wtorek, 6 kwietnia 2010

cz.1 - Złoty strzał

Pierwsza część trylogii o nakłuwaniu, dźganiu, robieniu zastrzyków i wszystkich okropieństwach związanych z IGŁĄ! (Kolejny przypływ wspomnień i kolejna inspiracja postem napisanym przez Abiego - szacuneczek.)

Znam wielu ludzi, którzy boją się igieł, zastrzyków, iniekcji. Większość z nich to kobiety. Czy fakt ten stoi w opozycji do tezy postawionej przez Abnegata twierdzącego, że "Panowie bardziej boją się ukłucia"? Nie sądzę.
Podejrzewam raczej, że moi koledzy, w swej męskiej dumie, znacznie rzadziej przyznają się do tej fobii. Sprawa wychodzi na jaw dopiero, gdy zaistnieje, choćby w teorii, "groźba" zastrzyku. Podam przykład:

Kolega: Hej Crew, strasznie mnie ząb nap... boli. Masz coś przeciwbólowego?
Ja: Mam. Ketoprofen, ale w iniekcji, chcesz?
Kolega: Dawaj. Może być cokolwiek, byle przeszło.
Ja (z niedowierzaniem): Naprawdę chcesz??? No dobra to idę po torbę, a Ty odsłoń pośladek...
Kolega (zmieszany): Pośladek? Po co pośladek? (sekundę później z nadzieją): To czopki są?
Ja: Nie czopki... Czopku. Zastrzyki...
Kolega (spanikowany): To czemu nie mówiłeś?!?
Ja: No mówiłem przecież, że iniekcja.
Kolega: A w dupie mam twoją iniekcję (czyli coś jednak wie). Mów jak do ludzi, że zastrzyki chcesz robić!!!
Ja (zniecierpliwiony): No to robimy, czy nie?
Kolega (ze złością, trzymając się jedną ręką za twarz, drugą za pośladek): NIE! A w tabletkach nie masz?
Ja: Niestety...
Kolega (mało przekonująco): No to już mnie nie boli...

Z koleżankami rozmowa jest zawsze krótsza, albo "krótka".
Wariant pierwszy, krótszy:
Koleżanka: Boli mnie bardzo. Poratujesz?
Ja: Tylko zastrzyki...
Koleżanka: O.K. działaj..!

Wariant drugi, "krótki":
Koleżanka: ...Co jeszcze mogę powiedzieć o sobie..? Uwielbiam morski kolor, filmy Almodovara, włoską kuchnię... A Ty..?
Ja (nabierając powietrza): ...
Koleżanka: Wiesz, ostatnio jadłam takie pyszne makaroniki. Zapomniałam jak się nazywały. No nie ważne. Co tam jeszcze? No ogólnie to kocham robić drobne zakupy i biegać po galeriach, a Ty?
Ja (wypuszczając powietrze): ...
Koleżanka: No, kocham to. O Jezuuu i jeszcze kocham kosmetyczki, paznokcie, tipsy i balejaż. Wiersze Leśmiana. Cudne są. Bardzo to wszystko lubię. Za to nienawidzę lekarzy, karetek szpitali i ZASTRZYKÓW! A Ty..?
Ja (na bezdechu): ...

Takie właśnie różnice płciowe, nakreślone z dużym uproszczeniem, dostrzegam w codzienności życia prywatnego.
Jednak, bez względu na płeć, wszyscy moi, obarczeni "igłofobią" znajomi zaczynają mi się bacznie przyglądać, kiedy rozmowa schodzi na tory pracy zawodowej.
W ich umysłach muszę uchodzić za potwora, latającego z obłędem w oczach i całą torbą ostrych, szpiczastych igiełek, które wbijać pragnę, w co tylko spotkam na swej drodze.
Czy jestem potworem? Czasami... ;)
Dawniej sam bałem się igieł. Zwłaszcza kiedy po nieudanej iniekcji domięśniowej, przez dwa tygodnie ciągnąłem wiotką nogę za sobą... Teraz już mi bojaźń przeszła. Zaliczyłem wkłucie w (swój) kręgosłup, łokieć, opuszki palców, kolano, dziąsła, żyły, pośladki (te liczone w setkach)... Głupio to zabrzmi, ale na moim "tyłku", iniekcji uczyło się całe pokolenie młodych ratowników i ratowniczek też :)
Przyznaję, kilka razy mnie zemdliło. Zwłaszcza, kiedy praktykant nie mógł znaleźć żyły i gmerał "we mnie" wenflonem na lewo i prawo.
Dziś mogę powiedzieć, że NIE BOJĘ się igieł (już bardziej tego, co przez nie popłynie). Przyzwyczaiłem się, ale początki były trudne...

* * *
To było dawno temu... No może nie tak dawno, jak niektórzy sobie wyobrażają... W każdym razie strzykawki i igły już były jednorazowe :)
Wraz z grupą przyjaciół pełniłem ratowniczą służbę podczas dużego zlotu harcerzy z całego świata. O innej historii z tej imprezy można przeczytać tu
W naszych codziennych zmaganiach z żywiołem dzielnie wspierał nas Doktorek G. (ten nie był w mediach). Facet tak poczciwy i chętny do współpracy, że już w drugim dniu zjednał sobie wszystkie ratownicze dusze, pracujące na tym odcinku zlotu.
Roboty nie miał łatwej. Nie dość, że pacjentów sporo, to jeszcze asystowali mu sami wolontariusze, nowicjusze, bez większych doświadczeń (czyli my). Ale Doktorek był swój chłop. Tłumaczył, podpowiadał, pokazywał co i jak... Aż w końcu, na trzeci dzień, zarządził Wieczorne Spotkania Szkoleniowe.
Wyobraźcie sobie duży namiot ambulatoryjny, stojącego doktora i grupę siedemnasto-osiemnastolatków siedzących z rozdziawionymi gębami (kurczę jak ja go wtedy słuchałem...) I tak co wieczór.
Któregoś ranka Doktorek powiedział do dyżurujących:
- Dzisiaj będziemy się uczyć iniekcji... Czyli zastrzyków. - dodał widząc nasze niepewne miny.
Co to się potem działo... Cały dzień "emocje jak na rybach".
- Zastrzyki, zastrzyki... - szeptali napaleni wolontariusze. Temat był tylko jeden: Igła + pupa.
Aż w końcu nastał wieczór. W ambulatorium już czekały na nas zestawy igieł, strzykawek, fiolek z NaCl i... koce zwinięte w twarde rulony. Poznaliśmy trochę teorii i każdemu ręce się rwały do kłucia. Zaczęliśmy od ćwiczeń na kocach. Jak trzymać strzykawkę, jaki ruch wykonać, jak zaaspirować..? Dziewczyny się chichrały, chłopcy kozaczyli...
- No dobrze... - uciszył nas Doktorek - Poćwiczyli? To teraz się pokłujemy nawzajem. Dobieracie się w pary...
Cisza się zrobiła jakaś złowroga. Każdy patrzył podejrzliwie po kolegach.
- Ej... - Szarpnąłem kumpla za rękaw - Pokaż jeszcze raz jak wbijasz w koc... co? - szepnąłem z obawą, by sprawdzić jego umiejętności.
- No..? Kto pierwszy idzie..? - Doktor ponaglał - Nikt nie chce? To Madzia* będzie robić zastrzyk. A kto się położy..? - rozglądał się po niedawnych twardzielach. Nie widziałem, czy miał zawiedzioną naszym tchórzostwem minę, bo podobnie jak reszta kolegów spuściłem głowę.
- To może ja pójdę?! A co mi tam..! - Drżącym, ale butnym głosem odezwał się jeden z wolontariuszy.
'Czerwony', bo to On się zgłosił, został wówczas, na tę krótką chwilę, naszym bohaterem nr JEDEN. Żaden tam Janosik, czterej pancerni ani kapitan Kloss... 'Czerwony' mistrzem był i basta!
Patrzyliśmy z uznaniem jak niepewnym krokiem podąża w stronę kozetki, jak kładzie się na brzuchu i odsłania pośladek (PRAWDZIWY pośladek!). Wyciągnął ręce powyżej głowy, łapiąc się za krawędź kozetki, twarz schował w ramionach i zastygł w tej rozpaczliwej pozie wyczekiwania.
- Doktorze... Ja nie dam rady...! Za nic na świecie..! - biadoliła Magdusia.
- Madziu, spokojnie... Przecież ćwiczyłaś. Najpierw rękawiczki, teraz dezynfekujemy, rozpakujemy strzykawkę, igłę... - Doktor łagodnym głosem starał się uspokoić spanikowaną ratowniczkę.
- O Jeeezuuuu..! Już nic nie wiem..! Nie chcę! - jęczała.
- Czekaj... Powolutku. Ja ci nabiorę soli fizjologicznej... O tak... No masz... - Lekarz podał Magdzie napełnioną strzykawkę.
- Nieeee..! - dziewczyna niemal płakała, biorąc w dłoń "nabitą broń medyczną".
Z przerażeniem patrzyliśmy na tą straszną scenę. Podświadomie masując własny pośladek, widziałem jak 'Czerwony' zacisnął dłonie na brzegu łóżka. Aż kostki biedakowi zbielały ze strachu.
- Złap jak lotkę do rzucania. Tak jak pokazywałem... No już! - Powiedział doktor z naciskiem.
- Nie chcęęęę..! Jezuniuuu... - wolontariuszka klęczała przy lśniącym pośladku.
- Magda! No róbże ten zastrzyk! - poirytował się nasz nauczyciel, podnosząc nieco głos.
- Nie dam rady, nie dam rady... - szeptała spłakana i wystraszona.
- RÓB W TEJ CHWILI!
- Nieeee..!
Nagle, gdzieś z głębi kozetki, dobiegł zduszony i zniekształcony łkaniem krzyk 'Czerwonego':
- Magda... Kurwa... BŁAGAM CIĘ... RÓÓÓÓB JUUUŻ!!!!!!
- NIEEEE...!
- RÓB!!! - okrzyki Magdy, Doktorka i 'Czerwonego' zlały się w jeden huk.
Zobaczyłem rękę dramatycznie uniesioną wysoko w górę. W dłoni zalśniła igła strzykawki trzymanej w zaciśniętej pięści, niczym nóż mordercy gotowego do zadania ciosu.
- Zupełnie nie jak lotka... - zdążyłem pomyśleć.
- UUUAAAA... HAAADZIAAAA..! - wrzasnęła spanikowana do granic możliwości Magda i opadając w omdleniu, wbiła z całej siły igłę w drżący tyłek ochotnika.
- O kurwa, kurwa, kurwa... - powtarzał biało-zielony 'Czerwony', a z każdym Jego "kurwa", wbita aż po obsadkę strzykawka kiwała się na wszystkie strony.
Madzia leżała, bez ducha...
- Błagam... Wyciągnijcie mi toooooo..! - wrzeszczał "bohater".
Doktorek coś tam próbował działać.
Co było dalej..? Nie wiem. Wyszedłem z namiotu... aby zemdleć sobie spokojnie na trawce.

* * *
Taki to był pierwszy "złoty strzał"... Mocny i oszałamiający.
Widzę tę scenę, jakby to wszystko było wczoraj...

... A jutro dalsza część przygód z igłami.
Zapraszam. :)
--------------
* Imiona i pseudonimy zostawiłem oryginalne. Niechaj po wsze czasy sławią bohaterstwo ich właścicieli. :) Mam nadzieję, że zainteresowani nie będą mieli za złe...

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Drżąca pod wpływem drgań wymawianej litery 'rrrrrrrrrr' strzykawka - noż cudny obrazek :DDD
Uśmiałam się jak pszczoła - jak mówi klasyk :)

Podsumowałam swoją akupunkturę zastrzykową: oprócz łokcia, praktycznie taka sama jak Twoja :)
Ale przebijam : i jeszcze brzuch ;)

T.

Anonimowy pisze...

Auaaa, po samą obsadkę? Auaaa... Nie, no, pierwszy mój zastrzyk jednak był co prawda wbity zbyt mocno, ale jednak w rozsądnej głębokości. Chociaż ofiara chyba pożałowała, że chciała zaoszczędzić na pielęgniarce ;>

inessta pisze...

Poprę Twą teorię o strachu przed strzykawką. Ja zdecydowanie lepiej się czuję, gdy stoję przed strzykawką od strony tłoczka a nie igły.

Anonimowy pisze...

Hehe :-DDD Przypomniały mi się te wszystkie zastrzyki w dupę :-D No, ale jak trzeba, to trzeba i cierpi się w milczeniu :-D
nika

akemi pisze...

Że też jeszcze nikt nie opatentował zastrzyków, które można podawać po indiańsku, czyli poprzez strzał z łuku do celu. Mniej zachodu, więcej frajdy i jakby co - szybciej można uciec przed rozwścieczonym panikarzem;-)

abnegat.ltd pisze...

A ja sie zastanawialem skad Tarantino wzial pomysl na scene z dosercowa adrenalina w Pulp Fiction :D

Asia (Aś) miło mi. pisze...

auć, aż się za dupę złapałam na samą myśl o takim bólu.
ale widok dyndającej strzykawki w pośladku wydaje się być dość zabawny ;)

cre(w)master pisze...

@T. - Jeszcze czoło dokładam. Ostrzykane lignocainą przed szyciem :)

@ewiater - nie było tak źle. W sumie pośladek był konkretny. Miała w co igła wejść, aż do końca.

@inessta - chyba wszyscy się choć troszkę boją. Ja mam takie koleżanki pielęgniarki, którym mogę "dać" się ukłuć z zamkniętymi oczyma i takie, których się boję :)

@nika - Ty też zbierałaś serie w gluteus maximus? Ale chyba nie od studentów?

@akemi - póki co opatentowano wiatrówki i broń palną ze strzykawkami... Łuk trochę niewygodny w obsłudze, ale kusza..? :)

@Abi - Tarantino nam w namiotach sprzątał wtedy :P Widział i zmałpował :D

@Aś - W moim odczuciu samo wbicie igły w pośladek nie boli... Podanie jakiegoś leku (np wit B12), to już inna historia. Tu juz trzeba delikatnej rączki i odrobiny wyczucia, współczucia :)

Anonimowy pisze...

Hehhe, od mamusi i tatusia dostawałam w gluteus maximus, bo mi się nie chciało do zabiegowego chodzić :-)
A koktajl był niezły: wit. B12 (taka stężona, czerwoniutka), cocarboxylaza, piroxicam, czasem diclofenak, no i nivalin :-)))))))
nika

Anonimowy pisze...

O matko, świetne :D Na mnie ćwiczono tylko dożylne, domięśniowe wywoływały u mnie atak paniki, tachykardię, zimne poty i mroczki przed oczami. I tak mam do dziś. Jak Inessta wolę stać od nieostrej strony strzykawy
ruda_

inessta pisze...

Kto trzyma strzykawkę ten ma władzę!!!!!

Anonimowy pisze...

To ja dochodzę do wniosku żem chyba nietypowa troszkę, bo zastrzyki żadnego wrażenia na mnie nie robią... Mając wybór pomiędzy paskudnym syropkiem a zastrzykiem zawsze wybiorę ten drugi... Jeszcze żaden mnie nie bolał a różne rzeczy się dostawało... nierzadko z rąk uczących się przyszłych pielęgniarek względnie lekarzy :)

Nomad_FH pisze...

Brrrr jak już pisałem u Abiego - ja zastrzyków się nie boję, ale jakoś tak dziwnie na nie organizm reaguje :D
Dobra, wersja oficjalna - to reakcja po adrenalinie :P
Taka jest moja wersja i tej będę się trzymać wysoki sądzie :)
A opowieść piękna, zwłaszcza to Twoje zemdlenie na trawce :)

Anonimowy pisze...

Crew, jako osoba zupełnie niemedyczna zadam pytanie - bo słyszałam kiedyś, że roztwór soli fizjologicznej podawany domięśniowo boli jak cholera. Prawda-li to? bo jeśli tak, to biedni wszyscy, na których uczą się przyszli wkłuwacze...

cre(w)master pisze...

Witaj anonimowa "niemedyczna" :)
Najpierw odpowiem za siebie - mnie nigdy NaCl (sól "fizjologiczna") podawana domięśniowo nie piekła.
Dla pełniejszego obrazu odpowiedzi zapytałem innych "dawaczy pośladów". Twierdzą, że też nie bolało...
To już bardziej mnie piecze podana domięśniowo woda do iniekcji, ale to może autosugestia. W sumie co tam może piec..?
Ketonal, to owszem...dostaję po nim "wściku d..."
Pozdrawiam :)

"Anonimowa niemedyczna;) " pisze...

Że niby jak? Ketonal, jako lek przeciwbólowy, najbardziej boli? To może jego działanie ma być takie, że się skupiasz na bólu tyłka i nie myślisz, że boli cię coś jeszcze? :P (tak, jak House sobie kiedys rękę rozwalił, żeby go noga nie bolała :P). Ale to w takim razie dobrze wiedzieć, żeby w razie jakiegoś ataku bólowego nie pchać się pod igłę w celu zmniejszenia bólu...

cre(w)master pisze...

Ketonal piecze, szczypie... (co kto woli) w tyłek. Mnie piecze dość mocno. A jakieś 30 minut później zaczyna działać w sposób właściwy, czyli uśmierza ból... chwilowo :)

Anonimowy pisze...

Ketonal szczypie i piecze, potwierdzam.
Nie dostałam go co prawda w dufę (tzw. niedomówienie ;)) , ale razem z kroplówą w żyłę.
Wrażenia mocno nieprzyjemne, przez kilka minut, póki nie rozlezie się po całym człowieku :)

T.