sobota, 4 grudnia 2010

Opowieść (przed)wigilijna

Przedświąteczny czas to dla wielu "przykładnych rodzin" pora rozłąki z najbliższymi.
A to dziadek w domu zawadza i wytrzymać z nim nie można, a to na narty do Austrii by się jechać chciało, ale babka w mieszkaniu sama zostać nie może... I tak od pierwszych dni grudnia zaczyna się rodzinna spychologia i podrzucanie nestorów.
Do siostry? Nie... Był tam dziadek w zeszłe święta. Do szwagra? Szwagier sam ma kłopot z mamusią... Dom pomocy społecznej..? Za drogo i miejsc już od września brak... No to zostaje szpital...

I bujamy się z tymi dziadeczkami, babcinkami...
- Panie ratowniku, toż ona nie je od miesiąca! Jak nic do szpitala, pod kroplówkę musi!
A gdy zamkną się za nami magiczne drzwi karetki i rodzina zostanie na zewnątrz...
- Czemu pani jeść nie chce? Hmm?
- A bo nie dają, panie kochany...

Smutny dla nas ten przedświąteczny czas. Rok w rok te same historie i ciągle przywyknąć do draństwa nie mogę.
Dziś jednak było nieco inaczej... ale po kolei.

Opowieść (przed)wigilijna - historia z dwoma waria(n)tami zakończenia

Wieczorną porą wgapiam się w ekran telewizora. Smukłe siatkareczki skaczą za piłką, sędzia gwiżdże przejęty swoją rolą, tłumy szaleją... a mi się oczy same zamykają. Weekend, koniec pracy. Koniec śniegu, mrozu i zimnej karetki.
- Ach jak dobrze... - mruczy mój płat czołowy
- Dobrze, dobrze, dobrze... - wtórują przysadka, szyszynka i robak
- Zzzzz... chrrrr... - dodają sennie nagłośnia i podniebienie miękkie.
- A dupa! Nie pośpicie! - dziko wrzasnęły nadnercza i wyrzuciły potężną dawkę adrenaliny.

- Telefon dzwoni! - pomyślałem zrywając się na równe nogi - K...a, służbowy telefon! - z całej siły wyhukałem nogą o kant stoliczka.
- Dupa, dupa, dupa! - wrzeszczały nadnercza. Na wyświetlaczu telefonu widniały cztery złowrogie litery: SZEF
- Dobry wieczór panie Crew... Sprawę mam pilną i bardzo specjalną.
- Tak? - udałem zainteresowanie - O nie..! - jęknęły moje wszystkie płaty.
- Właśnie zadzwonił do mnie Bardzo Ważny Ktoś i poprosił o transport chorej mamusi. Pan rozumie jakie to dla mnie Bardzo Ważne..?
- Nigdzie nie jedziesz. Masz weekend!!! Heloooł!!! - Darły się struktury kresomózgowia
-Ależ oczywiście szefie - wyrecytowałem formułkę - Do którego szpitala zatem mamy zawieźć szanowną mamusię Bardzo Ważnego Ktosia?
- Nie DO szpitala tylko Z...
- Ojej... - zdziwiłem się niepomiernie.
- Masz pan tu numer do Ktosia i załatwcie to na cacy. Bardzo mi zależy!
- Jasna sprawa, szefie. Zrobi się.
- Cykor! Konformista! Pantof...
- Zamknąć się i robić co wam kazał! - Wrzasnął po żołniersku zdrowy rozsądek (który nie wiem jaką część mózgowia zasiedla) i uciszył całe pofałdowane towarzystwo.

"Chwilę" później mknęliśmy z partnerem (w sensie - kierowcą) przez noc i śniegi, goniąc co koń mechaniczny wyskoczy do szpitala, po szanowną mamusię Bardzo Ważnego Ktosia.
- Pani Polewa* - wyczytałem z papierów - I patrzaj... Taki ważny Ktoś, a pogotowie nie chciało mu zabrać rodzicielki do domku. Mają tupet chłopaki... A my, prywatni, wszystko weźmiemy. He he... Zwłaszcza jak Ważny Ktoś poprosi...
- Panie spraw żeby choć była lekka - zanosiłem błagania w ciemne niebo - Tak do siedemdziesięciu kilo... Plis...
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos gaszonego silnika.
- Jesteśmy? No to czekaj tu, a ja idę na zwiady. - mruknąłem do partnera (w sensie - kierowcy) i polazłem na Izbę Przyjęć, dumnie zwaną SORem.

- Dobry wieczór. Po panią Polewę przyjechaliśmy. Mamy zabrać do domu...
- Dobry wieczór - ziewnął lekarz dyżurny.
- A jaki tam dobry... - odziewnęła towarzyszka-pielęgniarka. - Po kogo przyjechaliście? Jak nazwisko?
- Polewa. Ponoć czeka od dziesiątej rano.
- A ja tam nie wiem od której... - mruknęła piguła - Ja od siódmej mam zmianę... Dziewiętnastej znaczy się. - dodała elokwentnie i uniosła łaskawie swe zgrabne jestestwo ponad siedzisko fotela.
- Tam se leży, w badalniku... - wskazała ręką - A nosze jakieś macie? Bo ona sama nie pójdzie...
- Mamy - odpowiedziałem - Chciałem tylko zobaczyć co i jak z pacjentką, a potem skoczę po nosze i mojego partnera... W sensie - kierowcę.
- Pójdę lepiej z panem... - jestestwo piguły wypłynęło przed ladę rejestracji i ruszyło w korytarz - ...jeszcze coś tam popsujecie...
 
Zakończenie - wariant pierwszy

- O to ta będzie... -  Stanęliśmy nad łóżkiem i drobnym ciałkiem śpiącej babcinki.
- Dzień dobry... - zacząłem budzić kobiecinę - Wstajemy... Do domku pojedziemy.
- Hy..? - pacjentka zawiesiła na mnie nic nierozumiejące spojrzenie i po chwili zamknęła oczy.
- No to idę po wsparcie - szepnąłem do pielęgniarki. Ta wykazała nagłe zainteresowanie tematem
- To gdzie ją zawieziecie? Do domu pomocy społecznej?
- Nie... Do domu... takiego prawdziwego... z własnym łóżkiem, choinką i Bardzo Ważną Rodzinką.
- Ho ho... - Zdziwiła się siostrzyczka i wręczyła mi plik papierów.
- No pewnie, że "ho ho" - zapatrzyłem się w jestestwo pielęgniarki - My byle kogo nie wozimy o takiej porze. - Wsadziłem dokumentację pod pachę i ruszyłem po partnera (w sensie - wiadomo).

Dwadzieścia minut później, nasza karetka zatrzymała się przed wielką hacjendą z gigantycznym, kostkowanym podjazdem.
- No proszę... Taka babciusia i taka chawira... - myślałem naciskając dzwonek domofonu.
- Ding - dong...
- Dobry wieczór. Przywieźliśmy pacjentkę...
- Jaką pacjentkę..? - zaskwierczał domofon.
- No mamusię na święta ze szpitala... przywieźliśmy...
- Czyją mamusię..? - zdenerwował się głos
- Och przepraszam... Może to babcia... jest..?
- Babcia?! Co to za głupie żarty?!?
- Ależ jakie żarty? Jesteśmy z Prywatnej Placówki Medycznej i mieliśmy przywieźć tu mamusię... znaczy pacjentkę...
- Ale moja mamusia już jest w domu! A babcia nie żyje..!

Rozpaczliwie chciałem wszystko wyjaśnić. Potwierdzić adres, opowiedzieć o Bardzo Ważnym Ktosiu i jego szanownej, chorej mamusi... Nie zdążyłem...
- Ehm, ehm... - kierowca odsunął mnie od głośniczka - Przepraszam najmocniej, a nie chcielibyście państwo na święta nowej babci? Co się będziemy bujać z powrotem, po nocy do szpitala?
- O rzesz w mordę kopany!!! - domofon zabulgotał wścieklizną
- Otwieram bramę! Za nią są dwa rottweilery!! A JAK WAM BĘDZIE MAŁO TO WEZWĘ OCHRONĘ OSIEDLA!!!
Dalsze groźby zginęły w trzasku zamykanych drzwi karetki. Darliśmy z osiedla wyjąc sygnałami. Po chwili, kierowca driftując w zaśnieżonym zakręcie wycedził przez zęby
- To ja wezmę babcię na wigilię... A ty na sylwestra...

Zakończenie - wariant drugi (prawdziwy)

- O to ta będzie... -  Stanęliśmy nad łóżkiem i drobnym ciałkiem śpiącej babcinki.
- Dzień dobry... - zacząłem budzić kobiecinę - Wstajemy... Do domku pojedziemy.
- Hy..? - pacjentka zawiesiła na mnie nic nierozumiejące spojrzenie i po chwili zamknęła oczy.
- No to idę po wsparcie - szepnąłem do pielęgniarki. Ta wykazała nagłe zainteresowanie tematem
- To gdzie ją zawieziecie? Do domu pomocy społecznej?
- Nie... Do domu... takiego prawdziwego... z własnym łóżkiem, choinką i Bardzo Ważną Rodzinką.
- Ho ho... - Zdziwiła się siostrzyczka i wręczyła mi plik papierów.
- No pewnie, że "ho ho" - zapatrzyłem się w dokumentację medyczną pacjentki - My byle kogo nie wozimy o takiej po... Chwileczkę... ale to nie są dokumenty tej pani!
- Jak to NIE TEJ PANI?! - zezłościła się pielęgniarka
- No tu jest inne nazwisko. Ta pani nazywa się Polewa, a papiery są na Popija. To nie te papiery... No chyba że... - straszliwa myśl przebiegła mi przez mózgownicę
- Chyba, że co? - wyjąkała speszona piguła
- Chyba, że to nie ta pacjentka..!
- Co pan opowiadasz?! - siostra zaczęła tarmosić kobietę - Halo, halo! Jak się pani nazywa?!
- Hy... - odsapnęła babcia i zamknęła oczy.
- Ja to zaraz sprawdzę w książce przyjęć... Popija, Polewa... zwariować można... Doktorze..! Jak się nazywa ta pacjentka w badalniku?
- Popija.
- O jezu! A Polewa?
- Polewa..? Pojechała pół godziny temu z pogotowiem.
- Do domu..?
- Tak... pomocy społecznej.
- O Jezu słodziutki... Panowie... - piguła spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem - weźmiecie panią Popiję?
- Ale jak to panią Popiję? - broniłem się nieśmiało.
- No weźmiecie Popiję do DPSu i odbierzecie Polewę... co..?
- Ale mieliśmy brać tylko Polewę...
- Oj Popija, Polewa... Co za różnica?! - warknęła pielęgniarka.

No tego już było za wiele jak na styraną psychikę ratownika.

- Pani kochaniutka... Co za różnica..? Żeby popić to trzeba polać, a żeby polać to trzeba mieć weekend! DOBRANOC!

--------------------
* Pani Popija - nazwisko tradycyjnie zmyślone. Zresztą... Popija, polewa... co za różnica? ;)

9 komentarzy:

Malutka... pisze...

Cześć Cre(w)! ;)
Historia jak zwykle cacy :)
A błędów z nazwiskami w naszym kraju dostatek.
Najlepszy numer o jakim słyszałam miał miejsce lata temu. Prawie cała maturalna III "c" nagle, w przeciągu 2 miesięcy, pozbyła się wyrostków. I jednego razu na chirurgii wylądowały 4 Anki Nowak (umownie oczywiście). Się doktorom i pielęgniarkom dziewczynki myliły, aż je w końcu oznaczyli: A, B, C, D. :)

Olć pisze...

Nareszcie!!! Pan Szanowny Autor nas uraczył jak zwykle mrożącą krew w żyłach historią. A babcie i dziadkowie podrzucani do szpitali to standard. Pamiętam sytuację sprzed długiego majowego weekendu kiedy nagle do psychiatryka trafiały majaczące babcie co im się nagle pogarszało. A majaczyły dlaczego? Z odwodnienia, bo nikt babć nie pilnował żeby piły no i jakoś o lekach się zapominało...

Młoda Lekarka pisze...

Witamy witamy :)
Kolejna fajna historia.
Ze stażu podyplomowego pamiętam takie same odczucia, kiedy chodziłam po SORze i oglądałam te babinki przywożone z całym majdanem, bo "na pewno ją zostawią, przecież ona się do domu nie nadaje".
Rodzinne święta...
Pozdrawiam
Młoda Kobziarka

słodko-winna pisze...

I śmieszno i straszno.

Kontrolerka pisze...

No tak polsko-katolicko-tradycyjna opowieść wigilijna jak nic....
I pozdrawiam cieplutko!

Anonimowy pisze...

No Panie wreszcie ;o)

abnegat.ltd pisze...

Dobrze, ze dozyla do transportu...

Nomad_FH pisze...

Ehhh, a to Polska właśnie...
Fajnie, że wróciłeś :D

Anonimowy pisze...

No, nareście jezdeś back! :-)
Taaaa, my krześcijany, hahaha :-D
nika