sobota, 22 grudnia 2012

Samobieżna Choinka vol. 1

Ciemność okryła przedświąteczną tajemnicą służbowy pokój ratowników. Tylko drobna, mleczna smuga płynęła z korytarza, wprost przez szparę, tam gdzie drzwi wzięły brutalny rozwód z podłogą.
Cisza... To niezwykle rzadkie w mojej stacji zjawisko akustyczne nawiedziło mnie wraz z alarmowym wyjazdem pozostałych zespołów. Cisza nastała i mamiła fałszywym spokojem, jakby chciała oszukać tę słynną Cre(w)masterową "czujność" i wmówić mi, że wraz z pierwszą gwiazdką ludzie przestaną chorować.
Sflaczały spokój duszy i ciała... A przecież, jako jedyny na cały powiat, wolny zespół wyjazdowy, należało mi być uważnym i napiętym.
- Oj tam. Chrzanić powiat... - pomyślałem czujnie i zjeżdżając na kraj służbowego wyrka, wtuliłem się w płaski grzejnik, bezduszny twór nowoczesnej aranżacji industrialnych wnętrz.
Ciemność, cisza i ciepło ogarniające moje plecy oraz ich wysunięte w dół rubieże. A za oknem robiło się coraz ciszej i jakoś mniej aromatycznie. To mróz po omacku przechodził z trzaskającego w siarczysty.
- Skoro wokół ciemno, po cóż oczy trzymać w otwartym pogotowiu?
Szemrana filozofia podstępnie wbiła sztylet w plecy zawodowej aktywności i mleczna smuga spod drzwi zniknęła za zasłoną "uważnie" zamkniętych powiek.
Zasnąłem, a czekające mnie wydarzenia nadchodzącej nocy, równie dobrze mogły być sennym koszmarem. I tak, Drogi Czytelniku, powinieneś je traktować. Po japońsku: Jako Sen Jeno ;)

* * *
Dzyń, dzyń, dzyń... Dźwięk delikatnych dzwonków roznosił się wśród nocnej ciszy. Był coraz bliżej.
- Mikołaj, u nas w pogotowiu?
Stanąłem w oknie szukając na ciemnym niebie, błyskającego czerwonym blaskiem, nosa renifera Rudolfa. Ogarnęły mnie wątpliwości dotyczące niedbale rozrzuconych obok łóżka skarpet
- Ubierać, czy zostawić jako zasobniki na prezenty..?
Dzyń, dzyń, dzyń... Całkiem blisko, tuż za plecami.
- Niemożliwe, żeby zaparkował sanie w naszym pokoju. Toż profil płozy na to nie pozwoli...
Dzyń, dzyń, jebut!!! Poczułem jak mikołajowy dzwonek wali mnie prosto w twarz.
- Dzyń dobry! Zasnąłeś na służbie, hoł, hoł, hoł!!! - darł się jegomość w czerwonym wdzianku, tarmosząc mnie za bluzę. - Nie będzie prezentów!!! Dzyń, dzyń! Wstawaj!!! Będzie rózga!!! Dzyń, dzyń! No wstawaj Crew!!!
Dzwonki modulowały na różnych częstotliwościach, aż w końcu osiągnęły sygnał alarmowego brzęczka pagerów wyjazdowych. Brodata, mikołajowa twarz stopniowo zmieniała zarys, by ostatecznie przyjąć kształt kierowcy naszej karetki.
- Wstawaj! - darł się i szarpał moje ciuchy - Wyjazd mamy!
- Wiem, no już wiem! Nie śpię!!! - mruczałem rozbudzony - Prezentów nie będzie..! - wyrwało mi się z kontekstu sennych marzeń.
- Co nie będzie? Prezentów? - uradował się szyderczo - Zobacz tylko jaki podarek nam dyspozytorka wyszykowała! - to mówiąc podał mi kartę wyjazdową.
Zmrużyłem oczy, masując na twarzy odcisk w kształcie płaskiego żeberka grzejnika. Zaspany wzrok ogarniał kolejne rubryki karty.
Powód wezwania: Zaburzenia psychiczne, myśli samobójcze.
Dane pacjenta: Wojtuś Urwiłapka*
- O jasna dupa Mikołaja! - zakląłem szpetnie, tracąc resztki szans na podarki od świętego.
- Dokładnie... - przytaknął trwożnie kierowca i ukradkiem przeżegnał się.
Powody do obaw były nader oczywiste. Wojtuś Urwiłapka, znany w powiatowym światku medycyny katastrof jako Hannibal Lecter lokalnych "niespokojnych", był pacjentem legendarnym. Ten dwudziestokilkuletni "chory" wzbudzał dreszcze na plecach zespołów wyjazdowych pogotowia, regularnie wzywając karetki i pozostałe służby do dokładnie wyreżyserowanych spektakli. Tematyką przewodnią tych przedstawień była jego (Wojtusia) groźba próby samobójczej. Za każdym razem inna, genialna w swej głupocie i za każdym razem nieudana... gdyż Wojtuś tak do końca szalony nie był. Kiedyś nawet, w chwilowym przypływie słabości, zwierzył się ratownikom, że on tak trochę udaje, gdyż zbiera na "żółte papiery" do renty, ale:
- I tak mi nic nie możecie zrobić, bo kto głupiemu uzna winę?! Ha!
Myśl ta z gruntu słuszna, stawiała młodego Hannibala na wygranej pozycji, a nas zmuszała do podjęcia nierównej walki. I w ten oto sposób młody Urwiłapka, co kilka tygodni przypominał o swej osobie, dręcząc pracowników pogotowia kolejnymi pomysłami. Czego to on już nie wymyślał...
A to stał na dachu domu i groził, że skoczy. Wrzeszczał do ratowników, policjantów, strażaków i połowy wsi, by wreszcie po trzech godzinach zejść i grzecznie udać się do karetki. Innym razem biegał między samochodami, wołając, że wpadnie pod TIRa. Co się chłopaki za nim naganiali...
Były też groźby wysadzenia chałupy w powietrze, ewentualność wypicia substancji żrących i wiele innych. Za każdym razem akcja trwała godzinami, gdyż najwyraźniej Wojtuś odczuwał perwersyjną satysfakcję z naszej bezradności. Któż bowiem zaryzykuje podejście do gościa stojącego na krawędzi dachu i wrzeszczącego "Jeszcze krok a skoczę!"? Kto weźmie za to odpowiedzialność? W trzeciej godzinie wysłuchiwania wulgarnych i obscenicznych bzdur pod własnym adresem, chciałoby się krzyknąć: "Stul pysk i skacz już ku.wa!", ale iść do więzienia za idiotę?
Zatem milczeli wszyscy, a Urwiłapka bez przeszkód mógł napawać się chwilową władzą. Potem (kiedy już się zmęczył) oddawał się w ręce służb, by po krótkiej podróży, triumfalnie wkroczyć do szpitala psychiatrycznego, skąd wychodził po góra trzech tygodniach i cała historia się powtarzała.
Barwną postać Urwiłapki znali wszyscy pracownicy pogotowia, ale mnie, jakimś cudem, udawało się omijać dyżury, na których wystawiał swoje przedstawienia. Słuchałem tedy z niedowierzaniem opowieści o geniuszu autodestrukcji, ciesząc się jednocześnie z własnego szczęścia. Aż do tej, mroźnej, przedświątecznej nocy...

* * *
- No to... jesteśmy na miejscu - chrząknął niepewnie kierowca, zatrzymując karetkę przed domem.
- Ty naprawdę pierwszy raz u niego..?
- Pierwszy... - zmieliłem w ustach krótką odpowiedź.
- No to w imię ojca i syna... - pobłogosławił mnie i delikatnie wypchnął z szoferki.
Nabrałem głęboko w płuca mroźnego powietrza i czując autentyczny stres, ruszyłem na spotkanie potwora.
Na podwórku panowała ciemność. Przy drzwiach wejściowych majaczyła czarna postać z telefonem przy uchu
- ...kiedy panie komendancie znów grozi, że się zabije. Nie wiemy co robić... - dobiegły mnie stłumione słowa.
- Cześć... - powitałem czarnego stróża prawa - ...można wejść do środka?
W odpowiedzi kiwnął twierdząco głową i powrócił do rozmowy telefonicznej:
- Tak jest panie komendancie. Melduję, że pogotowie już jest, oni sobie poradzą.
- Nie no, rewelacja..! - usłyszany komentarz sprawił, że poczułem się jak świąteczny superman, niosący pomoc potrzebującym - ...tylko, że niby co ja zrobię?!
Stanąłem w korytarzu. Dobiegające zza kolejnych drzwi pokrzykiwania bez pudła wskazywały miejsce akcji.
- No to wdech, wydech... Może mnie ten Hannibal nie zabije? W końcu sobie chce zrobić krzywdę.
Cichutko i delikatnie nacisnąłem klamkę, a moim oczom ukazał się widok przyprawiający o... atak śmiechu.

W pokoju, tuż przy drzwiach zamarł w bezruchu drugi policjant. Jego uniesiona w dramatycznym geście dłoń zdawała się mówić do szaleńca: "nie rób tego!". Tymczasem w głębi pomieszczenia, za barykadą ze stołu, krzeseł i pomniejszych mebli stał niepozorny chłopczyna. Metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, koszulina z krótkim rękawkiem, pryszczata twarz. Delikatne, druciane okularki zsuwały się z perkatego nosa, którego kolor świadczył o niemałym spożyciu napojów wyskokowych. Chłopczyna miał owinięte wokół szyi i tułowia kable z choinkowymi lampkami, które migały radośnie zmieniając kolory. Nie wiedzieć czemu, natychmiast przypomniały mi się świąteczne reklamy coca-coli z oświetlonymi kolorowo ciężarówkami, a w głowie zabrzmiała znana melodia "Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta. Zawsze gwiazdka, tylko coca-colaaaaa..."
Zamiast coli, w dłoni szalonego Wojtusia spoczywała puszka z piwem, które ten co i rusz popijał. Z wyjącego głośno radia płynęły znajome słowa piosenki: "A kto wie, czy za rogiem nie stoją anioł z bogiem..."
- I to ma być ten słynny geniusz zła? Ten Hannibal Lecter "niespokojnych"?? - pytałem w myślach, czując jak rozluźnienie ogarnia moje ciało - Przecież to jakaś choinkowa popierdółka jest...
Tłumiony uśmiech jakoś sam wypłynął mi na twarz. Nie wytrzymałem parskając śmiechem. I to był błąd...
- A ty co się cieszysz gówniarzu jeden!?! - Urwiłapka cienkim, drgającym z oburzenia głosem rzucił w moją stronę stek wyzwisk.
Ten głos, postura, te lampki... Cały widok tej samobieżnej, nawalonej choinki sprawił, że nie mogłem powstrzymać śmiechu, choć ze wszystkich sił walczyłem o powagę.
- Dobry wieczór... - wykrztusiłem z siebie dławiąc śmiech gdzieś na poziomie pępka.
- Ty ch.ju, ty peda.e je.any..! Wynoś się stąd natychmiast!!! - Wojtuś darł się wniebogłosy. W końcu odwracając się do policjanta, zakrzyknął:
- Powiedz mu, żeby wype.dalał, bo jak nie to sobie poderżnę gardło!!!
Półobrót w stronę gliniarza sprawił, że dopiero teraz mogłem zobaczyć całą postać Urwiłapki. To co ujrzałem natychmiast starło uśmiech z mojej twarzy.
W lewej dłoni Wojtuś trzymał sporej wielkości nóż kuchenny, którego ostrze właśnie zmierzało w stronę gardła, by spocząć na wysokości krtani. W patrzących na mnie zza drucianych oprawek oczach, pojawił się błysk szaleństwa i czyste, chłodno wykalkulowane zło.
- Wynoś się... - zawarczał szaleniec i przeciągnął nożem wzdłuż szyi.

C.D.N.

---------------------
* Nie ulega wątpliwości, iż Wojtuś Urwiłapka jest koszmarnym wytworem mojej wyobraźni, podobnie jak wszystkie opisane tu zdarzenia. Wszelka i ewentualna zbieżność z postaciami i zdarzeniami realnymi jest doprawdy niesamowicie przypadkowa ;)

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

o kurczę! Pisz szybko kolejną część - już się nie mogę doczekać!

erjota pisze...

Koniecznie pisz!!!!!!!!

Jaskółka pisze...

Spokojnych, radosnych Świąt oraz dużo zdrowia i weny twórczej w przyszłym roku :)

Monika Wiktoria pisze...

No i się doczekaliśmy kolejnego postu (Alleluja!) :) czekam niecierpliwie na kolejną część i życzę spokojnych świąt oraz jak najmniej wyjazdów w przyszłym roku :)

Anonimowy pisze...

Trzeba było mu pozwolić się podciąć, przynajmniej byłoby co ratować :)

Pomysłowa pisze...

Pisz jak najszybciej, Crew, nie trzymaj nas w napięciu, bo po świątecznym zajadaniu nadmiar napięcia chyba nie jest wskazany;) No i wszystkiego najlepszego z okazji Świąt i Nowego Roku, niech Ci się spełni to, czego sobie życzysz:)

cre(w)master pisze...

Dziękuję Wam wszystkim za życzenia i zwrotnie również przesyłam same najlepsze "fluidy" :)

WESOŁYCH ŚWIĄT!