środa, 7 kwietnia 2010

cz. 2 - Reakcja lekowa

Druga część "Kłującej Trylogii".
Dziś o szczepieniach.

Los, w postaci rąk szefa /baczność/ Dyrektora Placówki Medycznej /spocznij/, złączył nas dość przypadkowo.
Ja właściwie zaczynałem swoją pracę w nowej firmie, Ona też miała "czystą kartę" historii zawodowej.
Była młodziutką lekarką, tak świeżo po studiach, że jeszcze pachniała uczelnią, książkami i... kurzem z biblioteki. :)
Ładna, interesująca twarz, bystre spojrzenie z lekką domieszką radości i szaleństwa. Sylwetka drobniutka, filigranowa wręcz, ale bardzo proporcjonalna i zgrabna. Ubierała się zawsze z pomysłem. Niejeden facet spoglądał za Nią na ulicy i nie tylko tam... W przychodni, gdzie pracowała, miała rzesze wiernych fanów. Lubili Ją pacjenci, personel, no i ratownicy ;)
Zawodowo była osobą skrupulatną, dokładną, odpowiedzialną i przede wszystkim MĄDRĄ. Nie potrafiła bagatelizować nawet najdrobniejszych obowiązków. Dobro pacjenta - Jej najwyższym dobrem było.
Mówiąc krótko: Panna od A do Z!
Na imię miała... Zresztą, czy to ważne..? Nazwijmy Ją - Doktor E... albo nie. Nazwijmy Ją - Calineczka /pasuje idealnie/
Pozdrawiam Cię... jeśli to czytasz :)

* * *
Kończyłem pakować graty do bagażnika małego ambulansu. Lodówki ze szczepionkami, pojemniki na materiał skażony, zestawy i apteczki. Ledwie wszystko pomieściłem.
Było wcześnie rano, właściwie ciemno jeszcze, kiedy podjechałem karetką pod dom Calineczki.
- No wychodź Królewno, bo się spóźnimy... - pomyślałem "ciepło i z czułością".
Przed nami długa trasa, znaczona bólem i cierpieniem dziesiątków (jeśli nie setek) niewinnych ludzi. Tak już musi być, kiedy Twoja firma wygrywa przetarg na szczepienie pracowników w trzech ogromnych przedsiębiorstwach...
- ... rozrzuconych na przestrzeni dwóch województw! - dokończyłem myśl, wlepiając wzrok w zamknięte głucho drzwi.
Wreszcie przyszła.
- Cześć... - rzuciła całkiem naturalnie, a w samochodzie zapachniało "studiami" ;)
- Cześć... - odpowiedziałem, siląc się na naturalność (jaka ładna dziewczyna) i przekręciłem kluczyk w stacyjce.
Jako, że czas nas poganiał, a kilometry słabo uciekały, resztę trasy dr Calineczka spędziła kurczowo uwieszona "cykor-łapki" nad drzwiami pasażera. Gawędziliśmy radośnie, poruszając wiele ciekawych tematów. Główne wątki naszej dyskusji oscylowały wokół:
- Zwolnij..!
- Ale zapie.dalasz..!
- Głupio tak umrzeć w wypadku...
Po ponad godzinie jazdy, szczęśliwie dotarliśmy do pierwszej placówki, w której mieliśmy prowadzić szczepienie pracowników.
Aby w pełni zrozumieć specyfikę i klimat tego zajęcia, należy sobie wyobrazić malutką istotkę w białym fartuszku, otoczoną tłumem "goryli" w zielonych ubiorach roboczych, wysmarowanych, upapranych i "pachnących specyficznie". Początkowo "goryle" myśląc, że istotka jest najwyżej pielęgniarką, rozpoczęły tradycyjne zwyczaje godowe. Poziom dowcipu i konwersacji sięgał już piwnicy. Brakowało tylko, żeby któryś człekokształtny klepnął Calineczkę w tyłek. Postanowiłem ratować sytuację i przez następne pięć minut każde błahe pytanie, każde zdanie zaczynałem od głośnego "PANI DOKTOR...".
Podziałało.
"Goryle" się uspokoiły. Calineczka wstępnie udzieliła informacji całej grupie i przeszła do indywidualnych wywiadów i badań przed szczepieniem. Potem zaczęła się istna fabryka iniekcji. Każdy dostawał dwa "strzały". Grypa i odkleszczowe zapalenie mózgu. Sam bym tego nie obrobił, więc Calineczka raźno przystąpiła do dziarania panów. Klient podchodził i dostawał na dwie ręce od razu. Ja z jednej, Ona z drugiej. Szło jak po maśle. Kolejne placówki, kolejne podchody z "Pani doktor..." i tak cały, ciężki dzień.
Byliśmy już na finiszu. Ostatnia miejscowość, ostatni oddział pracowników. Ci jakby mniej gorylowaci byli... i ubrani jakoś inaczej. Nawet krawaty mieli.
Fabryka szczepień szła pełną parą. Pracowaliśmy na dwa ramiona. Podszedł kolejny pan.
Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Spokojny, pachniał normalnie, grzeczny nawet... Padły sakramentalne pytania. Czy nie gorączkuje, czy nie uczulony itp?
- Nie... - no to ognia.
Dostał ode mnie inaktywowaną grypę. Ani drgnął. Kamienny spokój, luzik na obliczu. Calineczka coś zamarudziła ze swoimi "odkleszczami". Wbiła igiełkę chwilę po mnie. Gość wypuścił tak jakoś dziwnie powietrze z płuc. Zerknąłem na niego i zdębiałem. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
Jedyne porównanie jakie mi przychodzi do głowy, to wylana puszka z szarą farbą. Pan szarzał na twarzy, od włosów, ku dołowi. Jakby farba spływała mu po policzkach. W ciągu kilku sekund był szary jak... pierwszy dzień po urlopie.
- Wszystko dobrze..? - spytała Calineczka.
- Ttakk... - odpowiedział szarak i klapnął na podłogę.
No i się zaczęła jazda. Mało się nie zabiłem na schodach, bo uwaga...
Ostatnia ekipa, to już zestawów przeciwwstrząsowych nie będziemy z karetki targać...
Jakim cudem znalazłem gościowi żyłę..? Nie wiem. Fuks. Wenflon za pierwszym razem wszedł.
- Co lejemy..? - zapytałem Calineczkę o leki.
- A co mamy..? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie mam pojęcia, dziewczyno... Ja tu dopiero zacząłem pracować..! - pomyślałem i rzuciłem się do torby.
- Fenicort jest! - Chwyciłem, co mi pierwsze wpadło w ręce.
- Dobra, dawaj...

Poszło w żyłę, pomogło... uff. Gość nabrał kolorów, ale dla kontrastu Calineczka zbladła. Drżącymi rękoma wyciągała telefon.
- Gdzie dzwonisz? - pytałem zdziwiony.
- Do szefa...
- Do samego szefa? - wytrzeszczałem gały - Po co?!?
- Muszę powiedzieć co się stało, zapytać co jeszcze mogę zrobić... Mam do niego duże zaufanie. Taki autorytet... Kurczę, nie odbiera! - rozłączyła się zdenerwowana - Napiszę mu sms..!
Kilkanaście minut później sytuacja była w pełni opanowana. Pacjent zdrów, siedział w sali, bacznie obserwowany przez Calineczkę. Właśnie ponownie mierzyłem mu ciśnienie, kiedy nadeszła zwrotna informacja.
Młoda lekarka rzuciła się do telefonu, odczytała tekst i prychnęła:
- Ale wymyślił... REAKCJA LEKOWA... to i ja wiem, bez podpowiedzi... - w Jej głosie dźwięczało ogromne rozczarowanie. Przez chwilę wyglądała, jakby zawalił się Jej medyczny świat...

* * *
Wracaliśmy do bazy w milczeniu. Emocje powoli opadały. Każde z nas analizowało po cichu naszą pierwszą, wspólną akcję.
- Gdyby Jej tam nie było... - myślałem - ... chyba bym zgłupiał i nic nie zrobił... 
Nabierałem powietrza, żeby wypchnąć to wyznanie. Nie zdążyłem...
- Dobrze, że tam byłeś... - powiedziała - ...nie wiem co bym sama tam zrobiła...
Roześmialiśmy się oboje.
- I jeszcze ten nasz szef... - śmiała się - Wymyślił... takie mądrości... Reakcja lekowa - przedrzeźniała mądry głos dyra, ponownie czytając jego wiadomość.
Nagle twarz Jej spoważniała, uśmiech zastygł na ustach.
- Czekaj... - powiedziała zaskoczona - On nie ma polskich liter... Reakcja LĘKOWA miało być..!!
Milczała przez chwilę, jakby zawstydzona. W końcu wypaliła:
- To ten gość padł ze strachu?!? I o to cała afera???
- ...
- Wy faceci to jednak jesteście BABY!!!

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

W sumie się nie dziwię, że facet spanikował :). Tak od razu na dwie ręce dziabać, ani sie obronić, ani cios odparować? ;)
A reakcję na stres miał rzeczywiście malowniczą.

Podobnie jak ja, rezolutna byłam na sali zabiegowej (głównie po pigułach 'tumiwisi' :)), ale jak aneste sie spytała, czy chce oglądać zabieg na monitorze, to szybciutko powiedziałam - 'Nie!' :)

T.

inessta pisze...

To mi przypomina akcje badań okresowych w miejscowej jednostce wojskowej. Zasada była jedna: im wyższa ranga delikwenta tym szybciej szarzał i bladł po pobraniu krwi.

Asia (Aś) miło mi. pisze...

ja nie wiem jak to już jest.... tyle razy pobierali mi krew, tyle razy szczepili, tyle razy jakiś piękny pan trzymał strzykawkę w ręku, tyle razy chciałam zemdleć mu w ramiona i nigdy kurde się nie udało ;)
może powinnam się załapać na jakieś podwójne szczepienia :P

Anonimowy pisze...

No, ale przecież to taka mała igiełka, tyci, tyci. A jak trochę większa, to też nic to, przecież wieki się w gluteus maximus nie kłuje :-)))
nika

Nomad_FH pisze...

cre(w)master: to jakbyś mnie opisywał, wprawdzie bez utraty przytomności - ale szarość jak najbardziej. I nie od razu po zastrzyku, ale chwilę (parę/parenaście minut) później :D

doro pisze...

Współcześni wojownicy to mają dobrze; wyobraźcie sobie narobić w zbroję ze strachu i nie móc się przebrać...
vide Graal Monty P.

Muscat pisze...

Bardzo to wszystko śmieszne, jak się czyta, ale ja sama ściskam pośladki jak tylko WIDZĘ, że kogoś kłują, nawet na filmie ;/