sobota, 17 lipca 2010

Brzydkie kaczątka

Bajka całkowicie apolityczna :)

Z dalekiego, kapitalistycznego Zachodu ktoś przywiózł jajko idei. Przywiózł i zostawił...
Nie bardzo wiedziały "mądre głowy", co począć z obcym jajkiem. 
Narady, konferencje, sympozja...
- Ugotujmy je!
- Zróbmy wydmuszkę!
- Nigdy! Wysiedzimy je!
Kłótnie trwały w najlepsze, aż któregoś dnia skorupka sama pękła...
Z jajka wyskoczyły brzydkie kaczątka.
* * *
Wykluły się w postpeerelowskiej Polsce i nikt nie wiedział skąd są, czyje są i po co przyszły na świat.
Niezdarnie biegały w pokracznych, zielonych wdziankach z napisem "ratownik medyczny" na plecach. Z początku cichutkie, zahukane, plątały się z kąta w kąt.
Oj bolesne były dziobnięcia starych kogutów-sanitariuszy. Syczały gąski-pielęgniarki, gdakały kury-salowe. Raban się zrobił w kurniku, że hej.
- A co to, kto to? A na co to-to?
I tylko łabędzie-lek.med. dostojnie pływały po ogromnym stawie wiedzy medycznej, zdając się nie dostrzegać małych, zielonych brzydali.
Po jakimś czasie menażeria przywykła do kaczątek i hałas ucichł. Zaczęło się inne gdakanie.
- A zanieś to-to. A podnieś to-to. Dźwigaj, ścigaj i broń Boże nie próbuj wypływać na staw do łabędzi!
Słuchały się kaczątka, bo jakże tak starszego drobiu nie posłuchać. W dziób można zarobić i tyle dobrego...
Mijały lata...
W kurniku służby zdrowia zaszły zmiany, zmieniły się też kaczątka. Podrosły, okrzepły. Zielone wdzianka poszły w kąt. Zaczerwieniło się na stacjach pogotowia od koszulek, polarów, kurtek. Poświata biła z odblaskowych emblematów. I zaczął się kaczy-lans.
- Jesteśmy piękni i młodzi - zachwycały się kaczorki podziwiając własne odbicia w lustrze podwórkowej kałuży - ...i mądrzy, że hej... - dodawały w myślach.
Rozpoczęły się pierwsze próby pływania po bajorku medycznej wiedzy. Wodowały kaczorki, ślizgając się ledwie po powierzchni sadzawki, ale głębia pobliskiego stawu wciąż była nieosiągalna... i te łabędzie...
- A na co nam łabędzie? Tak wiele już możemy. Same w świat ruszymy, by świat się o nas wreszcie dowiedział! Chodźmy w prawo!
- W jakie prawo?! Prosto przed siebie!
- Panowie, źle idziemy! W lewo trzeba skręcić!
- Nigdy! Tylko w prawo!
I zaczęło się darcie pierza. Kaczorkowe związki zawodowe, stowarzyszenia, towarzystwa... A jedno lepsze od drugiego.
- A tak mało nam płacą! Kwa, kwa!
- A nikt nas nie szanuje! Kwa.
- A nam się należy!
- Gąski są głupie, z kurami nie gadamy. Kwa. Nikt nas nie lubi!
- W ogóle sami siebie nie lubimy!
I dalej się kopać po kaczych kuperkach.
A niech tylko który spróbował wypłynąć na staw wiedzy medycznej.
- Zdrajca! Kwa, kwa!
- Kolaborant! Kwa!
- Do łabędzi mu się zachciewa!
- Panowie, zatopić go cegłą! Raa-zem!
Dziwiły się gąski, bulwersowały kury...
- Patrz pani. Znowu się kaczki leją.
- A głupie to-to, pani gąskowa. Tylko wrzeszczeć potrafią!
- Niech no tylko łabędź przypłynie. Zaraz o wszystkim powiemy.

* * *
Tłukły się kaczątka zaciekle i tłuką do dziś.
Kiedy na krótką chwilę nastaje spokój i wydarte pióra opadają na ziemię, widzimy wyraźnie, że wciąż jesteśmy w tym samym, mentalnie żałosnym kurniku. Tkwimy po kostki w medycznej sadzawce, tęsknie spoglądając w stronę stawu z łabędziami. A przecież mieliśmy iść w świat...

Zapytajcie ludzi - kim jest ratownik medyczny?
Odpowiedzą, że to pan z gwizdkiem, siedzący nad morzem lub na basenie.
- A ten w karetce, ubrany na czerwono?
- To sanitariusz jest, konwojent, tragarz pacjentów i sprzętu...
I wiecie co..? Ludzie mają rację.
To siedzi gdzieś głęboko w naszych, kaczorkowych głowach. Uczyć się nie chce, pracować się nie chce. A szacunek społeczeństwa i współpracowników mi się należy, bo "jestem ładny, no i medyczny..."
Nie tędy droga do świata szerokiego.
Czas się ogarnąć.
Wyjdźmy z kurnika, z bajorka i sadzawki. Uczmy się od lepszych i mądrzejszych, a przede wszystkim... przestańmy "robić" we własne gniazdo! Panowie Koledzy... Kwa, kwa!

* * *
- Mamo, a kim jest ten pan w czerwonym ubraniu z odblaskami?
- To sanitariusz córeczko.
- A kto to jest sanitariusz?
- Hm... To taki ani nie lekarz, ani nie pielęgniarz... Takie brzydkie kaczątko.

12 komentarzy:

Nivejka pisze...

na dobra sprawę to zasadność takich studiów jest żadna. Bo skoro to ni lekarz ni "niewiadomoco" to po jakiego parasola się tyle lat męczyć? Pielęgniarka po studiach, choćby nawet umiała więcej niż lekarz nadal będzie "tylko" niższym, personelem medycznym, z gorszą pensją, że o prestiżu nie wspomnę. Podobnie z ratownikiem.

Anonimowy pisze...

A teraz będzie wazelina:
Nie rozumiem po co tęsknym wzrokiem patrzycie na staw z łabędziami ?
Przecież "ratownik medyczny" to brzmi dumnie! :) I ten wzrok dziewczęcy wodzący za czerwonymi ubrankami chyżo wyskakującymi z karetki... ;)

T.

cre(w)master pisze...

wlasnie siedze w karetce na zabezpieczeniu imprezy (nie)kulturalnej. dziewczat tu moc i jakos zadna sie nie spojrzy :) rozwine mysl jak wroce nad ranem, bo teraz klikam z glupiej komorki.

Anonimowy pisze...

Crew, uszy do góry, każda nowa gałąź medycyny była przyjmowana prychnięciem. Np. anestezjologia :-) A później nikt sobie nie wyobraża bez niej życia :-)
nika

cre(w)master pisze...

ha! ledwie slonko zaszlo juz sie dziewczeta spogladaja ;) jedna nawet sie do mnie usmiechnela. to teraz juz bedzie z gorki ;)

Anonimowy pisze...

Haaa, zazdroszczę umiejętności uśmiechania się. Ja za cholerę nie rozciągnę w uśmiechu swojej fizys do nikogo na ulicy.
No nie potrafię, ha!
nika

cre(w)master pisze...

Wróciłem z pracy. Mogę po ludzku pisać na klawiaturze.

Nivejka - Żaden zdrowo myślący ratownik nie próbuje gonić prestiżem lekarzy. Od jakiegoś czasu ratownicy medyczni jeżdżą samodzielnie w zespołach podstawowych (bez lekarza). Ludzie muszą wiedzieć kim jesteśmy i jak możemy im pomóc. Musimy zdobyć zaufanie społeczeństwa. Bo przecież to my pierwsi, po wezwaniu karetki, wchodzimy do domu chorego. A z tym zaufaniem jest kiepsko i to w dużej mierze wina nas samych.
Moim zdaniem studia są uzasadnione. Problem polega na tym, że nie istnieje spójny program nauczania ratowników medycznych na studiach wyższych. Każda uczelnia robi po swojemu, każda wypuszcza ludzi na innych poziomach wiedzy, umiejętności praktycznych i doświadczenia.
Nie ma w Polsce jednolitych, prawnie usankcjonowanych standardów postępowania medycznego. Np. Jeśli chory ma xyz, to podajesz to i to, robisz to i to... W naszym kraju jest pewna "dowolność". Jeśli chory ma xyz, to możesz zrobić to i to i jeszcze tamto, ale też możesz zrobić nieco inaczej lub jeszcze...
Z tej dowolności w pełni mogą korzystać lekarze, mają rozległą wiedzę, szerokie horyzonty uprawnień do zabiegów i leczenia farmakologicznego. Pielęgniarki, cóż... zrobią, co im powie lekarz. A co ma zrobić ratownik medyczny, bez lekarza w karetce? Musi kombinować w wąskim zakresie uprawnień, ale żeby kombinować - trzeba mieć wiedzę i umiejętności, a to wymaga dobrego programu nauczania... i kółko się zamyka.

T. - W moim pojmowaniu, ratownicy nie patrzą tęsknym wzrokiem na lekarzy tylko na ten głęboki staw wiedzy medycznej. Reszta jak wyżej. Problematyka strasznie obszerna :)

Nika - masz rację, ludzie zawsze prychali na nowe. Tylko, że ratownicy nie są już nowym zjawiskiem w naszym kraju, a większość ludzi nie kojarzy naszej grupy zawodowej (albo kojarzy ją bardzo źle - patrz pierd... łowcy skór w Łodzi) Co gorsza, my sami zamiast pracować na zaufanie ludzi, kształcić się, podnosić prestiż zawodu - robimy dokładnie na odwrót. Narzekamy, kłócimy się między sobą, prychamy na siebie i jeszcze walczymy z innymi grupami zawodowymi zamiast żyć razem "pod jednym dachem". Jak ludzie nas mają szanować?

Nivejka pisze...

Rozumiem doskonale. Tak samo jest z innymi kierunkami. Ministerstwo określa przedmioty na danym kierunku i ilość godzin., Uczelnie same dobierają zakres wiedzy do opanowania. Dla przykładu ja będąc na studiach pedagogicznych na przedmiocie biomedyka miałam seksuologię. W tym samym czasie moja koleżanka na innej uczelni uczyła się kosteczek wszystkich po kolei. Przedmiot ten sam, ilość godzin się zgadza, a wiedza diametralnie różna.

Anonimowy pisze...

do tyłu jestem z czytaniem, ale zajrzałam pod post, gdzie się trzymało kciuki i widzę, że było warto! gratulacje :-)

Anonimowy pisze...

Ha! Muszą być regulacje prawne, bo za poważny zawód uprawiacie, żeby jakieś melepety miały uprawnienia do wykonywania zawodu.
Pogoń panów kolegów Crew, żeby nie szczali na własny placek, o!
nika

cre(w)master pisze...

Nivejka - widać taka już "uroda" naszego systemu edukacji (i nie tylko). Rozbicia dzielnicowe, zabory i każdy sobie rzepkę skrobie.

Emma - Dziękuję bardzo. Za kciuki i za gratulacje :)

Nika - Całego świata nie zmienię, ale co mogę - robię zwłaszcza w zakresie samego siebie :) Dobrze prawisz, regulacje muszą być, bo tylko wtedy wiadomo, czego uczyć, oczekiwać, no i za co ścigać melepety :) Dziwne, że wszyscy "na górze" o tym wiedzą, a lata mijają i dalej nic...

Agnieszka pisze...

co do uprawnień (skojarzyło mi się z postem Nivejki o różnicach w programie studiów na różnych uczelniach), to znam ten problem z autopsji. U mnie na roku jeden z wazniejszych przedmiotów (metody diagnozy psychologicznej) prowadziło 3 prowadzacych, każda grupa miala z kimś innym. Okazało się, że... każdy robił zupełnie inny materiał, omawiało inne narzędzia. Na kolejnych przedmiotach ludzie z różnych grup są przemieszani i nagle okazuje sie, że każdy zna zupełnie inną partię materiału, potrafi posługiwać się innymi narzędziami. I może ktoś powie, że czyjeś zycie od tego nie zalezy - ale zakres decyzji, jakie podejmuje psycholog jest naprawde szeroki i czasem brak wiedzy o tym, że coś można zbadać (a więc brak jakiejś informacji) może mieć poważne konsekwencje dla osoby badanej. Ale nie, nasz system edukacyjny jest idealny...