piątek, 24 lutego 2012

Co wolno wojewodzie... (cz.1)

Nowy dział (zakładka), więc słowo wstępne się należy :)
------------
Kiedy patrzę na rodzime zapisy ustaw i regulacji prawnych, to już wiem, czemu Temida ma opaskę na oczach.
Wcisnęli bidulce mieczyk do ręki (że niby taka groźna), dali wagę do drugiej (że niby odważna), przejściowo oślepili i kazali stać. Niech naród widzi, że sprawiedliwość musi być ...po naszej stronie.
A że tam od czasu do czasu jakiś "przedsiębiorczy i prawy" podejdzie cichutko na paluszkach i wsunie ciężarek na tę "właściwą" stronę wagi, to cóż..? Machanie mieczem na oślep, nawet Temidzie słabo wychodzi, więc większości zwinnych udaje się umknąć przed tnącym powietrze ostrzem.
I tak stoi sobie pani Sprawiedliwa. Wagę dzierży, milczy i tylko z rzadka mieczyk uniesie, ale nie żeby kogoś z elity chlasnąć. Broń Boże! Ot tak, z nudów, końcem oręża rąbek opaski odchyla, patrzy jednym oczkiem na (dziwny jest ten) świat i usta w uśmiechu politowania składa. A zaraz potem musi szybciutko oczy zamykać, bo znów ktoś się cichcem do wagi skrada.

Też najchętniej bym spuścił na głucho powieki, wsadził sobie durne przepisy głęboko w rectum intestinum i zrobił vacatio legis, ale w zawodzie ratownika medycznego ignorantia iuris nocet (nieznajomość prawa szkodzi). Pracujesz, ratujesz i nagle łap... prokurator za jedną rączkę, łap...sędzia za drugą.
Rozciągną cię jak barana przed grillowaniem, a rodzina chorego, media i społeczeństwo z miłą chęcią będą energicznie i naprzemiennie wsadzać swoją membrum inferior w twoje, wspominane już rectum. Czyli mówiąc językiem naszych wieszczów: nakopią ci do d...

Zebrało się w mej głowie trochę niewygodnych prawnie tematów i cisną jakoś tak od środka. Uformować w zdania i wypuścić bym je chciał, ale uprzedzam, że to ani śmieszne ani pogodnie nie będzie.
Jednak ujście w blogosferę muszę stworzyć, bo przewlekłe powstrzymywanie się od wypowiedzi grozi wodogłowiem lub gwałtowną eksplozją czachy, a tego byśmy nie chcieli :)
Niniejszym:  
Kruczki, wątpliwości oraz prawne dramaty, ilustrowane smutnymi historiami naszych kolegów i koleżanek po fachu, w zakładce 
"Krzywy uśmiech Temidy" 
ujmuję i dział ten poniższym wpisem pragnę zainaugurować!
Jednocześnie dedykuję go wszystkim:
Medykom - coby uważali na siebie i głupot w pracy nie robili.
Prawnikom (jeśli jakikolwiek tu zawita) - coby ewentualnie odpowiedzieli na moje (nasze) wątpliwości
Społeczeństwu (niechaj zdrowe zawsze będzie) - coby zobaczyli, że my też nie mamy łatwo, a nasz medyczno-prawny świat jest zdrowo PORĄBANY.
-------------------

Uśmiech pierwszy: Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!
...czyli Niech nie tyka etyka sumienia ratownika. (cz.1)

wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest... hm... przypadkowe.

* * *
Ratownik medyczny Antoni Oberek podskoczył radośnie na wieść o tym, że złapał dodatkową fuszkę na mieście.
- Zawsze to jakiś grosz wpadnie, a robota lekka, całkowicie legalna... - pomyślał zadowolony - ...no i pełno roznegliżowanych lasek! - dokończył i rozmarzył się z błogim uśmiechem na twarzy.
Przyczyną tego zadowolenia była pozytywna decyzja właścicieli miejscowego aquaparku, którzy w trosce o wysokie, zachodnie standardy, postanowili zatrudnić na pływalni ratownika medycznego.
Do przyszłych zadań Oberka oczywiście nie należało wyławianie nieszczęśników z wody. Od tego byli ratownicy wodni, notabene o których muskulaturę i powodzenie Antoś był notorycznie zazdrosny. Jego działką miały być wszelkie zranione nózie, zasłabnięcia i inne stany, o jakich "mięśniaki z WOPR" nie miały zielonego pojęcia.
Cóż jednak może się złego stać na nowoczesnym, wypasionym obiekcie wodno-rekreacyjnym? Nic! Dlatego Antoni najczęściej swoje dyżury spędzał w zamkniętej na głucho klitce ratowników. Z dala od wody... i kąpiących się lasek, gdzie jedyną rozrywką była gazeta lub sen o Słonecznym Patrolu.
I tak płynęły lekkie dyżury i równie lekkie pieniążki, aż któregoś dnia...
- Wstawaj Antek! Ku.wa wstawaj i leć!
W rozespanych oczach Oberka z wolna pojawiał się ostry obraz, aż w końcu piękna Pamela ewoluowała w szarpiącego ramię mięśniaka z gwizdkiem na szyi.
- Leć na duży basen, do ku.wy nędzy! - wrzasnął wopr i wyrwał go z dyżurki razem z plastikowym stoliczkiem i krzesłem.
Pobiegli. Tuż przy niecce basenu zebrało się kilkanaście mokrych i przerażonych osób. Na chropowatych płytkach leżała młoda dziewczyna. Jej skóra wydała się Antkowi znajomo przezroczysta, a najgorsze obawy potwierdził ratownik WOPR.
- Chyba nie oddycha! Leżała na dnie... nikt nie wie jak długo!
- Ja to pier.olę! Zatrzymana jest! - pomyślał medyk sprawdzając ABC
Dziesięć sekund później, pod Antkową komendą trwała reanimacja. Wopry na zmianę prowadziły uciskanie mostka, a Oberek zajął się drożnością dróg oddechowych i wentylacją. Chwilę później ktoś przyniósł zestaw z tlenem, ktoś podał mu worek z maską, powszechnie zwany ambu.
Choć na twarzach ratowników malował się strach, to walczyli dzielnie, aż do przyjazdu karetki. Zespół ambulansu przejął resuscytację, ale z każdym upływającym kwadransem, coraz bardziej jasne stawało się, że ich również czeka niepowodzenie. W końcu po bez mała dwóch godzinach poddali się. Akcję przerwano, a lekarz stwierdził zgon.

Jednak rodzina zmarłej dziewczyny nie zamierzała składać broni.
- Posadzimy wszystkich śmierdzieli, winnych śmierci naszej córki!!
Obietnicę spełniali metodycznie i skutecznie. Na pierwszy ogień poszli ratownicy WOPR i zarządca obiektu, a parę tygodni później, u drzwi Antoniego Oberka stanął prokurator.
- Kto pana zatrudniał i jaki był zakres pana obowiązków?
- Na podstawie jakich przepisów używał pan urządzenia o nazwie resuscytator samorozprężający (worek ambu)?
- Kto i kiedy zlecił podaż tlenu? Na jakiej podstawie?
- Czy posiada pan dokument potwierdzający przeszkolenie BHP w zakresie stosowania na basenie butli tlenowej wraz z reduktorem?
Ostre pytania sypały się na Antka niczym grad. Był bardzo zdziwiony całą sytuacją, bo przecież w najlepszej wierze podjął czynności w celu ratowania ludzkiego życia, a jako ratownik medyczny miał uprawnienia do wdrożenia tlenoterapii czynnej i wielu innych działań zwanych medycznymi czynnościami ratunkowymi.
Jednak w dłoniach posępnego prokuratora spoczywała interpretacja prawna, która ostatecznie narobiła Antkowi wielu kłopotów.
Jak to możliwe, że polskie sądownictwo wzięło Oberka do ostrego tanga i kto w tej sprawie jest wojewodą, a kto ordynarnym smrodem? O tym już niebawem.

C.D.N.

Część druga TUTAJ

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Pomagaj ale na wszelki wypadek szukaj pomocy dla siebie..
Kiedyś był poruszany temat niechęci do nieudzielania pomocy z obawy przed zaszkodzeniem.
Po tym co przeczytałam moje obawy wzrosły.

Zmija37 pisze...

Otóż to: chcesz pomóc, a potem sam obrywasz. Czasami nawet nie wiadomo co lepsze - czy jak pomagasz jako przypadkowa osoba czy zawodowo.

Anonimowy pisze...

Noż karwa!
nika

Marek pisze...

I jak zwykle w tym kraju, chciał dobrze wyszło źle dla niego, nie zrobiłby nic też by zapewne wyszło źle.. I bądź tu człowieku mądry..

cre(w)master pisze...

Ostrożnie się z czytelnikami zgodzę, choć na wszelki wypadek pozwolę sobie zwrócić Waszą uwagę na pytania jakie zadał prokurator oraz na fakt, że Oberek był osobą z wykształceniem medycznym. Gdyby tego wykształcenia nie miał, prawdopodobnie prokurator by się u niego nie pojawił, a ja z pewnością bym o tym nie pisał. :) Jeśli czas mi pozwoli jutro opiszę to wszystko z prawnego punktu widzenia.