piątek, 23 grudnia 2011

Zbiorowe szaleństwo

Zbiorowe szaleństwo, czyli bardzo długa historia o tym na co idą nasze (podatników) pieniążki.
Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń są całkowicie *przypadkowe*.

Trwał grudniowy, chłodny wieczór. Po małej wiosce na końcu świata hulał zimny wiatr.
- Jasna cholera!!! - Józek Oprych cisnął puszkę po ostatnim piwie prosto w ciemne i milczące okno telewizora. Poprzez opary alkoholu, do jego płaskiej mózgownicy, przedzierały się niewesołe myśli.
Trzydzieści pięć lat na karku. Ani żony, ani dzieci... Zimna, waląca się rudera zamiast domu. Bez wody i toalety. Nawet prąd ciągnął po kablu od starego ojca z chałupy obok. I na domiar złego za dwa dni musi wrócić do więzienia, odsiedzieć resztę wyroku.
- A teraz mi jeszcze staruch prund odciął! - chwiejnym krokiem podszedł do tv i z całej siły wyrżnął pięścią w obudowę.
- Ubiję dziada!!! - ryknął i w swetrze oraz filcowych kapciach wypadł na podwórze.
* * *
Dochodziła godzina dziewiętnasta. Dwadzieścia kilometrów od wioski na końcu świata, w małym miasteczku powiatowym toczyło się normalne życie. W komendzie policji aspirant Wołek zamykał właśnie szafkę i poprawiał czarny mundur prewencji. Nieopodal w szpitalnej izbie przyjęć lekarka Choina nerwowym ruchem dłoni próbowała wygładzić pomięty brzeg dyżurnego fartucha. Jeszcze dalej, w stacji pogotowia, ratownik medyczny Crewmaster przewalał graty w karetce, szykując się do przejęcia nocnego dyżuru. I tylko dyspozytorka Janina Grab-Jeden, ze stoickim spokojem sączyła kawę i zasłoniwszy cały pulpit kobiecym czasopismem, podgryzała kolacyjną bułę, krusząc przy tym niemiłosiernie wprost na uśmiechniętą twarz Kasi Cichopek.
Sielanka.
* * *
- Ubiję jak psa!! - wrzeszczał pijany Józek waląc w drzwi ojcowej chałupy. - Otwieraj dziadu! (hick...) I prund puscaj po sznurze!!!
- Nie otworzę... - usłyszał dobiegający zza drzwi głos ojca - ...i prundu tyż nie łoddam. Idź precz dioble jeden!
-Taaak?! No to żeby se tata wiedzieli, (hick), że ja do karcera nie wrócę. Pierwej się na powrozie (hick) powieszę, a do więzienia nie pódem.
- A idź i się wieszaj, pijaku jeden! WON!
Płaczliwe "Olaboooga" zza drzwi świadczyło o pełnej rezygnacji ze szturmu na chałupę. Syn marnotrawny przerwał oblężenie.
- No... - warknął senior Oprych i już miał powrócić do "elektrycznej" herbaty, gdy naraz opadły go chmary wątpliwości.
- A jak łon jednak niezdrów na umyśle..? Pódzie i na sznurze z gałęzi skiknie? Toż ja do końca żywota se nie daruję... - z tą myślą, stary odryglował zamek i uchylił drzwi. W tej sekundzie silny cios synowskiej pięści wybawił go na jakiś czas z trosk doczesnych. Pociemniało i zgasło.
* * *
- Leż Cholero jedna!!! - aspirant Wołek od kilku chwil szamotał się w błocie z agresywnym Józkiem. Tłukli się tak w najlepsze przed chałupą starego Oprycha.
Posterunkowa Wydra usiłowała wyszarpnąć z zasobnika miotacz gazu, ale z nerwów poplątały jej się kieszonki w taktycznej kamizelce i raz po raz wyciągała to klucze, to znów gwizdek lub komórkę.
- Szlag by to... - sklinała patrząc jak aspirant dusi pijaka w kałuży wody.
Na wezwanie starej Oprychowej pędzili tyle kilometrów służbową pandą na sygnałach. Cała wieś się śmiała z tego "radiowozu", a teraz jeszcze Wołek z młodym Oprychem wyglądają jakby uprawiali zapasy w budyniu czekoladowym.
Zza zamkniętych drzwi chałupy dobiegał stłumiony głos oprzytomniałego już starego Oprycha.
- A dobrze mu tak! Zamknąć bandytę w lochu! Tfu do diaska!
- Ja ci dam... Ja ci dam! - Sapał Wołek zapinając kajdanki wokół nadgarstków Józka. - Czekaj... pójdziesz na wytrzeźwiałę, a potem odpowiesz za napaść na organ władzy!
- Łojciec ratujcie..! - beknął płaczliwie Józek czując jak stalowe obrączki zgniatają mu przeguby.
- Panie Wołek, łon się wieszać chciał... na powrozie... - doleciało zza drzwi ojcowskie wyznanie.
- Ja mu się powieszę, w areszcie już go powieszą..! Marsz do radiowozu! - warknął groźnie aspirant i wtem dopadły go chmary wątpliwości.
- A jak on faktycznie się targnie...? Na mojej służbie? Zrobi se co głupiego, a ja potem w papierach będę mieć plamę na awansie..?
- Dzwoń po pogotowie... - zasapał do posterunkowej Wydry - Niech lekarz zdecyduje, czy on zdrowy na umyśle i zdolny do aresztu!
* * *
Papierowa twarz Kasi Cichopek wyglądała jak po ataku zjadliwej odmiany ospy wietrznej. Dyspozytorka Janina Grab-Jeden strząsnęła okruchy kolacyjnej buły z białego fartuszka i siorbnęła ostatni łyk kawy.
- Uaaaeh... - ziewnęła przeciągle - Idę pozmywać i czas na serial...
Wtem leniwą myśl przerwał natrętny dzwonek telefonu na pulpicie.
- Stacja pogotowia, słucham.
W słuchawce zabrzęczał głos aspiranta Wołka zagłuszany z rzadka pokrzykiwaniem Józka Oprycha.
- Ale co tam się dzieje? - uniosła głos Janina Grab-Jeden
- ...
- Zatrzymany posiada jakieś obrażenia na ciele?
- ...
- No to po co pogotowie wzywacie?
- ...
- Na konsultację? Panie... jak tam panu? Panie perspirancie...
- ...
- Przepraszam. Panie aspirancie... Ja nie wyślę jedynego w stacji lekarza, dwadzieścia kilometrów, żeby konsultował pijaka po nocy.
- ...
- No i cóż, że się chciał wieszać? Ja też czasem chcę... - dodała ciszej - Zabierzcie go na izbę wytrzeźwień, to mu głupie pomysły wyparują do rana!
I już, już dyspozytorka Janina miała odłożyć słuchawkę, gdy nagle opadły ją chmary wątpliwości.
- A jak se chłop faktycznie co złego zrobi? Diabli wiedzą jak on tam na miejscu wygląda i do czego zdolny! Potem powiedzą, że dyspozytorka nie chciała współpracować... A to się wszystko nagrywa...
- Halo..! - krzyknęła do słuchawki - Mogę wam wysłać karetkę z ratownikami. Pasuje?
* * *
Nagły bezruch karetki świadczył o osiągnięciu punktu docelowego. Ratownik medyczny Crewmaster wybudzał się z drzemki na fotelu pasażera.
- Jesteśmy na miejscu. - mruknął kierowca i wypchnął półprzytomnego ratownika z ciepłej szoferki.
- Dobry wie.. wie.. wieczór - Crewmaster szczęknął zębami na wietrze i zapytał zgromadzonych - Co się dzieje?
- Ku.wa mordują panie doktorze!!! - wrzasnął płaczliwie Józek i podniósł w górę zaobrączkowane ręce.
- Stul pysk! - przyschnięte błoto sypnęło się z groźnie zmarszczonych brwi aspiranta Wołka
- W toku podjętych czynności ujęliśmy sprawcę burdy domowej i teraz prosimy o ustalenie, czy zatrzymany może pojechać do izby wytrzeźwień.
- Boli pana coś? - zapytał ratownik świecąc latarką w twarz "pacjenta".
- Nic doktorze. Jeno po prund do łojca szłem i mnie napadli bandyty jedne. Tfu! - Oprych splunął błotem wprost pod nogi policjanta.
- Zamknąć się i odpowiadać na pytania doktora! - posterunkowa Wydra spojrzała "groźnie" na wyższego o dwie głowy Józka.
- Ja nie jestem lekarzem, tylko ratownikiem... I w takich warunkach nie będziemy się badać - westchnął Crewmaster - Zapraszam do karetki.
- A nie póde za Boga Ojca! Nie i koniec!
- To pojedziesz pan na wytrzeźwiałkę. Sprawa załatwiona. - zawyrokował zniecierpliwiony ratownik i ruszył do karetki wypełniać papiery.
- Panie... jest taki problem... - aspirant Wołek ujął medyka pod łokieć i zniżył głos - On się wieszać chciał i my byśmy chcieli na piśmie, że on na umyśle zdrów, karę może odbyć...
- Gdzie się wieszać chciał? Tutaj? Przy was?
- No nie... - speszył się Wołek - Jego ojciec zeznał... jak tylko odzyskał przytomność.
* * *
Stary Oprych siedział przy drewnianym stole i merdał łyżeczką w kubku z "elektryczną" herbatą.
- Panie mów pan, co tu się wydarzyło i na co pogotowie wzywali? - ratownik niecierpliwie klikał długopisem zawieszonym nad kartą wyjazdową.
- Jo nic nie wiem... Syn przyszedł pod dźwi i wieszać się chciał...
- Psychiatrycznie był leczony?
- A dzie tam... Panie, bój się Boga! - Stary wstrzymał obrotowy ruch łyżeczki i spojrzał trwożnie na ratownika - Toż wstyd i sromota na całą wieś by była!
- A że wyrok ma i starego ojca bije, to nie sromota?
- A to insza zupełnie sprawa. Człek na umyśle niezdrów zakałą całej rodziny będzie, a kryminalista zaradny i w prawie uczony...
- A ten nos opuchnięty, to ma pan w prezencie od uczonego w prawie? Mogę obejrzeć?
- Mnie nic nie jest. - burknął Oprych i schylił głowę - Stary jestem, nogi mnie się kalapućkają i o próg żem przydzwonił.
- Ech... - Crewmaster podniósł się z krzesła widząc, że nic więcej od starego ojca nie wyciągnie.
Jeszcze dwadzieścia minut temu ratownik był przekonany, że syn-awanturnik powinien trafić na izbę wytrzeźwień. Już, już miał zakomunikować o tym policjantom, gdy nagle poczuł jak dopadają go chmary wątpliwości.
- Co ja tu mogę..? - prowadził wewnętrzny dialog - Co ja lekarz jestem, żeby tu orzekać o sprawności umysłowej nietrzeźwego? Zostawię im papier, że okej, wezmą go na izdebkę, chłop wykombinuje coś z koszulą i kaloryferem... A ja potem za niego odsiedzę wyrok. To wymaga głębszych badań. - dokończył myśl i ruszył w stronę radiowozu marki fiat panda.
* * *
- Jedziemy do szpitala. Trzeba go lepiej wybadać - ratownik pochylił się do okna w "radiowozie" - Nie mogę wystawić papierów. Tu potrzebna pieczęć doktorska.
- Zrozumiałem, wykonuję. - Wołek jednym, zgrabnym ruchem rozpiął kajdanki i wywalił byłego aresztanta z auta.
- Ja ci dam bandyto tak mnie popychać! - Józek rozkręcał się czując pierwszy powiew wolności.
- Wsiadaj pan do karetki i cichutko mi tam... - Crewmaster złapał zataczającego się pod ramię i delikatnie pchnął w stronę ambulansu.
- Do śpitala nie pojadę! - Oprych szarpnął ręką aż trzasnął szew na swetrze.
- Panie, nie utrudniaj pan i wsiadaj. Czterdzieści minut tu się cyndolimy, a karetka potrzebna prawdziwie chorym..!
- No to dobrej nocy... - aspirant Wołek schował służbowy notes i wykonał gest dobitnie świadczący o zamiarze odmeldowania się.
- Jakie "dobrej nocy"?! - w tym krótkim pytaniu ratownik zawarł całe swoje zdziwienie i oburzenie z beztroskiej decyzji policjanta.
- No przecież jedziecie do szpitala... - odpowiedział równie zdziwiony Wołek i niepewnie sięgnął po notes, by sprawdzić służbową notatkę.
- JedzieMY - zaakcentował wkurzony ratownik - Chyba nie zostawicie nas samych z trudnym pacjentem? W połowie drogi zmieni zdanie i pół auta rozniesie nam w drobny mak...
- Hmm... - zafrasował się policjant - Dobra, dam wam Wydrę na karetkę.
- Nie ma opcji! - Crewmaster spojrzał na drobniutką posterunkową - Wydra może jechać na pandzie, a pana i pana Oprycha zapraszam do ambulansu.
- Ku.wa mać, w kapciach i bez kapoty nigdzie nie jadem!!! - wrzasnął Józek i położył się plackiem w błocie.
* * *
W powiatowej izbie przyjęć lekarka Choina leniwie celebrowała nocny dyżur. Zaliczyła już punktualną kawkę z mleczkiem o dziewiętnastej dwanaście, potem był kwadrans plotek z pigułami, jeszcze później gazetka i obowiązkowy kibelek dla rozluźnienia. Według nieoficjalnego grafiku teraz był czas przewidziany dla pacjentów lub telewizja, a za sześć minut rozpocznie się rytualne parzenie zielonej herbatki.
- Mniam - Choina mlasnęła językiem, a pod zmrużonymi powiekami zajaśniał parujący kubeczek w kolorze obłędnego różu.
Nagle ciszę szpitalnego korytarza rozdarł przeciągły wrzask.
- Ni ch.ja nie pódem! - darł się Oprych ciągnięty przez policjanta i ratownika medycznego. Zaparł się wszystkimi odnóżami w rozsuwanych drzwiach i ani drgnął.
- Bez cygareta nie idem! Palić mie się chce!!!
Krótka chwila konsternacji minęła Choinie niezwykle szybko, a miejsce zdziwienia i przestrachu zajęła wściekłość. Różowy kubeczek z trzaskiem rozbił się w myślach lekarki na tysiąc kawałków.
- A co tu się do jasnej Anielki dzieje?!? - jej ogromna postać w białym, pomiętym fartuchu wypełniła niemal cały korytarz. Ratownik i policjant odskoczyli odruchowo, a pijany Józek zatoczył się do doktorki i wrzasnął jej prosto w twarz
- Palić kcem!!!
- A won mi stąd moczymordo jeden! - lekarski, wyćwiczony ryk odbił się echem od ścian i popędził gdzieś w stronę uśpionego oddziału neurologii - Palić się zachciewa, to wynocha na pole!!!
- Psz...praszammm - wyjąkał zdumiony Oprych - W karetce nie moszna, tu nie moszszna. So za ludzie..? - wykonał w tył zwrot i tropiąc węża ruszył do wyjścia. Za nim jak cień podążył Wołek.
- Ty...! - Choina wcelowała pulchny palec w samotnie tkwiącego pod ścianą ratownika - Ty mi powiesz, o co tu do cholery chodzi!
Ten w odpowiedzi zasłonił się płachtą karty wyjazdowej i zadrżał.
* * *
- No to z czym żeście go tutaj przywieźli?! - coraz bardziej wkurzona lekarka, po raz trzeci czytała, co ratownik nabazgrał w papierach. - Urazów żadnych nie ma, wydolny krążeniowo i oddechowo... Pytam się z czym do szpitala?! Toż on na izbie wytrzeźwień powinien nocować!
- Tak pani doktor... - wyjąkał speszony ratownik - ...ale on tam ponoć coś o "się wieszaniu" mówił...
- Mówił, mówił... - przedrzeźniała Choina - Ludzie różne rzeczy mówią i czasem nie warto ich słuchać!
Już, już miała wpisać, że pacjent się nie nadaje do hospitalizacji i może być oddany pod opiekę stróżów prawa, gdy nagle poczuła jak obsiadają ją chmary wątpliwości.
- A jak go tam nie upilnują? Toż ten cwany ratownik wpisał w karcie "Zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania spowodowane użyciem alkoholu. Groźba próby suicydalnej". Na co mnie problemów i tłumaczeń przed sądem? Niech się psychiatra wypowie.
Różowy kubeczek z zieloną herbatką znów zamajaczył przed oczami Choiny
- Zwłaszcza, że najbliższy psychiatryk jest w sąsiednim powiecie. Pogotowie go zawiezie i po kłopocie. - dokończyła zadowolona z własnego pomysłu i głośno dodała
- A gdzież jest ten pacjent? Jeszcze się nie napalił?
W tej właśnie chwili do izby wtoczył się Oprych z nienapoczętym papierosem w kąciku ust i nachylając brudną twarz nad lekarką wyzionął gorącą prośbę.
- Psz..praszam królowo... pożycz zapałeczki, bo mi moje w błotku zamokły, a ten bandyta... - tu machnął na Wołka - ...ten esesman nie chce mi przypalić...
- Siadać! - Choina skrzywiła się pod naporem alkoholowych oparów i wyciągnęła blankiet skierowania do psychiatryka - Czas na palenie minął! Teraz mówić mi tu od samiutkiego początku, za co policja i pogotowie przywieźli do szpitala?
- Pani doktor... - zaczął opowieść Józek - Oglądałem w chałupie telewizor i nagle...
- Dość! - ucięła lekarka i zaczęła pisać w karcie, głośno przy tym sylabizując.
- Pa-cjent a-gre-sywny, bez logicznego kon-tak-tu. Na pytania odpowiada, że ogląda telewizor. Według re-lacji świadków podejmował próbę su-i-cy-dalną. Odmawiam przyjęcia do szpitala ze względu na brak oddziału psychiatrycznego. Proszę o konsultację. Dalszy transport karetką pogotowia w asyście policji.
- Coo? - płaczliwie wyjąkał oburzony aspirant Wołek i nerwowo strzepnął mundur - Toż mnie na służbę wracać trzeba! Jak ja w takim stanie pojadę do innego powiatu? - wyschnięte grudki błota wściekle opadały na szpitalną posadzkę.
- Coo? - wystękał Oprych i uniósł się z krzesełka - Do psychuszki mnie chcecie wsadzić?! Oż wy ch.je i ty c.po jedna!!! - wrzeszczał na całe gardło, gdyż dotarło do niego, że jako wariat stanie się pośmiewiskiem całej wsi.
- CISZA! - huknęła Choina i walnęła pieczątką w skierowanie z taką siłą, że stojący nieopodal aparat EKG zarejestrował wstrząs o sile 7 stopni w skali Richtera.
- Ani słowa więcej! Pan... - zwróciła się do Wołka - ...przecież jesteś pan na służbie, to o co chodzi? A ty... groźnie spojrzała na Józka - ...odpowiesz za obrazę i napaść na funkcjonariuszy publicznych!
Po tych słowach wcisnęła skierowanie w ręce zmartwiałego ratownika i uchyliła drzwi.
- Wynocha wszyscy!
* * *
Ambulans od trzydziestu minut stał pod komisariatem policji. Wołek uparł się, że znajdzie zastępstwo w konwoju i szukał jelenia po całym budynku. Tymczasem w karetce wściekły Oprych zdążył już rozmontować połowę noszy, do których został przykuty kajdankami. Miotał przy tym takie przekleństwa, których Crewmaster w całej pogotowianej karierze nigdy nie słyszał. 
Wreszcie odskoczyły boczne drzwi i do przedziału medycznego wsiadł drobniutki policjancik w wycackanym mundurze.
- Dobry wieczór! - zakrzyknął cienkim głosem, a przebiwszy się przez wrzaski Oprycha spokojniej już dodał - Nazywam się starszy posterunkowy Jeleń i będę państwa konwojentem.
Na widok niepozornego Jelenia, agresywny Józek całkowicie oniemiał.
- Dobry... - ratownik zmiął w ustach powitanie i zgarnął butem kolejne dwie śrubki ze zdemolowanych noszy.
Ruszyli w podróż. Ryk syreny mieszał się z przekleństwami Oprycha i chmarą wątpliwości, które starszy posterunkowy Jeleń wykrzykiwał cienkim głosem.
- Trzeba jechać i zbadać panie! Nigdy nie wiadomo co człowiek może wykombinować! Potem wszyscy byśmy mieli problemy, a tak, pojedziemy, zbadamy i wszystko będzie dobrze! Prawda?
- Prawda! - wykrzyknął wściekły Crewmaster i zrobił kolejny unik przed nadlatującą śliną Oprycha.
* * *
Dwadzieścia minut później dotarli do szpitala psychiatrycznego. Tuż przy wejściu Józek niespodziewanie opadł z sił i grzecznie pozwolił się prowadzić. Ani jednym słówkiem nie pisnął, gdy zmumifikowana pielęgniarka wiodła ich przed oblicze lekarza. A ten siedział nieruchomo za wielkim biurkiem w gabinecie. Ze splecionymi na brzuchu dłońmi i zamkniętymi oczyma wyglądał zupełnie jak nieboszczyk.
- Ehem... - chrząknął zaniepokojony ratownik i spojrzał niepewnie na policjanta.
- Jezus Maria trup... - wyjąkał Oprych i gdyby nie kajdanki, na pewno by się przeżegnał.
- Pan siada... - wyszeptał lekarz nie otwierając oczu, a wszyscy odruchowo rozglądnęli się za krzesłami. Ostatecznie na jedynym zydelku usiadł wystraszony Józek. Usiadł i zadrżał, a doktor już szemrał pytanie
- Dużo pan pił?
- Nic! Znaczy... dwa piwa. Nie więcej!
- Ma pan myśli samobójcze?
- Nigdy! - z całą mocą odpowiedział Józek i oburącz, w kajdanach walnął się w klatę aż jęknęło.
- Rozkuć... - lekarz otworzył oczy i spojrzał na wystraszonego policjanta, a następnie wykaligrafował w karcie:
"Brak wskazań do hospitalizacji na tut. oddziale"
- To wszystko panowie. Dobranoc. - wyszeptał i splótłszy dłonie jak do modlitwy odpłynął w sobie tylko znane rejony medycyny.
* * *
Potem był długi powrót do miasteczka. Jeleń milczał zszokowany. Crewmaster, jakby zawstydzony, przykręcał śrubki do noszy, a uradowany Józek zapewniał przez całą drogę, że on żadnym wariatem nie jest. A ojciec to dostał w nos przez przypadek i nie pięścią tylko trzonkiem od łopaty. 
Oprych był święcie przekonany, że pogotowie triumfalnie odwiezie go na wieś, aż pod samą chałupę. Bardzo się zdziwił, kiedy w miasteczku, wypucowany już aspirant Wołek osobiście zapiął mu nowe, lśniące kajdanki i powiódł na wytrzeźwiałkę.

Wstawał nowy dzień, pełen przygód i kolejnych wyzwań dla dzielnych pracowników służby zdrowia. 
Zespół P wracał do stacji pogotowia, a radio w szoferce śpiewało:
"Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy.
Hej hej na na na na hej hej..."

To prawda. Mamy źle w głowach. Zbyt często dopadają nas chmary wątpliwości i zbiorowe szaleństwo...

8 komentarzy:

Olć pisze...

klimatyczne :-))))

Anonimowy pisze...

Teraz już wiem,że wróciłeś!!!!!
Nareszcie!!!!! SZAMANKA

Anonimowy pisze...

Cholera, tyle benzyny wypalić przez jednego bęcwała, już nie mówiąc o zawracaniu głowy tylu ludziom!
Dobrze, że wróciłeś :-)
Białych i bezdyżurowych ;-)
nika

hoopak pisze...

Crew - super napisane, szkoda, że takie rzeczy się zdarzają. Mimo wszystko - dzięki za prezent na gwiazdkę ;)

Jaskółka pisze...

umieram ze Śmiechu :)Pogotowie Plizzzzz! :)))

Maria pisze...

Tragikomedia:DDD

Anonimowy pisze...

ale się uśmiałam :)

hepi niu jer crew ;)

pozdrawiam - nemetka

Anonimowy pisze...

czekam na kolejnego posta Crew
chyba się uzależniłam ;D ale w sumie czy czytanie Twojego bloga jest niebezpieczne?? humor poprawia i to bardzo ;) a skutków ubocznych nie zauważyłam


Absarokee