środa, 9 czerwca 2010

Meta

Inspiracją do napisania tego posta była opowieść autorstwa Doro - polecam (tu klikać) :)

Chyba nikt z nas nie lubi tego paskudnego uczucia "roztrzepania". Mnie dopada ono zazwyczaj z samego rana, kiedy tysiąc spraw trzeba załatwić, a tysiąc pierwsza polega na spiesznym wyjściu z domu i podążaniu do pracy.
- Jeszcze to zabrać. Jeszcze tamto załatwić... Kurczę, gdzie są moje spodnie? Wieczorem były pod łóżkiem... Telefon dzwoni, herbata parzy. Dobra mam wszystko? Zęby umyłem? Umyłem. W drogę... No super, a gdzie kluczyki do auta?
Tak mniej więcej wyglądał mój pierwszy roboczy poranek tuż po zakończeniu zwolnienia lekarskiego.
Powód zwolnienia? Standard - kręgosłup.

Dzień pracy upłynął pod znakiem taryfy ulgowej. Jako rekonwalescent miałem niejakie fory. Zero dźwigania, łażenia po schodach - czysty relaks. A pod wieczór, w domu... Luuuuzzz, błoooga sielanka... Telewizorek, pilocik - pyk, pyk. I nagle:
- O kuźwa! Jaki dziś dzień? Środa? O cholera! Dziś mam pierwsze zabiegi na rehabilitacji! Która godzina?!?
Poderwałem się z łóżka. Kręgosłup wykonał fantazyjne pstryk, ale zignorowałem dziada, gnając dziko w stronę szafy.
- T-shirt, adidasy, torba, dresy... Dresy? Nieee... w tych się nie mogę pokazać w naszej placówce. Wstyd nawet auto myć w takiej odzieży sportowej, a co dopiero ćwiczyć pod okiem jakiejś ładnej rehabilitantki.
Odwrót do samochodu, szybki najazd na sklep sportowo-turystyczny.
- Macie jakieś duże spodnie dresowe? Tam? Dziękuję..! (Chyba będą dobre..?) Tak, poproszę te.
- Zapakować?
- Nie, dziękuję... Wrzucę sobie, o tu do torby... Do widzenia..!
- Chwileczkę, proszę pana! Portfel..!
- Tak dziękuję..! Przepraszam... lecę...
- I kluczyki..!

* * *
Wpadłem zziajany na hol naszej rehabilitacji.
- No, panie Crew... Szybciutko do przebieralni. - młodziutka pielęgniarka pogroziła żartobliwie palcem.
- Tak, tak... lecę...
- I potem zaczynamy od masażu..! - krzyknęła jeszcze za mną.
- Dobraaa! - odkrzyknąłem szarpiąc się z dresami w ciasnej przestrzeni szatni.
- Świetna ta rehabilitacja - myślałem ubierając sportowe buty - Jeszcze nic mi nie zrobili, a ja już biegam i się gibam jak młody bóg...
Na korytarzu blond dziewczę odebrało moją kartę zabiegów.
- Obręcz biodrowa... - przeczytała głośno - Proszę pod gabinet.
- Wreszcie luz. - myślałem kładąc się na miękkim stole do masażu.
- Proszę te dresy zsunąć nieco niżej, zawołam masażystkę.
- Dobrze, dobrze... Tylko jakąś fajną... - dokończyłem w myślach.
Przyszła fajna, w białym fartuszku i zaczęła od perlistego śmiechu.
- Dobrze, że personel taki pogodny - myślałem zrelaksowany.
- Gdzie najbardziej boli? - zapytała masażystka tłumiąc radosny śmiech.
- Lędźwiowy i krzyżowy - odparłem.
- A niżej nic nie boli? Takie uczucie jakby uwierania, mrowienia?
- Nie... nic takiego. - troska o pacjenta zrobiła na mnie spore wrażenie.
Dwadzieścia minut później:
- To wszystko, dziękuję - dziewczyna uśmiechała się szeroko.
- To ja dziękuję - podnosiłem się ze stołu
- Tylko ostrożnie proszę ubierać dresy.
Potem były naświetlania, "rażenia" prądem i laserem. Wszędzie uśmiechnięte, wręcz roześmiane laski w białych fartuszkach.
- Wygodnie panu? Nic nie uwiera?
Normalnie RAJ.
W atmosferze ogólnej radości dotarłem do sali gimnastycznej, gdzie czekał na mnie pan rehabilitant. Zmęczony, poważny dla odmiany. Zadawał coraz trudniejsze ćwiczenia do wykonania, wyciskał siódme poty, wreszcie uśmiech okrasił jego oblicze.
- No panie Najki, ostatnie pięć powtórzeń i na dziś kończymy.
- Słucham? - nie zrozumiałem - Jak on mnie nazwał?
- Mówię, że zaraz będzie koniec i można się przebrać w wygodniejsze ciuchy. Nic pana nie boli?
- Nie... - odburknąłem - Ani nie mrowi, ani nie uwiera też.
- Twardziel z pana - odrzekł całkiem już rozradowany - Wobec tego do zobaczenia w piątek.
Powlokłem się zmęczony do szatni.
- Wszyscy tacy uśmiechnięci, weseli, aż dziwnie... - dumałem zdejmując buty - Ciekawe ile szef im płaci za ten entuzjazm?
Pochyliłem się zsuwając spodnie i właśnie wtedy mój świat zawirował. Wszystko stało się jasne, wręcz boleśnie klarowne.
W dresach bezczelnie dyndała tekturowa metka... Nie, nie metka -
META! 
Ogromna, biała płachta tektury z nazwą producenta, ceną, składem materiału i (o Jezu) instrukcją prania w pięciu językach!
- I ja to cały czas miałem w gaciach!?! A oni to czytali!?!
Poniżej krzyżowej okolicy kręgosłupa pojawiło się mrowienie i uwieranie, na twarzy wystąpił intensywny rumień, a wielki napis na metce 'Nike' zmienił się podstępnie w słowo 'KOMPROMITACJA'

* * *
"Jestem etatowym rozweselaczem zatrudnionym przez życie, szkoda tylko że nieświadomym swojego szczytnego zadania" - Doro

Przeświadczenie, że nie pozostaję sam w swoich przeżyciach i traumach, niesie ukojenie oraz ulgę niewysłowioną :)
--------------------------------------------------------------

5 komentarzy:

doro pisze...

Hahahahah, ja doskonale to rozumiem, zwłaszcza pierwsze uderzenie adrenaliny ;D
Miło, że mój post był inspiracją ;D
A propos wpadek przy rehabilitacji, temat też mam ćwiczony dwa razy w roku, a ostatnio i mój ojciec doczekał się kręgosłupowej rewelacji. Umówiłam go z moim ulubionym rehabilitantem, nastąpiła prezentacja zdjęć, uśmiechów, zaleceń i ojciec trafił na stół do masażu. Jest roztrzepany gorzej ode mnie i potrafi ubrać dwie pary skarpet zapominając, że juz jedne nałożył, więc na wszelki wypadek zostałam w sali, aby służyć pomocą.
Tato wyszedł zza parawanu bardzo dumny z dresów, które upolował sobie w sklepie specjalnie na rehab, położył się i na samym początku namierzyłam na jego siedzeniu dwie przyklejone gumy do żucia, oczywiście wnusia. Trzy sekundy później odkryliśmy wszyscy - jak jeden mąż - że tacie przed samym wyjściem nasikał do adidasa kocur domowy. Wobec tego okazjonalne i mało charakterystyczne dziury w koszulce, które powstały przy przechodzeniu przez płot z drutem kolczastym w poszukiwaniu psa-zbiega, poszły w niepamięć....

Mała Mi pisze...

Hahaha :) super metka :) ja miałam podobną sytuację... pan masażysta pytał mnie na masażu czy impreza się udała... ja odpowiedziałam (zgodnie z prawdą), że imprezy prawie nie było... i potem kiedy wróciłam do siebie... i zobaczyłam, że mam majtki na lewą stronę... domyśliałam się skąd jego wniosek :) ubaw miałam po pachy :) super!

Anonimowy pisze...

Z zakurzonych zakamarków rodzinnych opowieści: mój wujek miał szczęście wybrać się kiedyś samotnie na wycieczkę radosną. Zarzucił więc na plecy turystyczy plecak i pomaszerował w siną dal (kiedyś plecak przypominał żołnierski wór, z dużą ilością pasków z metalowymi klamrami).
Jakież było jego zdziwienie, gdy po dotarciu na miejsce radosnej wycieczki ściągnął plecak z umęczonych pleców, a tam na sprzączce dyndał sobie radośnie biustonosz ciotki...

T.

Anek pisze...

To co powiecie na dyndajacy z tyłu na pasku płaszcza (szczelnie pozapinanego na właścicielce tegoż) gustowny wieszak (drewniany)??? Na szczęście hmm zwrócono mi na niego uwagę jakieś 400 m od domu.... a nie dalej....:)

luc.as pisze...

Trzeba od czasu do czasu dodać do szarego życia odrobinę abstrakcji :-)