Szefa i wrednych współpracowników... Pacjentów strzelających fochy... i śniegu... i popsutych aut... Marazmu i powtarzalności dnia za dniem... I jeszcze tego poczucia, że nikt nie rozumie, co w nas siedzi, gdy wracamy do domów wieczorem...
Można mieć dość...
A potem, zupełnie znienacka, nadchodzi taki czas, który zmienia wszystko.
Nadchodzą trzydzieści dwie minuty ciężkiej pracy, drżących rąk, potu spływającego po plecach i twarzy...
Trzydzieści dwie minuty rezygnacji i nadziei...
niepewności i strachu (?)
I potem ciche "pik, pik" na monitorze... I tętno na obwodzie, niczym świąteczny dzwon. I jeszcze później oddech... spontaniczny, głęboki, malujący skórę na różowo...
Taki prezent na święta :)
Wielkie dzięki mój prześwietny Zespole.
To nasz wspólny sukces... nawet jeśli nikt nie zrozumie, co w nas siedzi, gdy wracamy do domów wieczorem ;)
2 komentarze:
Mali-Wielcy bohaterowie. :)
Oż ty Karol, no popatrz :-)
nika
Prześlij komentarz