niedziela, 31 stycznia 2010

Operacja "WSTYD"

Działający w latach 90-tych ubiegłego stulecia (jak to brzmi) zielonogórski kabaret "Potem" wysmażył artystycznie skecz pod tytułem: Pierwsza miłość.

Narrator wprowadzał publiczność w nastrój. Tłumacząc zawiłość życiowych filozofii mówił o przypadkowości i nieuchronności zdarzeń:
"...Zawsze musi być ten pierwszy raz. Pierwszy ząbek się wyżyna, pierwsze wagary... pierwsze złamanie otwarte... Aż w końcu przychodzi czas na pierwszą miłość."
Parafrazując autora powyższego dzieła muszę napisać, że w końcu przychodzi czas na pierwszą operację.
Oczywiście większość nieszczęśników pierwsze krajanko/dłubanko/wypalanko kontempluje w pozycji horyzontalnej, z przymkniętymi oczętami i rurą intubacyjną w dziobie. Ich doznania zazwyczaj mieszczą się w przedziale między "Panie Krzysica* - zakręci się teraz w głowie", a "Oddychać panie Krzysica! Już po wszystkim".
Niestety jest również inna grupa nieszczęśników. Ci, którzy wszystko widzą, wszystko pamiętają, a i tak nie wiedzą co się dzieje. Ta druga grupa to studenci-praktykanci.

Jakoś tak się poskładało, że będąc studentem pierwszego roku ratownictwa medycznego opuściłem termin praktyk na bloku operacyjnym. Za "jednym" zamachem ominęły mnie zajęcia w grupach ćwiczeniowych, przygotowanie teoretyczne i... wpis do indeksu. Chcąc nadrobić te fatalne w skutkach zaległości postanowiłem przestawić się na skrócony, indywidualny tok nauczania i w tym celu molestowałem werbalnie moją ulubioną panią doktor anestezjolog.
W końcu udało się i dr Króliczkowska** niczym grecka Hestia otoczyła mnie opiekuńczym ramieniem.
Błogość spłynęła na mą duszę gdy w zielonych ciuszkach, prowadzony przez boginię za rączkę, wstąpiłem na Olimp bloku operacyjnego. Zieloność mojej odzieży odzwierciedlała poziom pojęcia o zasadach i zwyczajach panujących na sali operacyjnej, ale czułem się bezpieczny... do czasu gdy dr Króliczkowska wprowadzając mnie do małego pomieszczenia powiedziała:
- tu masz czepki na głowę, tu maski. Przygotuj się, a ja zaraz po ciebie wrócę.
Poczułem się nieswojo. Niczym profan w samym środku sacrum.
- Co mam zrobić z tą cholerną maską? Myślałem intensywnie. - Białą stroną na zewnątrz czy do środka? Najpierw maska, a potem czepek? Czepek aż na uszy czy tylko na włosy wystarczy?
Bezładną szarpaninę ze sznureczkami przerwało wejście trzech zamaskowanych Asklepiosów. Zielone postaci podeszły do metalowych korytek i odkręcając wodę rozpoczęły rytualną ablucję.
Wzorując się na ich odzieży szybko uporałem się z maską i czepkiem. Miałem się przygotować i czekać. Za nic nie chciałem uchybić mojej mentorce, a już na pewno nie przez swoją ignorancję i brak elementarnej wiedzy.
- Co będę tak stał jak cieć przy hałdzie żwiru - pomyślałem. - Przecież nie pójdę do operacji z brudnymi łapami.
Szybkim krokiem podszedłem do ostatniego wolnego korytka, odkręciłem wodę i zezując w bok rozpocząłem kopiowanie czynności. Szło mi całkiem nieźle. Cała dłoń, kciuk, palce… namydlić, spłukać. Dotrzymywałem kroku zamaskowanym. Wciąż zezując, cwaniacko zamknąłem wodę naciskając kran łokciem. Tak jak oni odwróciłem się plecami do korytka i wspólnie z nimi, w jednym szeregu, zastygłem w pozie unosząc ręce lekko w górę. Patrzyłem przed siebie wyluzowany, zadowolony ze sposobu w jaki wybrnąłem z opresji.
Do pomieszczenia weszła zieloniutka pielęgniarka i jęła nadzierać na moich „towarzyszy” narzutki, fartuchy, rękawice i co tam jeszcze miała. Podeszła do drugiego z prawej i zamarła…
- Cholera… Mam tylko trzy komplety doktorze. Co jest?
To mówiąc patrzyła podejrzliwie w moją stronę.
Nerwowo przełknąłem ślinę i wykonałem szybkie „na prawo patrz”. Szereg lekko załamał się. Trzy zielone postacie, z wciąż uniesionymi w górę rękami wychylały się nieznacznie w przód ze zdumieniem lustrując czwartego, obcego pasażera „Nostromo”.
- No to niezły alien – pomyślałem… Może wycofam się do korytka?
Konsternację przerwał zaaferowany, głęboki głos dr Króliczkowskiej.
- Chłopcze co ty robisz??? My nie myjemy rąk!
To mówiąc moja bogini złapała mnie za zielone łaszki i niczym skarconego uczniaka pociągnęła wzdłuż szeregu zbaraniałych chirurgów.
Czułem jak maska mi się pali na twarzy, od niej zajął się czepek, a ogólną zieloność operacyjnej sali przyćmiła nagle czerwień mojego wstydu.

Najgłupsze było to, że dreptałem za panią anestezjolog z uniesionymi rękami, a Chirurdzy-Asklepiosi patrzyli za mną…jakby błogosławiąc, a może gromiąc dłońmi (a jakże) wzniesionymi w górę.

Istna stajnia Augiasza… albo lepiej Sodoma i Gomora, ale to już inna mitologia jest :)
-------------------------------------------------
* Pacjent Krzysica - bohater Kabaretu Moralnego Niepokoju. Jego zdrowotne perypetie można póki co śledzić TUTAJ
** Doktor Króliczkowska - niekwestionowana piękność i elegancja polskiej anestezjologii. Zbiór cnót wszelakich w jednym lekarzu zamknięty. Nazwisko zmieniłem dla przyzwoitości.


5 komentarzy:

Kinia pisze...

hehe, chociaż wykazałeś się dobrymi chęciami i proaktywnością ;)Pisz dalej, bo z tego co już przeczytałam wyciągam jeden wniosek - zapowiada się ciekaaawaa lektura :)

Pozdrawiam

K. :)

cre(w)master pisze...

Dziękuję Kinia. A co do proaktywności... aż strach pomyśleć co by się stało gdyby pielęgniareczka miała jeszcze jeden komplet chirurgiczny :)

Nomad_FH pisze...

No jak to co - miałbyś przyspieszony kurs zostania chirurgiem ;)
Tak mi się skojarzyło z "Szpiedzy tacy jak my" i operacją w ich wykonaniu :D

Anonimowy pisze...

Wpadłam na chwilę, zostaję:)) Świetnie się czyta
ruda_

cre(w)master pisze...

ruda_ - Miło mi będzie Cię "gościć". Zaglądaj kiedy tylko zechcesz ;)