niedziela, 19 października 2014

Skazany na absurd

Absurd... Żyję i pracuję w oparach absurdu. Zanurzony oddycham nim, nasiąkam, wchłaniam przez osmozę, aż stanę się absurdalnie izotoniczny i dołączę do zainfekowanej reszty, której wszystko już "zwisa". Jeszcze walczę, szarpię się na środku jeziora idiotyzmu. Patrzę wokół przez mgłę, co widzę?

* * *

- Zespół P do wyjazdu!
- Co mamy? - pytam bez entuzjazmu, oderwany od internetowego nałogu.
- Myśli samobójcze. Wzywa patrol policji.
- Gdzie? - krótko i na temat. Wiem już, że przewalanie oczami nic nie zmieni. Lepiej załatwić sprawę szybko i konkretnie.
- Ulica Armii Szalonych 13 przez 29.
- Jakie nazwisko? - rzucam zaniepokojony znajomo brzmiącym adresem.
- Pan Jędrzej No...
- Notoryczny! - przerywam dyspozytorce, nie mogąc powstrzymać mimowolnych ruchów gałkami oczu, z dołu do góry. - Znowu?! Kuźwa, trzeci raz w tym miesiącu!
- Ja pierdzielę..! - sapie kierowca, usiłując naciągnąć but taktyczny, lewy - Byłem u niego w zeszłym tygodniu. Policja go wyprowadziła w kajdanach... Będzie jazda!

Docieramy pod blok. Krótki dzwonek domofonem na klatce.
- Kto tam? - kratkę głośniczka wypełnia skrzeczący, nieprzyjemny głos.
 - Pogotowie...
- A ja nie wzywałem! - i trzask słuchawki.
Stoimy jak pomarańczowe łosie pod klatką. Brakuje nam tylko rolek papy pod pachami, może wtedy szybciej by nas ktoś wpuścił (że niby na dach popylamy).
- Dzwoń na dyspo - wzdycham ciężko do kierowcy, naciskając kolejne guziczki domofonu - Powiedz, że Notoryczny nie otworzy. Zapytaj, gdzie ta policja?
Dwie minuty później nadchodzi odpowiedź:
- Policja jest na górze, zaraz was wpuszczą.
Faktycznie, wpuszczają. Leziemy na czwarte piętro, mając świadomość, że za chwilę obejrzymy "stary film", który znamy już na pamięć.
- Panie Notoryczny, co tym razem? - sapię, sam nie wiedząc, czy to objaw zmęczenia, czy irytacji.
Jędrzej, swoim zwyczajem, łazi po mieszkaniu w szortach i koszulce na szeleczkach. Każdą pętlę trasy kończy tradycyjnie łykiem browara z puszki stojącej na kuchennym stole.
- Ja was nie wzywałem! Nie potrzebuję i nie zapraszałem do środka. Jakim prawem tu ku.wa wtargnęliście?!
- Pan do mnie nie przeklina, bo ja nie mam przyjemności słuchać pana bluzgów, dobrze?!
- A ja jestem u siebie w domu i mogę sobie przeklinać ile wlezie!! A ty mi możesz skoczyć! O!
- Panie Notoryczny, nie jesteśmy na "ty", choć się dobrze już znamy. Nie piliśmy razem wódki, pić nie będziemy, a pan też już zostaw to piwo, bo zawsze po piwie do pana jeździć trzeba. I co, teraz też pan będziesz cyrk odstawiał?
- A będę, ale bez was, bo ja was nie wołałem! I policji naszej też nie!! Wynocha wszyscy!!!
- No to co jest? - zwracam się do stojących pod ścianą policjantów.
- Zadzwonił do komendy wojewódzkiej. Skarżył się, że go nasi poprzednim razem skuli przed wyprowadzeniem, mówił, że jak będzie chciał, to sobie w każdej chwili coś zrobi. No i wojewódzki się speniał i wysłał monit do naszego... A dyżurny wysłał nas.
- I co? Wam otworzył? - pytam nieco zdziwiony odejściem od utartego scenariusza.
- Nie. Wlazłem przez balkon od sąsiadów...
- No to szacun... - patrzę z lekką ironią na funkcjonariusza, który zabawiał się akrobatyką na wysokościach - A właściwie, po co nas tu chcieliście?
- No bo groził samobójstwem.
- Przy was groził?
- No przy nas nie... - peszy się policjant - ...ale dyżurny twierdzi, że groził.
- Ech... - wzdycham któryś już raz - Panie Notoryczny, pan wie już, jak to teraz będzie przebiegało?
- Wiem i ch.j z tego! Nie chciałem pogotowia, nie potrzebuję! Jak mi się zachce, to sobie zadzwonię po was i gówno mi zrobicie, bo ja jestem chory! Mam na to papiery i dobrze wiesz, że mi naskoczycie!
- Pan mi powie, gdzie pan teraz jest i jaki dzień dzisiaj?
- Jestem w domu, na Szalonych. Dokładnie na czwartym piętrze, a dzisiaj jest... - Notoryczny patrzy chwilę w sufit i bezbłędnie podaje datę.
- Chcesz pan sobie teraz zrobić jakąś krzywdę?
- Nie chcę!
- A wcześniej?
- Wcześniej też nie i won mi z domu!
- Zaraz, chwila... Do szpitala się pan zgadzasz jechać?
- Za ch.ja nie pojadę! Nie prosiłem was!
- No widzicie..? I co ja tu mogę? - rozkładam ręce do policjantów
- Przytomny, w logicznym kontakcie, w chwili obecnej bez autoagresji, nie wyraża zgody... A ile ma w wydychanym? - pytam wskazując oczami na piwo w kuchni.
- Nie chciał dmuchać... - policjant drapie się po spoconej łepetynie.
- No to tym bardziej, co ja mogę?
Zaczynam pisać kartę. Notoryczny łazi po domu i klnie jak stu szewców po marnej wypłacie. Policjanci stoją pod ścianą, stukając w klawiaturę komórki. Po chwili jeden z nich przystawia mi telefon do ucha.
- Crew, słuchaj... - ton głosu naszej dyspozytorki wszystko wyjaśnia - Musicie go zabrać...
- Ale z czym? Co ja powiem w szpitalu?!
- Dyżurny z wojewódzkiej ma nagrane jak gość sobie grozi. Mówił, że w każdej chwili, jak zechce, może sobie zrobić coś złego... Musisz go zabrać!
Wiem, że dalsza rozmowa z dyspozytorką nie ma sensu. Wiem też, co mnie czeka przez najbliższe kilkadziesiąt minut. Ja i moi koledzy, przerabialiśmy to już wiele razy.
- Panie Notoryczny, proszę się ubierać. Musimy pojechać do szpitala na badanie.

* * *
Mija czterdzieści minut potężnych bluzgów Notorycznego i moich tłumaczeń o konieczności.
- Dobra panowie... - zwracam się do speszonych policjantów - ...ja w tym momencie pasuję. Nie wiem jak to zrobicie, ale jeśli on wyjdzie z tego mieszkania, to do szpitala pojedziemy. Sam go na plecy nie załaduję i na siłę nie zniosę.
Błyskają kajdanki. Policjanci powtarzają jakieś formułki "ostatniego ostrzeżenia", a ja wiem, że nadciąga faza druga. Siadam na taborecie w kuchni.
- Dobra, już dobra... - mówi Notoryczny, łagodniejąc z marszu - Pojadę już do tego szpitala, tylko się muszę ubrać!
Mój zegarek odmierza kolejne piętnaście minut, podczas których Notoryczny łazi po domu, przewalając szafki w poszukiwaniu majtek, skarpetek i koszuli. Patrol dzielnej policji podąża za nim, krok w krok, niczym rozdwojony cień. Chyba są nowi na służbie, bo snują się cierpliwie i nie wiedzą, co ich jeszcze czeka.
- No, ubrał się pan, to idziemy! - mówi policjant, otwierając drzwi na klatkę.
- Zaaaraz..! - Notoryczny wyszarpuje swój nadgarstek z ręki funkcjonariusza - Jeszcze muszę...
- Zajarać szluga... - dopowiadam w myślach.
- Zajarać szluga i...
- ...i się wysrać...
- ...i się wysrać przed wyjściem, co nie?!
Patrzę z niewielkim zainteresowaniem na reakcję stróża prawa. Policjant pąsowieje na twarzy, wydyma usta i... kapituluje.
- Dobra. Rób pan, byle szybko.
Po chwili dodaje nieco poirytowany:
- A nie możesz pan srać i palić razem?
Jędrzej nie może. Pięć minut delektuje się papierochem, wydmuchując dym pod sufit pokoju, po czym znika za drzwiami toalety.
- No widzisz..? - myślę sobie, spoglądając na policmajstra - Po balkonach skikałeś jak wiewiórka, a teraz słuchasz pierdów obywatela "N". Życie...

Czas mija leniwie. Kończę właśnie zaczerniać długopisem ostatni brzuszek w literkach starej gazety porzuconej na kuchennym stole. Z łazienki dobiega szum spłuczki. Teraz jeszcze kultowe wyłączanie prądów, zamykanie gazu i wody.
- No, to jeszcze piwko na drogę i...
- Chyba cię opasało... nie powiem czym!! Dawaj łapy!!! - policjantowi w końcu puszczają nerwy.
- I tak długo wytrzymał... - chowam długopis do kieszeni i zabierając dokumentację, wykonuję unik przed lecącym kubkiem z napisem "Kudowa Zdrój".

* * *
Godzina dwadzieścia... Tyle czasu mija odkąd wyjechaliśmy ze stacji. Nowy rekord!
Notoryczny, skuty obrączkami, wytacza się z klatki. Poziom wulgarów osiąga wyżyny i wzlatuje ponad osiedlowe podwórko. Sąsiedzi przyzwyczajeni, nie wykazują większego zainteresowania widowiskiem. Wreszcie jedziemy. My w swoją, policaje w swoją stronę, szczęśliwi, że się pozbyli strupa... znaczy, że spełnili swój obowiązek wynikający z regulaminu służby. Jeszcze nam machają z radiowozu.
W karetce trudno mi zebrać myśli. Jędrzej (już bez obrączek) przeplata mięcho ciągłym pytaniem, czy się nie boję.
- Boję się... Jak Boga kocham, boję się, że jeszcze chwila, nie wytrzymam i mu dam piąchą w tubę!
- Jedź szybciej. - proszę kierowcę, przekrzykując wrzaski.
W akompaniamencie "ku.w", "ch.jów" i wszystkich, możliwych określeń narządów płciowych, docieramy do szpitala powiatowego.
Usiłuję zdać pacjenta, przekazując dokumentację i "wywiad" lekarzowi dyżurnemu. W tym czasie, Jędrzejowi udaje się już werbalnie nawtykać pielęgniarce. Nazywa ją między innymi "medyczną szmajorą" i "pi.dą uszatą". Po tym, oznajmia doktorkowi, że on na nic nie wyrażał zgody, gówno mu mogą zrobić, bo jest chory i ma papiery, a tak w ogóle, to sobie idzie. Faktycznie idąc, obraża jeszcze kilku pacjentów z korytarza.
Zbieram się powoli i ja. Nic tu po mnie, swoje zrobiłem.
- A pan dokąd?!? - słyszę zdumiono-oburzony głos lekarza.
- Wracam do stacji... - staram się wykazać głębokie zaangażowanie w utrzymanie spokoju wypowiedzi, choć wewnątrz trafia mnie apopleksja. Wiem już, co będzie za moment.
- Mowy nie ma! Nigdzie nie jedziecie! Pacjent wam uciekł z Izby Przyjęć!!!
- Panie doktorze, pacjent WAM uciekł z Izby. Ja mam pieczątkę i pana podpis pod przekazaniem chorego. A teraz przepraszam, ale praca mnie wzywa.
Widzę jak lekarzowi tyka brewka nad lewym okiem. Mam przerąbane przez najbliższy miesiąc.
- Pani... - lekarz wystawia palec w stronę "uszatej" - Pani dzwoni po policję. Natychmiast! A pan... - palec wędruje między moje oczy - Pan zostaje do ich przyjazdu i będzie składał wyjaśnienia!

* * *
- Witam ponownie... - ironia wypełza z moich ust, kiedy w drzwiach Izby Przyjęć staje patrol. Ten sam patrol.
Targają ze sobą Notorycznego, który daleko nie uciekł. Dokładnie rzecz ujmując, czekał na nich przy podjeździe dla karetek, bo "gówno mi możecie zrobić!" i "ktoś mnie do domu musi odwieźć!"
- Panie doktorze, czy teraz już mogę się odmeldować? - wzdycham.
- Teraz pan już może.
- Dziękuję w takim razie i żegnam - idę w stronę karetki, zupełnie nieciekawy dalszych wydarzeń. Znam je na pamięć.
Oto Notoryczny, w asyście policji oraz w "biżuterii" wsiądzie do karetki, tym razem szpitalnej. Zostanie odeskortowany do sąsiedniego miasta, gdzie w psychiatryku, inny pan doktor stwierdzi "brak wskazań" i natychmiast pacjenta wypuści. Po tym, pan Jędrzej wróci "stopem", busem lub boso z obcego miasta i upajając się kolejnym piwem, ponownie zasiądzie przy swoim domowym Call Center.
Wracamy i my. Całkowity czas poświęcony na "ratowanie kolejnego ludzkiego życia" wyniósł dwie godziny, trzynaście minut. Wszystko ku chwale Ojczyzny i na koszt podatnika.
Mkniemy do stacji z błogim przeświadczeniem, że oto mamy spokój z panem Notorycznym na dłuższy czas. Niestety, po raz enty rzeczywistość daje bolesnego prztyczka w nos mojej wyobraźni. Tak się zazwyczaj dzieje, gdy nie docenimy inwencji twórczej i zdolności naszego pacjenta.
Na nauczkę nie trzeba długo czekać. Ledwie mija kolejna godzina dyżuru i nagle:
- Zespół P do wyjazdu! - drze się dyspozytorka, a minę ma przy tym taką, jakby odkryła w swej kieszeni ujście cudzego jelita grubego.
- Do czego jedziemy? - pytam.
- Gdzie jedziemy? - nakłada się na moje pytanie kierowca.
- Do szpitala... - odpowiada kierowniczka wyrzutni, patrząc błędnie w wydruk karty wyjazdowej.
- Cooo??? - otwieram szeroko oczy
- Gdzie??? - wtóruje mi kierowca - Jeszcze tam nas nie było?!

* * *
Nie ma czasu na pierdoły, gdy Ojczyzna wzywa. Pędzimy do szpitala i po kilku chwilach, naszym zdziwionym oczom ukazuje się taki oto obraz:
Pierwszy plan Izby Przyjęć wypełnia, dobrze nam już znany, patrol policji.
- Nie no... Znowu oni?!? - z trudem usiłuję przybrać neutralny wyraz twarzy. Najwyraźniej mi się to nie udaje, gdyż policjanci również krzywią buzie w grymasie niezadowolenia.
Nieco dalej, w pobliżu kozetek, lokuje się pacjent Notoryczny.
- A ten, co tu robi???
Odpowiedź przychodzi natychmiast. Jędrzej wydziera się całą mocą zdartego gardła, skandując słowa, których na próżno szukać w Słowniku Wulgaryzmów Polskich.
Całkiem w głębi sceny dostrzegam lekarza, aktualnie zwanego przez Jędrzeja, "chu.em niemytym", tuż obok pielęgniarka, która z "uszatej pi.dy" awansowała na klasyczną "ku.wę" z domieszką wszelakich określeń kobiecych narządów płciowych.
Istna jatka, a pośrodku my.
- No dobrze, co się tu dzieje? - pytam niemytego lekarza, przekrzykując wrzaski Notorycznego.
- Pacjent nie został przyjęty w szpitalu psychiatrycznym. Brak wskazań... - buczy doktor
- No to nic nowego... - uśmiecham się z przekąsem
- Ale, co on robi TU?!
- No myśmy go przywieźli z powrotem... - wcina się nadgorliwy policjant - ...A co, miał wracać pieszo?
- I przywieźliście go ponownie do szpitala powiatowego??? - pytam, robiąc kolejny już raz wielkie oczy.
- A gdzie go mieliśmy zawieźć?! - twarz funkcjonariusza przedstawia dziwną mieszankę zakłopotania, irytacji i braku koncepcji na oddychanie.
- Nie wiem, może na wytrzeźwiałkę? - zgaduję z przekąsem i przechodzę do meritum wywiadu:
- A jakie jest nasze zadanie? Mówiąc krótko, po co nas wezwaliście?
- Nie my was wzywaliśmy, tylko on... - palec policjanta wskazuje Notorycznego, który w tej chwili uskutecznia czarowanie pielęgniarki, cytując z pamięci atlas potocznej anatomii żeńskiego układu rozrodczego.
- Ściślej mówiąc... - kontynuuje policjant - ...obywatel wkurzył się, kiedy usłyszał, że szpitalna karetka go nie odwiezie do domu. Zadzwonił pod sto dwanaście i zgłosił, iż jest chory, a w szpitalu nie chcą mu udzielić pomocy. No i wojewódzki operator z CePeeRu wezwał was.
- To są jakieś jaja... - opadam w przysiadzie na kozetkę. Czuję, jak praca w oparach absurdu wysysa ze mnie ostatnie siły.
- Nie wstanę... Nie drgnę ani na milimetr... tak sobie będę siedział i nie dowierzał... Albo... jednak ruszę się! - szybko odkrywam w sobie nowe pokłady energii, wykonując gwałtowny skłon przed nisko przelatującym stojakiem na kroplówki. Kątem oka rejestruję, jak Notoryczny bierze zamach chirurgicznym zestawem do szycia ran.
- Ewakuacja!!!

* * *
Rozwiejmy na chwilę ten absurdalny, cuchnący obłok idiotyzmu i zastanówmy się, jakież zakończenie mogła mieć ta historia? Dla ułatwienia podam kilka opcji happy endu:

1. Doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują pana Notorycznego i po obezwładnieniu eskortują go do najbliższej Izby Wytrzeźwień.

2. Rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, wbija pacjentowi igłę prosto w serce, wstrzykując końską mieszankę Scoliny, Tiopentalu, Fentanylu i Relanium. Następnie, doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują pana Notorycznego i zwiotczone corpus delicti eskortują do najbliższej Izby Wytrzeźwień.

3. Pacjenci Izby Przyjęć, wzburzeni agresywnym zachowaniem Jędrzeja, robią mu z siedzenia "jesień średniowiecza". Następnie, rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, wbija pacjentowi igłę prosto w serce, wstrzykując końską mieszankę leków uspokajająco, zwiotczająco, przeciwbólowych. Po czym, doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, pałują to, co zostało z Notorycznego i zwiotczone, marne resztki jego corpusu delicti eskortują do najbliższej Izby Wytrzeźwień.

4. Rozjuszony lekarz, w asyście równie wściekłej pielęgniarki, salwuje się ucieczką i barykaduje w ambulatorium. Pacjenci Izby Przyjęć w popłochu pierzchają na korytarz. Jędrzej zmęczony własną aktywnością ruchową, po zdemolowaniu połowy szpitalnego pomieszczenia, opada z sił i postanawia się oddać w ręce władzy. Następnie doprowadzeni do ostateczności funkcjonariusze policji, radiowozem eskortują pana Notorycznego wprost do... domu, a ja jestem przesłuchany jako świadek w sprawie o... nieudzielenie pomocy przez powiatowy szpital.


---------------------------------------------
No i jak myślicie? Która z odpowiedzi "pachnie" najbardziej realnym, systemowym idiotyzmem? Wiem, że to trudna zagadka, bo wszystkie warianty brzmią równie... kretyńsko :)
Rozwiązania można podawać w komentarzach pod postem. Na autorów prawidłowych odpowiedzi czekają nagrody w postaci ekskluzywnych flakonów z najczystszym oparem wysublimowanego absurdu. Sygnowane logotypem akcji "Paramedic on Board - Absurd in Mind".

Do miłego...



13 komentarzy:

Radhezz pisze...

Opcja nr. 4 - to wcale nie było takie trudne :P

Anonimowy pisze...

No na bank opcja nr 4, totalna spychologia.

Anonimowy pisze...

No. Też typuję nr. 4. Skąd w ogóle ten pomysł jazdy do idioty, bo "on sobie coś zrobi"? A niech robi, o jednego durnia mniej. Jak odkręci gaz, to niech sąsiedzi zawołają pogotowie gazowe. Odetną w całym budynku i będzie spokój. A takiego bęcwała uspokoiłoby uderzenie po kieszeni. Mocne.
nika

Anonimowy pisze...

Bardzo fajnie zobrazowałeś kolejny przypadek, nie jest on obcy większości z Nas RM.
Marnujesz się tym zawodzie :)
Pisz powieści:P

Pozdrowienia ze Zgierza :)

hoopak pisze...

Jak się cieszę, że tylko transportówką jeżdżę. I to prywatnie, nie dla szpitala... Opcja 4, niestety, pewnie wygrywa.
Crew, weź sobie z 2 tygodnie urlopu i jedź na jakieś zadupie bez ludzi. ;)

Anek pisze...

W Polsce zyjemy... nr 4
pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Też obstawiam nr 4

Procedury i zaciekłe uchylanie się od odpowiedzialności zjadły zdrowy rozsądek

To samo dzieje się w związku z epidemią Ebola.
Nie mogę pojąć dlaczego w każdym podrzędnym szpitalu ma być pełne wyposażenie.
Jak dla mnie starczyłby jeden, dwa - super wyposażone i dostosowany helikopter do przewożenia zakaźnych.

Maria pisze...

Ten kod jest zniechęcający.
Nie wiem czego nie podpisało mi wcześniejszego tekstu

Anonimowy pisze...

Nr 4 zdecydowanie :P

Heretyczka;] pisze...

stawiam na odpowiedź 4

Artur pisze...

Podobnie jak poprzednicy widzę 4 i szkoda tylko, że nie 1 - byłaby to najbardziej słuszna opcja dla Notorycznego.

Pawel pisze...

Opcja nr 4.

Tomek pisze...

Stawiam na 4. - kiedy podanie rozwiązania zagadki? :)