* * *
- Zespół P do wyjazdu!
- Co mamy? - pytam bez entuzjazmu, oderwany od internetowego nałogu.
- Myśli samobójcze. Wzywa patrol policji.
- Gdzie? - krótko i na temat. Wiem już, że przewalanie oczami nic nie zmieni. Lepiej załatwić sprawę szybko i konkretnie.
- Ulica Armii Szalonych 13 przez 29.
- Jakie nazwisko? - rzucam zaniepokojony znajomo brzmiącym adresem.
- Pan Jędrzej No...
- Notoryczny! - przerywam dyspozytorce, nie mogąc powstrzymać mimowolnych ruchów gałkami oczu, z dołu do góry. - Znowu?! Kuźwa, trzeci raz w tym miesiącu!
- Ja pierdzielę..! - sapie kierowca, usiłując naciągnąć but taktyczny, lewy - Byłem u niego w zeszłym tygodniu. Policja go wyprowadziła w kajdanach... Będzie jazda!
Docieramy pod blok. Krótki dzwonek domofonem na klatce.
- Kto tam? - kratkę głośniczka wypełnia skrzeczący, nieprzyjemny głos.
- Pogotowie...
- A ja nie wzywałem! - i trzask słuchawki.
Stoimy jak pomarańczowe łosie pod klatką. Brakuje nam tylko rolek papy pod pachami, może wtedy szybciej by nas ktoś wpuścił (że niby na dach popylamy).
- Dzwoń na dyspo - wzdycham ciężko do kierowcy, naciskając kolejne guziczki domofonu - Powiedz, że Notoryczny nie otworzy. Zapytaj, gdzie ta policja?
Dwie minuty później nadchodzi odpowiedź:
- Policja jest na górze, zaraz was wpuszczą.
Faktycznie, wpuszczają. Leziemy na czwarte piętro, mając świadomość, że za chwilę obejrzymy "stary film", który znamy już na pamięć.
- Panie Notoryczny, co tym razem? - sapię, sam nie wiedząc, czy to objaw zmęczenia, czy irytacji.
Jędrzej, swoim zwyczajem, łazi po mieszkaniu w szortach i koszulce na szeleczkach. Każdą pętlę trasy kończy tradycyjnie łykiem browara z puszki stojącej na kuchennym stole.
- Ja was nie wzywałem! Nie potrzebuję i nie zapraszałem do środka. Jakim prawem tu ku.wa wtargnęliście?!
- Pan do mnie nie przeklina, bo ja nie mam przyjemności słuchać pana bluzgów, dobrze?!
- A ja jestem u siebie w domu i mogę sobie przeklinać ile wlezie!! A ty mi możesz skoczyć! O!
- Panie Notoryczny, nie jesteśmy na "ty", choć się dobrze już znamy. Nie piliśmy razem wódki, pić nie będziemy, a pan też już zostaw to piwo, bo zawsze po piwie do pana jeździć trzeba. I co, teraz też pan będziesz cyrk odstawiał?
- A będę, ale bez was, bo ja was nie wołałem! I policji naszej też nie!! Wynocha wszyscy!!!
- No to co jest? - zwracam się do stojących pod ścianą policjantów.
- Zadzwonił do komendy wojewódzkiej. Skarżył się, że go nasi poprzednim razem skuli przed wyprowadzeniem, mówił, że jak będzie chciał, to sobie w każdej chwili coś zrobi. No i wojewódzki się speniał i wysłał monit do naszego... A dyżurny wysłał nas.
- I co? Wam otworzył? - pytam nieco zdziwiony odejściem od utartego scenariusza.
- Nie. Wlazłem przez balkon od sąsiadów...
- No to szacun... - patrzę z lekką ironią na funkcjonariusza, który zabawiał się akrobatyką na wysokościach - A właściwie, po co nas tu chcieliście?
- No bo groził samobójstwem.
- Przy was groził?
- No przy nas nie... - peszy się policjant - ...ale dyżurny twierdzi, że groził.
- Ech... - wzdycham któryś już raz - Panie Notoryczny, pan wie już, jak to teraz będzie przebiegało?
- Wiem i ch.j z tego! Nie chciałem pogotowia, nie potrzebuję! Jak mi się zachce, to sobie zadzwonię po was i gówno mi zrobicie, bo ja jestem chory! Mam na to papiery i dobrze wiesz, że mi naskoczycie!
- Pan mi powie, gdzie pan teraz jest i jaki dzień dzisiaj?
- Jestem w domu, na Szalonych. Dokładnie na czwartym piętrze, a dzisiaj jest... - Notoryczny patrzy chwilę w sufit i bezbłędnie podaje datę.
- Chcesz pan sobie teraz zrobić jakąś krzywdę?
- Nie chcę!
- A wcześniej?
- Wcześniej też nie i won mi z domu!
- Zaraz, chwila... Do szpitala się pan zgadzasz jechać?
- Za ch.ja nie pojadę! Nie prosiłem was!
- No widzicie..? I co ja tu mogę? - rozkładam ręce do policjantów
- Przytomny, w logicznym kontakcie, w chwili obecnej bez autoagresji, nie wyraża zgody... A ile ma w wydychanym? - pytam wskazując oczami na piwo w kuchni.
- Nie chciał dmuchać... - policjant drapie się po spoconej łepetynie.
- No to tym bardziej, co ja mogę?
Zaczynam pisać kartę. Notoryczny łazi po domu i klnie jak stu szewców po marnej wypłacie. Policjanci stoją pod ścianą, stukając w klawiaturę komórki. Po chwili jeden z nich przystawia mi telefon do ucha.
- Crew, słuchaj... - ton głosu naszej dyspozytorki wszystko wyjaśnia - Musicie go zabrać...
- Ale z czym? Co ja powiem w szpitalu?!
- Dyżurny z wojewódzkiej ma nagrane jak gość sobie grozi. Mówił, że w każdej chwili, jak zechce, może sobie zrobić coś złego... Musisz go zabrać!
Wiem, że dalsza rozmowa z dyspozytorką nie ma sensu. Wiem też, co mnie czeka przez najbliższe kilkadziesiąt minut. Ja i moi koledzy, przerabialiśmy to już wiele razy.
- Panie Notoryczny, proszę się ubierać. Musimy pojechać do szpitala na badanie.
* * *
- Dobra panowie... - zwracam się do speszonych policjantów - ...ja w tym momencie pasuję. Nie wiem jak to zrobicie, ale jeśli on wyjdzie z tego mieszkania, to do szpitala pojedziemy. Sam go na plecy nie załaduję i na siłę nie zniosę.
Błyskają kajdanki. Policjanci powtarzają jakieś formułki "ostatniego ostrzeżenia", a ja wiem, że nadciąga faza druga. Siadam na taborecie w kuchni.
- Dobra, już dobra... - mówi Notoryczny, łagodniejąc z marszu - Pojadę już do tego szpitala, tylko się muszę ubrać!
Mój zegarek odmierza kolejne piętnaście minut, podczas których Notoryczny łazi po domu, przewalając szafki w poszukiwaniu majtek, skarpetek i koszuli. Patrol dzielnej policji podąża za nim, krok w krok, niczym rozdwojony cień. Chyba są nowi na służbie, bo snują się cierpliwie i nie wiedzą, co ich jeszcze czeka.
- No, ubrał się pan, to idziemy! - mówi policjant, otwierając drzwi na klatkę.
- Zaaaraz..! - Notoryczny wyszarpuje swój nadgarstek z ręki funkcjonariusza - Jeszcze muszę...
- Zajarać szluga... - dopowiadam w myślach.
- Zajarać szluga i...
- ...i się wysrać...
- ...i się wysrać przed wyjściem, co nie?!
Patrzę z niewielkim zainteresowaniem na reakcję stróża prawa. Policjant pąsowieje na twarzy, wydyma usta i... kapituluje.
- Dobra. Rób pan, byle szybko.
Po chwili dodaje nieco poirytowany:
- A nie możesz pan srać i palić razem?
Jędrzej nie może. Pięć minut delektuje się papierochem, wydmuchując dym pod sufit pokoju, po czym znika za drzwiami toalety.
- No widzisz..? - myślę sobie, spoglądając na policmajstra - Po balkonach skikałeś jak wiewiórka, a teraz słuchasz pierdów obywatela "N". Życie...
Czas mija leniwie. Kończę właśnie zaczerniać długopisem ostatni brzuszek w literkach starej gazety porzuconej na kuchennym stole. Z łazienki dobiega szum spłuczki. Teraz jeszcze kultowe wyłączanie prądów, zamykanie gazu i wody.
- No, to jeszcze piwko na drogę i...
- Chyba cię opasało... nie powiem czym!! Dawaj łapy!!! - policjantowi w końcu puszczają nerwy.
- I tak długo wytrzymał... - chowam długopis do kieszeni i zabierając dokumentację, wykonuję unik przed lecącym kubkiem z napisem "Kudowa Zdrój".
* * *
Notoryczny, skuty obrączkami, wytacza się z klatki. Poziom wulgarów osiąga wyżyny i wzlatuje ponad osiedlowe podwórko. Sąsiedzi przyzwyczajeni, nie wykazują większego zainteresowania widowiskiem. Wreszcie jedziemy. My w swoją, policaje w swoją stronę, szczęśliwi, że się pozbyli strupa... znaczy, że spełnili swój obowiązek wynikający z regulaminu służby. Jeszcze nam machają z radiowozu.
W karetce trudno mi zebrać myśli. Jędrzej (już bez obrączek) przeplata mięcho ciągłym pytaniem, czy się nie boję.
- Boję się... Jak Boga kocham, boję się, że jeszcze chwila, nie wytrzymam i mu dam piąchą w tubę!
- Jedź szybciej. - proszę kierowcę, przekrzykując wrzaski.
W akompaniamencie "ku.w", "ch.jów" i wszystkich, możliwych określeń narządów płciowych, docieramy do szpitala powiatowego.
Usiłuję zdać pacjenta, przekazując dokumentację i "wywiad" lekarzowi dyżurnemu. W tym czasie, Jędrzejowi udaje się już werbalnie nawtykać pielęgniarce. Nazywa ją między innymi "medyczną szmajorą" i "pi.dą uszatą". Po tym, oznajmia doktorkowi, że on na nic nie wyrażał zgody, gówno mu mogą zrobić, bo jest chory i ma papiery, a tak w ogóle, to sobie idzie. Faktycznie idąc, obraża jeszcze kilku pacjentów z korytarza.
Zbieram się powoli i ja. Nic tu po mnie, swoje zrobiłem.
- A pan dokąd?!? - słyszę zdumiono-oburzony głos lekarza.
- Wracam do stacji... - staram się wykazać głębokie zaangażowanie w utrzymanie spokoju wypowiedzi, choć wewnątrz trafia mnie apopleksja. Wiem już, co będzie za moment.
- Mowy nie ma! Nigdzie nie jedziecie! Pacjent wam uciekł z Izby Przyjęć!!!
- Panie doktorze, pacjent WAM uciekł z Izby. Ja mam pieczątkę i pana podpis pod przekazaniem chorego. A teraz przepraszam, ale praca mnie wzywa.
Widzę jak lekarzowi tyka brewka nad lewym okiem. Mam przerąbane przez najbliższy miesiąc.
- Pani... - lekarz wystawia palec w stronę "uszatej" - Pani dzwoni po policję. Natychmiast! A pan... - palec wędruje między moje oczy - Pan zostaje do ich przyjazdu i będzie składał wyjaśnienia!
* * *
Targają ze sobą Notorycznego, który daleko nie uciekł. Dokładnie rzecz ujmując, czekał na nich przy podjeździe dla karetek, bo "gówno mi możecie zrobić!" i "ktoś mnie do domu musi odwieźć!"
- Panie doktorze, czy teraz już mogę się odmeldować? - wzdycham.
- Teraz pan już może.
- Dziękuję w takim razie i żegnam - idę w stronę karetki, zupełnie nieciekawy dalszych wydarzeń. Znam je na pamięć.
Oto Notoryczny, w asyście policji oraz w "biżuterii" wsiądzie do karetki, tym razem szpitalnej. Zostanie odeskortowany do sąsiedniego miasta, gdzie w psychiatryku, inny pan doktor stwierdzi "brak wskazań" i natychmiast pacjenta wypuści. Po tym, pan Jędrzej wróci "stopem", busem lub boso z obcego miasta i upajając się kolejnym piwem, ponownie zasiądzie przy swoim domowym Call Center.
Wracamy i my. Całkowity czas poświęcony na "ratowanie kolejnego ludzkiego życia" wyniósł dwie godziny, trzynaście minut. Wszystko ku chwale Ojczyzny i na koszt podatnika.
Mkniemy do stacji z błogim przeświadczeniem, że oto mamy spokój z panem Notorycznym na dłuższy czas. Niestety, po raz enty rzeczywistość daje bolesnego prztyczka w nos mojej wyobraźni. Tak się zazwyczaj dzieje, gdy nie docenimy inwencji twórczej i zdolności naszego pacjenta.
Na nauczkę nie trzeba długo czekać. Ledwie mija kolejna godzina dyżuru i nagle:
- Zespół P do wyjazdu! - drze się dyspozytorka, a minę ma przy tym taką, jakby odkryła w swej kieszeni ujście cudzego jelita grubego.
- Do czego jedziemy? - pytam.
- Gdzie jedziemy? - nakłada się na moje pytanie kierowca.
- Do szpitala... - odpowiada kierowniczka wyrzutni, patrząc błędnie w wydruk karty wyjazdowej.
- Cooo??? - otwieram szeroko oczy
- Gdzie??? - wtóruje mi kierowca - Jeszcze tam nas nie było?!
* * *
Nie ma czasu na pierdoły, gdy Ojczyzna wzywa. Pędzimy do szpitala i po kilku chwilach, naszym zdziwionym oczom ukazuje się taki oto obraz:Pierwszy plan Izby Przyjęć wypełnia, dobrze nam już znany, patrol policji.
- Nie no... Znowu oni?!? - z trudem usiłuję przybrać neutralny wyraz twarzy. Najwyraźniej mi się to nie udaje, gdyż policjanci również krzywią buzie w grymasie niezadowolenia.
Nieco dalej, w pobliżu kozetek, lokuje się pacjent Notoryczny.
- A ten, co tu robi???
Odpowiedź przychodzi natychmiast. Jędrzej wydziera się całą mocą zdartego gardła, skandując słowa, których na próżno szukać w Słowniku Wulgaryzmów Polskich.
Całkiem w głębi sceny dostrzegam lekarza, aktualnie zwanego przez Jędrzeja, "chu.em niemytym", tuż obok pielęgniarka, która z "uszatej pi.dy" awansowała na klasyczną "ku.wę" z domieszką wszelakich określeń kobiecych narządów płciowych.
Istna jatka, a pośrodku my.
- No dobrze, co się tu dzieje? - pytam niemytego lekarza, przekrzykując wrzaski Notorycznego.
- Pacjent nie został przyjęty w szpitalu psychiatrycznym. Brak wskazań... - buczy doktor
- No to nic nowego... - uśmiecham się z przekąsem
- Ale, co on robi TU?!
- No myśmy go przywieźli z powrotem... - wcina się nadgorliwy policjant - ...A co, miał wracać pieszo?
- I przywieźliście go ponownie do szpitala powiatowego??? - pytam, robiąc kolejny już raz wielkie oczy.
- A gdzie go mieliśmy zawieźć?! - twarz funkcjonariusza przedstawia dziwną mieszankę zakłopotania, irytacji i braku koncepcji na oddychanie.
- Nie wiem, może na wytrzeźwiałkę? - zgaduję z przekąsem i przechodzę do meritum wywiadu:
- A jakie jest nasze zadanie? Mówiąc krótko, po co nas wezwaliście?
- Nie my was wzywaliśmy, tylko on... - palec policjanta wskazuje Notorycznego, który w tej chwili uskutecznia czarowanie pielęgniarki, cytując z pamięci atlas potocznej anatomii żeńskiego układu rozrodczego.
- Ściślej mówiąc... - kontynuuje policjant - ...obywatel wkurzył się, kiedy usłyszał, że szpitalna karetka go nie odwiezie do domu. Zadzwonił pod sto dwanaście i zgłosił, iż jest chory, a w szpitalu nie chcą mu udzielić pomocy. No i wojewódzki operator z CePeeRu wezwał was.
- To są jakieś jaja... - opadam w przysiadzie na kozetkę. Czuję, jak praca w oparach absurdu wysysa ze mnie ostatnie siły.
- Nie wstanę... Nie drgnę ani na milimetr... tak sobie będę siedział i nie dowierzał... Albo... jednak ruszę się! - szybko odkrywam w sobie nowe pokłady energii, wykonując gwałtowny skłon przed nisko przelatującym stojakiem na kroplówki. Kątem oka rejestruję, jak Notoryczny bierze zamach chirurgicznym zestawem do szycia ran.
- Ewakuacja!!!
* * *
Rozwiejmy na chwilę ten absurdalny, cuchnący obłok idiotyzmu i zastanówmy się, jakież zakończenie mogła mieć ta historia? Dla ułatwienia podam kilka opcji happy endu:1. Doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują pana Notorycznego i po obezwładnieniu eskortują go do najbliższej Izby Wytrzeźwień.
2. Rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, wbija pacjentowi igłę prosto w serce, wstrzykując końską mieszankę Scoliny, Tiopentalu, Fentanylu i Relanium. Następnie, doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują pana Notorycznego i zwiotczone corpus delicti eskortują do najbliższej Izby Wytrzeźwień.
3. Pacjenci Izby Przyjęć, wzburzeni agresywnym zachowaniem Jędrzeja, robią mu z siedzenia "jesień średniowiecza". Następnie, rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, wbija pacjentowi igłę prosto w serce, wstrzykując końską mieszankę leków uspokajająco, zwiotczająco, przeciwbólowych. Po czym, doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują to, co zostało z Notorycznego i zwiotczone, marne resztki jego corpusu delicti eskortują do najbliższej Izby Wytrzeźwień.
4. Rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, salwuje się ucieczką i barykaduje w ambulatorium. Pacjenci Izby Przyjęć w popłochu pierzchają na korytarz. Jędrzej zmęczony własną aktywnością ruchową, po zdemolowaniu połowy szpitalnego pomieszczenia, opada z sił i postanawia się oddać w ręce władzy. Następnie doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, radiowozem eskortują pana Notorycznego wprost do... domu, a ja jestem przesłuchany jako świadek w sprawie o... nieudzielenie pomocy przez powiatowy szpital.
---------------------------------------------
No i jak myślicie? Która z odpowiedzi "pachnie" najbardziej realnym, systemowym idiotyzmem? Wiem, że to trudna zagadka, bo wszystkie warianty brzmią równie... kretyńsko :)
Rozwiązania można podawać w komentarzach pod postem. Na autorów prawidłowych odpowiedzi czekają nagrody w postaci ekskluzywnych flakonów z najczystszym oparem wysublimowanego absurdu. Sygnowane logotypem akcji "Paramedic on Board - Absurd in Mind".
Do miłego...
13 komentarzy:
Opcja nr. 4 - to wcale nie było takie trudne :P
No na bank opcja nr 4, totalna spychologia.
No. Też typuję nr. 4. Skąd w ogóle ten pomysł jazdy do idioty, bo "on sobie coś zrobi"? A niech robi, o jednego durnia mniej. Jak odkręci gaz, to niech sąsiedzi zawołają pogotowie gazowe. Odetną w całym budynku i będzie spokój. A takiego bęcwała uspokoiłoby uderzenie po kieszeni. Mocne.
nika
Bardzo fajnie zobrazowałeś kolejny przypadek, nie jest on obcy większości z Nas RM.
Marnujesz się tym zawodzie :)
Pisz powieści:P
Pozdrowienia ze Zgierza :)
Jak się cieszę, że tylko transportówką jeżdżę. I to prywatnie, nie dla szpitala... Opcja 4, niestety, pewnie wygrywa.
Crew, weź sobie z 2 tygodnie urlopu i jedź na jakieś zadupie bez ludzi. ;)
W Polsce zyjemy... nr 4
pozdrawiam
Też obstawiam nr 4
Procedury i zaciekłe uchylanie się od odpowiedzialności zjadły zdrowy rozsądek
To samo dzieje się w związku z epidemią Ebola.
Nie mogę pojąć dlaczego w każdym podrzędnym szpitalu ma być pełne wyposażenie.
Jak dla mnie starczyłby jeden, dwa - super wyposażone i dostosowany helikopter do przewożenia zakaźnych.
Ten kod jest zniechęcający.
Nie wiem czego nie podpisało mi wcześniejszego tekstu
Nr 4 zdecydowanie :P
stawiam na odpowiedź 4
Podobnie jak poprzednicy widzę 4 i szkoda tylko, że nie 1 - byłaby to najbardziej słuszna opcja dla Notorycznego.
Opcja nr 4.
Stawiam na 4. - kiedy podanie rozwiązania zagadki? :)
Prześlij komentarz