poniedziałek, 16 marca 2015

Oblicza szaleństwa cz.1

...szalony Wojtuś spojrzał na mnie dłuższą chwilę.
- A ciebie znajdę, jak stąd wyjdę, za dwa tygodnie... i wtedy specjalnie podziękuję. Wesołych świąt... - dodał, a w jego oczach znów zamigotało czyste, chłodno wykalkulowane zło.

* * *
Tamta historia wydarzyła się na tyle dawno, że zdążyłem już zapomnieć... O samobieżnej choince, latających donicach i o nożu tuż przy własnej klatce piersiowej. Musiało minąć ponad dwa lata, aby dopadła mnie klątwa szalonego Urwiłapki. Zgodnie z obietnicą znalazł mnie i specjalnie "podziękował", ale opowieść o tym będzie tylko przygrywką do innego szaleństwa, które odbywa się w "majestacie prawa", dosłownie i w przenośni.

* * *
- Proszę otworzyć! - pukałem energicznie w zaryglowane od środka drzwi łazienki.
- Nie otworzę i spie.dalaj! - piskliwy głos Urwiłapki wywoływał dreszcz i jeżył włos na moich przedramionach, niczym dźwięk noża skrzypiącego po stalowej patelni.
- OK! To my spie.dalamy, a policja zaraz wyważy drzwi i pojedziesz na wytrzeźwiałę! - odpowiedziałem twardo, zgodnie z "nieoficjalnym protokołem traktowania szalonego Wojtka". Dałbym wszystko, aby tak właśnie potoczył się ten scenariusz. Niestety, zaraz po przyjeździe policjantów, Urwiłapka grzecznie opuścił łazienkę i nie obdarzając nikogo ani jednym spojrzeniem, ostentacyjnie udał się prosto do karetki.
- Będziesz świrował? - zapytałem, widząc jak podejrzanie spokojnie sadowi się na noszach.
- A skąd! Będę grzeczny. - zapewnił z mocą.
- A w łapę co zrobiłeś?
Moje pytanie było czysto retoryczne, gdyż podłużne, niezbyt głębokie cięcie na grzbietowej części nadgarstka, mogło mieć tylko jedno źródło pochodzenia. Nóż.
Wojtuś popatrzył na mnie z bezczelną miną i lekki uśmieszek przeleciał przez jego pryszczatą, zaczerwienioną od alkoholu twarz.
- A chleb kroiłem i mi nóż odskoczył...
- Tiaaa... Jak nie umiesz się posługiwać nożem, to może lepiej kupuj chleb krojony?
- Bardzo dobrze posługuję się nożem. Zapomniałeś już?
Bez dalszych komentarzy, razem z kolegą opatrzyliśmy "przypadkową" ranę i zapięliśmy Urwiłapkę we wszystkie możliwe pasy i klamry na noszach.
- To my nie będziemy już potrzebni? - pytał policjant, ziewając ukradkiem.
- Pojedziesz grzecznie? - upewniałem się, kierując na Wojtka groźne spojrzenie.
- Pojadę...

Ruszyliśmy w stronę szpitala. Radiowóz chwilę jechał za nami, by po kilkuset metrach skręcić w stronę posterunku. Dokładnie w tym momencie, w Urwiłapkę wstąpiło stado szatanów.
- Zimno mi do ku.wy nędzy! Słyszysz?! Przykryj mnie ku.asie!
W karetce cały czas działało ogrzewanie, mimo to, wyciągnąłem z szafki polarowy koc w jednorazowej poszewce i podałem pacjentowi.
- Nie ten! Ku.wa! Tego nie chcę! Chcę taki srebrno-złoty!!
Koc wylądował na mokrej podłodze przedziału medycznego, a Wojtuś, z typową dla niego "gracją", domagał się przykrycia jednorazową folią termiczną.
Patrząc jak polarowy materiał nasiąka brudem i wodą, czułem, że na szyi wybiło mi "gulę" ze złości.
- Nie chcesz tego, to będziesz jechał bez koca. To jest karetka, a nie koncert życzeń!
- Tak?!? To ja wysiadam! Zobaczysz sku.wysynu, pójdziesz za mnie do więzienia! Ty...
Z ust szalonego Wojtka ściekał wartki potok "płynnego mięsa". Szarpał przy tym nieznacznie nogami, ale musiał być wcześniej przygotowany do całej akcji, gdyż w ułamku sekundy oswobodził się z pasów bezpieczeństwa i doskoczył do tylnych drzwi. Nie zrobiło to na mnie szczególnego wrażenia. Wiedziałem, że w czasie jazdy drzwi przedziału medycznego blokują się i nie można ich otworzyć od środka. Patent w sam raz na takich oszołomów, jak Wojtuś.
Urwiłapka wściekle szarpał się z klamką, tymczasem ja rzuciłem w okienko kierowcy, aby trochę zwolnił, ale broń Boże nie stawał.
- Uspokój się człowieku i natychmiast wracaj na nosze! - wrzasnąłem, bacznie lustrując zachowania furiata.
- Ku.wa twoja mać!!! Masz mnie przykryć je.anym, srebrnym kocem, inaczej zdemoluję ci karetkę i będziesz płacił! Nic mi nie zrobisz! Ja mam papiery, a ty sukinsynu będziesz płacił, bo za mnie odpowiadasz!!!
Tym razem ja odpinałem się z pasa bezpieczeństwa. Wojtuś na tyłach przedziału medycznego, rozpoczął już demolkę, waląc pięściami w automatycznie zatrzaskiwane szafki. Drzwiczki z niebieskiego pleksiglasu poddawały się uderzeniom i na podłogę zaczęła spadać zawartość kolejnych schowków.
Poderwałem się z fotela, nadal krzykiem ostrzegając Urwiłapkę przed nadciągającymi konsekwencjami, ale ten już nie słuchał. Wpadł w istny szał. Miotał się przy tylnych drzwiach, bijąc rękami i własną głową po wszystkim, czego dosięgnął. Kiedy złapał wypadające z szafki łyżki laryngoskopu i ruszył na mnie z wrzaskiem, miarka się przebrała.
Dopadłem do niego jednym susem i w ułamku sekundy obaliłem na nosze. Niestety upadł na plecy, co natychmiast skazało moją dalszą walkę na porażkę.
Nie jest łatwo utrzymać walczącego pacjenta, nie robiąc mu krzywdy. Zwłaszcza, gdy ten nie wykazuje podobnej troski i z całego serca chciałby cię teraz zabić. Przygnieciony moim ciężarem, Wojtuś wił się jak piskorz. Charczał, pluł prosto w twarz i starał się ugryźć. Natychmiast przypomniałem sobie poprzednie starcia z Urwiłapką, kiedy to ja i dwóch policjantów, nie mogliśmy utrzymać go w jednym miejscu podłogi.
- Chudy, ale byk... - pomyślałem, przyciskając jego nadgarstki do noszy.
Przesunięty w trakcie walki opatrunek, odsłonił krwawiącą ranę i moja zaciśnięta dłoń ślizgała się w czerwonej cieczy urwiłapkowego pochodzenia. Sapiąc z wysiłku, spojrzałem na swój służbowy polar umazany we krwi. Ściany karetki też wyglądały jakby ktoś zarzynał niezbyt dorodnego prosiaczka. Zauważyłem, że moja prawa rękawiczka jest rozdarta i przed oczami zamigotał "komplet badań".
Ta chwila nieuwagi wystarczyła. Wojtuś, czując słabnący uścisk, wyrwał ręce z niewoli i spuścił na mnie istny ostrzał artyleryjski. Ręce, nogi, głowa... wszystko szło w ruch. Młócił, niczym cepami, a wrzeszczał przy tym tyle, że chyba słyszeli go ze trzydzieści kilometrów dalej.
Zarobiwszy kolanem w "pomidory", uznałem, że nadszedł czas, aby wycofać się na z góry ustalone pozycje i wezwać wsparcie. Nim kierowca zatrzymał karetkę i wpadł do przedziału, Urwiłapka siedział już grzecznie na noszach i stękając udawanym cierpieniem, poprawiał zsunięty opatrunek.
Szofer popatrzył z przerażeniem na mój zakrwawiony polar, na umazane czerwonymi śladami ściany ambulansu i wybełkotał:
- O ku.wa... Żyjesz?!
- Wezwij policję... - odpowiedziałem, szacując możliwość wniknięcia "wariackiej krwi" w mój organizm.

Dalszą drogę odbyliśmy w asyście policjanta. Tego samego, który pytał, czy już nie będą potrzebni.
Moja wina. Miałem wystarczająco dużo czasu i doświadczeń nie tylko własnych, aby przekonać się, że do Urwiłapki policja ZAWSZE jest potrzebna.
Karetka sunęła w stronę miasteczka, ja pryskałem się substancją zabijającą wszelkie wegetatywne formy życia na mojej skórze. Myślałem przy tym o potrzebie wynalezienia takiego sprayu na idiotów. Naprawdę świat byłby piękniejszy... i więcej przestrzeni do życia.

W tym miejscu muszę na moment przerwać opowieść i sprostować. Nie mam nic do ludzi autentycznie chorych, mających urojenia, cierpiących w trudny do określenia przez nas sposób, jednakże Wojtuś do tej grupy się nie zalicza. To klasyczny cwaniak, który wyłącznie po spożyciu alkoholu, dostaje "małpiego rozumu" i w porywach agresji, wymusza na wszystkich reakcje, dające mu wiele satysfakcji. On się tym "karmi", wręcz napawa i co ważne, robi to w pełni świadomie. Że też nie ma na niego mocnych... Naprawdę nic się nie da zrobić, czy po prostu nikomu się nie chce?

O tym też myślałem, tłukąc się w nocy, karetką przez pół powiatu. Grzebiąc w kieszeni służbowych spodni, z przykrością stwierdziłem, że mój całkowicie prywatny i nietani (choć "szklany") telefon, w trakcie szamotaniny, rozleciał się na kawałki.
Tymczasem Urwiłapka, przykuty kajdankami, bluzgał jadem, to na mnie, to znów na policjanta. Nie chce mi się nawet cytować całości jego expose. Zresztą nie sposób powtórzyć wszystkich inwektyw i pomysłów na groźby kierowane pod moim adresem.
- Byle go oddać na izbie, wrócić do stacji i mieć spokój... 
Patrzyłem z lekkim zdziwieniem na policjanta, który siedział dziwnie potulny i ani jednym mrugnięciem nie reagował na obelgi.
- Boi się czegoś, czy taka "siedząca siła spokoju"?
Ja też byłem skłonny machnąć ręką na moje siniaki, obolałe klejnoty i zniszczone mienie, nawet na krew, którą miałem na sobie... Byłem skłonny do chwili, gdy z ust Urwiłapki padły kierowane do mnie, spokojne słowa:
- Znajdę cię... i znajdę twoją rodzinę. Wiem, gdzie mieszkają... Przyjdę i wszystkich pozabijam... Obiecuję ci to!

To bardzo dobrze, że policjant z nami jechał. W przeciwnym razie, nie wiem, czy szalony Wojtuś miałby jeszcze okazję spełnić swoje groźby. Pierwszy raz w życiu miałem ochotę unicestwić kogoś gołymi rękami.
Wciągałem powietrze głęboko w płuca i w myślach, raz za razem, powtarzałem sobie, że strasznie potrzebuję urlopu. Wiedziałem już, że nie mogę sprawy tak zostawić.
- Przecież każda nasza interwencja, każda awantura z Urwiłapką, która rozmywa się i cichnie pod drzwiami psychiatryka, tylko wzmaga jego apetyt. On się umacnia w przekonaniu, że jest nietykalny, że KAŻDE jego zachowanie ujdzie mu płazem ze względu na psychiatryczną przeszłość. Zniszczone karetki i izba przyjęć, pobici, opluci, znieważeni pracownicy, godziny tkwienia pod posesją, gonitwy po polach, lasach i ulicach... Dlaczego wszyscy tolerujemy ten stan? Ratownicy, policjanci, lekarze i pielęgniarki na izbie, lekarze w szpitalu psychiatrycznym... Wszyscy chorujemy na "Wdupiemamtyzm"? Dość tego!!! Złożę na gnoja doniesienie i pójdę do sądu, żebym miał tam tkwić miesiącami..! - powtarzałem w myślach, stając rankiem przed drzwiami powiatowej komendy policji.
Nie wiedziałem, że za chwilę będzie mi dane oglądać zupełnie inne "oblicze szaleństwa".


Ciąg dalszy nastąpi.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Czekam na więcej Crew

Anonimowy pisze...

Aha, zdaje się, że najlepiej byłoby, gdyby całkowicie przypadkowo nadział się na jakieś ostre narzędzie. To przecież w napadzie szału w miejscu pełnym sprzętu jest przecież możliwe?
nika

filipides pisze...

Crew tak go raz profilaktycznie defibrylatorem, bo miał migotanie ;)

cre(w)master pisze...

Ja nie wiem, co Wy mi tu proponujecie..? Bo jeszcze posłucham... ;)