czwartek, 8 lipca 2010

Kruk

Tytułem wstępu:
Czy zdarzyło się Wam kiedyś wymusić pierwszeństwo przechodząc przez jezdnię? Mi wiele razy (uuu wstyd).
Czy wkraczając na "pasy" zmusiliście nadjeżdżający pojazd do hamowania? Ja owszem (auć... zażenowanie).
I jeszcze to kretyńskie powiedzonko: "Przecież ma hamulce!"
Ileż razy artykułowałem powyższy tekst, bezczelnie włażąc komuś wprost przed maskę... (moja zawsze wielka wina)

Kiedy jakiś czas później zdobyłem upragnione prawo jazdy, mój punkt widzenia zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Ile razy zdarzyło się Wam, Drodzy Zmotoryzowani, gwałtownie hamować przed pieszym, nagle wkraczającym na przejście?
Dziesiątki, setki razy?
Cokolwiek bym nie napisał i tak wiem, że będą "nam" włazić pod koła. Będą się pchać na pasy, zmuszać do hamowania z piskiem, przebiegać, przemykać, wkraczać... Już mnie to nie dziwi.
Widać taka jest naturalna kolej rzeczy, porządek świata, Yin i Yang, albo raczej... prawo dżungli.
Staram się być przygotowanym, bacznie obserwuję, zwalniam... Tylko jednej rzeczy nie mogę pojąć.
Oto włazi "delikwent" na przejście (dobrze wie, że zmusza pojazd do hamowania), idzie wprost pod koła, jak baran baron na spacerku i NIE PATRZY na nadjeżdżający pojazd!!! Ki czort?
Nieśmiertelny? Desperat? Debil? A może resztki wstydu nie pozwalają mu spojrzeć w oczy kierowcy?
Lezie przed siebie, patrzy przed siebie... Mamroli przy tym coś pod nosem i mógłbym przysiąc, że jest to słynne: "Przecież ma oczy, niech patrzy! Ma hamulce! Niech hamuje!"
A co jeśli NIE MA?!? Co jeśli kierowca w tej sekundzie patrzy w innym kierunku?
* * *
...'ON' nie patrzył... Jechał...
Wzrok uciekł mu na moment w pogoni za jakimś nieistotnym detalem świata. Myśli odpłynęły gdzieś daleko poza bryłę samochodu. Noga nie wisiała nad hamulcem...
...'ONA' nie patrzyła, nie myślała... Szła...
Żaden biały anioł nie zstąpił z błękitnego nieba, by uchronić od zguby, złapać za rękę, naprowadzić wzrok.
W przeraźliwym huku gniecionej blachy oboje zrozumieli, że popełnili błąd. A potem zapadła cisza...

*** KRUK ***
- Panowie..! Wy tu... A tam..! - ręka zdyszanego człowieka wskazywała w kierunku pasa zieleni skrywającego drogę - ...kobietę auto zabiło!
Natychmiast zrozumiałem, że cała ta impreza, którą zabezpieczamy, jest w tej chwili mało ważna. Złapałem dużą torbę medyczną i pognałem w zieloność. Słyszałem za mną kroki kolegów, słyszałem jakieś krzyki... W końcu wpadłem na szarą taflę asfaltu.
'ON' stał przy rozbitym aucie. Pocierał rozbieganymi dłońmi spodnie, panicznie gładził pogiętą karoserię. Z czoła spływała strużka krwi.
Klęknąłem obok rozbitej maski.
'ONA' leżała pod autem... na brzuchu, twarzą do ziemi... Nie... Twarzy nie było... Niknęła jakby wtulona w przednie koło. Tył głowy przesłaniała zadarta w górę kurtka. Były tylko plecy. Nagie, obdarte z naskórka, zakrwawione. I nogi... wykręcone w jakiś koszmarnie nienaturalny sposób.
- To koniec... - pomyślałem patrząc na tę przykrą scenę.
Dobiegli koledzy. Stanęli w milczeniu.
Gdzieś obok, niespodziewanie pojawiło się 'ONO'... Sekundę przed tragedią wyrwało się z uścisku matczynej ręki, ratując w ten sposób własne życie. Teraz zawodziło żałosnym płaczem.
I właśnie w tym płaczu dziecięcym usłyszałem najpierw westchnięcie, a potem cichy charkot płynący spod koła.
- O kurwa! 'ONA' żyje?! - poczułem jak włosy mi się jeżą na głowie.
- Algorytmy, algorytmy... włącz algorytmy i nie panikuj! - krzyczałem na siebie w myślach próbując wczołgać się głębiej pod auto - Wezwij pomoc, zabezpiecz miejsce wypadku, stabilizuj kręgosłup szyjny, zabezpiecz drożność i oddech...
Na asfalt sfrunął Kruk. Czarny, postawny, z białą koloratką pod szyją. Nie widziały go moje oczy, nie rejestrowały zmysły zajęte czymś zupełnie innym.
- Gdzie 'ONA' ma twarz..? Jak się tam dostać..?! Kurtka... tylko tak!
- Chłopaki tniemy te cholerne ciuchy, szybko!
To dziwne, ale doskonale zapamiętałem kolor i fakturę materiału. Brązowy, mięciutki sztruks. Gładko ulegał ostrzu nożyczek. Jedyna miękka rzecz w tej poszarpanej scenerii. 
Rozcięta na dwie połowy kurtka odsłoniła fragment 'JEJ' twarzy. Z ust płynęła ciemna krew i chrapliwy, urywany oddech.
- Co teraz..? Kołnierz? JAK? Czy najpierw wyciągamy? Odessać..? Algorytmy... myśl! 
Pieprzyć algorytmy!!! Jakie znasz algorytmy pod kołem..?!
Ktoś złapał mnie za ramię, lekko pociągnął spod auta. I wtedy zobaczyłem Kruka...
- Ja muszę... - powiedział cicho - ...rozgrzeszenie dam...
- Słucham? - zamrugałem nic nierozumiejącymi oczami.
- Muszę rozgrzeszyć... 
Otworzyłem usta
- Proszę teraz nie... - rozpostarły się czarne skrzydła ramion -...przeszkadzać...
Już szeptał swoje formuły.
- Walczyć o ciało, czy oddać mu 'JEJ' duszę..? - klęczałem jak sparaliżowany, na wpół zgięty pod autem. Kompletnie przytłoczony. Kruk zasłaniał całe dojście.

Czy przybył zamiast białego anioła..? Czy 'JĄ' rozgrzeszy, wytłumaczy, usprawiedliwi..?
Może chociaż sprawi, że stanie przed swoim bogiem odarta z tej smutnej, rozpaczliwej bezmyślności...

* * *
Do dziś nie mam algorytmu z Krukiem w tle. Zostaje improwizacja... i hamulec na przejściu dla pieszych.

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

o mamo!
moje demony przy tym wysiadają na najbliższym przystanku! i nawet zaczynają uważać na pasach ;-)

wpadłam z rezwizytą i też poobserwuję :-)

cre(w)master pisze...

Witaj Emmo :)
Czyli nawzajem będziemy obserwować "nasze demony"... Te na pasach i na grządkach ;)

Anonimowy pisze...

Cholera, a ten czarny przypadkiem nie może być oskarżony o przeszkadzanie w reanimacji?
Jasna cholera ...
nika

Anek pisze...

Ta notka coś mi przypomniała. Zdarzyło się to kilka lat temu. Był to bardzo zły dla mnie okres. Wracałam do domu jakaś taka przymulona i nieprzytomna, na kierunek w stylu „koń dorożkarski”. Po drodze jest kilka przejść dla pieszych. Na jednym z nich Ktoś gwałtownie mnie szarpnął za ramię do tyłu, w tym samym momencie milimetry od mojego nosa przejechał rozpędzony, ogromny tir, ubranie tylko zafurkotało. Krok do przodu i byłoby po mnie. Oszołomiona, odwróciłam się by temu komuś podziękować, tylko tam …. nikogo nie było. Najbliższy człowiek był bardzo daleko ode mnie a ja wyraźnie czułam czyjąś rękę na ramieniu i mocne szarpnięcie. To nie był przypadek. Do dziś się zastanawiam co się wtedy stało i nie znam odpowiedzi. Czy ktoś potrafi mi to wytłumaczyć? Bo ja tego nie rozumiem, bo wygląda na to że teraz żyję na kredyt.

Anek pisze...

Nie ściemniam. I nie przkonują mnie żadne teorie na temat podmuchu powietrza! Jedną nogą byłam już na jezdni.

cre(w)master pisze...

Anek - widać każden jeden ma albo swojego anioła za plecami... albo kruka...
Tego co Cię spotkało wytłumaczyć racjonalnie chyba nie można... Zresztą po co?
Lepiej "spłacać kredyt" :)

zakrętka pisze...

Posiadania prawa jazdy poszerza horyzonty pieszego. Rowerzysty też. Może powinno być obowiązkowe? A odgłos samochodu uderzającego w ludzkie ciało - nie da się tego zapomnieć:(

cre(w)master pisze...

Nika - pewnie można by oskarżać o przeszkadzanie. Tylko ja wtedy totalnie zgłupiałem.
I dziś wcale mądrzejszy nie jestem.
Ratować kogoś "za wszelką cenę"? Wynik może być różny.
A co jeśli dla umierającego ostatnie słowa "kruka" są ważne? Zabierać mu to?
Do dziś nie wiem jak się zachowywać w takiej chwili :(

Ostatnio wyczytałem, że ksiądz może udzielić rozgrzeszenia "zdalnie" np. prowadzi pojazd, widzi wypadek i nie wolno mu się zatrzymać... Jedzie dalej i udziela rozgrzeszenia. Nie znam się na tych całych prawach kanonicznych, ale jeśli to prawda, to może i ten kruk mógł rozgrzeszyć "zdalnie"?
'ONA' i tak była nieprzytomna.

Zakrętka - po części się z Tobą zgadzam. Dodam tylko, że nie samo posiadanie prawa jazdy, a jazda samochodem i obserwacja ludzkich zachowań wzbogaca naszą wyobraźnię.
Idąc gdzieś pieszo, pięć razy się obejrzę zanim wtargnę na jezdnię. Patrzę na kierowców, staram się przewidzieć ich reakcje.
Szkoda, że nie wszyscy mają szansę dotrwać do tych szerokich horyzontów.
...prawo dżungli.

Anonimowy pisze...

Nie ma czegoś takiego, jak zdalne rozgrzeszenie. Ksiądz musi się zatrzymać i odmówić formułę oraz wykonać znak krzyża (bodaj, dokładnie procedury nie znam.) I z całym szacunkiem, Crew, ale wypowiedzenie formuły rozgrzeszenia to jest kilkanaście sekund. Dałoby ci to coś w tamtej sytuacji, jak sam byłeś, sądząc po opisie, prawie w histerii?
Nie napisałeś poza tym, czy udało się uratować te kobietę. Jestem ciekawa.

dex pisze...

Crew, szokujący wpis. Dla mnie sprawa jest prosta - ratownik ma ratować, a za utrudnianie mu pracy należy się proces, zwłaszcza że pani jeszcze kurczowo trzymała się życia i nie myślała raczej o swoich grzechach, a o dziecku.

Wyobraźmy sobie, że ratujesz poszkodowanego w wypadku, a tu wchodzi ci jakiś mechanik i mówi "Odsuń się, bo ja tu muszę blachę wyprostować i naprawić reflektor". Domyślam się, że taki mechanik byłby skazany za utrudnianie pracy służbom medycznym, a w razie śmierci byłby to raczej długi wyrok.

PS. Skąd ksiądz wiedział, że poszkodowana była katoliczką?

cre(w)master pisze...

Ewiater - Jak wspominałem nie znam się na prawie kanonicznym. Wiedzę na ten temat czerpię od "speców-kruków" lub z netu. Tak na szybko wpisany pierwszy lepszy link z wyszukiwarki:

http://www.parafialubcza.pl/index.php/modlitwa/540-tajemnica-spowiedzi-cz-2.html

Nie wiem też ile czasu trwa wypowiedzenie formuły rozgrzeszenia. Wtedy na pewno trwało dłużej niż "kilkanaście sekund". I nie w tym rzecz, żeby kogoś oskarżać, ganić, czy rozliczać z sekund /choć kilkanaście sekund to np. jedna defibrylacja ;)/
Rzecz w tym, że nadal tkwią we mnie "moralne" wątpliwości. Jako medyk mam swoje procedury, a jako człowiek? Pisałem już o tym wyżej.

Określenie "histeria" w odniesieniu do moich reakcji tam na miejscu jest zbyt mocnym słowem. Ja bym raczej użył sformułowania "natłok myśli" :)
Do czasu przyjazdu eRki zdążyliśmy kobietę wysunąć spod auta, obrócić na plecy i staraliśmy się ją udrożnić oddechowo.
Żyła kiedy karetka odjeżdżała. Co potem - nie wiem. Musiałem wrócić do swoich obowiązków.

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Dzięki za informacje :) I sorki, bo trochę faktycznie mnie z ta histerią poniosło.

A ten ksiądz mógł udzielić rozgrzeszenia nie przerywając twojej akcji ratunkowej - dopytałam. Jego błąd.

zielinskabeata pisze...

wymusić pierszeństwo - żeby to raz, szczytem było wtargnięcie na jezdnie gdy padał deszcz, było ciemno a na głowie jeszcze miałam kaptur, wstyd..
mój pkt widzenia też zmienił się i to bardzo od kiedy sama jestem kierowcą ;)
ludzie nie mają wyobraźni, ja chyba też jej kiedyś nie miałam

straszna historia ale jak bardzo prawdziwa i często spotykana :(

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

mnie rozbrajają matki wpychające na jezdnię wózek z dzieckiem i czekają spokojnie przy krawężniku na wolne przejście.
Wyobraźni brak.
Jola

inessta pisze...

Wpis jest wstrząsający! Nie ku pokrzepieniu serc, lecz raczej jest ostrzeżeniem. Ja już przestałam zwracać uwagę na rącze staruszki kłusujące środkiem skrzyżowania. Swoje przeżyły, moga ryzykować. Ale Ciągle mam ochotę zatrzymać auto i walić po łepetynie głupie matki ciągnące swe latorośle po jezdni, na skróty, bo do pasów daleko (jakieś 5 metrów). Albo te przebiegające na czerwonym swietle po pasach, bo przecież nic nie jedzie.

grey pisze...

crew - po Twoim wpisie dziś zaczęłam się dokladniej rozglądać, kiedy wchodziłam na ulicę... Czasami warto napisać drastyczną notkę, bo być może dzięki temu liczba uratowanych przez Ciebie istnień może wzrosnąć. Dzięki.

cre(w)master pisze...

Nie chciałem nikogo zaszokować drastycznym opisem. Moją intencją było raczej pokazać, co jest naszym udziałem w pracy zawodowej. Co widzą oczy wszystkich czynnie pracujących medyków. Z jakimi problemami (również natury etycznej, moralnej) muszą się zmierzyć w ciągu krótkich chwil działania na miejscu wypadku. Nie zawsze jest to najprostsze 'Załaduj i Jedź'.
Jestem przekonany, że każdy z nas ma co najmniej kilka takich historii, do których wraca i analizuje... Co poszło źle, co mogłem zrobić inaczej, jak powinienem się zachować. Opowieść z księdzem w tle jest właśnie jedną z takich "gdybajek".

A jeśli idzie o ludzkie zachowania, które prowadzą do "złego"... Wszyscy popełniamy błędy i tego nie zmienimy. Oczywista oczywistość.
Jeżeli pod wpływem historii takich jak moja, ktoś rozejrzy się przed wejściem na jednię, zapnie pas bezpieczeństwa, zredukuje prędkość itp... pozostanie mi tylko cieszyć się z efektu i produkować podobnych opowiastek na potęgę. Każda na jeden dobry dzień :)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i... uważajmy na siebie :)

Anonimowy pisze...

A czy taki "kruk" nie mógłby stać w pewnym oddaleniu i oddając się swoim obowiązkom (mamrotaniu pewnych formuł) nie przeszkadzać innym?

Co do owego "natłoku myśli". Na kursie pierwszej pomocy wszystko było jasne i albo logiczne, albo "tak ma być". Pozorowane wypadki, "pompowanie" Małej Ani, wszystko to było o tyle łatwe, że nie było stresu. Ciekawa jestem, jak bym się zachowała "w realu". O czym bym zapomniała? Mam nadzieję nie musieć sprawdzać.
Na razie sprawdzałam tylko w lab chemicznym w pracy i takie drobiazgi w stylu "o, samochód się pali". I wiem, jak wtedy działam. Chwila stuporu, kilka-kilkanaście sekund, potem włącza się drugie "ja", które przypomina, co należy robić. I mam nadzieję, że zawsze się będzie odzywać i dyktować.

A co do przejścia. Kiedyś też byłam beztroska. I też raz mnie złapał takie "anioł". Odkąd mam dla kogo żyć, kto mnie potrzebuje - 5 razy się rozejrzę wchodząc na jezdnię, nawet przeboleję uciekający tramwaj, ale uważam.

Ni