czwartek, 27 stycznia 2011

Łańcuch ratunkowy

Tytułem krótkiego wstępu muszę się nieco powymądrzać:
Wiele definicji łańcucha ratunkowego można znaleźć w literaturze lub internecie. Wszystkie mniej więcej się pokrywają, więc powymądrzam się własnymi słowami:

Łańcuch ratunkowy, to szereg czynności wykonywanych w przypadku zaistnienia nieszczęśliwego epizodu, potocznie zwanego wypadkiem.
Czynności są ułożone w takiej chronologii, aby jak najskuteczniej prowadzić działania ratunkowe, a w konsekwencji zwiększyć szanse przeżycia i/lub wyzdrowienia osób poszkodowanych.
Najprostszy łańcuch ratunkowy może wyglądać tak:




Poszczególne ogniwa przenikają się, co ma symbolizować ciągłość podejmowanych działań, a także dążenie do eliminacji zbędnych procedur na miejscu wypadku. Istotną rolę w łańcuchu ratunkowym odgrywa upływający czas. Zadaniem wszystkich podmiotów biorących udział w danej akcji jest takie zaplanowanie działań, aby poszkodowany w możliwie najkrótszym czasie został finalnie zaopatrzony/ustabilizowany/zoperowany/wyleczony itp. itd.
Walka z czasem ujęta jest w tak oklepanych pojęciach, jak choćby złota godzina, czy platynowe 10 minut, o których nie będę się tu rozpisywał, bo miało być krótko.
Właściwie nie wiem po co w ogóle piszę o łańcuchu ratunkowym, przecież wszyscy to doskonale znają...
...ale czy na pewno..?
* * *
Pracując w obecnej firmie /baczność/ Prywatnej Placówce Medycznej /spocznij/, raczej nie mam zawodowej styczności z wypadkami komunikacyjnymi. Mój "chleb powszedni" stanowią w większości przypadki internistyczne, kardiologiczne, neurologiczne... w ogóle wszystkie "iczne", no i wszelkiej maści "kuku" wyrządzone w domowych zaciszach. Można zatem śmiało powiedzieć, że kompletnym "urazowcem" nie jestem :) /w tym momencie puszczam oko do pani doktor z poprzedniej opowieści/

I właśnie dlatego, niemałe zdumienie na mej twarzy wywołała rozmowa telefoniczna, którą prowadziłem wczoraj, w godzinach służbowych.
- Cześć Crew, tu twoja ulubiona pielęgniarka.
- No cześć... (kurczę która to..? wszystkie są ulubione...)
- Słuchaj, przyjdź szybko na przychodnię do gabinetu laryngologicznego.
- A co się stało?  - ciśnienie mi skoczyło, bo kiedy pielęgniarki mówią "przyjdź szybko", to zazwyczaj jest zatrzymanie krążenia.
- A mamy tu taką panią z wypadku i trzeba ją zabrać do szpitala.
- Z wypadku..? - uśmiechnąłem się z niedowierzaniem i emocje mi opadły. Przypomniałem sobie bowiem, że przy zatrzymaniu krążenia pielęgniarki wzywają ratowników używając  formuły "biegnij k...!", a nie "przyjdź".
- Z jakiego wypadku? - ponowiłem pytanie.
- Oj przyjdź, to ci doktor wszystko powie. Tylko szybko.
- Ok. Pędzę, lecę...
Ubierając medyczną odzież wierzchnią, rozmyślaliśmy z kolegą, o jaki wypadek może chodzić.
- Eee tam, wypadek... - wysapałem szarpiąc się z zamkiem "błyskawicznym" - Jakiż może być wypadek u laryngologa? Pewnie pani sobie wsuwkę wsadziła do ucha za głęboko i nie słyszy, co doktor do niej mówi.
- Taa... albo doktor jej coś wsadził i teraz nie może wyciągnąć...
- W takim razie trzeba by wieźć ich oboje... - zaświntuszyłem na koniec rozmowy i już byliśmy pod drzwiami gabinetu.
Wyraźnie poruszony doktor relacjonował mi problem, z którym nagle musiał się zmierzyć.
- ... bo pacjentka jest po wypadku samochodowym. Przyszła do nas ze skierowaniem od innego lekarza i tu się źle poczuła... Konkretnie to zasłabła... Na szpital pewnie trzeba. Co ja tu z nią zrobię?
W trakcie jego wypowiedzi, oczy robiły mi się coraz szersze.
- Doktorze, a kiedy był ten wypadek? - spytałem licząc, że jest to jakieś stare, niedoleczone wydarzenie.
- A dzisiaj rano...
- Rano?! - w zdziwieniu podniosłem nieco głos i zerknąłem na zegarek. Wskazówki czasomierza wyznaczały godzinę trzynastą.
- No rano... ale to inny lekarz ją tu przysłał i ja właśnie nie rozumiem dlaczego...
- A gdzie ona jest..? - rozglądałem się po pustym gabinecie
- Kazałem jej poczekać na korytarzu...
* * *
Spuszczamy na resztę tej sceny zasłonę milczenia i wracamy do akcji w chwili, gdy wyszedłem z gabinetu.
* * *
Siedziała bidulka na krzesełku pod drzwiami. Blada trochę, rączki rozdygotane, wzrok jakby błędny i śliwa błyszcząca na czole.
Wzięliśmy sierotkę na wózeczek i hop do karetki. Szybkie badanie podstawowych parametrów (wszystko w miarę w normie) i ruszyliśmy w drogę. Kolega prowadził auto, a ja wdałem się z pacjentką (bajdełej - młodą i fajną) w pogawędkę... celem zebrania wywiadu, oczywiście!
"Bidulka" zaczęła mówić, a kiedy skończyła, ja zbierałem szczękę z podłogi.
Pani jechała do ginekologa. Faktycznie miała zderzenie czołowe (ponoć auto do kasacji). Nie była przypięta pasami, więc spotkała się z przednią szybą i własną głową zrobiła malowniczego pająka na szkle. Nie pamięta jak długo była nieprzytomna (uparcie twierdzi, że niedługo). Ocucili ją strażacy, którzy musieli wyciąć to i owo z auta, aby się do niej dostać.
I teraz zaczyna się "najlepszy" łańcuch ratunkowy o jakim dotąd słyszałem:
- Na miejsce wypadku nikt (policja, straż) nie wezwał karetki pogotowia (!)
- Lawety odholowały auta, a pani sama udała się do... ginekologa (swoją drogą, jaką trzeba mieć motywację, żeby zaraz po "dzwonie" iść do ginekologa? Chyba tylko niespodziewaną, niechcianą ciążę..?)
- W gabinecie, pacjentka zemdlała po raz pierwszy. Doktor ginekolog przejął się losem bidulki i wypisał jej skierowanie do... chirurga.
- Chirurg - człek zajęty. Przyjmie, ale tylko prywatnie i w drodze wyjątku. Zlecił RTG czaszki, popatrzył, podumał i skierował do... laryngologa, bo: "...głowa cała, ale coś mi się tu nie podoba..." (zdjęcia nie dał)
- Jako, że w przychodni, w której przyjmował chirurg, nie było laryngologa, rada-nierada bidulka musiała szukać placówki z doktorem "od uszu". I tak trafiła do nas... oczywiście prywatnie i w drodze wyjątku... U nas także zasłabła.
- No a dalej, to już pan wie...
- Wiem... - odpowiedziałem z autentycznym współczuciem i czym prędzej zawiozłem ją na SOR.
* * *
I co ja sobie będę jakieś łańcuchy rysował..? Pitolił o złotej godzinie..? Idzie nowe!

8.00 wypadek -> ginekolog ->chirurg -> laryngolog -> my -> SOR 13.15
"ZŁOTE PRZEDPOŁUDNIE" k... ich mać!

 A o Pogotowiu Ratunkowym, Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, Ostrych dyżurach... słyszeli w tych POZ-ach?!?!?!?!?!
- wdech... wydech... i luuuuuz...
* * *
Ot życiowy smaczek. A morał z niego jeden:
Zapinajcie pasy :)



12 komentarzy:

hds pisze...

Nie ma to jak błyskawiczna reakcja wykwalifikowanej służby medycznej.
Nic tylko zderzać się z innymi ;D

Nomad_FH pisze...

Zgroza.
Jeżeli chodzi o 1 pomoc, pewien zaprzyjaźniony kierowca - pogotowiarz z Krakowa (mase lat w zawodzie) zadał mi podchwytliwe pytanie - co nalezy robić, jeśli widzimy, że był dzwon, kierowca leży na kierownicy/przedniej szybie. I co należy wykonać, aby go od razu nie zabić.
Po dłuższym przydumie - odpowiedziałem, nie do końca trafiłem - ale i nie do końca się zbłaźniłem. Nie wiem czy to jest oficjalna wersja - on powiedział, że to wie z doświadczenia, bo już taki przypadek mieli (przy czym - zawalił bodajże strażak lub policjant). Podszedl do samochodu i głośno krzyknął "czy nic panu nie jest", poszkodowany się odwrócił - i była to jego ostatnia czynność... Rada tego znajomego brzmiała "pierwsze w takiej sytuacji - ustabilizować głowę - poszkodowany może nawet nie wiedzieć, że trzyma się na resztkach. Dopiero wtedy można sprawdzać resztę, czy jak ktoś jest przytomny - zadać pytania.
A teraz - czekam na opinie bardziej doswiadczonych :D

Co do zapinania pasów. Ja ostatnio b. często jeżdżę z kolegą (ex. rajdowiec, jeżdzi dynamicznie - a bezpiecznie. I nie szaleje).
Dopiero w jego samochodzie wiem, co znaczy czuć się naprawdę bezpiecznie (choć ja w każdym się tak czuję, ale tu to już ekstrema) :D
A dlaczego?
Cóż - kubełkowe fotele, 4 rzędowe pasy i solidna klatka bezpieczeństwa w środku - wszystko atestowane. Jest tylko jedna wada - samochód jest 2 miejscowy, a i bagaży niewiele wejdzie ;)

Joanna pisze...

SOR, zima, wieczó głęboki, sobota koło 22...pod wiatę karetkową zajeżdża wóz prywatny i wybiega kierowca, z okrzykiem, że ma do chirurga pilnego pacjenta po upadku z 4 metrów(schody)-ma skierowanie z POZ oddalonego od SOR po jakieś 150km. W bagażniku(!) osobówki babinka lat 83 zawinięta w kocyk i zwinięta w kłębek-inaczej do wozu włożyć się babci nie dało-spadła koło 18 ze schodów do piwnicy(jakieś 4 m w dół wg rodziny) na łeb na szyję....wyturlana z kocyka na deskę, klocki i kołnierzyk darła się w niebogłosy...skąd skierowanie? dzielna rodzina pobiegła do doktora rodzinnego mieszkającego niedaleko babiny po pomoc i dostała skierowanie do chirurga, co by karetki wołać nie musieli(bo oni tam mordują..), toteż rodzina pobieżyła do chirurga dyżurującego w najbliższym szpitalu i zaocznie uzyskała skierowanie na SOR(!!!), no to babcię zapakowali i do Wielkiego Miasta ciupasem z chorą w bagażniku, bo nijak do wozu zmieścić się nie chciała....cóż poza złamaniem szyjki kości udowej ze zwichnięciem w stawie i masą siniaków, wstrząśnieniem mózgu i innymi mało istotnymi drobiazgami...w gruncie rzeczy ŁAŃCUCH RATUNKOWY ZADZIAŁAŁ:) POzdrawiam Joanna

cre(w)master pisze...

hds - najczęściej po takim zderzeniu człowiek zderza się po raz wtóry, tym raz z brutalną rzeczywistością "służby zdrowia" :)

Nomad - bardzo dobre postępowanie z tą stabilizacją głowy. Nic dodać nic ująć, a co do Twojego poczucia bezpieczeństwa w każdym aucie... widać, że nie jeździłeś karetką na sygnałach z naszym kierowcą specjalnej troski :) Ja mam zawsze w gaciach i klepię zdrowaśki, a większość pacjentów zaklina się, że nic im już nie jest :)

Joanno - faktycznie łańcuch zadziałał. Ponoć najlepsze są zawsze takie "prowizorki". :)
Tez kiedyś widziałem podobną scenkę.
Dwaj smutni panowie postanowili pominąć środkowe ogniwo łańcucha ratunkowego i przywieźli kompana na tylnej "kanapie" malucha. Nieszczęśnik miał miednicę i nogi zrotowane względem tułowia o jakieś 90 stopni. Nim ktokolwiek z personelu zdążył zauważyć co się dzieje, goście zaczęli wydzierać pacjenta metodą "babka za dziadka, dziadek za rzepkę..." I wydarli go. Miał już względny spokój, był nietomny.
Taka racjonalizacja w łańcuchu ratunkowym. ;)

Anonimowy pisze...

Sama nie wiem śmiać się czy płakać i takie dohtory patrzą na ratownika pogardliwie
GB

welatas pisze...

Tak sobie czytam różne teksty o pierwszej pomocy i sobie wymyśliłam problem.
Po stwierdzeniu, że człowiek jest nieprzytomny, następnym krokiem jest udrożnienie dróg oddechowych. Czy przy odchyleniu mu głowy, jest prawdopodobieństwo, że przy uszkodzonym kręgosłupie szyjnym, zrobimy mu kuku? Jak ewentualnie stabilizować równoczesnie kręgosłup?

cre(w)master pisze...

GB - też czasem nie wiem już co robić. A doktory niech patrzą na nas jak chcą, byle ludzi ratowali "jak się patrzy" :)

welatas - prawdopodobieństwo kuku jest zawsze. Medycy ratując osobę poszkodowaną w wypadku komunikacyjnym nie powinni wykonywać odchylenia głowy z podtrzymywaniem żuchwy. Zamiast tego mogą wykonać manewr wysunięcia żuchwy (z lubością i błędnie nazywany przez niektórych luksacją) lub zmodyfikowany manewr wysunięcia żuchwy (z jednoczesną stabilizacją ręczną kręgosłupa). Oczywiście zostają jeszcze wszelkie metody przyrządowe, ale o nich tu nie rozmawiamy. Wszystko, o czym piszę powyżej jest ładnie opisane i zilustrowane w podręczniku ITLS - polecam lekturę.

welatas pisze...

Dziękuję. Spora ta książka... W czwartym semestrze mamy jakąś pierwszą pomoc, modlę się, żeby ktoś to sensowanie przeprowadził, ale z tego co słyszałam, to wygląda to fatalnie.
Mam taki podręcznik jakiś, tytuł Ratownictwo medyczne czy Ratownik medyczny. Kiedyś się z tego edukowałam, ale mało co pamiętam. Po feriach muszę zacząć coś działać w tym temacie, bo na razie wiedza w kiepskim stanie.

Grzegorz Nowak pisze...

Opisana sytuacja - tragedia, choć przyznam szczerze, że pracując kiedyś w jednym z prywatnych CM też mieliśmy podobne dwa. Tyle tylko, że tam wypadki były mniej groźne a i pacjenci prosto po nich wpadli do nas, a nie do 5 innych doktorów po drodze.
Niestety (nie)kompetencje niektórych wychodzą w zawodach medycznych za często i nie mówię tu o jakiejś konkretnej grupie zawodowej.

@welatas
Prawdopodobieństwo zawsze jest, lecz mądre statystyki mówią, że niewielkiemu odsetkowi złamań kręgosłupa towarzyszy przerwanie rdzenia kręgowego - to tak na pociechę ;-).
Jeśli chodzi natomiast o postępowanie świadka zdarzenia (bez wykształcenia medycznego) to powinien on niezależnie od podejrzewanych urazów odchylić głowę delikatnie do tyłu. Powód prosty - priorytetem jest podtrzymanie funkcji życiowych, zdrowie schodzi na dalszy plan.
Pozdrawiam!

PS do autora: pozwoliłem sobie dodać Twojego bloga do mojej listy blogów medycznych ;-) http://www.ratowniczy.net/blogi-medyczne-7-blogow-ktore-warto-obserwowac/

cre(w)master pisze...

Grzegorzu - witaj :)
Myślę, że brak kompetencji wypływa brudną pianą w każdym zawodzie, ale nasze - medyczne, zaliczają się do tej specyficznej grupy, w której pomyłka lub ignorancja mogą naprawdę drogo kosztować. Tak, wiem - oklepany frazes, ale do niektórych z nas to trudne pojęcie "odpowiedzialność" nie dociera w żadnej formie i pod żadną postacią.
Dziękuję za "linek", miło mi. Już widzę te tłumy zwiedzających ;P
Ja również pozwoliłem sobie podlinkować Twój serwis.
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Nosz kutwa!
nika

cre(w)master pisze...

Jakże trafna uwaga :D