sobota, 26 maja 2012

By zrozumieć...

Jakże często zdarza nam się kogoś nie rozumieć. Nie w obco brzmiącym słowie, czy zagadkowym wyrazie twarzy, ale w głębszym pojmowaniu zachowań, myśli i emocji, które szarpią drugą osobą.
- Nie ogarniam typa... Czemu nie wytłumaczy, co mu tam po łbie lata?
Ile razy w ten lub podobny sposób zżymaliśmy się na bliźnich?

A przecież dobrze wiemy, że nie wszystko, co siedzi w naszych paramedycznych, para-normalnych głowach da się ponazywać, pokolorować i wywiesić w formie obrazkowej instrukcji.
Czasem nawet najdoskonalszy trójwymiarowy obraz i tak okaże się zbyt płaski, by oddać traumę, która głęboką bruzdą ryje psychikę. Jeśli ktoś, mimo wszystko, spróbuje uchwycić ten moment w kadrze tłumaczeń, zamiast barwnej fotografii może jedynie wyprodukować sztampową, spłowiałą pocztówkę niby-uczuć. Na przykład...

- Mądry i "ludzki" lekarz, który po godzinnej reanimacji ciężko siada wprost na podłodze i złamanym głosem mówi do jęczących rodziców, że ich dziecku już nie można pomóc...
- Młoda ratowniczka, która przed chwilą, po raz pierwszy w życiu prowadziła nieudaną reanimację niemowlęcia... teraz, sprzątając rozbabraną karetkę, połyka olbrzymie łzy, nie do końca jeszcze rozumiejąc, co się stało i dlaczego...
- Ratownik, który swój pierwszy chrzest bojowy otrzymał nocą, wprost na drodze, wśród koszmarnie pogiętych blach i czterech trupów młodych ludzi, z których dwóch nie można nawet rozpoznać, bo się spalili żywcem... Miesza łyżeczką herbatę do szóstej rano, zupełnie zapominając o piciu...

Prawda jakie to płaskie w przekazie? Choć dla tych ludzi z pewnością takim nie jest.
I cóż począć z tym, co w naszych głowach siadło na dobre?
Rozmawiać, rozmawiać... - radzi mądry i dobry psycholog -...komunikować światu swoje traumy, wyrzucać z siebie potoki słów...

Z kim i w jaki sposób mamy o tym rozmawiać? Z żoną, matką, kimś bliskim?
- Cześć kochanie, co tam dziś w pracy było?
- A wiesz, ta jędza w biurze podbiera moje mleczko do kawy... No i jeszcze nie rozliczyłam faktur za maj. A co u ciebie?
- A nic... Zgon dzisiaj był na przejściu dla pieszych... Musiałem wynosić kawałki ciała w foliowych workach... Wiesz, nie mogłem wszystkiego dozbierać... Tyle razy tamtędy przechodzę z dziećmi, a teraz te worki...

Czy tak ma to wyglądać?
A może powinniśmy rozmawiać między sobą, w kręgu zawodowej rutyny?
I co sobie powiemy? Co może powiedzieć "ludzki" lekarz młodej ratowniczce, po nieudanej reanimacji dziecka? Co powie stary "sanitariusz" młodemu szczawiowi, który przed chwilą skończył spierać cudzą krew i spaloną tkankę z własnych spodni?
- Wiem, co teraz czujesz...
- Przejdzie ci...
a może - Nie rycz, bo wstyd będzie w pogotowiu...?

- Jeszcze nigdy nie było w tej stacji tak cicho... - nieswoim głosem powiedział największy kawalarz i zamilkł, gdy eska wróciła z nieszczęsnej reanimacji dzieciątka.
I może to jest najlepszy sposób na nasze doliny?
Wszak nie mam pojęcia, co teraz czujesz i nie wiem jak ci pomóc młoda ratowniczko, ratowniku, doktorze... Każdy sam musi to sobie w głowie poukładać, przyczesać i przykryć czapką dnia następnego. Im prędzej, tym lepiej.

* * *
Ciągle uczę się, jak szybko i sprawnie przykrywać i polerować zawodowe rysy na własnej psychice. I wciąż mi daleko do perfekcji, a niektóre "zadrapania" uparcie nie chcą zniknąć, zwyczajnie mnie szpecąc. Mimo to, nadal tkwi we mnie przekonanie, że nie wolno zobojętnieć, a dzień, w którym ludzka śmierć lub cierpienie zawędrują głęboko do mojej dupy, będzie sygnałem, że oto nadeszła pora, by zmienić zawód na mniej "porysowany".

--------------
P.S.
A wszystkim paniom i panom, którzy za wielkimi biurkami opiniują, że nasza praca nie obciąża psychiki, wypadałoby życzyć jednej takiej nocy wśród blach, jednej smutnej reanimacji i jednej łkającej matki... W trójwymiarze lub jeszcze lepiej, w hologramie. Amen.

39 komentarzy:

Stalowy pisze...

Wspaniały post, bardzo kontrastujący z tym co można najczęściej u Ciebie przeczytać. Sądzę, że żart i humor jest najczęstszą formą odcinania od tego co dzieje się w Twoim zawodzie. Ja tak reaguję na pewne rzeczy, które mnie przytłaczają.

W żadnym wypadku nie powinienem jednak porównywać tego co spotyka mnie, a co Ciebie - niemniej... Sądzę, że to jedna z reakcji na tego typu przeżycia.

Czytałem jednym tchem, dzięki.

Pomysłowa pisze...

Wow. Też się nie mogłam oderwać, jestem pod wrażeniem... Post pełen emocji.

Naprawdę ktoś opiniuje pracę w pogotowiu jako nie obciążającą psychiki? To ja odkąd pamiętam, jeszcze nie mając nic do czynienia z pogotowiem, wiedziałam, że to musi być trudna praca. Nosz wystarczy pomyśleć chwilę.

pando-ra pisze...

A ja się poryczałam, bo nie myślałam i chowałam do tej chwili, a teraz wylazło. Możesz do tej listy dopisać studentkę, która spędziła tydzień na hematologii dziecięcej, ze wszystkimi urokami, łysymi maleńkimi główkami bawiącymi się na korytarzu, z 5-tygodniowym bobaskiem śpiącym słodko ojcu na ramieniu, gdy my właśnie wróciliśmy z laboratorium i już wiedzieliśmy, że to ostra białaczka, z zatrzymaniem krążenia u dwuletniej dziewczynki po podaniu cytostatyków...

czy tak to ma wyglądać? Z uśmiechem rozmawiać z rodzicami, chichotać z dzieckiem, które od pół roku nie wyszło ze szpitala, omawiać kolejne przypadki z pełnym "profesjonalizmem" dyskutować o średnim przeżyciu, a potem wylewać łzy w najmniej spodziewanym momencie weekendu?

Anonimowy pisze...

Tego nie da sie opisac, a Tobie jednak, w duzej mierze, sie to udalo. Dziekuje. Poczatkujaca Ratowniczka

Anonimowy pisze...

Co czuje student który po 2 godzinach praktyk w pogotowiu nie znając jeszcze dobrze układu toreb jedzie z ską do reanimacji 3 latka która kończy się niepowodzeniem...A potem siedzi kolejne 21h z zespołem na dyżurze żeby mieć z kim rozmawiać bo w domu czekali ludzie mówiący,że to praca i studia jak każde inne- idziesz, robisz swoje i wracasz do domu...

Anonimowy pisze...

Jedyne co mnie zatrzymało po tych praktykach to słowa lekarza "Młody myślałem,że będziesz problemem a w najlepszym razie nie będziesz w stanie niczego zrobić ale się pomyliłem bo pomagałeś jak mogłeś i nie szkodziłeś" gdybym tego nie usłyszał zostawił bym to w cholerę...

Lemi pisze...

Naprawdę ktoś uważa, że praca w pogotowiu, szpitalu jest nieobciążająca psychicznie? Ja jestem tą biurówą, o której piszesz, ale zawsze jak widzę karetkę myślę sobie "oby zdążyli". I zawsze miałam szacunek do Waszej pracy bo ja nie dałabym rady psychicznie.

Anonimowy pisze...

Piękny post. Pobeczałam się, a jak.
nika

Mr_Unknown pisze...

Tak nika, smutny. I skończę.
Mr_

Anonimowy pisze...

Jestem w szoku... Takie posty w twoim wykonaniu czyta się zupełnie inaczej, niż gdyby napisał je ktoś inny. W sumie jakoś nigdy się nie zastanawiałam nad tym problemem, ale teraz to uderzyło ze zdwojoną siłą. To trochę jak w zakładzie pogrzebowym - gdy ubierasz do pogrzebu kilkuletnie dziecko. To na pewno obciąża psychikę i trzeba być naprawdę silnym, żeby się nie dać.

Anonimowy pisze...

Nikt jeszcze nie wspomnial jak to przezywa dyspozytorka ktora odbiera jakie agloszenia, bylam jedna z nich.Kazda sekunda trwa wiecznosc gdy czekasz na zgloszenie ze zespol dotarl na miejsce, a potem to juz tylko modlic sie zeby udalo....nikt nie ma watpliwosci ze jestascie wspaniali!

Kierek pisze...

Szczera prawda!

Mam nadzieje, że ludzie którzy tu piszą nie są wyjątkiem. Bo ja razem z kumplami z roboty w swoim zapomnianym przez Boga i ludzi 25.000 mieście na dzikim zachodzie Polski coraz częściej spotykamy się wręcz z przeciwnymi opiniami.

Bo przecież jak to tak w pracy spać, i ch.jami do góry leżeć.

A do moich największych rys należą dwa dzwony. 1. trójka młodych chłopaków w starym kadecie w okropnym wypadku. Jeden w stanie bardzo ciężkim odwieziony do SOR a dwoje 14 latek od razu i 19 po nieudanej RKO zginęli. Cały czas pamiętam krzyk któregoś z rodziców którzy przypadkowo pracował w stacjo benzynowej obok miejsca...
Na szczęście po jakimś pół roku dowiedziałem się, że ten chłopak w ciężkim w stanie jest w domu i ma się dobrze :)

No i drugi. 15 latek potrącony przez samochód. Chłopak z rozłupaną czaszką, którego przytulał dziadek...

Ja zauważyłem, że u nas w robocie najczęściej siadamy wszyscy, którzy braliśmy udział w akcji, i rozmawiamy. Trochę o zdarzeniu, trochę o bzdurach... Tak jak ktoś napisał, każdy musi znaleźć sobie swój własny na to sposób...

Anonimowy pisze...

Wczoraj miałem tygodniowe dziecko.

Anonimowy pisze...

Dużo w życiu spraw ciągle siedzi w nas i zostanie pewnie na zawsze, choć pozornie jesteśmy jak inni i nie pokazujemy wcale tych rys, które na duszy mamy. Czasem ze "Swymi" pogadamy, albo ściśnięte gardło nie da mówić nic. Czasem rozkładamy to na czynniki pierwsze, aby sobie wytłumaczyć czy na pewno wszystko... i że jednak wszystko zrobiliśmy, co się akurat dało... Czasem łza, albo złość...
A potem przecież zwyczajnie jemy, śmiejemy się, bawimy wśród znajomych, którzy pojęcia nie mają, że... wcale nie tak dawno, wsuwając nieprzytomnemu - z wypadku - rękę pod głowę... poczuliśmy, że wchodzi prosto w mózg... I ze chwilowy brak uwagi wobec tego, co tu i teraz, to tamta chwila, która jest w nas uśpiona i powraca bez zapowiedzi...
I można by wiele, ale sorki - nie można, bo to też i nie są opowieści na wniebogłosy i do publicznej wiadomości dla każdego ( choćby z szacunku dla tych ofiar i ich śmierci ). Bo zresztą i kto zrozumie jak my to widzieliśmy, czuliśmy i jak to z tym jest?... Ten, co był obok, ale on też przeżywa to po swojemu...

Anonimowy pisze...

Wiele razy milczałam lub płakałam w samotności po reanimacjach dzieci, a jeden przypadek do dziś tkwi jak oszczep... Chłopczyk miał 3 lata- tyle miał też wtedy mój syn. Pamiętam nawet drobne szczegóły... choć było to prawie 20 lat temu. Całą następną noc prawie nie spałam i patrzyłam na moje śpiące dzieci... i dziękowałam Bogu, ze to nie spotkało mnie... i byłam wściekła na Boga, że to spotkało tych ludzi.
Nikt spoza naszego środowiska nie zrozumie jednak tego tak naprawdę. może i lepiej.

Anonimowy pisze...

Nie jestem ratownikiem, ale jestem ojcem, mam ochotę w tej chwili wyjść z pracy i jechać do swojego dziecka i już go nie zostawiać, choć to głupie bo przed wszystkim go nie ochronię. Dzięki cre(w)

Anonimowy pisze...

dzięki

p.

Anonimowy pisze...

Nikt spoza naszego środowiska nie zrozumie jednak tego tak naprawdę. może i lepiej.

tak, to chyba lepiej...

n.

Raira pisze...

Często się mówi o urazach psychicznych osób, które uczestniczyły w wypadkach. Ale nigdzie się nie mówi o ratownikach, którzy to oglądają codziennie.

Chodzę jeszcze do liceum, lecz wiem, co chcę robić i jaką ścieżkę wybrałam. Mam nadzieję, że wytrwam.

Anonimowy pisze...

To jeszcze droga przed tobą długa. Jeśli wytrwasz, to nie licz na to, ze będzie łatwo. Za to na pewno nie będziesz mieć pracy nudnej:-) Wiesz, czasem są wspaniałe chwile i te także warto pamiętać, i sycić się nimi gdy ciężko bywa.
Co do wsparcia psychologów... y go nie mamy zapewnionego. Bo to policjanci i strażacy maja traumę po katastrofach, wypadkach... My najwyraźniej nie jesteśmy z takiej samej gliny jak oni. I choć po nas nie spływa to wcale, jak po kaczce, to radzić musimy sobie sami. I tylko przykro jest, że nas się nie traktuje na równi z innymi ratowniczymi służbami.

Anonimowy pisze...

Jetem ratownikiem,który pracuje już parę latek w ZRM i SOR.Pamiętam miłe chwile,kiedy rodzina dziękowała,że ich bliskim pomogłem i żyją.Pamiętam też chwile kiedy osoby umierały, bo w tłumie wszystkowiedzących i na wszystko znających się gapiów nie było odważnego żeby pomóc przed naszym przybyciem.Pamiętam też kiedy ci, którym się pomogło przychodzili na podstację po 6,7 i więcej miesiącach żeby powiedzieć tylko jedno krótkie słowo "DZIĘKUJĘ". To dla takiej chwili warto nie spać w nocy, zasuwać karetką jak oszalały, znosić obelgi innych. Tylko dlatego jeszcze nie oszalałem bo mam oparcie w mojej rodzinie. Gdy wracam po ciężkim dyżurze,kiedy się nie odzywam tylko siadam i mieszam herbatkę jak ten młody z w/w wpisu wiedzą, że ktoś na moich oczach, rękach lub przy mnie odszedł z tego świata, nie pytają, nie dociekają tylko są przymnie i sami czekają aż sam dojrzeję żeby im o tym powiedzieć. Za to ICH KOCHAM I SZANUJĘ.
CREV JESTEŚ WIELKI.
Ten wpis przypomniał mi po co to wszystko robię.
DZIĘKUJĘ CI.

Anonimowy pisze...

W mojej działce śmierć przychodzi co dzień, dlatego odreagowuje ucząc innych jak ratować życie Szamanka

Anonimowy pisze...

A ja wam powiem prosto. Od tego jesteśmy i za to nam płacą. Sam jestem ratownikiem z nieco ponad rocznym stażem, a już przestałem liczyć takie sytuację jake Crew opisał w poście. Pierwszy miesiąc mojej pracy zawodowej rozważałem możliwość zmiany pracy. Tyle razy łapałem doła, co odbijało się na moim zdrowiu i psychice, aż w końcu po jednej z udanych reanimacji doszło do mnie. Po to jesteśym my, wszyscy, którzy wykonujemy zawody medyczne. Czy to ratownik, pielęgniarka, lekarz. Niestety zawsze będziemy pamiętać, o tych, których nie udało nam się uratować, albo nawet do nich nie zdążyliśmy dojechać. Nie wiem dlaczego, ale obiecuję sobie, że ze swoich porażek wyciągnę wnioski, które zaowocują w kolejnej akcji. I z takim nastawieniem wstaję każdego dnia o 5.00, żeby zdążyć na 7 na dyżur.

luc.as pisze...

Mnie jako zwykłego śmiertelnika spotkała taka sytuacja - jako rodzina. I po kilku latach nadal mam z tym problem.
Dziękuję Crew za ten wpis. To też jest dla mnie swoistego rodzaju katharsis.
Tym większy szacunek mam do ludzi, którzy wykonują tą pracę z powołania - jak Ty. Ilekroć słyszę sygnał karetki przechodzą mnie ciarki. Zdarza mi się że się pomodlę, żeby udało im się pomóc, żeby pomoc dotarła na czas...

luc.as pisze...

Właśnie wróciłem ze szpitala.
3h temu mojego znajomego zabrała karetka - zawał.
Ratownicy przyjechali po 7 min. EKG, nitro, morfina... W max. 20 min. byli w szpitalu.
Stan serca po zawale - taki jak przed zawałem.
Oni uratowali mu życie...

...6 lat temu karetka jechała prawie godzinę, przyjechał lekarz, pier***** się w domu drugą. Po 7h człowiek nie żył...

Crew jesteś jedynym Ratownikiem, którego "znam". Dziękuję...

cre(w)master pisze...

Luc.as - naprawdę cieszę się, że pomogli. Dużo, dużo zdrowia dla znajomego i dla Ciebie :)

Anonimowy pisze...

Pracuję w zespołach wyjazdowych od 12 lat. "Zaliczyłem" pracę we wszystkich typach zespołów.
Pamiętam wyjazd "R" sprzed lat do 21 letniego chłopaka z zatrzymaniem krążenia.
Po udanej resuscytacji dowieźliśmy go do szpitala. Po dwóch godzinach przewoziliśmy go na tomo i znów doszło do zatrzymania.
I tym razem resuscytacja była skuteczna.
Po paru dniach widziałem go na intensywnej jedzącego obiad w pozycji siedzącej. Samodzielnie :)
Dla takich chwil warto wykonywać ten zawód :)
Pamiętajcie,że nie tylko trauma nam towarzyszy,ale też piękne momenty :)

Ruda pisze...

naprawdę mnie to wzruszyło.


trochę, choć o nieco lżejszym wydźwięku, przypomina mi to kilka sytuacji z gabinetu, w którym będę odbywała praktyki, gabinetu weterynaryjnego. Ja wiem, że wielu z Was w głowie się nie mieści, że równie wielką miłością można darzyć dziecko, co kota czy psa. Ale widziałam już starszych, samotnych ludzi, którzy poza czworonogiem nie mieli nikogo, a którego należało poddać eutanazji. To coś zupełnie innego i pewnie nie powinnam o tym tu pisać, ale gdybyście zobaczyli ból, łzy w oczach tych ludzi.
Starsze małżeństwo, które przyszło uśpić swojego psa, bo borykał się z nowotworem, nie rokującym dobrze. Państwo nie mieli sił na to, żeby leczyć psa, który był z nimi blisko - to widać, naprawdę widać, które psisko jest kochane, a które jest traktowane jak mebel - Starszy Pan sam borykał się z kolejnym przerzutem.
Człowiek cieszy się, choć pewnie nie jest to najlepsze określenie, że mógł ulżyć zwierzakowi, a z drugiej strony przygniata go rozpacz "klientów".

Strasznie podziwiam lekarzy, ratowników i całą resztę zespołu medycznego, którzy ratują ludzkie życie i zdrowie, podziwiam, bo wiem, że jest to dużo trudniejsze, przede wszystkim psychicznie, niż ratowanie czworonogów.
Świetnie, że jesteście.

B.

Anonimowy pisze...

Koleżanko Ruda !! Fajnie, że to napisałaś. Naprawdę można pokochać zwierzaka i traktować jak członka rodziny. Żadne zwierze nie krzywdzi z rozmysłem, a człowiek potrafi to znakomicie.Uważam, że wszystkie wypadki gdzie pies pogryzł dzieciaka czy nawet dorosłago, to wina człowieka, bo psiak jest taki, jak się go wychowa, zresztą co tu duzo mówić i nasze dzieci są takie jak je wychowujemy.
A wracając do tematu, obcowanie ze zwierzakami, to też może być dobra terapia po naszej pracy. Szamanka

żiżu pisze...

Wezwanie do kobiety w terminalnej fazie raka... Zapewne chodzi o stwierdzenie zgonu, ale zawsze jest nadzieja, że może jeszcze nie... Niestety...
A potem dialog:
- "mamy zabierać na sekcję czy niepotrzebna?"
- "ja nie wiem, nie rozumiem co Pan do mnie mówi..."
- "przecież wiedziała Pani, że mama umrze, więc po co ta histeria"

Ta Pani to ja... prawie 3 lata temu... owszem wiedziałam, że to się stanie, wcześniej czy później, ale akurat w tym momencie tego nie chciałam wiedzieć... "Histeria" objawiała się potokiem łez i głaskaniem Mamy po jej policzku... owszem w pierwszym odruchu nie zrozumiałam o co się mnie pyta, ale czy to pytanie naprawdę musiało być zadane brutalnie i szorstko, w zasadzie jednym tchem ze słowami "nic z tego"?

Później, dużo później, gdy emocje już jako tako ochłonęły tłumaczyłam sobie, że pewnie ten Pan nie miał nic złego na myśli. Taka jego rola. Nie może do każdego swojego zadania podchodzić emocjonalnie, musi się dystansować. I ja naprawdę to rozumiem. Rozumiem jaka to jest praca, jak może wypalać, jak może dołować. Że potrzebny jest dystans...
Ale jak wiele rzeczy, sytuacji z tamtego dnia pamiętam jak przez mgłę, tak tamtych słów nie potrafię zapomnieć... Bo one tak po prostu, po ludzku zabolały... Mimo całego szacunku i zrozumienia dla tego co robicie...

Anonimowy pisze...

Crew jesteś najlepszy w tym co opisujesz. Czytają ten wpis zacząłem poważnie zastanawiać o moich planach na przyszłość związanych właśnie z ratownictwem Wszystkie twoje wpisy są powalające jednak ten jest najlepszy i całkiem inny. Twojego bloga przeczytałem w jedną noc. Kiedy będą następne wpisy bo już doczekać się nie mogę.
szymont9

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
mratownik1 pisze...

cre(w)master jestem pełen podziwu jak opisujesz życie w pracy ratowników medycznych świetnie się to czyta i jak pięknie powiedziane o naszej pracy wszystkim swoim znajomym jak chcą się dowiedzieć jak wygląda praca zawsze podaję twoją stronę i mówię im co to jest za blog.Na prawdę to co napisałeś o psychologi naszych kolegów pracujących w tym zawodzie jest nie samo wite i jak trafione to jest to nic do dać ani ująć superrrrrrr.Mam jeszcze jedno pytanie lub prośbę do ciebie cre(w)master chciałbym się dowiedzieć w jakim województwie operujesz i jakiego dużego miasta?trzymaj się kolego ratowniku medyczny i pozdrawiam ratownik z nysy pracujący w opolu

mratownik1 pisze...

cre(w)master jestem pełen podziwu jak opisujesz życie w pracy ratowników medycznych świetnie się to czyta i jak pięknie powiedziane o naszej pracy wszystkim swoim znajomym jak chcą się dowiedzieć jak wygląda praca zawsze podaję twoją stronę i mówię im co to jest za blog.Na prawdę to co napisałeś o psychologi naszych kolegów pracujących w tym zawodzie jest nie samo wite i jak trafione to jest to nic do dać ani ująć superrrrrrr.Mam jeszcze jedno pytanie lub prośbę do ciebie cre(w)master chciałbym się dowiedzieć w jakim województwie operujesz i jakiego dużego miasta?trzymaj się kolego ratowniku medyczny i pozdrawiam ratownik z nysy pracujący w opolu

Katzebemol pisze...

Wspaniały post!
pzdr

Anonimowy pisze...

Od roku działam jako ratownik PCK a w tym roku idę na studia ratownictwa medycznego. Przez ten rok miałem kilka udanych akcji, może nie tak poważnych ale miałem. Był 12 letni chłopak potrącony przez samochód, była dziewczyna w głębokim upojeniu alkoholowym że pogotowie ledwie dowiodłoją na pukanie żołądka.. Było otwarte złamanie nogi gdzie poszkodowany był bardzo agresywny i mimo że udzmieliłem mu pomocy to dostałem w twarz... Wiem że życie ratownika nie zawsze jest kolorowe, ale mimo wszystko wiem że niesienie pomocy innym to moje przeznaczenie. Pozdrawiam;)

Anonimowy pisze...

ja byłam studentką,która zapłakała nad samobójczynią z makabrycznie zmasakrowaną twarzą po zderzeniu z szybą samochodu.spadała z 7 piętra.moja pierwsza reanimacja,nieudana. wykonując masaż serca czułam jak krew przelewa się przez jej klatkę piersiową...

Najbardziej na świecie wyprowadzają mnie z równowagi turbokretyni,którzy żałują,że na ich dyżurze nie było żadnej "masakry",bo muszą sobie poćwiczyć...

Anonimowy pisze...

Mało komu udaje się to tak dobrze opisać jak Tobie.. Czytam Twój blog od wczoraj i nie mogę się oderwać. Nie ma słów, które mogłyby pocieszyć rodziców po stracie dziecka. Wczoraj tego doświadczyłam

Studentka

Anonimowy pisze...

Dzięki Crew za ten post. Każdy z nas ma tę zagryzkę z kim i w jaki sposób rozmawiać o tym co siedzi w moim jakże pokręconym umyśle. Czy to ktoś zrozumie? A może po prostu nie chcę pokazać jak bardzo mam skrzywioną psychikę po 23 latach w PR. Taka jakby profilaktyka.Trzeba zewrzeć poślady poupychać to najgłębiej jak się da i jazda do roboty. Demony przeszłości muszą poczekać. Spokojnie powrócą. Wszakże nie zatraciłem jeszcze swojego człowieczeństwa....tak sądzę. Pozdrawiam Marecky.