poniedziałek, 14 czerwca 2010

Drzazga

PODSŁUCHANE:

Piknik rodzinny z okazji Dni Osiedla jest kolejnym dziwnym miejscem, w którym ratownicy medyczni mogą wykazać się kreatywnym konaniem z nudów.
* * *
Miejski park tonął w zieloności. Komary radośnie brzęczały podniecone perspektywą kolejnych fal powodziowych. W tle niosła się psychodeliczna muzyczka nakręcana przez 'Didżeja Samouka'.
Dzieciaki biegały jak oszalałe, zaliczając wszystkie dmuchane zjeżdżalnie, huśtawki i inne atrakcje 'tylko dla Hobbitów'.
W cieniu parkowej flory przyczaił się ambulans zabezpieczający całe to doniosłe przedsięwzięcie lokalnych samorządów społecznych.
W szoferce dogorywał personel medyczny, dbający o zdrowie i dobre samopoczucie licznie zgromadzonych na imprezie mieszkańców.

- AAAAAaaaa!!! - Najpierw rozległ się przeraźliwy wrzask emitowany w zakresach zbliżonych do ultradźwięków. Chwilę później w zakręcie alejki pojawiła się malutka postać właściciela wrzasku.
Drobna figurka (z gigantycznym bananem na twarzy) przeleciała obok karetki, pędząc w stronę równie gigantycznej zjeżdżalni pneumatycznej w kształcie pirackiego okrętu.
Za małym skrzatem, z prędkością światła mknęła młoda mamusia. Dopiero ułamki sekund później, za mamusią podążał jej zdyszany głos:
- Karolku nie biegaj, nie biegaj..! Tak szybko...

- Ta fajna była... - leniwie wysapał ratownik, przymykając oko kiedy postać biegnącej kobiety rozmyła się w falującym upałem powietrzu.
- Ledwie, ledwie... - łaskawie zgodził się kierowca - Ale ta co leciała za poprzednim dzieciorem, to prawdziwa poezja...
- Ta w klapkach i leginsach w panterkę? Proszę cię... - jęknął oburzony ratownik - Lepiej podkręć klimę, bo z mojej strony już jest na max, a dalej gorąco.
Kierowca posłusznie złapał za korbkę przy drzwiach i opuścił szybę w najniższe możliwe położenie.

- AAAaaa!!! - Nowa porcja ultradźwięków zwiastowała kolejny spektakl.
- Fajna jakaś? - zapytał szofer nie otwierając oczu.
- Nie. Tym razem dziecior jest z ojcem... - mruknął ratownik - i nie ma banana na gębie... - dokończył w myślach.

- Aałaa! - mały chłopczyk zatrzymał się tuż obok karetki i z cierpiącą miną patrzył na nadciągającego truchtem mężczyznę.
- Chodź tu! - warknął zdyszany ojciec.
- Ale mnie boli..! - poskarżył się chłopiec, wystawiając w stronę rodzica palec wskazujący.
- Co cię boli?! Nie zmyślaj.
- No ta dzazga w palusku mnie boli...
- Nie przesadzaj..! - tatuś był wyraźnie poirytowany - Ja z taką drzazgą żyję piętnaście lat!
- A gdzie ją mas? - zapytał ciekawie chłopczyk
- A w domu... Siedzi w pokoju przed telewizorem i ogląda serial. Twoja matka..!
* * *
Personel medyczny, zdziwionym wzrokiem, odprowadzał oddalających się ojca i syna.
- Chodź pójdziemy po jakieś szaszłyki... - powiedział lekko zaszokowany scenką kierowca - ...a potem znów pogapimy się na latające drzazgi...

5 komentarzy:

Malutka... pisze...

Spadłam z łóżka, jak bum-cyk... :D :D :D :D :D
Zdecydowanie to w moim wypadku jeszcze nie etap "drzazgi" - i chyba obcych (czyli nie moich) dzieci się tak straszyć nie da? ;P
Śródnocnie pozdrawiam

słodko-winna pisze...

Nie ma to jak zacząć dzień od banana.
Uśmiechałam się serdecznie:D

Anonimowy pisze...

A ja spadłam z krzesłą :-D
Hahahaha, okazuje się, że niedaleko od dżagi jest drzazga.
Łomatko :-DDD
nika

Mała Mi pisze...

Hahaha :) niezłe mieliście pole do obserwacji :) to dobra zabawa :) uśmiałam się :) obyście nie mieli poważniejszych wypadków :)

luc.as pisze...

Kiedyś słyszałem: "ale szprycha" :D