poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Dziewczyna Łazarza

Słowo wstępu:
Tytułowy Łazarz to nowotestamentowa postać biblijna, podobno przyjaciel samego Jezusa. Z powodu tychże koneksji, kiedy Łazarzowi się niefortunnie zmarło, Jezus postanowił anulować jego wycieczkę na tamten świat. Odwołał wszystkie rezerwacje, wycofał zaliczki na bilety i tym samym ściągnął Łazarza do domu po czterech dniach zwiedzania.
Czy było to prawdziwe wskrzeszenie, czy też wybudzenie ze śpiączki lub udana resuscytacja po zatruciu zwalniającym metabolizm? Trudno dziś wyrokować. Medycyna sobie, biblia sobie. Choć coś musiało być na rzeczy, bo siostry Łazarza uparcie twierdziły, że biedaczek, po czterech dniach "polegiwania", zalatywał już przykrym smrodkiem.
Tak czy inaczej, Łazarz pozostał jedynym człowiekiem, który powrócił z tak długiego pobytu w krainie wiecznych łowów. Cytując wyłowione gdzieś zdanie, można powiedzieć, że został Gagarinem śmierci i prekursorem zombie. Żył jeszcze przez czterdzieści lat po udanej akcji Jezusa i ponoć przez resztę życia ani jeden raz się nie uśmiechnął.

Istnieją dwa terminy medyczne nawiązujące do przygody Łazarza:
Odruch Łazarza - występuje czasami u pacjentów, u których stwierdzono śmierć mózgową. Pacjent unosi nagle ręce i krzyżuje je na własnej klatce piersiowej, niczym egipska mumia. Zjawisko to może być poprzedzone lekkim drżeniem rąk i pojawieniem się "gęsiej skórki". Czasem ręce mogą zatoczyć szeroki łuk ponad klatką piersiową, szyją i głową zmarłego. Znane są również doniesienia o bardziej złożonych ruchach, na przykład nagłym, samoistnym ułożeniu zwłok w pozycji siedzącej. Przyczyną tego przerażającego zjawiska może być sprzężenie w nerwach obwodowych lub łuku odruchowym, czyli połączeniu nerwowym między rdzeniem kręgowym a mięśniami. Odruch Łazarza często jest mylnie interpretowany jako objaw skutecznej resuscytacji. Potrafi też nieźle wystraszyć personel medyczny, choćby tuż po transplantacji serca.
Zespół Łazarza - kilka chwil po przerwaniu czynności resuscytacyjnych i ogłoszeniu zgonu, u pacjenta nagle dochodzi do samoistnego powrotu funkcji życiowych, a człowiek uznany przed chwilą za zmarłego, permanentnie powraca do świata żywych.
Mimo iż na całym świecie odnotowano dotychczas kilkadziesiąt przypadków zespołu Łazarza, zjawisko to nie posiada wiarygodnego wytłumaczenia medycznego. Istnieje jedynie kilka hipotez na ten temat.

* * *
Dziewczyna Łazarza

Noc. Głęboka cisza przerywana jednostajnym szelestem oddechu i nagle...
- Zespół S - wyjazd w kodzie 1! - cichy brzęk pagera wyrwał mnie ze służbowego snu.
- Co się dzieje? - stając w drzwiach dyspozytorskiego królestwa, próbowałem przecierać zaspane oczy.
- Zasłabnięcie w Domu Seniora. Zaczekaj, już wam drukuję kartę wyjazdu... - odpowiedziała równie zaspana dyspozytorka i klikając jakiś magiczny guzik, zmusiła drukarkę do wytężonej pracy. Monotonny brzęk dyszy pokrywającej papier atramentem zakłócał nocne milczenie świata i unosił nasze ołowiane powieki.
- Ech... - ciągle czując sen na ramionach, spojrzałem na złowrogie, czarno-sine niebo nad ciemnym miastem. Po moich plecach przebiegł przykry dreszcz.
Przemierzywszy hol uśpionej stacji, cichutko zastukałem w futrynę lekarskiego pokoju.
- Pani doktor, mamy wyjazd...
Korytarz spowijał mrok. Ani jeden szmer nie dobiegał zza drzwi, a przecież powinienem słyszeć energiczną krzątaninę i zapewnienie o gotowości do działania.
- Pani doktor..? - powtórzyłem wezwanie, niepokojąc się o upływający czas realizacji zlecenia.
- Tak... Już idę. Proszę schodzić do karetki. - do moich uszu dobiegł stłumiony, młody głos. Ruszyłem w dół po ciemnych schodach.

Zimny wiatr gnał chmury po nocnym niebie wciskając przeraźliwie chłodne igiełki pod ubranie. Zaciągnąłem suwak zamka pod samą szyję i po raz nie wiadomo który, pozazdrościłem palaczom tych małych, żarzących się ogników dających złudne ciepło w płucach.
- Ciekawe jaka będzie..? - stojąc przy aucie, myślałem o nowej lekarce, z którą jeszcze nikt na stacji nie miał okazji pracować
- Jak nam się ułoży współpraca? Czy jest miła, mądra, no i jak wygląda?
Odkąd objąłem dyżur nie widziałem nowej na oczy. Zaszyła się w swoim pokoiku, niczym przestraszona łania i przez cały wieczór nie wysunęła nawet czubka nosa na korytarz.
Kolejny zimny powiew uniósł zeszłoroczne liście w powietrze i rzucił nimi o szorstki beton. W ciemnościach słychać było tylko ich oddalający się szelest.
 - No gdzież ona jest? Już dawno powinna... 
- Tu jestem.
Drgnąłem przestraszony, gdy jej dłoń niespodziewanie dotknęła mojego ramienia.
Stojąc za mną wyłoniła się z mroku, otulona kapturem służbowej kurtki. Nie mogłem dostrzec jej twarzy. Jedynie drobny pukiel blond włosów wypłynął poza skrawek ciemnego materiału.
- Jedźmy już... - powiedziała spokojnie otwierając drzwi do szoferki.
- Jedźmy... - powtórzyłem wsiadając do przedziału medycznego.

* * *
Ciężkie drzwi Domu Seniora uchyliły się z cichym szumem wpuszczając do wnętrza uśpionego budynku przejmujący podmuch wiatru. Odziana w szary habit zakonnica zmrużyła oczy pod naporem chłodu.
- Proszę za mną - powiedziała na nasz widok.
Jej głos wydał mi się dziwnie beznamiętny, wyprany z emocji, jakby zupełnie nic się nie stało.
- Chwileczkę, pani doktor... - zatrzymałem wszystkich w miejscu i wymownie spojrzałem w stronę oświetlonej karetki - ...co mamy zabrać ze sobą?
- Na razie nic... - odpowiedziała lekarka - ...chodźmy.
- Jak to nic?! - pomyślałem zdumiony.
Szybko schwyciłem z karetki plecak reanimacyjny i jednym susem wskoczyłem między wolno zamykające się odrzwia.
Ściany długiego korytarza pokrywał ciemnobeżowy sos ciężkiej farby. Anemicznie żółte światła kinkietowych lamp ledwie wyławiały z mroku sfatygowane kontury antycznych mebli. W powietrzu unosił się zapach przeszłości.
Szedłem za kierowcą i młodą lekarką. Jej kosmyki blond włosów coraz śmielej wypływały spod kaptura, jakby machając na mnie w rytm kroków. Chodź, chodź... Nie zostawaj w tyle... Nie zostawaj...
Tymczasem szara postać zakonnicy schroniła się w jednym z pokoi.
- To tutaj. Proszę... - wyszeptała.

Wnętrze sporego pomieszczenia właściwie niczym nie różniło się od korytarza. Ten sam półmrok, rozjaśniany przez ustawioną w kącie lampę z pożółkłym abażurem. Ten sam zapach. Tylko meble zdradzały inny charakter sali...
Przy ścianach rozstawione były łóżka o żeliwnych, ręcznie kutych stelażach. W panujących nad nimi szarościach nocy majaczyły poskręcane w dziwnym grymasie, poorane zmarszczkami starości twarze śpiących ludzi. Nikt nawet nie drgnął, kiedy w ciszy wchodziliśmy do środka.
Przytłoczony tą sceną, zdjąłem z ramienia szelkę i cicho postawiłem ciężki plecak na skrzypiącym parkiecie. Lekarka bezszelestnie weszła w krąg światła cieknący z rachitycznej lampy i pochylając się nad pacjentką, zsunęła z głowy kaptur. W jednej chwili moje oczy poraziła prawdziwa eksplozja blond włosów. Jasne pukle spływały gwałtownie na twarz nieprzytomnej kobiety, mieszając się z ciemną plamą jej siwych i zniszczonych kosmyków. Młoda pani doktor w skupieniu badała oddech. Zastygła pochylona nad łóżkiem, jakby szepcząc tajemne zaklęcia do ucha chorej, a wszystko to przesłaniał jasny woal blond włosów.
- Nie żyje... - powiedziała po chwili, unosząc własną twarz poza krąg światła. Jej spokojny głos brzmiał niezwykle pewnie i rzeczowo. Biła z niego jakaś moc.
- Nie żyje... - powtórzyła raz jeszcze - ...ale zawsze możemy spróbować... - dokończyła spoglądając na zakonnicę.
Poczułem się nieprzyjemnie rozczarowany ostatnim fragmentem wypowiedzi. Wrażenie mocy i stanowczej postawy lekarskiej ustąpiło miejsca niepewności i zakłopotaniu, które wzrastało we mnie z siłą i szybkością komety przemierzającej wszechświat.
- Proszę tu podejść i uciskać mostek...
Domyśliłem się, że polecenie jest kierowane do mnie, gdyż twarz i wzrok lekarki nadal były ukryte w półmroku.
Postępując naprzód splotłem ręce na obnażonym, przezroczyście bladym mostku pacjentki. Starałem się nie patrzeć na jej twarz, ale i tak mój umysł w jednej sekundzie zdołał zarejestrować kontur zamkniętych oczu, wpół uchylone, sine usta i siwe włosy spadające na poduszkę niczym lodowaty wodospad.
Raz, dwa, trzy... Zacząłem uciskać. Chrupnęło nieprzyjemnie pod rękami. I znów...
- Nienawidzę tego uczucia! - myślałem wściekły - Dlaczego zawsze ja muszę rozpoczynać resuscytację?! Nie może on? - pomyślałem nagle o kierowcy.
- A właśnie, gdzie on jest?
Tkwił w szarościach, trzy kroki ode mnie. Nawet nie drgnął, gdy zaczynałem działanie, nawet nie otworzył plecaka... Czułem wzbierającą we mnie złość.
- Idź po defibrylator... - warknąłem krótko i dokończyłem w myślach - ...w końcu ktoś musi ocenić rytm serca i odnaleźć jakąś metodę w tym szaleństwie...
- Pan pozwoli, że to ja tu będę wydawała polecenia... - stanowczy, lecz spokojny, kobiecy głos dobiegał gdzieś niemal z drugiego końca sali. Ledwie widoczny kontur młodej lekarki spajał się z zarysem okrągłego stolika.
- Oczywiście jeśli chcecie defibrylator, proszę... Może pan iść.
Znów domyśliłem się, że łaskawa zgoda kierowana jest do naszego szofera.
Poszedł... Wypadł wręcz z sali. Byłem pewien, że drań niczego bardziej nie pragnął, jak tylko wyrwać się i nałykać świeżego powietrza.
- Jeśli chcecie defibrylator..?! - myślałem oburzony - A ty nie chcesz? Nie potrzebujesz?! Stwierdzasz zgon na ucho i potem każesz mi uciskać bez sensu? Siedzisz nad tym stoliczkiem i udajesz, że wypełniasz głupie papiery... Co ty tam w ogóle widzisz w tej ciemnicy?!
- Widzę... - dobiegło z mroku
- Chyba się przesłyszałem... - pomyślałem nadal uciskając rytmicznie
- Widzę. Za to pan nie widzi...
Nagle spojrzałem na twarz pacjentki. Jej uchylone usta zamknęły się gwałtownie. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że siwe włosy pociemniały nagle odcinając się czernią od sterylnej bieli wykrochmalonej poszewki.
- O ja pierd...!
Odruchowo chciałem odskoczyć, ale ostatkiem rozsądku nie przerwałem uciskania mostka. Zamiast tego podniesionym głosem zwróciłem się do lekarki.
- Pani doktor! Proszę tu przyjść, coś się zaczyna dziać!
- Nic się nie dzieje... - odpowiedziała spokojnie, stając po przeciwnej stronie łóżka - Jeszcze za wcześnie...
Pochyliła głowę, powoli zanurzając młodą twarz w snopie światła. I wtedy zobaczyłem jej oczy.
Czarne, obłędnie szerokie źrenice przykrywały niemal całą tęczówkę, pozostawiając jedynie wąski pierścień błękitnego pasma wokół. Jak bliźniacza otchłań wciągająca ostatnie skrawki czystego nieba, błysnęła odbitym z żarówki światłem, przez chwilę wtapiając się w mój spłoszony wzrok, by zaraz potem uciec z całą twarzą w ciemność ponad łóżkiem.
- Proszę kontynuować...
Z każdym kolejnym uciskiem narastał w mojej głowie szum, a skronie pulsowały w rytm szalejącego serca.
- Co tu się do cholery dzieje?! - powtarzałem lekko otumaniony - Co się dzieje..?
- Źle pan to robi... - szary habit zamajaczył w mroku. Obok mnie stanęła milcząca dotąd zakonnica.
- Źle? - zapytałem siląc się na resztki sarkazmu w głosie - Może siostra umie lepiej, to proszę... - sapałem nie przerywając resuscytacji.
- Trzeba ułożyć rękę niżej... - jej blada dłoń delikatnie dotknęła brzucha pacjentki - ...i ucisnąć raz. O tak!
W jednej chwili z gardła nieprzytomnej kobiety dobiegł cichy bulgot.
- Eej!!! - wrzasnąłem oburzony - Co ty wyrabia... - jednak koniec wykrzyczanego słowa utknął gdzieś w moich ustach.
Powieki leżącej kobiety gwałtownie rozchyliły się i w blasku lampy spoglądały na mnie dwie ogromne źrenice pożerające ledwie widoczne skrawki stalowo-szarej tęczówki. Tak bardzo podobne do tych młodych, które tonęły teraz, gdzieś w ciemnościach pokoju.
Płynący z gardła chorej bulgot zmienił się w przerywane rzężenie.
- Pani doktor! - krzyknąłem zawierając w tych dwóch słowach cały przestrach, oburzenie i bezradność, która mnie ogarnęła. - Pani doktor!!!
- Dość... - spokojny głos lekarki uciszył mój krzyk - Proszę przerwać, wystarczy już...
- Ale pani doktor... - mówiłem urywanym głosem starając się uspokoić szalejące w moich piersiach serce - ...może to są objawy powrotu spontanicznego krążenia?! Gdzie ten dupek z defibrylatorem? Musimy to sprawdzić..!
- Powiedziałam, dość już. Proszę odstąpić. - jej stanowczy ton zmusił mnie do milczenia.
- Z pewnością słyszał pan o odruchu Łazarza? Chyba nie muszę nic więcej mówić..?
Spuściłem głowę patrząc na wolno opadające powieki starej kobiety.
- To wszystko. Wychodzimy... - powiedziała cichym głosem lekarka, przysłaniając kapturem morze swoich jasnych pukli.

* * *
Przemierzaliśmy ten sam beżowo-brunatny korytarz lizany przez żółte jęzory brudnych lamp. Szary habit niknął gdzieś w mroku na przodzie małego pochodu, a wymykający się spod lekarskiego kaptura jasny kosmyk włosów zdawał się szeptać, tańcząc w rytm kroków.
"Nie zostawaj w tyle... Nie zostawaj..."
A tymczasem w mojej głowie szumiały słowa, myśli i obrazy.
- Odruch Łazarza... więc tak może wyglądać? A może jednak mieliśmy powrót krążenia? Może dałem się zwariować w tej ponurej rzeczywistości..? Nawet nie sprawdziłem oddechu...

"Nie zostawaj w tyle... nie zostawaj..."

- Plecak! Jasna cholera! Zostawiłem tam plecak..!

* * *
Sala tonęła w mroku niezmordowanie rozpraszanym przez jedyną lampę ustawioną przy posłaniu zmarłej. Stalowe okucia łóżek szczerzyły rzędy wyszczerbionych zębów.
Podniosłem z podłogi plecak.
Cisza, bezruch... Zupełnie jakby nic tu nie zaszło. Jedynie zarys ciała rzeźbiący prześcieradło świadczył o niedawnych wydarzeniach. I pukiel czarnych jak smoła włosów spływających na odsłonięty fragment poduszki.
- Muszę, to wiedzieć na pewno!
Wolnym krokiem zbliżyłem się do łóżka i zsunąłem fragment narzuty. W blasku lampy ukazała się poznaczona zmarszczkami czasu twarz kobiety. Te same zamknięte oczy, wpół uchylone usta... i morze czarnych, lśniących młodością włosów.
Moje drżące palce lewej dłoni ułożyłem na jednej stronie sino-bladej szyi. Druga ręka uniosła opadający podbródek i odchyliła bezwładną głowę ku tyłowi. Pochyliłem się, zbliżając policzek do granatowych ust.
- Może oddycha..? - zastygłem w oczekiwaniu. Czułem własny puls bijący o ściany tętnic. Każdą życiodajną falę...
Nagle z ust kobiety dobiegł głośny bulgot.
W jednej chwili blade, przeraźliwie chude ręce wystrzeliły w górę oplatając moją głowę niczym dwie stalowe obręcze, a na szyi poczułem chłód ostrych jak brzytwy zębów...

***
- O matko!!! - wrzasnąłem z całych sił i zerwałem się z łóżka. Przerywany oddech gonił uporczywe pulsowanie w skroniach. Kropelki potu wyrzeźbiły na czole całą sieć melioracyjną.
Panującą wokół ciemność rozpraszała poświata telewizora, w którym aktualnie produkował się jakiś wróżbita-homeopata o wątpliwej reputacji.
- Jezu... - westchnąłem z ulgą.
- Tak to jest, nażreć się na noc... - pomyślałem wdrażając techniki spokojnego oddechu.
A na poduszce leżał pilot, który wbił mi się w szyję...

...i pukiel czarnych jak smoła włosów ;)

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No nie... Ty chyba chcesz, żebyśmy po nocach nie spali! :P
Post bardzo ciekawy, ale o mało zawału nie dostałam pod koniec! ;)

Anonimowy pisze...

No mistrzuniu - jak zwykle dobrze się czyta. Trzyma w napięciu :)

Pomysłowa pisze...

teraz to i ja muszę zastosować techniki spokojnego oddechu po tej emocjonującej końcówce... no dzięki, Crew:D

Anonimowy pisze...

Slabe. Przeczytalem pare postow i im dalej tym gorzej a ten ostatni to juz straszna kicha. Daj sobie spokoj z tym pisaniem a zwlaszcza horrorow. Do klasyki gatunku to ci niestety daleko. Zgrywasz sie na wielkiego pisarza i nikt nie ma odwagi ci powiedziec ze kaszanisz na calej lini. Wszyscy tylko jak pieski szczekaja ze fajne ze mistrzu. Juz lepiej zlap sie za gitare i cos nagraj bedzie wiekszy pozytek. Pewnie i tak zaraz usuniesz tego komenta

Anonimowy pisze...

Że niby niezbyt śmieszne? Chyba sobie jaja robisz, zaczęłam się dziko śmiać do monitora przy fragmencie o pobudce, chociaż przeczuwałam, że tak się to skończy xD.

Zarzut powyżej, jakobyś horrorów pisać nie umiał, wyjątkowo nietrafiony. Czułam atmosferę tego pokoju, którą opisywałeś, jakbym tam była. Anonimowy pozazdrościł, być może trudności ze składnią i interpunkcją zniszczyły jego marzenia o byciu pisarzem i teraz niszczy wszelkie przejawy sztuki pisarskiej.

Pozdrawiam,
m90

PS. My, szczekające pieski, nie musimy być odważni, by powiedzieć Crew prawdę o jego twórczości. Nie trzeba odwagi, żeby powiedzieć, że ktoś ma talent ;-).

erjota pisze...

Łatwo kogoś krytykować kiedy jest się anonimowym!! Nie każdemu się musi podobać. Są osoby co lubią tu zaglądać :))

Pościk oczywiście fajny, chociaż ja koszmarów mieć raczej nie będę po nim :P

Student medycyny pisze...

Potwierdzam, aż się obejrzałem czy nikt za mną nie stoi, horror idealnie wystylizowany, super tekst, a wiesz, "haters gonna hate"

Trzymaj się!

Jaskółka pisze...

Po prostu fajnie się czyta :)

Anonimowy pisze...

Wszystkie okoliczności tego cudu wskazują na to, że był on sfingowany:

Łazarz i jego siostry byli przyjaciółmi Jezusa; mógł on omówić z nimi tę sprawę, gdy uprzednio gościł u nich w Betanii. Miał wtedy miejsce opisany przez Łukasza epizod z Martą i Marią (Łk 10,38-42;,
gdy powiedziano Jezusowi, że Łazarz jest chory, nie poszedł zaraz, aby go uzdrowić, lecz powiedział: «Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą.» (J 11,4) i zwlekał jeszcze przez dwa dni,
przed wyruszeniem do Betanii Jezus powiedział swoim uczniom: «Łazarz umarł, Ja jednak cieszę się, że Mnie tam nie było. Chodzi bowiem o was, żebyście mogli uwierzyć.2» (J 11,14-15),
świadkami cudu było wielu Żydów, którzy przybyli do sióstr Łazarza, by je pocieszyć,
grobem była pieczara (J 11,38); można było w niej zapewne przebywać przez 4 dni, również z towarzyszem,
okoliczności spotkania Jezusa z Martą: (J 11,20-27),
przed grobem, zanim Łazarz z niego wyszedł, Jezus powiedział: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty mnie posłał.» (J 11,41-42),
wydarzenie to było prowokacją mającą na celu doprowadzenie do skazania Jezusa na śmierć; prowokacja ta spełniła swoje zadanie: Tego więc dnia postanowili Go zabić. (J 11,53);
o tym największym cudzie Jezusa nie wspomina żadna z Ewangelii synoptycznych, a jedynie Ewangelia Jana; być może jedynie część uczniów Jezusa była wtajemniczona w całą sprawę; jeżeli tak, to na pewno nie był wśród nich Jan, gdyż był on najmłodszym uczniem Jezusa.

Anonimowy pisze...

No to chłopie przynajmniej nie musisz się martwić koniecznością pracy do 67.Przejdziesz sobie na wcześniejszą głodową emeryturkę i spiszesz swoje wspomnienia ,wydasz i będziesz zył jak........... ratownik na emeryturze, a na wpis anonima z 9 IV z 19.30 lej strużką prostą - to jakiś palant i tyle, ale każdy ma prawo do własnego zdania
Szamanka

cre(w)master pisze...

Bardzo WSZYSTKIM dziękuję za opinie i większości za słowa wsparcia (hau, hau) ;) Cieszę się, jeśli ten tekst umilił Wam chwilkę ostatniego dnia świąt. Na marginesie dodam, że sen przyśnił mi się naprawdę poprzedniej nocy i w ramach terapii postanowiłem go spisać :)

Dziękuję również anonimowej osobie za bardzo ciekawe informacje na temat cudu wskrzeszenia. Przyznam, że nie wiedziałem o tych okolicznościach (uczony w Piśmie ze mnie marny) Znaczy się, że Łazarz nie był jednak Gagarinem? ;(

Anonimie z 9.04 19:37
Dlaczego miałbym kasować Twój komentarz? Ty tak robisz? Twoja opinia jest dla mnie równie istotna, jak te pozytywne. Może faktycznie gitara jest alternatywą?
Gdybym i ja mógł Tobie coś doradzić... Jeśli szukasz klasyki gatunku i tekstów na najwyższym poziomie, to bardziej polecam Amazon, albo dobrą księgarnię z klimatem.
A mój blog, cóż... mój blog jest jak wioskowy lekarz pierwszego kontaktu. Świat się na nim nie kończy i jeśli komuś nie pasuje, zawsze może leczyć swoje schorzenia gdzieś w innym gabinecie :)

Pozdrawiam.

Pomysłowa pisze...

zwłaszcza te permanentne zaparcia, na które ów niezadowolony anonim najwyraźniej cierpi;) a ja tymczasem przyłączam się do głosów zadowolonych i (sz)czekamy na kolejne posty:)

MJ pisze...

Drogi Anonimowy,

na żal i pretensje są inne miejsca. Jak Ci się nie podoba to nie czytaj. Jak masz uwagi to raczej konstruktywne, a Twoje do takich nie należą, więc ich nie wygłaszaj. Chętnie zapoznam się z Twoimi umiejętnościami upss - nie ma jak bo jesteś Anonimowy.
Swoją drogą, nie zauważyłem aby Crew się zgrywał na wielkiego pisarza, natomiast Ty zgrywasz się na wielkiego krytyka.
Choć nie sądzę, żebyś tu już zajrzał bo pomyje już wylałeś, podbudowałeś swoje malutkie Ego i mam nadzieję, że Ci ulżyło bo w moim odbiorze blog Crewa ma nieść to co odbiorca chce z niego wynieść jedni zabawę, drudzy przemyślenie, inni budowanie własnego Ego poprzez, żenujące komentarze.

Crew a jak dla mnie to pisz, graj i maluj (;o)) rób zdjęcia czy też recytuj poezję. Nie popełniają błędów tylko Ci, którzy nic nie robią. I swoją drogą nie od razu Kraków zbudowano. ;o)

Ciebie Crew pozdrawiam, a Panu Anonimowemu dziękujemy.