--------------------
- Ej spoko... już nie mam depresji, a to ma być "lekki" i okazjonalny post ;)
--------------------
Taka, dajmy na to, pani Konserwator Powierzchni Płaskich...
W biały dzień łazi z odkurzaczem po biurze, schyla się, dźwiga z podłogi te śmietki, papierki i spinacze, mrucząc pod nosem swoje: "Nogi w górę na chwilę!"
A wokół nienawistne spojrzenia, zniecierpliwienie i brak akceptacji, brak akceptacji, brak... i jeszcze złośliwość.
Bo kiedy tylko zalśni czysta ścieżyna za Panią Konserwator, kiedy odkurzony pas wykładziny, niczym lodołamacz wbije się w paskudnie brudne otchłanie biura, już PAC... PAC... wszyscy kładą z powrotem te swoje giry (jakby nie mogli wytrzymać choć godzinkę z nogami w górze!). Już lądują pierwsze śmieci, spinacze, a nawet (o zgrozo!) okruchy jedzenia (tak!). I znów niechlujna kra zamyka się tworząc nieprzebyty krajobraz biurowej chlew-pustyni.
Pani Konserwator, z bladym uśmiechem na spracowanej twarzy, wyłącza odkurzacz.
- To nic, nic to... - powtarza dobrodusznie - jutro znowu przyjdę, to przelecę raz, dwa...
A w jej myślach trwa burza i gromy biją w ubrudzoną ziemię.
- Oż to biurwy bez szkoły..! Toż ja dopiero zmietła, a tu już jak w oborze! Ta jutro znów mnie tu przyjść trza i szukać akceptacji, szukać akceptacji, szukać akceptacji....
Oto klasyczny przykład zawodowego bezsensu, przyziemienia i... braku akceptacji.
Albo taki Pseudo Operator Pseudo Infolinii (czyli dyspozytor), ten to dopiero ma bezsensowną robotę... Zresztą sami popatrzcie.
* * *
Złociutka bułka śniadaniowa od godziny bezwstydnie spoczywała na mym biurku. Jej apetyczna woń mieszała się z mocno "specyficzną" wonią Pani Halinki - Konserwatorki Powierzchni Płaskich.Aromat jaki bił z tego zestawienia skutecznie odstraszał mnie od zamiaru rychłej konsumpcji śniadania.
- Nogi w górę na chwilę... - mruknęła Pani Halinka i zanurkowała pod blatem. Szczotka odkurzacza, niczym pijana kobra na indyjskim targu, krążyła chwiejnie wokół moich ud.
- Panie, za cóż mnie tak ukarałeś..? - westchnąłem i wzniosłem w niebosa jedno me oko. Drugim zaś bacznie lustrowałem szybkie ruchy szczotki. Wiedziałem bowiem, że na jej dalszym końcu znajduje się niebezpieczna i zdesperowana ręka pani Konserwator.
Dryńńń, dryńńńń... - ostry dźwięk telefonu przedarł się przez jednostajny pomruk odkurzacza.
- Prywatna Placówka Medyczna, Najstarszy z Możliwych Ratownik Medyczny Cre(w)master przy telefonie słucham. - wypowiedziałem magiczną Formułkę Zgodną z Europejską Normą Odbierania Telefonów.
- Halo? Czy to prywatne pogotowie? - skrzecząco-sepleniący głos nie wróżył nic dobrego. Niósł ze sobą jakiś chłód przejmujący, dziwne uczucie zagadki i nadciągającą geriatrię.
- Mniej więcej pogotowie. W czym mogę pani pomóc? - lekko podniosłem głos, starając się przekrzyczeć odkurzacz. Jednocześnie drugą ręką pod blatem, dawałem pani Halince kategoryczne znaki nakazujące zaprzestania pracy.
- Proszę pana... Ja dzwonię w takiej skomplikowanej sprawie...
- Chwileczkę, droga pani... - przerwałem wywód - ...jedna sekundka...
Schyliłem się pod biurko i z całych sił wrzasnąłem
- PANI HALINKO!!!
- A na co mie woła, a? - blond loki naszej konserwatorki wypłynęły ponad płaszczyznę blatu - Ja tu pracować muszę!
- JA TEŻ WŁAŚNIE! - huknąłem błagalnie i wymownym gestem wskazałem na słuchawkę telefonu.
I o dziwo nastała błoga cisza.
- To nic, nic to... - sapała pani Halinka ciągnąc za kabel zelmerowskiego potwora - Jutro mie tu przyjść trza, to przelecę raz, dwa...
Ostatnim słowom towarzyszył ogromny i złowrogi łomot zamykanych drzwi. Po konserwatorce pozostała tylko "specyficzna" woń i cichy łoskot kolejno strzelających w oddali wrót.
- Teraz słucham panią z należytą uwagą.
W ciszy jaka zapanowała mogłem popisywać się profesjonalnie niskim rejestrem głosu. Tymczasem w słuchawce znów zaskrzeczało nieprzyjemnie.
- Proszę pana, ja mam taką skomplikowaną sprawę. Czy u państwa można wynająć karetkę?
- Oczywiście... - nabrałem w płuca mnóstwo powietrza, aby profesjonalnie wyrecytować cenniki, przebiegi i przeliczniki taryf.
- Doskonale! - kategorycznie przerwała starsza pani, a mi powietrze jakoś tak nagle uleciało w przestrzeń biura.
- Bo widzi pan, ja mam taką skomplikowaną sprawę. Nazywam się Mecenas Przechwałek* i jestem już na emeryturze. Chora się czuję od kilku lat, to i lekarz mnie konsultuje na bieżąco. Teraz wykrył jakiś problem z oczami i kieruje mnie na badania specjalistyczne do kliniki w Wielkim Mieście, a oprócz choroby oczu mam też kłopot z...
Czując nadciągającą niekończącą się opowieść postanowiłem uciąć zapędy oratorskie mojej rozmówczyni.
- Proszę pani - rzuciłem szybko - Możemy zawieźć panią, gdzie tylko pani zechce. Cena za godzinę opieki wynosi...
- A chwileczkę, bo ja jeszcze nie skończyłam. Jak już mówiłam, nazywam się Mecenas Przechwałek. Ja dzwoniłam do waszego dyrektora i on mnie podał ten numer. No to jak już mówiłam, oprócz choroby oczu mam też problemy z nogami. Chodzić nie mogę, siedzieć też nie bardzo... - słowa lały się wartkim strumieniem.
Poczułem się bezsilny wobec dyrektorskiego argumentu. Przełączyłem aparat w tryb głośnomówiący i sięgnąłem po apetyczną bułkę śniadaniową.
- Niech sobie teraz gada ile wlezie - pomyślałem dumny z takiego rozwiązania technicznego.
Głos z telefonu skrzeczał i seplenił, a ja rozkoszowałem się cudnym smakiem bułki. Zacząłem nawet rozglądać się za kubkiem i pudełkiem herbaty, gdy nagle w głośniku zasyczało:
- Proszę pana, czy pan mnie słucha?!
- Oczywiście... - nerwowo przełknąłem twardy kęs śniadania.
- To dobrze, bo jak już mówiłam, ja mam oszczędności, tylko teraz chcę mieć wiedzę, ile to będzie kosztowało?
Ponownie nabrałem powietrza, czując, że oto nadchodzi moja wielka chwila.
- Opiekę naliczamy za każdą rozpoczętą godzinę i...
- Halo..? Proszę pana, ja słabo słyszę...
- Tak... Ja powtórzę. Opiekę naliczamy za...
- Ja bardzo pana przepraszam, ale czy mógłby pan mówić troszkę głośniej?
- Oczywiście... - zmieniłem swój profesjonalny rejestr głosu na nieco wyższy - ...opiekę naliczamy za każdą rozpoczętą godzinę, a do tego należy doliczyć koszt za kilometry przejazdu.
- Za przejazd..? Ja nie wiem, czy dobrze usłyszałam... Bo widzi pan, oprócz problemu z oczami i nogami mam też kłopot ze słuchem...
- Tak, widzę to... - burknąłem pod nosem.
- Co pan powiedział..?
- Że naliczamy też za przejazd. To będzie jakieś trzysta sześćdziesiąt kilometrów po...
- Nie proszę pana, tak to my się nie dogadamy. Ja bardzo proszę, aby pan mówił głośniej! Ja jestem starszą, schorowaną osobą i ja nie rozumiem, co pan do mnie mówi!
- Dobrze. - przełączyłem tryb cichy i przycisnąłem słuchawkę do ucha.
- Teraz mnie pani słyszy!?! - podniosłem głos.
- Cokolwiek lepiej, młody człowieku. A czy w tej karetce macie państwo nosze?
- Oczywiście. Mamy pełen standard...
- Halo..?
- Mamy pełen standard!!
- Proszę powtórzyć..!
- TAK, MAMY NOSZE!!! -wrzasnąłem i odsunąwszy nieco słuchawkę rzuciłem cichym bluzgiem w ścianę.
- O teraz pana dobrze słyszę..! I kolejne moje pytanie. Czy macie jakieś krzesełko do noszenia po schodach, bo ja sama nie dam rady zejść. Jak już mówiłam, mam chore nogi i...
- Tak proszę pani, mamy krzesełko! Proszę podać adres!
- Słucham..?
- ADRES! MUSZĘ MIEĆ PANI ADRES!!!
- Ale, czy macie krzesełko?!
- TAK! kuźwa MAMY KRZESEŁKO I NOSZE I MATERAC PRÓŻNIOWY!!! I hamak też mamy... - dodałem ciszej.
- Jaki hamak..?
- Aaaa, czyli teraz mnie pani słyszała..!?
- Halo..?
- To ja się pani pytam, halo!
- Ja bardzo proszę, aby pan mówił nieco głośniej
- PROSZĘ PANI! NIE MOGĘ JUŻ MÓWIĆ GŁOŚNIEJ, BO DRĘ SIĘ DO TELEFONU JAK WARIAT i zaraz jasny szlag mnie trafi!!! CZY PANI MNIE ROZUMIE?!?
- Ale po co pan tak krzyczy? Rozumiem pana. Nie jestem głucha, tylko trochę słabiej słyszę. Jestem przekonana, że gdyby pan się TROCHĘ bardziej skupił, udało by się nam porozumieć.
- JESTEM SKUPIONY do jasnej cholery! ZAWSZE SKUPIAM SIĘ NA SWOJEJ PRACY I STARAM SIĘ JĄ WYKONYWAĆ JAK NAJLEPIEJ!!!
- Nie słyszę pana!
- Nie nooo! K.... to jest jakiś obłęd. Ja to wszystko *#$%#*&% i jeszcze %$#**&^%, a w ogóle to *&%%$##*&%!!!!!!!!
Właśnie w tym momencie do pokoju weszła koleżanka.
- Crew! Co ty robisz?! - spytała wielce zbulwersowana moimi bluzgami - Z kim ty rozmawiasz?!?
- A z klientką *#$%##**! - odburknąłem wściekły jak sto diabłów.
- Oszalałeś?! Do klienta w ten sposób??!!
- To może sama spróbuj porozmawiać? - wystawiłem zachęcająco słuchawkę.
- Oczywiście, że porozmawiam! A ty się lecz na głowę, furiacie jeden!
Wyrwała mi telefon i natychmiast zmieniła ton na aksamitno-miodny.
- Dzień dobry, ratownik medyczny Ptaszyna przy telefonie. W czym mogę pomóc?
- ...
- Mówi ratownik medyczny Ptaszyna! - podniosła nieco głos.
- ...
- Oczywiście, że mogę mówić głośniej! Czy teraz mnie pani słyszy?!
- ...
- Nazywam się Ptaszyna i jestem ratownikiem medycznym!!
- ...
- PTASZYNA!!! - wrzasnęła do słuchawki Ptaszyna, a na mojej twarzy wykwitł paskudny uśmiech.
- ...
- Chcesz rozmawiać? - koleżanka próbowała oddać mi telefon. - Ona mówi, że "z tym poprzednim panem się lepiej dogadywała".
- Ależ kontynuuj, świetnie ci idzie! - szydziłem na całego - Ja się aktualnie leczę na głowę, tak że nie przeszkadzaj sobie.
Mijały minuty. Kończyłem konsumować śniadanie w akompaniamencie dzikich wrzasków Ptaszyny.
- ALE NIE MOGĘ JUŻ MÓWIĆ GŁOŚNIEJ *%$^#*#!!
- ...
- PRZECIEŻ *^$&^^# WRZESZCZĘ NA CAŁE GARDŁO!!!
- ...
- PROSZĘ PANI JA JESTEM SKUPIONA!!! NIE WYTRZYMAM *&^%$^#@ JA TO *#^@%*&# DO JASNEJ &$*#&@(
Dup!
Telefon z impetem trzasnął o biurko.
- I święty spokój! - zawyrokowała wściekła Ptaszyna - A teraz oboje idziemy się leczyć na głowę!
Ot bezsensowna robota!
* * *
Myliłby się jednak ten, kto uznał sprawę za rozwiązaną. Chwilę później w słuchawce brzęczał zły głos /baczność/ Dyrektora do spraw Medycznych /spocznij/, a już kilka dni po pamiętnej rozmowie, nerwowo pukałem do drzwi mieszkania pani Mecenas Przechwałek. Mnie bowiem zły los wyznaczył do przewiezienia pacjentki na badania.Puk, puk.
- Idę, idę... - rozległ się znienawidzony skrzecząco-sepleniący głos. Słychać było coraz wyraźniejsze szuranie i wreszcie w uchylonych drzwiach stanęła... hmm... Jakby to opisać?
(Oglądaliście kiedyś Muminki? Tak? No to jesteśmy w domu...)
W drzwiach stanęła Mała Mi, osiemdziesiąt lat po tym jak wystąpiła w Muminkach. Dosłownie, kropka w kropkę Mała Mi :)
Co było dalej, to się nie nadaje nawet na tego bloga.
Wystarczy powiedzieć, że Mała Mi.... hmm..hmm... pani Mecenas Przechwałek była "dość trudną" pacjentką.
Taką co to na przykład rozmawia przez telefon z reklamówką na głowie (bo bakterie są w słuchawce). A to nie jedyne jej dziwactwo... Miał się o tym już wkrótce przekonać cały personel /baczność/ Prywatnej Placówki Medycznej /spocznij/
* * *
Jak to zwykle bywa, życie dopisuje kolejne rozdziały wielu opowieści. O Małej Mi też coś naskrobało... Oto bowiem kilka dni temu na moim biurku wylądowała dokumentacja z wyjazdu innego zespołu medycznego. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to nazwisko pacjenta: Przechwałek, a zaraz potem odręczna notatka następującej treści:"Pacjentka nie wyraziła zgody na transport z powodu braku krzesełka do znoszenia pomimo że mieliśmy bezpieczny środek transportu po schodach w postaci nosidełka. Pomimo naszej namowy pani Przechwałek odmówiła transportu odmawiając podpisania odmowy."
Sądząc po brawurowej stylistyce, składni i semantyce, piszący notatkę ratownik musiał być w ciężkim szoku. Może zobaczył Małą Mi w reklamówce na twarzy? ;)
----------------------
* nazwisko pani Mecenas z żalem musiałem zmienić na mniej prawdziwe ;>
6 komentarzy:
Rewelacja!
Taki sam bezsens odczuwa matka siedząca w domu z dzieciem. I do tego jej za to nie płacą. Nie do opisania jest uczucie, kiedy zaraz po przewinięciu małego, o drugej w nocy, słychać złowrogie prrrrrrrr, wrrrrr, pchlk! Oznaczające nową kupę. Nic to, myślę, przewinę jeszcze ten jeden raz...
Pani Mecenas Przechwałek rządzi!
Jakby nie ssak do mnie przyssany to bym padła, ale musiałam się hamować :)
Mała Mi rules :)
Młoda Lekarko, poczekaj aż zacznie nawijac i tysiące razy na dzień będzie "a dlaczego?"
genialny wpis ;) uśmiałam się do bólu brzucha :D
cóż...każdy ma jakiś próg tolerancji...
strepto
Crew, w mordę jeża, jak to dobrze, że wróciłeś!
Idź, idź do państwowej placówki, zadasz im tam wszystkim bobu :-)))
Oj, dobrze znam to uczucie, gdy trzeba udowadniać, że nie jest się wielbłądem, echhhh.
nika
Hej! Super, że jesteś :) A wpis rewelacyjny!
Popłakałam się ze śmiechu. I jak nie kochać pracy w służbie zdrowia :)
Prześlij komentarz