środa, 7 lipca 2010

Przestępczość zorganizowana

Spośród wielu wspomnień lat "szczenięcych", chciałbym dzisiaj wyłowić taki oto obrazek:
Miałem wówczas wszystkiego raptem lat dwanaście. Stałem w długaśnej, skłębionej kolejce, a w mojej głowinie kołatała dumna myśl, że oto "skończonym dzieciuchem" już nie jestem. Z drugiej strony kiełkowało niejasne przeświadczenie, iż do "skończonej dorosłości" też mi jeszcze trochę brakuje. I tak, bijąc się z myślami, maskowałem drżenie rąk oraz niepewne spojrzenia rozsiewane wokół.
Skąd te objawy stresu u ledwie, ledwie nastolatka?
Otóż ten nastolatek (ledwie, ledwie), lada moment dokona czynu przestępczego... pójdzie na film DOZWOLONY OD LAT 15!!!
I nie będzie to zwykły wybryk nieletniego, a "prawdziwa" przestępczość zorganizowana.

- Poproszę jeden ulgowy - rzuciłem maksymalnie zniżonym głosem w ziejący otwór kasowego okienka.
Kasjerka zgrabnym ruchem oddzieliła papierową wstążkę biletu od reszty bloczka. Szczęście było tak blisko.
- Legitymację proszę! - jej podejrzliwy głos zabrzmiał jak wyrok skazujący. Świdrującym spojrzeniem wierciła dziury w moim zburaczonym licu... i nagle...
ŁUBUDUBUDU!!!
- Otwieraj! Ciotka-klotka, otwieraj! - to grupa dywersji i małego sabotażu rozpoczęła akcję dezorientacji, polegającą na waleniu w drzwi kasy.
- A co się tam do cholery dzieje?!! - wrzasnęła kasjerka i... puściła bilet.
Na to tylko czekałem. Drżącymi rękoma capnąłem upragniony skrawek papieru, rzuciłem na talerzyk pieniążki z orzełkiem bez korony (bo to dawno było) i tyle mnie pani kasjerka widziała. Grupa dywersyjna również wykonała manewr odwrotu na z góry upatrzone pozycje.
Pierwszy etap mieliśmy za sobą.
Drugi polegał na analogicznym powtórzeniu akcji, tym razem z panią bileterką.
Wmieszany w tłum piętnastoletnich "dorosłych" zbliżałem się powoli do bramki. Trzy kroki dzieliły mnie od upragnionej sali kinowej. Tłum falował i przesuwał się w gardziel ciemnych drzwi. Jeszcze dwa kroki.
Podałem papierek pani bileterce spuszczając głowę i garbiąc się ze strachu. Charakterystyczny trzask przedzieranego biletu. Jeszcze krok... Za kotarą rozległy się dźwięki Kroniki Filmowej. Pół kroku...
- Chwileczkę kawalerze! Dokąd tak szybko?!! Pokaż no legitymację szkolną!
- May-Day, May-Day..! - rozpaczliwie rozglądałem się za grupą dywersyjną, która dokładnie teraz miała rozpocząć akcję. Niestety chłopcy z małego sabotażu właśnie w tej chwili byli wyprowadzani z kina "za ucho" przez pana woźnego.
- No i co z tą legitymacją!? - groźne warknięcie bileterki przekreśliło wszelkie nadzieje.
- Nie mam... - nastąpiła pełna kapitulacja.
- A ile masz lat kawalerze?
- Dwanaście... - mruknąłem spuszczając jeszcze niżej głowę - ...i pół...
- To zapraszam za dwa lata... - trzask dartego biletu wybrzmiał odgłosem klęski - ...i pół! - dokończyła bileterka, po czym wsypała biletowe confetti do popielniczki.
A ja... oblany purpurą wstydu, powlokłem się uliczką za kinem i drżącymi rękoma wybijałem sobie z głowy przestępczość zorganizowaną. W tym samym czasie grupa dywersyjna prasowała potargane przez woźnego uszy.

* * *
Kilkanaście lat później stałem przed zupełnie innymi drzwiami, chowając w głębokich kieszeniach lekko drżące z niepewności dłonie.
- Wchodźcie, wchodźcie! Nie stójcie tak w drzwiach, bo nie wolno... - ponaglał głos z okienka w ścianie.
Mijając tablicę z napisem "Oddział psychosomatyczny" stanęliśmy w szpitalnym korytarzu. Całą grupą studentów.
Pierwsze praktyki u "niespokojnych". Co też nas tu czeka? Tyle legend i opowieści o tym miejscu krąży... (więcej o "niespokojnych" tutaj)
Dłonie drżą, a trzask elektrycznego zamka w drzwiach przeszywa plecy chłodnym dreszczem. Jak tu będzie..?

Najpierw obchód z lekarzami.
Parter:
Spokój... Tylko jeden pacjent uparcie twierdzi, że mu się z zębów leje szpik kostny. Reszta chorych nie zgłasza żadnych zastrzeżeń.
Pierwsze piętro: 
Nikt nie krzyczy, nikt nie rzuca ciężkimi przedmiotami. Lekkimi zresztą też nie. Emocje nam opadają, tylko w mojej głowie telepie się myśl niespokojna:
- Czyżby świat zwariował? W jednej sali pani geografka z mojej podstawówki, w drugiej kolega z poprzedniej pracy, w trzeciej znajoma znajomej... A wszyscy tacy nieobecni, senni i "zaczarowani". Smutne...
Drugie piętro:
Pacjenci snują się pomiędzy pokojami. Wieje nudą.
- Pani doktor... Może byśmy mogli już sobie pójść? Widzieliśmy wszystko, w dzienniczkach praktyk opiszemy, nauczymy się z sylabusów... Pozwoli pani wcześniej skończyć..?
Pozwoliła.
- Zmykajcie. Tylko na egzamin mi się przygotować porządnie!
- Tak jest, pani doktor! - szurnęły grzecznie nogi - Do widzenia.
Szczęknął elektryczny zamek w drzwiach na parterze. Liczna grupa studentów powoli opuszczała smutne mury dzieląc się wrażeniami z ostatnich godzin.

- Chwileczkę, a wy dokąd!?! - głos z okienka w ścianie zmroził nas w pół kroku
- My? Skończyliśmy praktyki. Pani doktor nas puściła do domu...
Pielęgniarz groźnie wychylił się zza szyby.
- Nie was się pytam. Tych pomiędzy... Dokąd ta wycieczka?!
- Donikąd... już wracamy... - padło zrezygnowane hasło i zgrabny rządek, trzymających się za rączki pacjentów wykonał w tył zwrot. Wracali na oddział jak słoniki w cyrku. Trąba - ogonek - trąba - ogonek...
A mi przed oczami błysnęły "szczenięce lata", kino, którego już nie ma i przestępczość zorganizowana :)
Świat zwariował...

7 komentarzy:

Nivejka pisze...

Każdego z nas podobno niewiele dzieli od takiego oddziału. Wszak ludzie dzielą się na chorych i nieprzebadanych;)

Anonimowy pisze...

Ojej, strasznie to smutne. Kurczę, ci pacjenci zdrowsi są niż wszyscy przypuszczają, skoro chcieli zwiać.
nika

zakrętka pisze...

eh, my wszyscy - niezdiagnozowani...

Anek pisze...

"Wszystko można, co nie można
tylko z wolna i ostrożna" ;-)
Nie-przebadana na klepki :D

Anonimowy pisze...

Korzystając z okazji:
Mnie się też przypomniała świetna historia z zajęć w Oddziale P.
Otóż przyszliśmy na seminarium nieco wcześniej. Koleżanka za potrzebą zniknęła w toalecie. Asystent zaprosił nas do sali. Przechodziliśmy pustawymi korytarzami i każdemu na plecach jeżył się włos, od iście potępieńczych jęków: "ratunku...." "pomocy...." "wypuście mnie..."

Na sali asystent zaczął od sprawdzenia listy obecności. Doszedł do nazwiska Koleżanki, która ciągle nie wracała z toalety.
Kilka głosów:
-ona jest panie Dr...
-tylko do łazienki poszła...
-już do niej dzwonimy...
Jak na komendę wlepiliśmy oczy w nasze telefony- na każdym kilka nieodebranych połączeń....
To Koleżanka dzwoniła...do każdego... kilka razy....bo...

zatrzasnęła się w toalecie!

Oczywiście nie muszę dodawać, iż jęki były jej desperacką próbą zwrócenia naszej uwagi...
Od tamtej pory NIKT nie korzystał z toalety w tamtym budynku...

A może korzystał i nadal tam jest...

Pozdrawiam Młoda Kobziarka

cre(w)master pisze...

Nivejka - Dokładnie tak jest. Kiedyś na kurs ratownictwa pojechał z nami kolega instruktor (lek. psychiatra).
Pięć godzin wspólnej podróży wystarczyło, żeby każdego z nas zdiagnozował. I każdemu coś znalazł :)

Nika - Masz rację. Mi też było smutno na tym oddziale. Dopiero ten końcowy obrazek ucieczki mnie rozbroił. Żebyś widziała jakie konspiracyjne miny mieli ci pacjenci :)

Zakrętka - ja już jestem zdiagnozowany. Po znajomości ;) Osobowość obsesyjno-kompulsywna.

Anek -
Zbadać kształty myśli zdrożnej
pielęgniarki i położnej.
Panny biednej i zamożnej,
zdrowej, chorej i obłożnej.
Tej pobożnej i bezbożnej
i odważnej i ostrożnej...
Do diagnozy całkiem trwożnej dojść,
że klepki brak narożnej. :D

Młoda Kobziarko - historia naprawdę doskonała :)
I w związku z tym mam pytanie: czy istnieje "gdzieś w sieci" miejsce, w którym można przeczytać więcej Twoich doskonałych historii?
Bo jeśli tak - to bardzo grzecznie proszę o adres, a jeśli nie, to... czas najwyższy o tym pomyśleć! :)

Anek pisze...

DOOOOBREEEE- sprzedam dalej. dzięki ;)))