piątek, 4 kwietnia 2014

Aprilis Prima Sort vol.2

Poprzednia część TUTAJ.

* * *
- No i co panu jest..? - Rybiński delikatnie tarmosił kurtkę osuwającego się na ławkę chlora. Przyświecałem mu latarką, rozpraszając ciemności parkowej alejki. Pacjent zdawał się być już całkowicie "znieczulony".
- Ffff...ssfff...sssffierr..fff...dalaj..! - wymamrotał z przymkniętymi powiekami.
- Ja ci dam spie.dalaj!! - natężenie tarmoszenia wzrosło powodując otwarcie jednego oka.
- Czyli w skali Glasgow, chory nam się poprawia... - pomyślałem z przekąsem, a tymczasem Rybiński kontynuował fachową anamnezę.
- Mów mi zaraz co ci jest, bo wezwę policję!!
- Nie fff... po...lisssję... nnnie...
Perspektywa przyjazdu stróżów prawa, spowodowała, że zalany jeszcze przed chwilą "w trupa" obywatel, wyprostował się na ławce i nieco bardziej przytomnym wzrokiem spojrzał na Rybę.
- Po so zaraz polisję... hę?
- No to gadaj co cię boli?!
- Teraz już nisss... Wsześśniej bolałło...
- Ale co bolało?!
- O tu pallliło... jak fff... sss...sskuwysyn... - pijak wskazał umorusaną ręką na gardło, po czym zjechał wzdłuż mostka i skończył klepnięciem w brzuch.
Stojący dotąd bezczynnie kierowca, z miną znawcy, włączył się do medycznego wywiadu.
- Co piłeś? Słyszysz..? Mów co piłeś?!?
- Dennaturat..! A sso? Nie moszszna?!
- Można... ale przez chlebek. Co jeszcze?!
- Per...fff...umy... A sso..? Teszsz nie moszna..?
- Można, ale tylko męskie, bo babskie strasznie palą w gębę! - zażartował szofer i spojrzał z dumą na lekarza.
- No i już wiemy, co go paliło.
- To ssso..? Zawieziesie mnie..?
- Dokąd? - zapytał wkurzony Rybiński.
- Na Sssskłodossskiej...
- Gdzie??
- No do dommu... pszesieszsz z fff...buta nie dammm rady!
- Niee..! Nieee!! Ja chyba śnię!!! - Ryba szalał po parkowej alejce, rwąc zjeżony włos z głowy. Wodziłem za nim latarką, niczym reflektor za aktorem tragicznej sceny.
- Uszczypnij mnie ku.wa, że to nie sen!!! No uszczypnij mnie!!!
- Proszszsz bardzo... - chętny do pomocy żulik poderwał się z ławki w półprzysiadzie.
- SIEDŹ! - huknął doktor - Już ja cię zabiorę do domu! Ja cię zabiorę!! Do szpitala cię mogę zabrać!! Na płukanie żołądka!!! Tak cię wypłuczą ciśnieniowo, że ci jelito na baczność stanie!!!
- Do szsz...szszpitala..? A to nie refff...fflektuję... Pójdę se jednak sss buta do dommu... Dobranosss...
- Przynieś z auta papiery do podpisu...
Który to już raz dzisiaj Rybiński zbierał autografy? Jego zgarbiona postawa i każdy gest zawierały gigantyczny ładunek desperacji. W milczeniu obserwował pijacką walkę z kartką i długopisem, a gdy cyrograf wreszcie został podpisany, w Rybie coś jakby pękło.
- Teraz wzywaj policję, niech zabiorą dziada na dołek! Uaha, ha, ha, ha! - Doktor, Hrabia Desperatu zachichotał złowieszczo i znikł w mrokach alejki.
- Ale dokąd pan idzie, doktorze..? - zawołałem za znikającym w ciemnościach lekarzem, obawiając się o jego kruche zdrowie psychiczne.
- Za potrzeeeeebą..! - odpowiedziało mi rybie echo z krzaków, a bezlistne korony parkowych drzew szumiały pieśń o nocnej poliurii.

* * *
Wróciliśmy do stacji. Do północy i końca prima aprilisowej żenady pozostała jedna godzina.
Nieśmiało rozłożyłem śpiwór, ale nawet nie próbowałem siadać na wyrku. Przez skórę czułem, że to jeszcze nie jest kres naszych przygód.
Zgodnie z oczekiwaniem, chwilę później, pager zatańczył na stoliku i wyświetlił treść wiadomości: 
"Wyjazd w kodzie 1"
Szczęściem, Rybiński zjadł już swoje śledzie. Nieszczęściem, spławiał je teraz ponownie do Bałtyku... Z kibelka dobiegł tylko jego urywany bluzg i plusk spuszczanej wody.
W dyspozytorskiej jaskini lwa odebrałem kartę wyjazdową i rzuciłem dumnego focha, demonstracyjnie zostawiając uchylone drzwi.
Chwilę później zwiewałem do karetki, a korytarz zwielokrotniał przeraźliwy dźwięk dyspo-wrzasków
- Jasna cholera!!! Zamykać drzwiiii!!! Włażą jak do stodoły i przeciąg robią!

- Do czego znów jedziemy? - zapytał Ryba sadowiąc się w szoferce i dopinając spodnie.
- Próba samobójcza. Powieszenie. - wyczytałem z wydruku i wzdrygnąłem się.
Odcinać wisielca w środku nocy... Nic przyjemnego.
- Na szczęście policja już jest na miejscu, może go odetną zanim dojedziemy? - wyraziłem swe nadzieje wprost w okienko szoferki.
- Dwie godziny temu, w tym okienku bujała się "prywatna własność" pana z kanapeczką. My teraz do powieszonego, a ciekawe, czy tamten głodomór umknął żonie z życiem?  - pomyślałem z lekkim rozbawieniem, wspominając babskie oblężenie domostwa. Na rozmyślania dużo czasu nie było, bo oto nasz kierowca brawurowo parkował ambulans tuż obok policyjnego radiowozu.
- ...bry wieczór - wychodzący na spotkanie policjant zmiął w ustach treść powitania.
- ...wieczór... - równie uprzejmie przywitał się Ryba - To gdzie wisi..?
- No właśnie, nie wisi...
- Znaczy odcięliście?
- Nie było potrzeby, bo leży...
- Jak leży? - Rybiński zamrugał oczami usiłując zrozumieć policyjną logikę - Gdzie leży?!
- No właśnie w łóżku leży...
- W łóżku?? To co, inni odcięli i do łóżka zanieśli??
- Właśnie nie... Sam się położył...
Doktor odwrócił się na chwilę plecami do policjanta. Nabierając powietrza głęboko w płuca, szeptał na wdechu jakieś zaklęcia, a wzrok jego był straszliwy. Hrabia Desperatu powrócił.

- Wstawaj pan... - Rybiński do spółki z drugim policjantem usiłowali zedrzeć kołdrę z opatulonego "samobójcy".
- Ja pogotowia nie wzywałem! - dobiegało spod wybrudzonej pościeli - Policji zresztą też nie!!!
- A kto wzywał?!?
- Matka! - załkał pod kołdrą stłumiony głos.
- Panie doktorze, toż skaranie boskie z tym chłopakiem jest! - darła się przepitym altem matka. Wtórowali jej równie zapity konkubent, ciotka "denata" i kilku sąsiadów, którzy najwyraźniej rozpoczęli przedwczesną stypę.
- Cały boży dzień chlał! Potem łaził po wsi i gadał, że się powiesi do północy! Przylazł do chałupy, imieniny nam przerwał, bo on się musi w garnitur ślubny ubrać! Pan patrzy tu, o!
Kobieta machała trzymaną w ręce odblaskowo-grafitową marynarką.
- Pobić mnie chciał, bo krawata znaleźć nie mógł, a powiedział, że bez krawata się nie powiesi!
Pijana matka zachlipała żałośnie, na co natychmiast przytomnie zareagował konkubent, podając jej kieliszek wypełniony mętną cieczą.
- Pij Krycha, nie rycz!
- Bielutka koszulina o tam leży..! - łkała Krycha - ...A kościołowe spodnie gałgan ma wciąż na sobie!
Na dźwięk ostatniej skargi, nieruchoma dotąd kołdra, gwałtownie wystrzeliła w górę. Stojący najbliżej łóżka Ryba i dwaj policjanci, przestraszeni tym niespodziewanym manewrem, odskoczyli instynktownie w tył. W jednej sekundzie, niedoszły wisielec stanął na równe nogi i ku zdziwieniu wszystkich zgromadzonych, błyskawicznym ruchem, zaczął ściągać z siebie spodnie. Identyczny z marynarką, grafitowy odblask niezbicie dowodził, że całość stanowi ślubny komplet, a zafrasowana matka mówiła prawdę.
Tymczasem syn marnotrawny zakończył proces obnażania się i prezentując nieświeżą bieliznę typu majtasy, zamierzał ponownie odgrodzić się od świata ścianą śmierdzącej kołdry.
- Hola, hola..! - Rybiński oprzytomniał nieco i zgrabnie złapał za rożek pościeli - Co pan robisz?!
- Spać się kładę! Nie widać?
- Wieszać się pan chciałeś, a teraz do spania?
- Nie chciałem!
- Chciał! Chciał! - wołali oburzeni sąsiedzi.
- Chciał! - ryknął konkubent
- Chc... - chciała krzyknąć zrozpaczona matka, ale potężna czkawka nie dała jej dojść do słowa.
- CICHOOO!!! Ludzie! - wrzasnął jeden z policjantów - Proszę opuścić izbę!
- A my som u siebie! - wyrecytował dumnie konkubent i demonstracyjnie wychylił kieliszek z postradzieckim paliwem rakietowym.
- Żądamy zabrania wariata! - dokończył krzywiąc się niemiłosiernie.
- Żądamy! Żądamy!! - wtórowali inni.
- Chodź pan... - doktorek pociągnął delikatnie za trzymany róg kołdry - Jedziemy...
- Ja nigdzie nie jadę! - wzdrygnął się pacjent i zrobił płaczliwą minę - Dajcie mi się wyspać...
- Panie, mów pan prawdę... - policjant włączył się do rozmowy - Chciałeś się pan zabić?
- Nie chciałem! Dajcie mi spokój!
- To na co ten garnitur?
- A do świąt się szykuję! Nie macie prawa mnie tknąć!
- Mówiłeś, że chcesz się powiesić...
- Nie mówiłem! I w dupę mnie całujcie!
- Mówił! - zaryczał konkubent
- Mówił! - zachlipała matka, którą chwilowo opuściło pijackie czkanie.
- No dobra, mówiłem. I CO?! - "wisielec" odrzucił kołdrę i dumnie wypiął gołą klatę - To miał być taki żart! Dzisiaj jest Primego Aprilisa i żartować mi nie wolno?! Nie macie nakazu! Ja podpiszę, że się nie zgadzam i co mi zrobicie? NO CO?!?
Widziałem jak Ryba z wolna prostuje się, wypuszczając z sykiem powietrze. Wystawiłem nawet rękę z kartą do podpisu. Tymczasem, ku naszemu zdziwieniu, doktorek, przepychając się wśród zgromadzonych, opuścił samotnie izbę. Chwilę później, zza chałupy dobiegły nas dramatyczne wrzaski:
- #%$@*&!!!
- +*##%*^&*!!!
i jeszcze...
- $#%%^&*@! @%#$^&#^#@!!!!!!!!!
Potem nastała głucha cisza, przerywana tylko nieśmiałą czkawką. Wszyscy stali w osłupieniu, a odmieniony na twarzy Rybiński powrócił do chaty i cichym, spokojnym głosem hrabiego Desperatu powiedział:
- Za pięć minut północ. Niechże i mnie będzie wolno dziś zażartować... - A głośniej dodał
- Jedziesz pan po dobroci, czy nie?
- NIE JADĘ!!! - wrzasnął pacjent spod kołdry, w którą na powrót się zawinął.
- Skujcie go panowie... - lekarz uprzejmie poprosił policjantów, a następnie zwrócił się do zgromadzonej gawiedzi
- Uprzątnąć mi ten chlew ze stołu. Pisać będę...
Kajdanki radośnie brzęczały na przegubach krępowanego pacjenta. On sam darł się wniebogłosy o Primym Aprilisie, a doktor Rybiński wypisywał bielutkie "Skierowanie do szpitala psychiatrycznego".
Kaligrafując dokładnie litery, mruczał z zadowoleniem:
- Mówią, że ryby głosu nie mają... A tu taki dowcip.

EPILOG:
Z nadejściem północy wszystkie "śmieszne" wyjazdy ustały, jakby ktoś zdjął rzucony na "eSkę" czar. Spaliśmy do rana jak niemowlęta, kołysani upiornym śmiechem doktora, hrabiego Desperatu.

* * *
Czytałem kiedyś o "przygodzie" pewnego, niemieckiego dziennikarza, który w przypływie złości, na jednym z portali społecznościowych, nieopatrznie opublikował krótkie zdanie: "Ja się chyba zabiję!"
Zatroskani znajomi natychmiast wezwali policję, a ta, bez pytania o zgodę, odprowadziła oburzonego redaktora przed oblicze lekarza psychiatry. Wynikiem opublikowanej w necie, krótkiej pseudo-groźby był ponoć tygodniowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, z pełną obserwacją i terapią, na którą "zainteresowany" dziennikarz musiał wyrazić zgodę (pod presją kolejnych tygodni hospitalizacji).
Nasze państwo nie jest chyba aż tak opiekuńcze. Czy i ile posiedzi w szpitalu nasz "żartowniś-samobójca"? To już raczej będzie zależało od poczucia humoru doktora psychiatry :)

"- Czyli twierdzi pan, że to jest osioł, nie kura..?"

--------------
Tradycyjnie już zapewnię, że opisane powyżej przygody są absolutnie zmyślone. Choć i tak nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy w takie zbiegi okoliczności i sploty porąbanych zdarzeń ;)

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Z dzisiejszego dyżuru:
Poszkodowany: zgon przez dekapitacje.
Pytanie strażaka (który widzi jak poszkodowany wygląda):
Strażak- I co żyje?
Ratownik-?! No nie.
S- Aha... I co nie da się z tym nic zrobić???
R- .....

Heretyczka;] pisze...

cudnie wariatkowo!
Na szczęście są a to tabletki..;)

Anonimowy pisze...

z wczorajszego dyżuru:
Pacjent zgłasza się wieczorem na IP z ogromnym bólem brzucha.
Wszystkie badania są w normie,czeka jeszcze na USG ( lekarz cały czas bada szpitalnych pacjentów ).

Gdy oczekiwanie pacjenta z ogromnym bólem brzucha przedłuża się do - o zgrozo! - 30 minut , wpada do gabinetu i nie zważając na to, że trwa badanie innego chorego krzyczy: " ile mam jeszcze czekać? Wy pewnie nażarliście się a mnie kiszki grają marsza z głodu"