środa, 29 czerwca 2011

Karetka nie taxi?

Ostatnimi czasy zaroiło się w mediach od społecznych kampanii uświadamiających ludność w tematach rozmaitych. A to o zapinaniu pasów można usłyszeć, a to znów o zbyt szybkiej jeździe pojazdami mechanicznymi.
Tematyka akcji rozległa, raczej pożyteczna, ciesząca się ogólnym poważaniem, co w wolnym przekładzie oznacza, że najczęściej społeczność ma takie uświadamianie w "głębokim poważaniu". Wszak wygodniej żyć w błogiej niewiedzy i radosnym smrodku ignorancji.


Zupełnie przypadkiem, gdzieś na necie w oczy mi wlazła taka akcja:
KARETKA NIE TAXI (tutaj link dla facebookowych ekshibicjonistów)
- Ale Amerykę odkryli - pomyślałem z dużą dawką jadowitej ironii - Przecież od zarania dziejów karetki robią nie tylko za taksówki, ale pełnią tysiące innych, społecznie "użytecznych" ról.
Nie wierzycie? Zróbmy zatem prawdziwy test :)

Do przeprowadzenia eksperymentu będziemy potrzebowali:
1. Grupy kontrolnej, czyli przedstawicieli mieszanych środowisk społecznych miasta wojewódzkiego.
2. Dnia ustawowo wolnego od pracy.
3. Odrobiny przestrzeni i słonecznej pogody.
4. Karetki wraz z personelem.

Oczyma wyobraźni spróbujmy zobaczyć zieloną, trawiastą przestrzeń zatopioną w środku wojewódzkiego miasta. Taką, powiedzmy łąkę, nieco większą od pełnowymiarowego boiska piłkarskiego. Na tej zielonej płaszczyźnie umieszczamy całkiem sporą scenę, światła, reflektory i wielkie głośniki... Ma być jasno, kolorowo i głośno. Na scenę oczywiście wsadzimy artystów, niech sobie coś tam śpiewają, klaszczą i ogólnie strugają wariata.
Teraz zacznijmy w trawkę wtykać publiczność. Najpierw gdzieniegdzie, z rzadka, tu i ówdzie. Potem coraz więcej, gęściej, całymi rodzinami i większymi grupami. Trudne to zadanie, bo co wetkniemy parę ludzików, to oni zaraz hyc, hyc... Będą łazić, siadać, kłaść się, przemieszczać bez ładu i składu. Przyspieszmy zatem ruchy i nawciskajmy ludzi tyle, żeby zapełnić niemal całą przestrzeń... Przestali łazić? Nie?
Ach tak... Zabierzmy im plastikowe toalety TOI-TOI, zaraz się uspokoją...
Dobra. Stoją! Głowa przy głowie, ramię przy ramieniu. O to nam chodziło.
Napracowaliśmy się przy tym swoistym terraformingu. Nie jest to bóg wie jakie cudo, ale nie ma czasu na siedmiodniowe "dzieło stworzenia". Do celów naukowo-badawczych taki "poligon" zupełnie wystarczy. Teraz już tylko musimy odprężyć się i z dystansem prowadzić obserwacje. Najwyższy to czas, bo na skraju zapchanej ludźmi łąki coś się dzieje...

Karetka - czapka niewidka.
Ambulans dostojnie zjechał z asfaltu wprost na zieloną murawę. Przed naszymi oczami przewalał się spory tłumek ludzi.
- Musimy wjechać w tę utwardzoną alejkę - paluchem wskazałem kierowcy drogę - Jak nas tu deszcz dopadnie to nie wydrzemy auta nawet traktorem.
- Jasne - nieobecnym głosem burknął mój szofer, pan Prawie-Żonkoś. - Jasne... - powtórzył jeszcze raz i ani drgnął. Powód tego mentalnego niebytu był dla mnie nader oczywisty. Za trzy dni mój współpracownik miał się oddać w dożywotni, damski jasyr. Przypuszczałem, że w obecnej chwili zamiast utwardzonej alejki widział już ślubny kobierzec, a zamiast uczestników imprezy masowej, przed oczami migali mu goście weselni. Ja natomiast widziałem wszystko ostro i z pełną jasnością umysłu.
- Halo! - zamachałem dłonią przed oczami kierowcy - Ziemia do Żonkosia! Macie zgodę na kołowanie w stronę tej alejki..!
- I co, mam kołować po tych ludziach? - zamrugał oczami.
Faktycznie, przed nami utworzyła się falująca ściana z różnokolorowych postaci. Stali, patrzyli na karetkę i nic...
- Może zatrąb, że chcemy tam wjechać? Tylko tak nienachalnie... żeby się nie przestraszyli.
Prawie-Żonkoś lekutko tyknął po klaksonie.
- Hmm... Dalej nic. To może włącz na chwilę bańki?
Karetka rozbłysnęła całą gamą niebieskich mrugnięć, co spotkało się z mizernym zainteresowaniem stłoczonej gawiedzi. Mówiąc krótko, tłumek ani drgnął.
- Dobra! - powiedziałem zdeterminowany - Nie widzą nas? Zaraz zobaczą! Dawaj wszystko ca mamy na pokładzie!
Zawyły syreny, brzęczał klakson. Błyskało, migało... Jakiś starszy pan ostentacyjnie popukał się w czoło i ponownie jął kontemplować występy na scenie. Poza tą wyizolowaną reakcją, nasze wysiłki i starania by wjechać w upragniona alejkę, nie przyniosły żadnego rezultatu.
- Początek imprezy a oni już mnie wkurzyli! - wyskoczyłem z szoferki mieląc jakieś bluzgi pod nosem.
- Dzień dobry, chcielibyśmy przejechać... Halo..! Widać mnie? Słychać? Szanowny pan będzie uprzejmy się przesunąć parę kroczków... jeszcze tak ze dwa... Dziękuję. Teraz pani...na boczek, no już, już... Raz, dwa! A wózek z dzieckiem pani zostawiła na środku? No pewnie, że zabierać. Jak to tak, dziecko zostawić..? Dziękuję najuprzejmiej. A pan znów tu wszedł? Sceny nie widać? A karetkę widać? To takie duże, błyskające, wyjące... Przejechać byśmy chcieli...
Co tylko usunąłem kogoś z drogi, na jego miejsce wciskało się dwoje następnych. I tak pewnie bym nadawał w nieskończoność, aż nagle z tłumu ktoś wrzasnął przejmująco:
- LUDZIE, LUDZIE! BALONY ROZDAJĄ I POPCORN!!!
Wokół mnie zawrzało. Przylgnąłem plecami do "niewidzialnej" karetki, gdy tłuszcza ruszyła raźnym galopkiem w stronę straganów. Zaszumiało, zawiało i przed nami otworzyła się zielona połać wolnej drogi. Ambulans majestatycznie wjechał w alejkę.

Karetka - centrum informacji turystycznej.
Zajęliśmy strategiczną pozycję i z przerażeniem obserwowaliśmy jak w oddali tłum terroryzuje sprzedawców popcornu i waty cukrowej. Co chwila jakaś, uniesiona ponad głowy, ręka targała kłębek słodkiej waty. Mgnienie oka i dłoń znikała w odmętach zgłodniałej gawiedzi.
- Ech... Wyjdę rozprostować kości - powiedział zszokowany Prawie- Żonkoś otwierając drzwi do karetki... I to był błąd.
- Panowie..! Panowie! - młoda kobieta trzymała energicznie drzwi do szoferki nie pozwalając na ich zamknięcie - Gdzie tu można coś kupić do jedzenia?!
- Pewnie na tych straganach... - kierowca szarpał się z drzwiami usiłując je "delikatnie" zatrzasnąć.
- Na straganach już nic nie ma! - powiedziała kobieta z wyraźnym fochem w głosie - Gdzie jeszcze mogę coś zjeść?!
- Trudno powiedzieć. Święto dzisiaj... - Żonkoś wreszcie wyswobodził klamkę z uścisku "damskiej rączki"
- Phi! Pogotowie i nie wiedzą, gdzie sklepy są... Łachudry jedne!- babsztyl zrzędząc odchodził w siną dal.
- Wiemy, ale nie powiemy... - pomyślałem coraz bardziej wnerwiony i w rozkosznej wyobraźni pokazałem pani środkowy palec.

Karetka - wodopój.
Jeszcze dobrze nie ochłonęliśmy z babskiego focha, a tu...
- Puk, puk - w okienko.
- Słucham..? - prewencyjnie odsunąłem tylko szybę, za którą stał mocno "zmęczony życiem" jegomość.
- Panowie... - wychrypiał zionąc wódą i papierochami - ...dajcie się coś napić!
- Nie mamy nic do picia - odpowiedziałem czując jak wielki, zły gul rośnie mi na szyi.
- Jak nie macie? Co pitolisz? W karetce nie macie picia?!
- No patrz pan, jaki pech! Akurat nam się w aucie studnia oligoceńska zamuliła, a strażacy jakoś jeszcze źródlanej nie dowieźli..! Idź pan stąd!

Karetka - punkt orientacyjno-widokowy.
- Kazik! Słuchaj mnie... Kazik! Halo..! - facet z komórką  przy uchu stanął tuż obok szoferki. Darł się do telefonu próbując przekrzyczeć muzykę ze sceny.
- Kazik! Gdzie ty jesteś..? Bo ja jestem koło karetki. Przyjdziesz tu? Koło karetki!!! No..! Takiej dużej, białej..! Czekaj, wyjdę wyżej, to ci zamacham! ZAMACHAM CI!
Jegomość zniknął mi z pola widzenia bocznego lusterka, a chwilę później tyłem karetki zaczęło wyraźnie huśtać.
- Idź go zwal! - jęknąłem wściekły do kierowcy.
- Co? - Prawie-Żonkoś spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Mamy alpinistę z tyłu na podeście, próbuje wyłazić na dach. Zabierz go stamtąd, bo ja go zabiję!

Karetka - mobilny punkt apteczny.
Młoda parka zbliżała się w stronę karetki. Tak pięknie trzymali się za rączki. Podeszli i ta ładniejsza część pary zaszczebiotała słodkim głosikiem:
- Dzień dobry. Moglibyśmy prosić trochę opatrunków i plaster jakiś i bandaż jeszcze..?
- A co się stało? - zadałem konkretne pytanie nie mogąc się nigdzie dopatrzeć intensywnych krwotoków i ran "szarpano-kąsano-tłuczonych".
- A o..! - do rozmowy włączył się młodzian machając mi przed nosem swoim odkrytym giczołem dolnym, lewym.
- Na motorze se przypaliłem... - poszerzył dumnie swoją wypowiedź.
Faktycznie oparzenie na nodze wyglądało takoż paskudnie, jak i staro.
- Jeździłeś na motorze po terenie imprezy? - taktycznie zagrałem głupa.
- Nie..! - popatrzył na mnie podejrzliwie - To z zeszłego tygodnia jest... ale opatrzyć trzeba..!
- Rzeczywiście trzeba - zawyrokowałem - Proszę sobie podjechać do apteki, kupić co potrzebne i wrócić, a my już dalej sobie poradzimy...
- Ależ... święto dzisiaj jest! - z oburzeniem zaświergotała ślicznotka.
- Faktycznie... To może jutro sobie kupicie? Tydzień pan twardziel wytrzymał bez opatrunku, to do jutra nie umrze.
- A w karetce się nie da?
- W karetce się nam kasa fiskalna zepsuła więc z zakupów nici...

Karetka - centrum towarzysko-rozrywkowe.
- Czeeeść! Co u was słychać? W pracy dzisiaj..? - któraś z kolei znajoma osoba podchodziła do auta i witała się wylewnie z całym personelem. A cały personel czyli kierowca, ja, pielęgniarka i ratowniczka, uśmiechał się towarzysko
- Jaaaa, ale macie faaaajnie w karetce... Mogę zajrzeć?!
- Pewnie! Zapraszamy, zapraszamy... - wołały dziewczyny z przedziału medycznego.
I tak na okrągło...
Kiedy po dwóch godzinach do szoferki zastukał pan z zemdloną kobitą na ramieniu, jego oczom ukazał się niecodzienny widok. Oto uchyliły się drzwi od przedziału i z wnętrza karetki wymaszerowało osiem, może dziewięć roześmianych, rozgadanych osób. Normalnie wychodzili, wychodzili i końca nie było widać.
Omdlała kobita zawisła jeszcze mocniej na ramieniu opiekuna i miała dziwną minę, jakby chciała nam powiedzieć:
- Naprawdę już nic mi nie jest..!

Karetka - punkt mechaniki pojazdów.
Zajmowaliśmy się omdlałą pacjentką, a tymczasem na zewnątrz:
- Panie... - do naszego kierowcy podszedł jakiś jegomość
- Panie, sprawa pilna jest.
- Słucham... - Prawie-Żonkoś wyraził uprzejmą gotowość do niesienia pomocy wszelkim rannym i konającym.
- Panie, pożycz pan klucz siedemnastkę...
Że też ja nie mogłem zobaczyć jego miny w tamtej chwili...

Karetka - centrum Matki Polki.
Chwila wytchnienia nie trwała długo. Spokoju było może z piętnaście minut i u drzwi stanęła kobieta z niemowlęciem na ręce.
- Czy mogłabym w karetce pokarmić piersią?
Normalnie mnie zatkało.
- Wie pani... Karetka jest niesterylna, trochę brudna... Dzisiaj na przykład wieźliśmy pacjenta z żółtacz...
- No to mogę, czy nie?! - rozdrażniona zamachała mi dzieckiem przed nosem.
- Oooojeeejjj... - rozmarzone jęki damskiej części personelu pozbawiły mnie wszelkich argumentów do odmowy.
Złorzecząc wysiadałem z auta.
- Niech sobie jeszcze dzieciaka obmyje, upudruje, przewinie i ulula! Na koncert przyszła karmić dziecko piersią? Co to, jakiś fetysz jest?!

Karetka - plac zabaw.
Ulokowałem się w szoferce. Zatrzasnąłem wszelkie drzwi, spuściłem zasłonki.
- Nie ma mnie! Nie istnieję! Dla nikogo mnie nie ma...
-Puk, puk, puk... Dzień dobry... - w drzwiach zamajaczył jakiś facet taszczący "na barana" małego chłopca.
- Wie pan... Antoś strasznie lubi samochody, a w karetce jeszcze nie siedział... Możemy? Tak na sekundkę?
Nie zdążyłem nawet ust otworzyć, a sekundkę później mały Antoś już siedział za kierownicą i szarpał za wszystkie możliwe drążki, guziczki i przełączniki.
Kolejnych pięć minut i po karetce ganiał cały tabun małych, rozwrzeszczanych Antosiów.
- Ja oszaleję! - pomyślałem z lekką obawą i ponownie ewakuowałem się na zewnątrz.

Karetka - ławeczka.
Nieopodal ambulansu stała starsza kobiecina. Pogodna, sympatyczna... Wpatrywała się we mnie ze szczerym uśmiechem i pełnym zrozumieniem dla mojej frustracji.
- Przynajmniej ona jedna pojmuje do czego ma służyć karetka... - myślałem czując jak z wolna opadają mi nerwy - ...że ambulans ma być w gotowości, nie do zabawy, nie do karmienia i innych pierdół. My tu jesteśmy od ratowania tych najpoważniejszych stanów, a ludność tego nie rozumie! Nie docenia! Nie toleruje!
Rozkręcałem się coraz bardziej w tej wewnętrznej rozmowie. Tymczasem kobiecina z serdecznym uśmiechem na twarzy zbliżyła się do mnie, wskazała ręką na karetkę i wysepleniła:
- Panie dzieju... siednąć bym se chciała...

* * *

Jedna impreza masowa i człowiekowi wszelkie kampanie społeczne i zapędy do uświadamiania przechodzą jak ręką odjął. Kiedy radosny smrodek ignorancji zamienia się w przytłaczający odór lepiej być jak najdalej od "epicentrum".
Dlatego karetka nie taxi, ale ja chętnie kogoś podwiozę pod wskazany adres... Byle mi w aucie nie karmić piersią! :)

9 komentarzy:

Młoda Lekarka pisze...

Świetny post.
Dziękuję za inspirację. Teraz za każdym razem, kiedy Nowy Człowiek zechce niespodziewanie jeść w miejscu publicznym, to nie będę musiała się martwić i kombinować. Wezwę karetkę ;)

Anonimowy pisze...

Mam dzieci ale w życiu by mi nie przyszło do głowy: karmić, przewijać i sadzać za kierownicą karetki. Może wyglądaliście zbyt przyjaźnie :)
Na karmienie polecam konfesjonał :) świetnie się sprawdza w takich sytuacjach.

hds pisze...

Chyba się do pogotowia przeniosę ;DDD

Anonimowy pisze...

Świetnie napisane, przeszła mi ochota na przygodę z pogotowiem:))
ruda_

doktor-bez-stetoskopu pisze...

Crew!!! Ty żyjesz!!!! :D zaraz zabieram się za zaległości :D

cre(w)master pisze...

No i proszę. Ledwo człowiek coś wysmarował na blogu, a już ktoś nakablował na Facebooku. ;)

Grzegorz Nowak pisze...

Crew, przepraszam, to moja sprawka, przyznaję się bez bicia ;-).

Anonimowy pisze...

Jeżdżę na zabezpieczenia i to co jest tu napisane to święta prawda, nic nie trzeba sobie wyobrażać. Tak to naprawdę wygląda. Dokładnie tak!

FajaR pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.