XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.
... czyli Historie zasłyszane.
Komentarz Pani DeBeSt (Doktor Bez Stetoskopu) zamieszczony pod moim wczorajszym postem, przypomniał mi pewną historię przekazywaną przez pogotowiarską wiarę z pokolenia na pokolenie. Historia znana z pewnością wielu ludziom, opowiadana w setkach odmian i modyfikacji. Prawdziwe Urban Legend. Dziś moja wersja zdarzeń... :)
Historia jedenasta - Cień żarówki.
Dochodziła dwudziesta.
W akademiku, na trzecim piętrze trwała beztroska zabawa.
- Ttto najjjlepsza balangha jaką wiziałemm... - wystękał, dobrze już zrobiony Stefan i cisnął za okno pustą flaszkę po winie "Czar Pegieeru."
- A-daś! A-daś! - skandowało rozbawione towarzystwo.
Adaś z rozwianą czupryną i szeroko otwartymi oczami, przechylał zieloną butlę z winem, łapczywie łykając kolejne hausty sikacza. Wiedział, że przegrał ten wyścig ze Stefanem, ale fason trzeba trzymać do końca.
- Iiiiiii..!!! - zapiszczały radośnie, pijane studentki.
Ostatni łyk zabulgotał w gardle. Adaś beknął potężnie i pusta butelka z etykietą "Łzy Sołtysa" (malinowa odmiana "Czaru Pegieeru") wyleciała przez okno.
- I w sso się teraz bęzziemy bawiśś..? - spytał rzeczowo, gdy siarka spłynęła gdzieś w dół jego organizmu.
- Właśnie... W co? W co? - zawtórowały podchmielone dzierlatki.
Na wszystkich obecnych spływało światło socrealistycznej żarówki, nago wkręconej w smutny sufit akademickiej kwatery.
A były to czasy, kiedy w naszym, jedynie słusznym, ustroju, nie istniały wymyślne żarówki. Nikt nie słyszał o mlecznych światełkach, energooszczędnych potworach, powykręcanych kształtem niczym Picasso po działce kokainy. Nikt nie widział wulgarnych OSRAMów, bo o diodach LED już nie wspomnę.
Zwykłe, proste żarówki. Z pękatym brzuszkiem, jednolitym, uniwersalnym gwintem i szkłem przejrzystym jak dusza robotniczo-chłopskich mas. Od ludu, dla ludu. Sto watt!
- No tto w sso się bawimy..? - Adaś za wszelką cenę chciał rewanżu na konkurencie.
Stefan, przymykając z wolna oczy, wpatrywał się w stuwatową żarówkę. Gdzieś w głębi duszy wiedział, że całe towarzystwo liczy na jego inicjatywę, ale w styranej alkoholem mózgownicy znikał atawistyczny pęd do dominacji nad stadem żaków. Pojawiła się natomiast silna potrzeba wynurzeń emocjonalnych, o charakterze mocno osobistym.
- A ffiecie, sze nie da się wyjąć szaróffki wsadzonej do ust..? - wystękał resztką polonistycznej elokwencji i pognał do toalety, wykonać pilny telefon do boga*
- Jak to się nnnie da..?! - obruszył się Adaś. Jego techniczny umysł ostro sprzeciwiał się twierdzeniu rywala od dzierlatek. - Ssskoro da się wsadzić, to da się i ffyjąś... Nie..?
- A-daś! A-daś! - znów skandowały zawiane dziewczyny. Tymczasem z toalety dobiegały dźwięki wyraźnie świadczące o tym, że Stefek ma problemy na łączu z międzymiastową.
Kilka minut później, gdy usatysfakcjonowany "rozmową z bogiem" Stefan wyszedł z łazienki, jego oczom ukazał się porażający widok.
Dzierlatki struchlałe tłoczyły się na tapczaniku. Przy biurku, w świetle nocnej lampki siedział skulony Adaś. Oczy miał rozwarte w niemym przestrachu, policzki dziwnie rozdymane, a z ust sterczał... gwint żarówki.
- Ty debilu! Wsadziłeś do gęby żarówkę?! - Stefan w jednej sekundzie otrzeźwiał, natychmiastowo metabolizując pozostałości po przetwórstwie owocowym.
- Hmmmzzz...! - Adaś zaprzestał już technicznych prób rozwiązania tego oralnego dylematu i ostatecznie postanowił opaść z sił.
- Nie możesz wyjąć?! Czyli... o kurwa, to jednak prawda jest! - Stefek powoli przyswajał tę anatomiczną prawidłowość. Jednocześnie w jego głowie zaczynał rysować się groźny całokształt sytuacji.
- Hmmmzzzzrrrr... - przyduszonemu Adasiowi przed oczami migały już obrazy z historii lotnictwa. Wszak studiował pilotaż na pobliskiej polibudzie. U polonistów w akademiku występował jedynie gościnnie.
- Słuchaj mnie! - stanowczo warknął Stefan i dla podkreślenia wagi swoich słów złapał Adasia za gwint żarówki.
- Oddychasz nosem! Nie panikujesz! Nie zagryzasz i nie rzygasz! Jedziemy na pogotowie!!
Chwilę później wsiadali obaj do jedynej na postoju taksówki marki Fiat 125 p, dla zmyły zwanej, dużym fiatem.
- Dzie jadziem? - uprzejmie zapytał taksówkarz.
- Na pogotowie! Szybko... jeśli można!
- A można, można... Tylko mi tam tapicerki nie zapaskudzić! A co się stało, tak w szczególności, że na pogotowie kawalerka sunie?
- Kolega wsadził do ust żarówkę... i wyjąć nie może.
- Hmmrrrzzzff... - potwierdził dramatycznie Adaś.
- Jak nie może wyjąć?! - zdziwił się taksówkarz - Co mi tu jakieś jajca odstawiacie?!
- No jak boga kocham, nie da się wyjąć! - Stefan walnął pięścią w klatę aż jęknęło.
Kierowca zjechał na pobocze i obróciwszy się ku tylnej kanapie, schwycił gwint żarówki.
- Co się nie da..? Jak weszła, to i wyjść musi..! - sapał szarpiąc się z gwintem.
- Hmmzzzrr... - Adam z oburzeniem protestował wobec takiego traktowania. Stefek postanowił wyartykułować obawy kolegi.
- Panie, daj pan spokój, bardzo pana proszę! Stłuczesz pan żarówkę, a to jedyna setka w całym akademiku. Przy czym my się do sesji uczyć będziemy?! Jedźmy na to pogotowie!
- Ech ta współczesna młodzież! - złorzeczył taksówkarz zatrzymując się z piskiem obok stacji pogotowia - Uczyć się nie chcą, pracować też nie... Żarówki ciemniaki jedzą zamiast, jak ludzie, wódkę po nocach pić..! Won mi z taryfy! I Fryderyk za kurs się należy!**
Godzinę później szczęśliwy Adam, uwolniony z okowów żarówki, pognał w spokoju puścić zaległego pawia. Tymczasem w akademiku:
- Cześć dziewczynki. Co straciłem z imprezy? - spóźniony Franek postawił na biurku siatkę z winami - Co tu tak ciemno? I gdzie są chłopacy?
- Pojechali na pogotowie. Stefek powiedział Adamowi, że nie da się wyciągnąć żarówki wsadzonej w usta, no i...
- Jak to się nie da?! Wkręcacie mnie..? Przecież jak wejdzie to i wyjść musi... Dawać jakąś żarówkę..!
Około dwudziestej trzeciej z minutami, umęczony Stefan wtaszczył równie umęczonego Franka (z żarówką w gębie) do znanego już budynku pogotowia. Przycupnęli w znajomym korytarzu poczekalni, na znajomych krzesełkach, obok znajomego... taksówkarza!!!
- A co pan tu robi?! - zdziwił się Stefek.
- Mmmhhzzzrrr... - zacharczał taryfiarz, a w jego ustach zalśnił... gwint żarówki.
- Ech ta współczesna młodzież, co nie?! - wypalił wkurwiony jak sto pięćdziesiąt Stefan - Żarówki ciemniaki jedzą... Ale patrz pan, panie starszy. Pan też jakoś teraz nie świecisz... przykładem...
---------------
*telefon do boga - znana forma odosobnienia imprezowego. Osobnik klęczy na posadzce w łazience, ramionami obejmuje wielką, białą słuchawkę i głośno skanduje: O bbbbożżżeeeeeeee...! :)
** Fryderyk Szopen - widniał na banknocie o nominale 5000 zł
Przedszkole
2 tygodnie temu
5 komentarzy:
każdy facet taki ambitny niedowiarek, czy mi się tylko wydaje?
historia zabawna... ale mojej połówce nie powtórzę... zamiast mnie rodzącej trzeba by wieźć jego... :)))
To tak jak się komuś mówi, że nie da się językiem dotknąć łokcia- potem 95% tego próbuje :)
P.S. Widzę, że się stałam natchnieniem :D
Hahaha, z tym łokciem próbowałam :-DD
nika
Ech, ta historia po necie od wielu lat krąży. Nawet do książek dla młodszej młodzieży (M. Musierowicz, "Język Trolli") trafiła:)
Ech kursy Panie... Historii z całej polski się zwozi ;o), a to dopiero początki podróżowania. ;o)
Prześlij komentarz