piątek, 1 lipca 2011

Król Transportu

Zaczęło się kilka miesięcy temu od dobrych chęci. Wszyscy wiedzą, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a mi się zachciało...

Po trzech latach "spokojnej" pracy w /baczność/ Prywatnej Placówce Medycznej /spocznij/ uznałem, że nadeszła najwyższa pora, aby przypomnieć sobie co nieco z teorii ratowniczego rzemiosła.
Z ciężkim sercem i duszą na ramieniu zapisałem się na tyle /baczność/ certyfikowanych szkoleń /spocznij/ ile zdołał udźwignąć mój portfel (i styrana mózgownica).
Kursy szły spokojnie, jeden za drugim. O dziwo nie zwariowałem od tej wiedzy. Co więcej, na jednym ze szkoleń zauważono mój "wkład oraz poświęcenie" i zaproponowano udział w kursie dla przyszłych/potencjalnych instruktorów.
Ach... poczułem silne, wewnętrzne rozpieranie i byłem przekonany, że to duma mnie rozpiera... Zaraz jednak okazało się, iż odczucie pochodzi raczej z jelit i szybko się ulotniło.
Kurs owszem, udało mi się przebrnąć w sympatycznej atmosferze i nawet pozytywnie ukończyć. A potem padło sakramentalne pytanie:
- Gdzie Ty właściwie pracujesz, Crew?
Poderwałem się w postawie "na baczność" i wypaliłem:
- W Prywatnej Placówce Medycznej, proszę pana instruktora!
- A macie tam umowę z NFZ na Ratownictwo Medyczne?
- Nie, proszę pana instruktora... - ach ta moja niewyparzona gęba
- ...ale mamy całe tabuny własnych, prywatnych pacjentów i...
Chciałem dodać, że dla nich jesteśmy jak pogotowie, ale "pan instruktor" wpadł mi w pół słowa:
- Ooo... to ty jesteś Mistrz Sportu - Król Transportu!
I tym stwierdzeniem sprowadził mnie do mentalnego parteru.

Żeby zostać "full instruktorem" musiałem jeszcze zaliczyć dwa kursy jako instruktor-stażysta. Po drugim stażu usłyszałem następującą informację zwrotną:
- Nie widzisz pacjentów, Crew. Nie czytasz ich parametrów. Od razu widać, że pracujesz w transporcie.
Znów poczułem rozpieranie w dolnej części brzucha, ale tym razem już znałem to uczucie i wiedziałem, że "g..." z tego będzie.

* * *
I odtąd ten "Król Transportu" wlókł się za mną niczym cień.
W akcie desperacji poskładałem podania o pracę we wszystkich okolicznych stacjach Najprawdziwszego Pogotowia Ratunkowego.
I wszędzie słyszałem:
- O, to pan niedoświadczony...
- A wy tam, w tych prywatnych firmach, to nic nie robicie...
- Niestety nie możemy pana przyjąć...
Czas mijał, a ja popadałem w coraz czarniejszą rozpacz i frustrację. Aż w końcu nadszedł dzień, w którym sięgnąłem DNA (i nie chodzi mi tu o kwas deoksyrybonukleinowy, ale o najprawdziwsze, wielkie DNO)
A było tak:

- Crew, sprawa jest! - Głos w słuchawce telefonu zabrzmiał niezwykle świeżo i obiecująco
- Trzeba, żebyś przygotował i poprowadził duże szkolenie. Musisz tylko przynieść zaświadczenie z roboty, że jeździsz na karetce i masz staż pracy.
- Ok. Żaden problem. Zaraz pójdę terroryzować sekretarkę (czyli podłożyć jej bombonierkę).
Pół godziny później trzymałem w dłoni poplamiony czekoladką papierek o następującej treści:
Zaświadcza się, że pan Cre(w)master zatrudniony jest w /baczność/ Prywatnej Placówce Medycznej /spocznij/ na stanowisku Ratownik Medyczny i od "wielu, wielu lat" pełni swe obowiązki w zespole wyjazdowym "P".
Dwie godziny później ten dokument trafił na biurko Kogoś Bardzo Ważnego w Urzędzie Wojewódzkim, a następnego dnia mój telefon rozdzwonił się żałosnym tonem.
- Dzień dobry, mówi Bardzo Ważny Ktoś...
Na wszelki wypadek postanowiłem uklęknąć z szacunkiem
- Niestety nie możemy zatwierdzić pana kandydatury na kierownika tego szkolenia. A w zasadzie w ogóle pan nie może na tym szkoleniu prowadzić zajęć...
- A czemuż to? - wstając z klęczek wyraziłem żywe zainteresowanie powodem takiej decyzji.
- Mam przed sobą Ustawę o Państwowym Ratownictwie Medycznym i z niej właśnie takie przepisy wynikają. Nie pracuje pan w Najprawdziwszym Pogotowiu Ratunkowym, to nie ma pan wymaganego stażu pracy.
- Ale przecież pracuję jako ratownik medyczny i wykonuję dokładnie te same czynności, co moi koledzy w pogotowiu.
- Mam przed sobą Ustawę i nie pracuje pan w Najprawdziwszym Pogotowiu Ratunkowym...
- Ale mam dokładnie ten sam zakres obowiązków, poświadczony dokumentami i umową o pracę...
- Mam przed sobą Ustawę i nie pracuje pan w...
- Tak, wiem! Nie pracuję w Najprawdziwszym Pogotowiu Ratunkowym, to nie mam stażu pracy, doświadczenia i ogólnie jestem nikim! Dziękuję bardzo za opinię i życzę miłego dnia za lśniącym biurkiem!

W ten oto sposób, jakiś urzędas z ustawą na biurku sprowadził mnie na samo DNO zawodowej reputacji.
Och jak wtedy sklinałem na cały świat. Kląłem odkładając słuchawkę i w drodze do domu. Ciskałem gromy w pracy i w czasie od niej wolnym. Otwierając rankiem oczy sypałem bluzgami na "k", a wieczorami miałem już przerobiony cały słownik wulgaryzmów. Dno, depresja i ogólna dupa... Aż do przedwczoraj.

Z pewnością wszystkim znana jest ogólna prawda, która głosi, że od każdego dna można się wreszcie odbić.
Opadasz coraz niżej i niżej, aż w końcu dostrzegasz zarys gruntu, jakiś punkt zaczepienia...
- Halo. Dzień dobry, panie Crew. Pan składał podanie o pracę w naszej Najprawdziwszej Stacji Pogotowia. Kiedy pan może podpisać umowę?

I wtedy spinasz się jak gepard do skoku. Radośnie sprężasz każdy mięsień w oczekiwaniu na moment odbicia.
- Na razie mamy dla pana trzy dyżury w miesiącu... 

Dobre i trzy. Byle jak najszybciej, jak najwyżej wypłynąć i zaczerpnąć powietrza.
Dotykasz stopami dna i...
- Będzie pan dyżurował na karetce TRANSPORTOWEJ.

Ja pierdzielę! Dno i sześć metrów mułu...
Mistrz Sportu - Król Transportu... k... jego mać!

5 komentarzy:

doktor-bez-stetoskopu pisze...

Takiego zakończenia to się nie spodziewałam o_O Król Transportu... oj, Królowie Transportu to nawet przerwy nie mają na obiad, przynajmniej w moim rodzimym pogotowiu :) i co, przyjąłeś pracę? Może Cię awansują :D

Anonimowy pisze...

Skąd ja znam to uczucia bycia nikim. Kim jest doktorant? Otóż nikim. Ni to student, ni pracownik naukowy. Najmniej zdefiniowana na uczelniach jednostka ludzka. Poza sprawami naukowymi nie jest dokładnie i ustawowo określone, jakie ma prawa. I z jakich przywilejów socjalnych może korzystać. Musi bazować na dobrym sercu swojego promotora.

Jedno jest pewne: musi napisać i obronić doktorat. A potem? A potem szuka pracy. Na uczelniach etatów mało, szuka gdzie się da. I się dowiaduje, że brak mu doświadczenia (a inni w wieku 30 lat już je mają), że tak w sumie to niewiele wie, a swoim papierkiem to się może w domu pocieszać, bo mało kto go uzna. Pomijając, że mało kto go u nas zatrudni (w jednostkach pozanaukowych), bo "nie będzie miał mój pracownik wyższego tytułu ode mnie".

Ni

cre(w)master pisze...

DeBeSt: Zastanawiam się. W poniedziałek jadę ponegocjować trochę. Może coś się uda.

Ni: Piszesz doktorat, czy już po wszystkim? Bo jeśli jesteś "w trakcie", to masz jeszcze czas na refleksję :)
U nas ludzie z wykształceniem podstawowym piastują kierownicze stanowiska. Licencjaci są ich podwładnymi. Magistrowie rozkładają towar na półkach w marketach... Idąc tym tropem, strach pomyśleć, czym się zajmie doktor... ;/

Anonimowy pisze...

Doktorat już zrobiłam, z 5 lat temu... Poniekąd z dziedziny bliskiej medycynie, bo z inżynierii biomedycznej ;)

Czym się doktor zajmuje? Jeśli nie jest doktorem medycyny, albo doktorem praw, to albo siedzi na uczelniach vel innych jednostkach naukowych, albo skrzętnie ukrywa swój tytuł...

Ni

Anonimowy pisze...

Drogi Crew... Transport to transport ale w "Prawdziwym" PR co znaczy że z niego już blisko do P w "Prawdziwym" P... Także dasz radę ;o) Zawsze to coś naprzód.