sobota, 27 lutego 2010

Cukierek

W małej, przytulnej salce trwa sesja terapeutyczna. Uczestnicy siedzą na krzesełkach w zwartym kręgu. Drżące dłonie, rozbiegane spojrzenia i napięcie malowane na twarzach. Nie łatwo wyrzucić z siebie lęki, skrywane problemy, uzależnienia... Prowadzący zajęcia terapeuta otworzył drugą część spotkania.
- Moi drodzy, teraz każdy może powiedzieć coś o sobie, coś swojego... Pamiętamy o pozytywnym wzmocnieniu naszych przyjaciół... Złapmy się wszyscy za ręce. Kto zaczyna?
- ...Nazywam się Ania i od dwudziestu lat jestem uzależniona od makijażu...
- Wspieramy cię Aniu...
- ...Nazywam się Adam i od ośmiu lat zdaję na prawo jazdy... Prawo jazdy mam już od dziesięciu...
- Wspieramy cię Adamie...
- Kremaster, a ty? Powiesz nam coś o sobie?
-... Hmm hmm... Nazywam się Cre(w)master i... byłem w harcerstwie...
- ... ? ...
- ... No co? Byłem prawie dwadzieścia lat...
- Wspieramy cię... wspieramy...
* * *
Tak, tak... Byłem harcerzem :) Choć nie wiem czy czas przeszły to właściwa forma, bo ponoć harcerzem jest się przez całe życie... Coś chyba w człowieku zostaje. Trochę z "krótkich spodenek" i trochę "innego" spojrzenia na świat. Przez, bez mała, piętnaście lat słuchałem z ust "cywili" - naiwniak, pracuś, czuwaj druhu-boruhu...  Przyzwyczaiłem się. :) I powiem Wam szczerze... Nie żałuję.
Nie potrafię sobie wyobrazić siebie, bez tych wszystkich lat.
Przez połowę dziecięcego życia chciałem być żołnierzem. Biegać w spodniach "moro", mordować, palić, rabować... Te wszystkie letnie obozy, survival, "baczność - spocznij", techniki obezwładniania, nocne warty. I pierwszy kurs udzielania pomocy rannym na polu walki. Zaciekawiło mnie to, ale strzelać nadal chciałem bardziej niż "leczyć".
Aż któregoś lata pojechałem na obóz pro-obronny. Obok nas, namioty rozstawili też harcerze, ale jacyś dziwni. Całymi dniami malowali się czerwoną farbą, jęczeli, biegali z drewnianymi noszami i bandażowali wszystko co się dało. Wariaci!
Ich szef, spytany podczas wspólnego ogniska, czy nie uważa, że ratownicy są gorsi od "komandosów" odpowiedział z uśmiechem: "Gorsi..? Nie... My jesteśmy lepsi... Oni strzelają na niby, a my ściągamy ich z drzew - naprawdę..."
Nienawidziłem go wtedy... A już rok później sam "ściągałem z drzew" komandosów i innych potrzebujących :) I tak jakoś to przeleciało, nie wiedzieć kiedy... Czynnym harcerzem już nie jestem, ale ilekroć otwieram szafę, patrzę na mundur i zawsze jakieś wspomnienie ściska mnie w dołku.
Dzisiaj jedno z nich:

* * *
Światowy Zlot Harcerstwa Polskiego (1995). Spotkanie harcerzy z Polski i krajów całego świata. Poligon wojskowy w Zegrzu pod Warszawą pękał w szwach. Ponad siedem tysięcy luda, zgrupowane w obozowych gniazdach. Infrastruktura małego miasteczka. Stołówki, pasaże handlowe, poczta polowa, telefony, kino, sceny i miejsca rozrywki kulturalnej. No i najważniejsze, duży szpital polowy oraz punkty medyczne rozsiane po całym terenie Zlotu. W jednym z takich namiotów-ambulatoriów siedzę ja i kolega mój, współratowacz - Gruda.
O przepraszam... jest jeszcze ktoś... Na podłodze dzielnie dyżuruje mały kundelek. Piesek przybłąkał się do nas, gdzieś początkiem lipca i Gruda go przygarnął. Słodkie to było stworzenie, a za "słodkie" dało by się pokroić. Pewnie dlatego dziewczyny ochrzciły go imieniem Cukierek i tak już zostało.
W to upalne, służbowe popołudnie muchy sennie brzęczały pod brezentowym sufitem. Cukierek sapał w parterze, Gruda w zadumie miział psa za uchem, a ja czytałem jakiś horror znaleziony przypadkowo w szafce z lekami (sic.)
DRRRYŃŃ!
Telefon polowy rozdzwonił się wyrywając mnie ze strasznego świata wampirów i wilkołaków.
- Ambulatorium polowe R-8, słucham...
- Mówi komendant gniazda, Ruda znowu się dusi..!
- Zrozumiałem, udajemy się! 
Trzask...
Cukierek i Gruda podnieśli głowy wyczekująco.
- Ruda?
Pokiwałem głową i chwyciłem za ciężkie, drewniano-płócienne nosze.
Ruda była jedną z naszych stałych, "wdzięcznych" pacjentek. Uparła się na ten zlot, choć stan jej zdrowia raczej kwalifikował ją do sanatorium niż na poligon wojskowy - pod namioty. Nie był to pierwszy raz, kiedy pędziliśmy do Rudej. A to słabo się czuła i mdlała, a to przedawkowała "dmuchawkę" i miała tętno prawie dwieście...Głównym jej utrapieniem stały się ataki duszności, które mimo inhalatorów - "dmuchawek", pojawiały się dość regularnie. Częstotliwość naszych wizyt sprawiła, że przyzwyczailiśmy się do tych wezwań, dlatego, bez większego podniecenia, ruszyliśmy z Grudą w stronę pobliskich namiotów. Cukierek podreptał niemrawo za nami, obsikując okoliczne krzaczki i drzewka - własność MON.
Uuuuuuhh... Hyyyyyy....  Uuuuhhhhh... Hyyyyyy... Świsty dobiegające znad polowego łóżka - harcerskiej "kanadyjki", wskazywały, że tym razem sprawa jest poważna. Ruda wciągała powietrze z widocznym wysiłkiem, zaciągając ramionami w górę, jakby chciała pokazać, że nic o tym nie wie... Blada twarz i szeroko otwarte usta świadczyły dobitnie o trudnościach z oddychaniem.
- Duszno ci? - zapytałem jak debil, pochylając się nad Rudą.
- Uuuuuhhh... - zaświszczała Ruda - duuszszno... hhhyyyyy
- Chłopaki róbcie coś! - komendant załamywał ręce.
Pobiegłem do namiotu komendanta, wcisnąłem odpowiednią wajchę i zakręciłem korbką telefonu polowego.
- Szpital..?
Mgnienie oka później byłem z powrotem u Rudej.
- Nie dadzą nam karetki, bo pojechała z kimś do Warszawy...
- No to dawaj ją na nosze i chodu!
Od szpitala polowego dzielił nas półkilometrowy labirynt ścieżek i zagajników.
Raźnym truchtem gnaliśmy przez upał (a tyle razy na szkoleniu mówili: Z noszami się nie biega)
- Uuuuhhh... hhhyyyy - świszczała na noszach Ruda.
- yhy yhy yhy - sapaliśmy w biegu.
- grrrrr... wow... grrrr... - warczał Cukierek, który całą tę scenkę uznał za świetną zabawę i starał się podgryzać, majtające w biegu, nogawki Grudy.
- Cukierek! Spadaj..! No spadaj, mówię! - Gruda próbował opędzić się od psa.
I nagle - pach..! Kundelek, przypadkowo trafiony obutą piętą, poszybował w przydrożne krzaczki.
- Łiii łiiii - skomlał żałośnie. Brzmiało to zupełnie jak "ojej, ojej, ojej..."
Biegłem z przodu noszy i poczułem nagłe szarpnięcie.
- Kremaster, stój! - wrzasnął Gruda i zaczął kłaść nosze na ziemi. 
- Cukierek... Cukiereczku... Co ci się stało..? - kolega podbiegł w stronę krzaków do pokurczonego psa - Słodyczy moja, boli cię..?
- Uuuuuuhhh... hhyyyy... Mnie ratujcie! - piszczała Ruda.
- Cicho bądź! - palnął Gruda - Cukieruniu pokaż łapkę...
Widziałem jak straszliwe rozterki targają jego duszą. Patrzył to na pacjentkę, to na psiego przyjaciela. W końcu dokonał się przełom myślowy. Gruda złapał skomlącego psa i położył Rudej na brzuchu.
- Trzymaj go!
- Uhhhh... ale ja mam alergieee!
- Zamknij się! - wrzasnął zdesperowany ratowacz i rzucił do mnie - A ty co się gapisz? Łap za nosze i biegniemy!
Personel szpitala polowego wyległ na plac, zwabiony dziwnymi odgłosami dobiegającymi spod bramy.
- uuuuhhhh hhhyyyy - zipała Ruda
- yhy yhy yhy - sapały dwie ratownicze lokomotywy
- ojej ojej ojej! - piszczał, niczym syrena, Cukierek.

ARMAGEDON...

* * *
Ruda przeżyła (cały Zlot), potem nam jeszcze dziękowała. 
Cukierkowi nic nie było. Piszczał tak prewencyjnie - panikarz jeden...

12 komentarzy:

Nomad_FH pisze...

Eh harcerstwa zazdroszcze. Ja byłem - jakieś 3 lata, ale były to dziwne lata. W moim mieście - przynajmniej tam, gdzie mogłem należeć - nie działo się totalnie nic. Wiało nudą z każdego konta, kadrze nic się nie chciało.
Obozu harcerskie - pierwszy wspominam świetnie, było jak należy. Dwa kolejne - było coraz gorzej, zwłaszcza - że dwa kolejne były już harcersko - cywilne. I ilośc "cywilów" i ich zachowanie wpływało na cały charakter obozu. To już była zwykła kolonia pod namiotami...

Tak więc nie raz z zazdrością patrzyłem na drużyny z innych miast, które miały to prawdziwe harcerstwo, a nie sztuke dla sztuki.

cre(w)master pisze...

Nomad - wiem co to znaczy obóz dla niezorganizowanych. Nawet niewielka ilość "niezorgów" rozwalała cały klimat. Byłem kilka razy jako kadra, może nawet coś skrobnę na ten temat. Izba przyjęć przy takim obozie to kaszka z mleczkiem jest.

Pozdrawiam i żałuję, że doświadczenia masz nie teges...

Anonimowy pisze...

"... Hmm hmm... Nazywam się Cre(w)master i... byłem w harcerstwie..."

...hmmm nazywam się e. i też byłam w harcerstwie. I faktycznie do dzisiaj mam coś z tej no...stokrotki polnej - druhenki.

Nie byłam harcerką zbyt długo (chyba 2 lata?), ale doświadczenia mam jak najbardziej ten teges ok ;)

- pozdrawiam
- e.

Nomad_FH pisze...

cre(w)master: na szczęście jakiś czas temu zajawiłem się ASG i tu jeśli się ma fajnych ludzi wokół, fajne ekipy - to można naprawdę dobrze się pobawić i zajawić w każdy klimat ;)
Kilkudniowe operacje na terenie wokół góry Ślęża, cały czas z replikami w dłoni, cały czas z zmysłami wyostrzonymi do max...
Jest fajnie :D
Tyle - że tu znów, są tacy o wolą "strzelanki jebanki" na terenie 500 m kw - mnie to nie bawi :D

luc.as pisze...

Fajne klimaty :-)

http://www.youtube.com/watch?v=woW1tvVV0pE

cre(w)master pisze...

Green - Stokrotko "Twój urok mnie zachwyca..." :)
Wygląda na to, że nie ma znaczenia 2 czy 20 lat... coś tam zawsze zostanie (choćby reumatyzm od spania na wilgotnej ziemi).

Nomad - ASG może być fajną zabawą, bardzo klimatyczną... Niestety ja w tej materii miałem podobne doświadczenia jak Twoje z harcerstwem. Kolegów bawiło tylko kiedy krew lała się gęsto i na niewielkim terenie. Chciałem się pobawić w rekonstrukcje historyczne, to jedyna grupa w okolicy rekonstruowała "średniowieczną wioskę wikingów" :) W ogóle nic mi nie wychodziło więc zostałem ratownikiem ;)

luc.as - Pisząc posta, ten skecz mi łaził po głowie :)
Twój nick to od imienia może? Bo jeśli tak to... wspieramy Cię :P

Anonimowy pisze...

Mów mi "ziółko" ;)))

(Do końca życia zapamiętam jak kazali mi wartować w Kościele przy Grobie Pańskim i koleżance spadły w trakcie rajstopy...w trakcie stania i wartowania :DDD_)

Pozdr.
- e.

cre(w)master pisze...

Niezłe przeciągi w tym kościele musiały być :)

Asia (Aś) miło mi. pisze...

ależ zaraz palnę.... uwaga!.... jaka to była książka, którą czytałeś? ;)

harcerze.... nie wiedzieć czemu zdarzało mi się śmiać z mojej koleżanki-harcerki.

[i kolejny nietakt z mojej strony]

cre(w)master pisze...

Joasiu nie pamiętam tytułu (to było 15 lat temu) Autor chyba Masterton... Musiało być kiepskie bo nic mi w głowie nie świta.

luc.as pisze...

Z letkim poślizgiem tu zaglądam.
Rozpracowałeś mnie :D Wsparcia nigdy za wiele :-)

Anonimowy pisze...

eh. Mam imię i JESTEM w harcerstwie. To wszystko co opisujesz jest tak aktualne mimo ze mialo miejsce jakieś 20 lat temu. Poprostu 'banan' na twarzy robi się po przeczytaniu 'kanadyjka'itd.
Pozdrawiam bardzo gorąco i.. harcersko :)