środa, 15 grudnia 2010

Mieć wszystko w d...

XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.
... czyli Historie zasłyszane.

 
UWAGA!!!

Tego posta ABSOLUTNIE nie powinno czytać Twoje dziecko!
Sam(a) też lepiej się zastanów, zanim popsujesz sobie apetyt

UWAGA!!!




Taki instruktor ratownictwa to ma ciężkie życie. Praca go stresuje, kursanci go stresują, dyrektor kursu lata po salach czyhając na jakiekolwiek potknięcie... I jeszcze młodych instruktorów-stażystów trzeba pilnować, bo a nuż coś zepsują i cała edukacyjna harówa pójdzie na marne.
A harówa, jak już wiemy, instruktora stresuje...
Nic więc dziwnego, że gdy ciężki dzień mija, z ulgą można usiąść w hotelowym zaciszu i przy "szklaneczce" czegoś mocniejszego, wreszcie, całkowicie legalnie mieć wszystko w...
Szklanka za szklanką, otwierają się instruktorskie umysły, płyną opowieści, snują wspomnienia... a w nich pacjenci... tacy, co też mieli wszystko w d... i nie tylko tam...

Dzielnie spisywałem wszystkie opowieści na telefonie komórkowym. Poniżej to, co udało mi się wyłowić... zanim straciłem przytomność ;)

Historia dziesiąta 
(zbiór opowiastek - owoc jednego, kursowego wieczoru).

*** Standard ***
Na izbę przyjęć trafił wystraszony pacjent, zgłaszając ciało obce w odbycie. Po krótkim wywiadzie, lekarz ustalił, że chodzi o wibrator, który żona pacjenta, w trakcie igraszek, wcisnęła zbyt głęboko w (pardąsik) tyłek męża.
Nic nowego... Nie takie rzeczy widział już ten szpital. Doktor ze stoickim spokojem zlecił zdjęcie RTG i oddał się innym służbowym czynnościom.
Jakież było jego zdziwienie, gdy wykonane zdjęcie nie uwidoczniło, tak dobrze znanych skądinąd kształtów zabawki w prostnicy pacjenta.
- Jak to..? - myślał zdumiony doktor - ...przecież zawsze tak ładnie rzutują te wszystkie "brzęczki" na kliszach, a tu ledwie jakieś smużenie widać w jelicie..?
- No, no... - dziwowały się inne doktory zawezwane na konsultację.
W końcu całą gromadą udali się na ponowny wywiad do pacjenta.
- Panie, mów pan jak na spowiedzi. Coś pan tam wsadził?
- Wibrator panie doktorze. Jak pragnę zdrowia... Taki anatomiczny kształt... i nie ja wsadziłem tylko żona...
- Duże to to było?
- Nie no... taki przeciętny rozmiar... Standardowy penis, panie doktorze...
Godzinę później, w zabiegu chirurgicznym uwidoczniono żelową zabawkę o anatomicznym kształcie prącia, długości bez mała trzydziestu centymetrów. Lekarze jeszcze długo i z zawstydzeniem rozmyślali nad przeciętnym rozmiarem standardowego penisa.

*** Warzywniak ***
Warzywa są zdrowe. Widać ta nie do końca właściwie pojęta idea przyświeca wszystkim pacjentom, którzy "instalują" sobie warzywne dary natury we własnych "siedzeniach". 
Z tego też powodu, w szpitalach nikogo już chyba nie dziwią amatorzy patisonów, kukurydzy, ogórków i innych jarzynowych uciech... Oryginalne bywają tylko tłumaczenia... Skąd to się tam wzięło?
- Z czym pan do nas trafił? - pyta lekarz pacjenta.
- Mam ziemniaka w pupie, doktorze... - odpowiada zawstydzony pacjent
- Doprawdy..? - kontynuuje niewzruszony doktor - A jakżeż on tam się znalazł?
- Przewróciłem się w sklepie warzywnym...
- Niesamowite... Chodzi pan do zieleniaka... bez spodni?

W wyniku starań dzielnych chirurgów odzyskano ziemniaka... (ku zdziwieniu, tudzież uciesze operujących) ...był obrany.

*** Corpus delicti ***
Trwa operacja.
Umordowany chirurg wyciąga z odbytu pacjenta, ciągle brzęczący wibrator. Z groźną miną podaje zabawkę pielęgniarce.
- Tylko żeby mi to nie zginęło..!

*** Pierwszy raz ***
Kolejny zabieg. Pikają monitory, syczą rury okadzaczo-zadymiaczy. Na stole feeria barw.
Zielone serwety odsłaniają  w polu operacyjnym sino-fioletowe prącie. W blasku lamp połyskuje coś jeszcze. To łożysko kulkowe, stalowa część bliżej nieokreślonego urządzenia mechanicznego, którą bezmyślny pacjent postanowił wcisnąć na własnego członka.
Jakiż cel mu przyświecał? Fetysz? Estetyka? A może nowy rodzaj napędu i minimalizacja sił tarcia? Na razie się tego nie dowiemy, gdyż pacjent chwilowo przebywa w krainie wiecznych łowów.
Nie śpią za to chirurdzy. Walczą... Próbują to z jednej, to znów z innej strony. Nie idzie tego zedrzeć.
A obrzęk narasta...
Gęstnieje atmosfera, posępnieją twarze ukryte pod maskami. W końcu zapada decyzja.
- Wołajcie pana Kazia..!
Szpitalna "złota rączka", w biegu gasi klubowego peta, zrzuca beretkę z antenką i myje zabrudzone smarami dłonie.
- Bzzzzz... bzzzzz.... - Szybkoobrotowa tarcza tnąca, w sprawnych rękach pana Kazia, raz, dwa, uwalnia umęczony narząd z okowów łożyska.
Napięcie opada, personel bije brawo, a pan Kaziu vel Władca Pierścieni, ocierając pot z czoła mówi dumnym głosem:
- Pierwszy raz operowałem..!

*** Rodzinny hardcore ***
Strapiony ojciec przywiózł do szpitala swoją zwichrowaną córę, "trwale złączoną" w miłosnym uścisku z najlepszym przyjacielem człowieka - owczarkiem niemieckim.
Po zabiegu odseparowania, chirurg wyszedł na korytarz do czekającego ojca i rzekł z troską w głosie:
- Proszę zabrać zięcia... Personel się go boi...

--------------
Oj było owej, kursowej nocy, tych opowieści bez liku...
Niestety bateria w komórce mi się wyładowała, a i ja, po kolejnej szklanicy palącego trunku, niespodziewanie opadłem z sił... Czego i Wam, Mili Czytelnicy życzę...
Na zdrowie :)

15 komentarzy:

jawron pisze...

Genialne :D
Ale te dwie ostatnie są zbyt nieprawdopodobne, żeby były prawdziwe ;)

Nivejka pisze...

A mówią że to ja mam bujną wyobraźnię;)
Ach... tak sobie westchnę nad ludzką... pomysłowością :D

Muscat pisze...

Pan Kaziu rządzi! Natychmiast sprzedaję (tj. linkuję na ulubionych forach, gdzie siedzą takie świntuszki jak ja)!

Malutka... pisze...

Pan Kaziu przypomina mi akademikowego hydraulika chiromantę ;)

cre(w)master pisze...

jawron: Po "kilku" szklankach żołądkowej gorzkiej z miodem, "kilku" absolutach gruszkowych i "paru" łykach bimbru nie ma opowieści nieprawdopodobnych. :)

Nivejka: Ponoć bujna wyobraźnia jest kluczem do przyjemności. Natomiast brak wyobraźni, z całą pewnością, jest kluczem do wizyty u chirurga ;)

Muscat: To jeszcze zalinkuj tu te fora dla świntuszków. Niech inni też coś mają z życia :)

Malutka: Oj tak... Akademikowe "złote rączki" to dopiero mistrzowie świata. W jeden dzień potrafią po studenckiej "orgii" wyremontować i umeblować pokój w akademiku. A wszystko za jedną flaszkę ;)

Anonimowy pisze...

Z tym zięciem, to znane, ale jare. I dobrze się trzyma śmiesząc cały czas :-DDD
nika

słodko-winna pisze...

Najlepsze, najciekawsze, najbardziej nieprawdopodobne scenariusze pisze życie?

Kontrolerka pisze...

Echhhh, zadumałam się ...nad kosmosem ludzkiej wyobraźni ;-)))))
Pozdrawiam cieplutko !!!

Cała JA: pisze...

właśnie ponoć wyobraźnia czyni nas inteligentnymi stworzeniami...
nawet wstyd się wstydzić takiej kreatywności... :)))

doktorbezstetoskopu pisze...

Przypomniał mi się jeden z odcinków "Scrubs'ów", jak mieli pacjenta z żarówką w tyłku. Na zrobionym zdjęciu RTG żarówka kontrastowała pięknie, na co jeden z lekarzy rzecze:
"Albo on ma tam żarówkę, albo... jego dupa wpadła na genialny pomysł!!"
A pan Kaziu minął się z powołaniem :)

cre(w)master pisze...

Kurczę... (drapanie się po głowie)
Publikując tego posta miałem pewne obawy... A że niesmaczny, a że za ostro pojechane. Będą ludzie "ffujj" i "błe" wypisywać w komentach, a tu proszę:
- jawron się zachwycił /jeśli to mężczyzna, wszystko w porządku, prawidłowa reakcja, ale jeśli jawron jest kobietą... :O /
- Nivejka wzdychała...
- Muscat rozpropagowała te brzydactwa na innych forach
- Malutka w zawoalowany sposób przyznała się do kontaktów z Kaziopodobnym hydraulikiem
- Nika potwierdziła znajomość zwichrowanych dowcipów
- słodko-winna w filozoficznym uniesieniu wyraziła zainteresowanie tematem
- Kontrolerka zadumała się... również wzdychając
- Cała Ja nawet się nie wstydzi
- a Dohtórka bez słuchawek zapaliła się do tego pomysłu...

Normalnie IDZIE NOWE! Tylko czekać na następne przyjęcia na SORach w całej Polsce ;P

Szaman Galicyjski pisze...

Numer z łożyskiem widziałem na własne oczy w Mieście, no Pogotowiu Rabunkowym, gdzie miałem przyjemność pracować, ale rozwiązanie było inne. Pan Julian był ślusarzem wezwanym z pobliskiego warsztatu na salę zabiegową, aby łożysko przeciąć, ale tylko popatrzył na nas z politowaniem - ciąć nie da rady, bo za bardzo się rozgrzewa, to przecież stal narzędziowa, usmażyłbym gościowi parówę. zamiast tego podłozył pod spód taki kawał, bo ja wiem, szyny i walnął - z mistrzowskim znawstwem - w łożysko, które się rozpękło. Oczywiście, musiał walnąć dwa razy, w każdą z obręczy. Mina pacjenta - bezcenna. Chyba już nigdy nie spróbował czegoś mniej elastycznego od gumy do majtek.

Szaman Galicyjski pisze...

No, zeżarło! Młotkiem walnął, nie ręcami przecież. No.

Olć pisze...

uśmiałam się do łez. Dzięki :-)))

Unknown pisze...

GRATULUJĘ BLOGA, CZAPKI Z GŁÓW PANOWIE .CZEKAM NA KSIĄŻKĘ ...PROSZĘ PISAĆ KUPIĘ NA PEWNO......W ZYCIU SIĘ TAK NIE UŚMIAŁAM.....POZDRAWIAM