lusterku, a pół sekundy później zobaczyłem światła samochodu tańczącego przed moją maską. Białe, czerwone, białe, czerwone, białe... Auto przestało się kręcić i stanęło w poprzek jezdni. Wszystko zamarło jakby zamrożone i tylko płatki śniegu zasypywały obraz rozmazywany dodatkowo smugą z wycieraczek.
Dopiero po chwili poczułem, że wciąż, z całej siły depczę pedał hamulca. Zwolniłem nacisk i włączyłem światła awaryjne z zamiarem podejścia do kierowcy, który o włos uniknął katastrofy.
Kiedy otwierałem drzwi, stojące przede mną auto ożyło nagle i z rykiem silnika skoczyło jak koń dźgnięty ostrogą.
- No cóż... Widać wszystko w normie. - Pomyślałem o kierowcy i jego szerokich normach zachowań na drodze. Tymczasem srebrny Ford, wstrzymywany ręcznym hamulcem wykonał pełny obrót i ruszył przed siebie, sypiąc mi w szyby zmrożoną kaszą z drogi. W błysku reflektorów zdążyłem tylko zobaczyć tylny zderzak i sporą naklejkę: "No Fear!"
Litery układały się w komunikat, jakby szydząc z moich obaw i poprzedniego przestrachu. Niema kpina nie trwała zbyt długo. Kilkanaście sekund później Ford zniknął w nocnej perspektywie drogi i kurtyny śniegu.

* * *
- Zespół "S" do wyjazdu - informował beznamiętny głos dyspozytorki.
- Wypadek na drodze krajowej, strażacy proszą o pomoc.
Pojechaliśmy.
W szarym świetle dnia, podmiejski świat wyglądał zupełnie inaczej niż kilka godzin wcześniej. Śnieg przestał padać. Biel przysypanych pól przecinała ciemna wstęga mokrej drogi, na której wyraźną plamą jaskrawiły się niebieskie błyski strażackich wozów. Tuż za nimi asfalt pokryty był całunem drobnych szczątków pojazdu, którego marki nie sposób było rozpoznać. Z daleka wyglądało to jakby ktoś czarny gorset szczodrze obsypał kryształkami swarovskiego. Błyskotki spływały po ciemnym podłożu drogi docierając aż do czerwonej plamy wsiąkającej w śnieg.
- Panie doktorze, tylko formalnie trzeba nam stwierdzić... - dowódca strażaków bezradnie rozłożył ręce i urwał zdanie wpół wypowiedziane. Bo i kończyć nie było po co.
Doktor poszedł poznać myśli kierowcy, rozbryzgane na brudnym śniegu, a moją uwagę przykuł jeden z większych kawałków jakie pozostały po niedawnym cudzie motoryzacji.
Nieznacznie ruszony butem plastik odkrył swoją tajemnicę.  
"No fe..." - tyle zostało z porannej kpiny.
- Znów się spotykamy... - pomyślałem zakrywając podeszwą fragment zderzaka - No fear, no brain, no life...



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ciekawe czemu ten kawałek nie ma komentarzy ???
Zycie kołem się toczy....
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka ........
Szamanka