środa, 12 stycznia 2011

(p)Ech przygoda cz.1

 Z pełną świadomością wchłaniającego mnie dwudziestego pierwszego wieku, postępu technologicznego, awangardy kulturowej, trendów w modzie i żywieniu oraz tych wszystkich bajerów, które przecież w rzeczonym wieku muszą istnieć... z najjaśniejszą klarownością wszechogarniającej mnie CYWILIZACJI, muszę powiedzieć, że:
 
podróż po polskich drogach niczym nie różni się od wycieczki dyliżansem po pustkowiach dzikiego zachodu. 
(ale odkryłem - nie..? Amerykę...)
Wsiadasz człowieku do swojego pojazdu, wyjeżdżasz za miasto i już po chwili "mkniesz" wehikułem czasu po prerii, gdzieś u schyłku XIX wieku.
Nie wiesz, czy dojedziesz. Na którą i gdzie dojedziesz. Tłucze całym dyliżansem, że mózg uszami wytrzepać można. I ten dreszczyk emocji... Może zgubię koło? Konie poniosą? Bandyci na drodze? A może szeryf ze swym wiernym zastępcą w krzakach, złapią mnie na lasso wideorejestratora?
A już nie daj Boże jak mnie co napadnie... Cokolwiek... Apacze, kojoty, sraczka, padaczka jakaś utajona albo zawał... Umarł w butach. Normalnie western na żywca.
* * *
Jechałem "w Polskę", na szkolenie. Idea była chwalebna - nauczyć "szeryfów" jak ratować bliźnich. Kurs miał się zacząć następnego dnia o poranku więc ciśnienia na czasówkę i rodeo nie miałem żadnego. Wlokłem się 80 km/h przez ciemny, uśpiony kraj. Deszczyk siąpił na szyby samochodu, w radiu Celinka Dion nie pozwalała mi usnąć emitując wysokie zakresy pisków... Sielanka.
No i straciłem czujność, a przecież to preria dzika...

Capnęli mnie tuż za lasem. Dwóch "strażników Teksasu" w ciemnym mustangu. Kazali zjechać na pobocze, zaprosili do siebie na projekcję filmu i gościnnie poczęstowali mandatem. Dodatkowo, po branżowej znajomości wlepili mi piętnaście punktów... za naiwność*. Dałem się podejść jak żółtodziób, a nie kowboy doświadczony. Szczęście żem miał wcześniej konto czyste i okrągłe zero w punktach, bo by mi jeszcze Prawo Woźnicy i uprawnienia na dyliżans zabrali.
A wszystko przez Celinkę i to jej "My heart will go on"... Człowiek się jakoś tak rozkleja wewnętrznie i mu się wydaje, że każdy pojazd w mroku to Titanic... A przecież to preria...
dzika...

Koniec końców dotarłem na szkolenie. Kolejne dwa dni spędziłem nauczając "szeryfów", a połowa z nich to drogówka. Jakim cudem ja obiektywny byłem i przyjacielski..? Nie wiem.
Wreszcie nadszedł czas rozstania. Ze łzami w oczach pożegnałem wyedukowanych ratowniczo "stróżów prawa" i ruszyłem w drogę powrotną. Moja nawigacja samochodowa, dźwięcznym, damskim głosikiem poinformowała mnie, że:
- Do pokonania masz zawrotny dystans 270 kilometrów. Jednocześnie uprzejmie informuję, iż na twoim koncie, do wykorzystania pozostało 9 punktów karnych. Miłej zabawy.
* * *
Tu zaczyna się hardcorowa część przygody.
Dwieście siedemdziesiąt kilometrów. Z balastem piętnastu punktów, taka podróż to nie lada wyczyn. Śmiejecie się?
To spróbujcie jechać zgodnie z przepisami dłużej niż kilkanaście minut. Ja spróbowałem.

Minusy: 
1) Zamiast patrzeć na drogę, nieustannie gapisz się na znaki. Bo a nuż jakiś zakaz, nakaz, ograniczenie ci umknie i zza krzaka wyskoczy kolejny Chuck Norris polskiej policji.
2) Wyjeżdżasz poza teren zabudowany i natychmiast wyrasta znak "roboty drogowe" oraz ograniczenie prędkości do 40 km/h. Żadnych robót już dawno tu nie ma. Po prostu zostawili znak na pamiątkę. A może zapobiegawczo..? Niebawem wypadną nowe dziury w asfalcie, przyjadą walce i proszę... znak już stoi. Ileż to roboty mniej, a jaka oszczędność..?
I suniesz te cztery dychy, przez dwadzieścia kilometrów (bo pozostałe znaki wykosił zeszłoroczny tajfun), a za tobą sznurek pojazdów i kierowcy z pianą na ustach.
3) Radia sobie nie możesz posłuchać bo zagłuszają je klaksony tych wpienionych za tobą.
4) Wreszcie wyjeżdżasz za wioskę. Znak pokazuje magiczną cyfrę "70" w czerwonej obwódce. Szaleństwo... Upajasz się tą prędkością, niemal czujesz powiewy wiatru na twarzy... A kilometr dalej - furmanka, konik... i podwójna linia ciągła. Oj kusi cię, żeby wyprzedzić, ale Chuck Norris czyha...
5) Wszystkie przeszkody zostawiłeś w tyle. Oczy cieszy niezmącony krajobraz długiej prostej i... sygnalizatora świetlnego.
Jedziesz... zielone. Zbliżasz się... pyk. Czerwone!
Co?! Pasy? Tutaj??!!
Z pola ziemniaków na pole kukurydzy, przejście dla pieszych i światła.
6) Z oszołomienia wyrywają cię bluzgi woźnicy z furmanki (tej, co to ją w tyle zostawiłeś).
- Czemu k... ch... stoisz?!!!
Reszty pretensji dokładnie nie słyszysz bo koń rży z ciebie, jak z głupka, który w szczerym polu zatrzymuje się na czerwonym świetle.
W stresie czekasz na zmianę światła. Woźnica się drze, koń rży, a ty tylko patrzysz skąd wyskoczy funkcjonariusz. Z ziemniaków, czy z kukurydzy? A może to prowokacja i ten na furmance to tajny agent?
7) Pod koniec podróży zatrzymuje cię radiowóz drogówki. Powód zatrzymania: Podejrzane zachowanie w ruchu drogowym. (czyli poruszanie się z prędkością 40 na ograniczeniu do 50 km/h.)
- Czemu pan tak wolno jedzie, panie kierowco? (podejrzliwie) Pijany pan jest?
- (ponuro) Nie. Dwa dni temu wlepiliście mi piętnaście punktów i teraz do domu staram się wrócić.
- Aha..! (triumfalnie) To gdzie się panu tak spieszyło?!
O święty Krzysztofie - patronie kierowców... Czy oni ten tekst o pośpiechu mają wdrukowany w podświadomość?! A może w regulaminie jest zapis o konieczności użycia? Litości. Zero polotu...
8) Zbliża się szósta godzina jazdy zgodnej z przepisami. Ogarnia cię paranoja! Wszędzie widzisz policjantów... Biegają po drodze z lizakami, skaczą po drzewach w białych czapkach, tańczą sambę w zatoczkach autobusowych. Każdy pojazd, nawet "maluch", to nieoznakowany radiowóz, a każda przydrożna kapliczka i budka dla ptaków to fotoradar. PARANOJA.
Już nie chcesz być kierowcą. W myślach analizujesz, gdzie w piwnicy leżą części do starego roweru...

Plusy (owszem są):
1) Nigdy dotąd w podróży nie miałeś tylu okazji do kontemplacji.
2) Tyle szczegółów polskich dróg umykało ci w zawrotnych prędkościach.
3) A teraz możesz się dostojnie toczyć...
4) ... i podziwiać...
5) Tu krzaczek...
6) ... tam brzózka
7) Tu wioska malownicza...
8) ... i pieszy leży...

Zaraz, zaraz... jak to leży?! Hamuj!
No faktycznie leży... i się nie porusza...
...ale to już temat na kolejny post.

C.D.N.
-------------
* Gdyby ktoś chciał instrukcję: "Jak zarobić 15 punktów w 15 sekund?" - wystarczy sygnał w komentarzach. Chętnie się podzielę doświadczeniem :)

20 komentarzy:

Inessta pisze...

Crew, to twoje pierwsze punkty? Dlatego pewnie taki zestresowany jechałeś. Żal, że nie wykorzystałeś okazji i nie poprosiłeś "uczniów" o pomoc. W mojej przychodni badamy psychotechnicznie takich, co to w jeden wieczór zarobili 50 punktów (trzeci raz). Oni jakoś nie mają takich stresów jak Ty. Wręcz są dumni, że tyle mają na koncie.

Anonimowy pisze...

Echhhh, a mówię i trąbię - jeździ się rowerem. Rower jest mało poważny - można jechać nim po prąd :-))) No znaczy, że walczę o kontrpas :-P
nika

Anonimowy pisze...

Poproszę o instrukcję :
"Jak zarobić 15 punktów w 15 sekund?"

Zuza

akemi pisze...

Wniosek nasuwa się sam: Kto słucha Celinki w samochodzie ten ma minus 15. ;D

cre(w)master pisze...

Inessta - To nie były moje pierwsze punkty. Poprzednie mi się na szczęście skasowały. Moi "uczniowie" mi wytłumaczyli, że dwaj smutni panowie w mustangu celowo zbierali punkty od takich naiwniaków jak ja. Gdyby chcieli, mogli mi odpuścić. Od tej pory nie cierpię drogówki.
A w drodze powrotnej miałem stres, bo w gruncie rzeczy wcale nie tak trudno złapać "dyszkę", a wtedy żegnaj Prawko i żegnajcie rajdy karetką.

Nika - Jak tylko wiosna przyjdzie już na stałe, naprawiam rower i ślubuję mu wierność (przynajmniej po mieście) ;)

Zuzanno - Instrukcję zamieszczę bez zwłoki w kolejnym poście. Specjalnie dla Ciebie :)

Akemi - Ciekawe czego słuchali ci, co u Inessty mieli minus 50..? Longplay'a Celiny? :)

Anonimowy pisze...

Część białych czapek to debile ja nie wiem jak oni psychola przechodzą od pewnego czasu tez straciłam do nich szacunek jak jeden taki urządził sobie polowanie na mnie za brak literki w dow.rej.a jezdzenie to moj zawod
GB

Młoda Lekarka pisze...

Drogówka...ach...
Jechałam na obronę pracy magisterskiej mojej siostry (niespodzianka miała być). Machnięcie lizakiem, 90 zamiast 70 km/h.
-Czy przyjmuje pani madat?
-Oczywiscie, źle jechałam, co mam zrobić...
-Proszę podejść do radiowozu...
Podchodzę. Tam czeka już starszy kolego mojego policjanta.
-jaka sprawa? pyta
-200 zł i 6 punktów właśnie pani wypisuje- relacjonuje młody
-czyś ty zgłupiał??? Takiej ładnej pani mandat piszesz???-uśmiecha się w moją stronę promiennie
- no ale ja już wpisałem...-jąka się młody
-no dobra. Teraz już nie możemy wykasować, ale jak będzie pani jechać tędy następnym razem to proszę się przypomnieć. My tu serce mamy i ładnym kobietom mandatów nie dajemy za pierdoły.-pouczył mnie starszy policjant

A ja cóż, lżejsza o 200 zł i punkty oddaliłam się już niespiesznie zastanawiając się nad tym co mi się właśnie przydarzyło..Siostrze nie kupiłam kwiatów, wręczyłam jej zapłacony mandat.

Anonimowy pisze...

próba jazdy zgodnie z przepisami grozi stresem lub wypadkiem...jazda niezgodnie z przepisami grozi stresem i punktami...

mój przykład - trasa Szczecin-Poznań, teren zabudowany średnio co 10km, fotoradar a przynajmniej puszka co 15km...noc...jadę grzecznie, zwalniam w miejscowościach do 70, bo bez przesady-jak mnie GPS ostrzeże to zdążę jeszcze wyhamować...a za mną i przede mną ciągle tiry...oczywiście zaraz za tylną szybą, bo oni nie zwalniają w miejscowościach...także ciągle się zastanawiałam czy za chwilę nie będę musiała przyhamować i czy wtedy tir po mnie nie przejedzie...w końcu któryś nie wytrzymał i wyprzedził mnie na terenie zabudowanym, na torach, używając przy tym całej mocy klaksonu...

niech żyją przepisy i kierowcy tirów...;)

strepto

Szaman Galicyjski pisze...

Współczuję. Wiem co czujesz, bo też mnie dwa razy capli. Słowacy. A trzeci raz Austriacy.
W Ukeju jest jeszcze gorzej. Bo ja mnię by capli za przekroczenie prędkości (+10% do ograniczenia) lub za dangerous driving (co bardzo pojemnym workiem jest) to muszę zgłosić pracodawcy. A jak nie zgłoszę, tom szuja i świnia. A gdyby tak mnie capli po raz drugi, to pracodawca może ze mną nie przedłużyć umowy, bo jak nie umiem się opanować na drodze, to co mogę wyprawiać na sali operacyjnej?! Zgroza. Za to, jeśli mnie capną po raz pierwszy, to zamiast punktów mogę się "dobrowolnie" zgłosić na dokształt z bezpiecznej jazdy czyli odbyć kilka godzin jazd z instruktorem. A on ma potem napisać, że mnię przeszło i już jeżdżę bezpiecznie.
W sumie mądre to jest.

Inessta pisze...

Obiecuję, że zapytam o muzykę tych co - 50 załapali. Jak się tylko napatoczą.

Tuki pisze...

Crew: O idiotycznie ustawionych ograniczeniach doktorat mozna by zrobic, z (re)habilitacja. A niektore, mam wrazenie sa ustawione tak, zeby byly idealna miejscowka dla takich smutnych panow.

strepto: Bos do tematu zle podeszla. Ciezarowki leca z reguly ok. 80, czasem na kagancu, ale to max 92 bodajze. Jak juz lecialas pomiedzy nimi, moglas isc w ciemno. Chlopaki radia maja, wiedza przed ktorym zwolnic, zeby sie uczesac do zdjecia. :)

Ja tam chlopakow po trosze bronic bede - ale moze to dlatego, ze sam latam autem, ktore na kat. B sie lapie, ale osobowki nijak nie przypomina. :)

abnegat.ltd pisze...

%+*^#+%*^ zatrzymaly mnie na wjezdzie do Krakowa - od strony Zakopanego. Szeroko, dwupasmowka - i 50, bo wlasnie minalem tablice Krakow. 300 PLN i punkty.

Wracalem do siebie po trzeciej. Rzecz jasna, zgodnie z przepisami. 30 - to 30. W Pcimiu (stara droga, teraz sie jezdzi dwupasmowka) korek za mna mial co najmniej tyle, ile maiala prosta przed Lubniem. Czyli jakies 2 km. A kierowca autobusu chcial mnie wepchnac do rowu.

Ciezko jest zyc zgodnie z prawem.

A tu - tak jak napisal Szaman. Czasem sie widzi wypasione 10 letnie Audi jadace 80 mil/h na 50. Pare minut pozniej Audi stoi, za nim pieknie mryga czrwono-niebiesko tajniak, a pan dostaje wezwanie do sadu.

Tu chwalenie sie ulanska jazda jest odbierane m/w tak chwalenie sie kradzieza w supermarkecie. Albo pobiciem staruszki.

cre(w)master pisze...

Chyba większość z nas ma jakieś przejścia z policajami. I jest więcej niż pewne, że większość z nas nie przejawia wrodzonych, pirackich zachowań destrukcyjnych na drodze. Po prostu w tym kraju się nie da jechać ZGODNIE z przepisami.

Szamanie i Abi - ciekawi mnie ile czasu u Was zajmie pokonanie dystansu 300 km jadąc idealnie po znakach (prędkość, pierwszeństwo, światła itp.) Próbowaliście kiedyś? Są różnice? Pewnie tak.

abnegat.ltd pisze...

Crew, 300 km to 187,5, na autostradzie jest ograniczenie 70 (wszyscy bujaja sie w przedziale 70-75) a swiatel nie ma. Co daje 2,5 godziny.

Powiem Ci lepszy numer. Za mlodu, bedac kompletnym idiota, potrafilem dojechac z New Targu do Krakowa w 45 minut. A teraz zgodnie z przepisami jade godzine.

To jest roznice pomiedzy szalencza, kretynska jazda - a leniwym, bezpiecznym toczeniem sie po drodze.

Czas potrzebny na urzniecie kupy.

Excuses moi.

abnegat.ltd pisze...

PS. Nie wiem, ile mozna urwac, lamiac przepisy, bo tego z zalozenia nie robie.
Przekroczenie o 10 to 60 funtow, o 20 - 200 funtow, o 30 i wyzej - zabranie prawa jazdy plus wiezienie.
Dzieki tym karom ilosc trupow na drodze spadla z 5 do niecalych 2 tysiecy rocznie.
Zabija predkosc i alkohol. Nie zly stan drog ani nie przepisy.

cre(w)master pisze...

Abi - czyli u Was 300 km w 2,5 godziny.
U nas 270 km w dokładnie 6h 10 min. Idealnie, zgodnie z przepisami. Zabija prędkość i alkohol... i brak infrastruktury.

abnegat.ltd pisze...

Crew, brak drog moze byc wpierdytujacy. Ale zabijaja ci, ktorzy na tych bezdrozach jezdza jak zabojcy.
Nie rzuce kamieniem.

Tak na marginesie infrastruktury: wiesz po co ludzie zbieraja bileciki na autistradzie Krakow - Katowice? Zeby pobijac rekord.
I tak sie zastanawiam: podjezdzasz do bramki, podchodzi policjant i mowi: pietnascie minut temu byl pan w Krakowie na bramkach. To znaczy ze jechal pan ze srednia 170 km na godzine. Poprosze prawo jazdy i kluczyki.

Przeciez te karambole po 30 samochodow nie wziely sie ze zlego stanu drogi tylko z niedostosowania predkosci do warunkow jazdy...

Trzeba kupic rover i jak Lavinka - oplotkami ;)))

cre(w)master pisze...

Abi - zgadzam się z Tobą. W większości przypadków to człowiek jest sprawcą nieszczęścia na drodze.
Broń Boże nie namawiam nikogo do łamania przepisów, bojkotu drogówki, czy też bandyckich praktyk na jezdni. Wbrew temu o czym napisałem w poście, sam jeżdżę spokojnie i nawet rzekłbym "mułowato", ale mimo to uważam, że w Polsce po prostu nie da się jechać zgodnie z przepisami. I nie jest to kwestia mojej fantazji ułańskiej oraz ciężkiej nogi. Ten konkretny problem tkwi w kiepskich drogach, kretyńskich znakach, remontach na zasadzie "załatajmy i byle do wiosny".
A pomysł z kontrolą na bramkach - pierwsza klasa :)

abnegat.ltd pisze...

Panbuk bron zebym Ci cos imputowal :)))
Sam jezdzilem jak kretyn, teraz mi sie zmienilo, ale to nie wymazuje wlasnych win.

Nomad_FH pisze...

Abi - niestety, te karambole się wzieły właśnie z infry - głównie. I obecnie - jest to naprawiane. Akurat były łone na A4 pomiędzy Wrocławiem, a Gliwicami - jest tam taki prześliczny grajdołek w którym - niezależnie od pogody w innych częściach A4 pojawia się prześliczna mgła. Czasem taka, że na metr nie widzisz. I pojawia się znikąd w ciągu kilku minut (znane mi opowieści - dwa TIR-y jadące tą samą trasą. Dialog:
- właśnie wjechałem w tą cholerną mglę na tym i na tym km
- w jaką mglę - jechałem tam parę minut temu i żadnej mgły nie było).
Obecnie policja nakazała zamontowanie tam (chyba już to jest zrobione) ograniczenia do 70 km/h.