środa, 10 sierpnia 2011

Postawić do pionu


Pisanie o tym, że sytuacja w polskich placówkach ochrony zdrowia na ogół jest zła, byłoby totalnym truizmem. Dosłownie wszyscy to wiedzą (no może poza panią minister). Niejeden niestety odczuł to na własnej skórze i do dzisiejszego dnia nie może zapomnieć tego i owego, temu i owemu w białym kitlu, fartuchu lub czerwonym wdzianku (żeby nie było nieporozumień, postać w czerwonym wdzianku to ratownik medyczny, a nie Święty Mikołaj... choć i ten u niejednego ma przerąbane na święta)
Ujmując temat bardzo ogólnie, można napisać, że w ochronie zdrowia wiele spraw LEŻY i to jest oczywiście ZŁE.
Są jednak rzeczy, które ze swej natury leżeć powinny, a natychmiastowe ich dźwiganie może być dla personelu medycznego zgubne w skutkach... Jedną z takich prawidłowo leżących "rzeczy" jest pacjent, a już zwłaszcza ten urazowy, z potrójnym salto mortale w wywiadzie.
Poniżej historia jednego z takich pacjentów, spisana na skrawku plastra w formie grypsu ;) Gryps przechwyciłem i opowieść upubliczniam ku przestrodze.

Historia czternasta - Postawić do pionu

Miasteczko w pd-wsch Polsce.
- Witamy państwa na corocznych, regionalnych mistrzostwach sportów motorowych!  - głos spikera odbił się echem od ściany lasu i powrócił na tor wyścigowy, by natychmiast utonąć w ryku silników czterokołowych quadów. Zaraz miał się rozpocząć wyścig.
Zawodnik Krzysztof Olaboga nerwowo poprawił wypasione gogle za dwa tysiące złotych.
- Niby takie profesjonalne, a parują jak te ordynarne za stówkę!  - pomyślał ze złością, gdy perspektywa ziemistego toru zniknęła mu za białą mgiełką okularów.
Po raz nie wiadomo który sprawdził skomplikowany system zapięć w swoim równie wypasionym kasku za trzynaście tysięcy złotych. Wszystko było dopięte, a nawet całkiem spięte. Kask i rękawice i każdy muskuł Krzysztofa oczekiwały na sygnał do startu. Mijały długie sekundy napięcia, a sygnał nie następował.
- Nie nooo! Znowu mi para na te gogle wy...
- PIIIIP!!! - rozległ się przeraźliwy dźwięk syreny startowej.
- O ku.wa! - pomyślał w popłochu Krzyś i ruszył z kopyta.
Miało to być nieostatnie Krzysiowe "O ku.wa" owego dnia.
Wypasiony quad, za nie wiadomo ile tysięcy złotych, wyrwał spod kół dobre dwadzieścia kilo ziemi i pognał ostro w przód.
- Dobra, jedziemy... Teraz gazu! - Krzysztof realizował skomplikowaną taktykę wyścigu, przechylając przy tym nienaturalnie głowę w bok.
Czubki drzew... Tyle widział zza parujących gogli. Resztę zasłaniał mu wypasiony daszek od kasku (z systemem wentylacji i odprowadzania potu).
- Muszę się kierować na tą najwyższą sosnę, chyba gdzieś tam był zakręt toru... Gazu!!! - oto błyskawiczna decyzja godna mistrza sportów ekstremalnych.
Sama idea nawigacji po drzewach była może i oryginalna, jednak pomysł z gruntu okazał się nietrafiony... Dosłownie z gruntu i dosłownie nietrafiony, oto bowiem, na drodze do zakrętu wyrosła spora hałda ziemi o przechyle jaki osiągają jedynie najdziksze i najbardziej hardkorowe zabawki wesołego miasteczka.
Krzyś, zatopiony w morzu pary, hałdy nie widział. Wpatrzony w koniec sosny, gnał, nomen omen, na złamanie karku.
I nagle punkt orientacyjny, jakim był czubek wielkiego iglaka, uciekł gwałtownie w dół, a w wąskiej szczelinie gogli zdziwiony zawodnik ujrzał niebo...
Quad zaryczał przeraźliwie i odrywając się od podłoża rozpoczął piękną ewolucję w lotnictwie nazywaną korkociągiem.
- O ku.wa! - pomyślał Krzyś, dostrzegając znaczną lukę w swej wyścigowej taktyce. Na więcej myślenia nie było już czasu. Czterokołowiec zakończył korkociąg malowniczym łomotem o matkę ziemię i jak przystało na sport ekstremalny, przygniótł swego jeźdźca dokumentnie.
* * *
Ciemność... Najpierw dużo ciemności i cisza absolutna, a potem coś jakby zaczęło dźwięczeć w uszach. Miliony dzwoneczków stopniowo przerodziły się w jednostajny jęk...
- Syrena okrętowa? Pociąg? Gdzie ja jestem i dlaczego ciągle coś na mnie leży? - o sygnale karetki pogotowia Krzysiek nawet nie chciał myśleć.
Nagle ciężar uciskający żebra i nogi wyraźnie zelżał, za to po całym ciele kontuzjowanego zawodnika zaczęły błądzić czyjeś dłonie.
Nieprzenikniona ciemność ciągle przesłaniała oczy, ale słuch całkowicie wrócił do normy.
- Kaziu jak te ochraniacze się ściąga? - niepewne zapytanie przedarło się przez pogruchotany kask i dotarło do Krzyśkowych uszu.
- A bo ja wiem? - odpowiedział jakiś niższy i bardziej agresywny głos - Tnij to cholerstwo Zdzichu i po krzyku!
- Chcą mi pociąć moją zbroję za osiem tysięcy?!? - pomyślał Krzyś i słabym głosem wycharczał
- Nie ciąć...
- Kaziu on cosik mówi... - powiedział nieśmiało wyższy męski głos.
- Co mówi, Zdzichu, co mówi? - odburknął agresywny.
- Przepraszam... co pan mówi? - zapytał właściciel imienia Zdzisław
- Nie ciąć... rozpiąć...
- Chyba mówi, żeby nie ciąć... Znaczy się przytomny chyba..? - powiedział nieśmiały Zdzisek.
- Czekaj! - zakomenderował agresywny - Idź mi stąd! Sam go wypytam!
Zaszurały czyjeś kroki w pobliżu głowy i nagle tuż nad uchem Krzysztof usłyszał groźne:
- Pogotowie. Jak się pan nazywa?
- Olaboga... - wystękał.
- No no..! Nie jęczeć mi tu tylko mówić jak nazwisko?
- Nazywam się... Olaboga...
- Aha... To przepraszam... - odpowiedział stropiony nieco agresor - Ja nazywam się Kazimierz i jestem ratownikiem medycznym.
- Nic nie widzę... - poskarżył się Krzyś - ...straciłem wzrok?
- Nie, nie. To kask się panu wywrócił na lewą stronę, ale zaraz to zdejmiemy... Zdzisek! Chodź tu łachudro jedna!
Znów zaszurały czyjeś kroki i nagle Krzysiek poczuł ból oraz bardzo niepokojące drętwienie w okolicach szyi. Mrowienie wyraźnie nasilało się i spływało w kierunku brody, by po chwili ogarnąć całe usta i język.
- Jezus Maria, mam przetrącony kark! - pomyślał w panice, a na zewnątrz wydobył piskliwy ton:
- O huhwa... Foś mi jeft..!
- Słucham? - zapytał uprzejmy głos Zdzisława.
- Foś mi sie ftało w fyje! - zawodnik starał się jak najwyraźniej wykrzyczeć swoje obawy, niestety zdrętwiały język odmawiał posłuszeństwa.
- Kaziu, on znów cosik chce, ale nie wiem co gada...
- Przestań go drzeć za ten cholerny kask! - huknął groźnie Kazek.
Drętwota szyi i języka natychmiast ustąpiła.
- Co pan chce?
- Tam pod spodem... - mówił z ulgą Krzyś i przełykał ślinę - ...pod spodem jest taka klamerka... i taka czerwona blokadka... Klamerkę odpiąć... blokadkę przesunąć i kask zejdzie...
- Panowie, ku.wa! Długo się będziecie jeszcze gramolić? - trzeci głos, niczym wściekły szerszeń przeszył chwilową ciszę.
- No musimy rannego zbadać, nie? - odezwał się bojowy Kazimierz.
- To se go zbadajcie w karetce! Ja muszę wyścig dalej puścić! No już. Jazda mi stąd! Zabierać go z toru!
- Da pan radę wstać? - to znów pytał Zdzisek
- Nic nie widzę...
- Nie szkodzi. Poprowadzimy pana.
Cztery silne ręce ujęły Krzyśka pod pachami i raz dwa postawiły na baczność.
- Bardzo dobrze... - mówił łagodnie i wspierająco Zdziś - ...i teraz przebieramy nóżkami. Troszkę wyżej przebieramy, bo tu ziemi nasypane tyle... Bardzo ładnie, a teraz nóżka hop wysoko na stopień do karetki i główka nisko, chociaż kask pan ma to i walnąć można, nie? Hie hie...
Dopiero w karetce zdjęto mu kask. Nastała jasność i Krzyś mógł zobaczyć twarze swoich prześladowców wybawicieli.
- Coś pana boli? - zapytał groźnie Kazimierz
- Nie... Ręka trochę i broda... ale to od kasku - dodał szybko Krzyś.
- Hm... To dobrze - zasępił się Kazek - ...ale i tak musimy pana zabrać do szpitala. Proszę się położyć, o tu.
To mówiąc ratownik wyłożył na nosze jaskrawo pomarańczową deskę ortopedyczną.
- Ale ja nie chcę leżeć..! - bronił się Krzysztof.
- Nie dyskutować! Takie przepisy.
- Ale ja na siedząco przecież mogę...
- Panie... - nieśmiało odezwał się Zdziś i prosząco ujął Krzyśka za bolącą rękę - ...Panie zlituj się pan. Przyjedziemy na szpital bez deski, to nas doktory zabiją... Co panu szkodzi się położyć..? No tak ładnie pana proszę.
- O Ku.wa... - myślał filozoficznie Krzysztof kładąc się na twardej desce.
- O widzi pan... - mówił z wdzięcznością w głosie Zdzisek - ...i super. I teraz pasami pana przypniemy... Jeden tu na kostki... Jeden na klatę... ale klata jak u akrobata, hie hie...
- Auuu..! - jęknął Krzyś czując jak pas zaciska potłuczone żebra.
- No ja wiem, ja wiem... ale musimy tak mocno, żeby pan nam nie spadł. hie hie. I jeszcze jeden przy miednicy... o zaplątał się... to nic. Puścimy pod nóżką i nad nóżką i też będzie. Hie hie... no i jeszcze kołnierzyk trzeba nałożyć na szyjkę...
- Auu...
- No wiem, że ciśnie i niewygodny, ale pan rozumie... doktory... A na koniec ubierzemy kask. Tak jak wcześniej, żeby nie było żeśmy coś źle ruszali... Pan nas nie wsypie, prawda?
- Nie wsypię ku.wa! Jedźmy już! - burknął Krzysztof widząc jedyny ratunek w wykwalifikowanym personelu szpitalnym.
Sekundę później, wraz z opadającym kaskiem, znów zapanowała ciemność.
* * *
Czuł kiedy ruszyli, słyszał jęki syreny, a jakiś czas później silnik ucichł i dzikie podskoki karetki zastąpiło delikatne bujanie.
- Wwożą mnie na noszach do szpitala... - pomyślał - ...nareszcie!
- A gdzie mnie tu z tymi noszami lezą?!! - wrzask, który rozległ się w szpitalnym korytarzu nie wzbudził w Krzyśku niepokoju. Wręcz przeciwnie...
- I dobrze. Niech im tu za moje krzywdy dadzą popalić..! - dalsze rozmyślania przerwał ponowny jazgot
- Powiedziałam won mi stąd z noszami!! Tu dyżur ostry jest!
- Ale pani Steniu... - zaczął się jąkać Kazek - ...my przecież urazowego wieziemy..!
- Takiego z kaskiem tył do przodu?! To już chyba do kostnicy, a nie tu na reanimacyjną?!
- Ale on dycha jeszcze!
- To dajcie go do szóstki, tam doktor potem zajrzy. Ja tu komplet mam!!!
Znów zaczęło bujać i wrzaski powoli cichły w perspektywie korytarza. Zgrzytnęły otwierane drzwi i Krzysiek poczuł, że wjechali do jakiegoś pomieszczenia.
Ciszę przerwał niepewny głos Zdziska:
- Kaziu... a tu kozetek nie ma przecież... Goła podłoga...
- No nie ma... - odpowiedział drugi ratownik - ...i co z tego?
- No to jak my go tu położymy? Przecież nosze musim do karetki zabrać.
- A normalnie... na desce go walniemy i na glebe...
- Jakże to tak? Pacjenta na gołą podłogę? To się nie godzi, nawet na desce.
- No to co chcesz mu zrobić?!
- Czekaj, pomysł mi idzie... - Zdzisek zniżył konspiracyjnie głos - Tu go damy... to przesuniemy, podeprzemy i bedzie luks. No to... Eeeej rrraz!
Krzysztof słuchał tych szeptów dość obojętnie, zaniepokoiło go dopiero synchroniczne stękanie obu ratowników. Nagle poczuł, że wraz z deską zmierza w stronę pozycji pionowej.
- Panowie co robicie?!!! - zaczął żywo protestować czując jak pas przy miednicy wrzyna mu się w krocze.
- Oprzemy pana o ścianę i trzeba czekać na doktora.
- Ale panowie, to boli! - pas całkowicie zawisł na lewym jajku. - Boli do ku.wy nędzy!!!
- Tak będzie dobrze... - Zdzisław poklepał go po ramieniu - ...nie trzeba krzyczeć.
- Panowie, do cholery!!! Poluzujcie chociaż pas, żebym stanął na nogach!!
- Do widzenia panu...
- Ku.wa panowieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!
* * *
Krzyczał jeszcze chwilę zanim opadł z sił. Wypasiony zegarek za trzy tysiące piknął pełną godzinę raz i drugi. Z letargu wyrwał go dopiero odgłos otwieranych drzwi i brzęk upuszczonego wiadra.
- Jezusie Maryjo alem się zlękła! A co to za denat tu stoi?!
- Pomocy... - wyszeptał cicho.
- W imię ojca i syna, tfu, tfu na psa urok... to żyje?
- Na pomoc... - Krzyś zdwoił wysiłki, aby głos przebił się przez kask.
- O przenajświętsza panienko i wszyscy święci! Doktorze!
Dooktoooooooorzeeeeeeeee!!!
Paniczne "doktorze, doktorze" cichło w głębi korytarza, ale już chwilę później:
- ... i sprzątać żem doktorze szła pod szóstkę i patrzę, a tu mumia taka straszna stoi, o!
Krzysiek najpierw usłyszał monolog salowej, a potem ciche "puk, puk" w kask i głos doktora:
- Halo... Jest tam kto?
- Jestem... proszę mi pomóc... Ja miałem wypadek na quadzie i teraz bardzo mnie boli... w kroczu.
- A kto pana tu przywiózł?
- Pogotowie... Bardzo proszę mnie odpiąć...
- Hmm... Wie pan... - zasępił się doktor - Jeśli wypadek miał charakter komunikacyjny, to nie mogę pana odpiąć. Musimy przeprowadzić pełną diagnostykę. Pan rozumie..? RTG, USG, tomografia... Niepokoi mnie zwłaszcza ten wykręcony kask. To może świadczyć o poważnym urazie kręgosłupa szyjnego...
- Panie doktorze, mnie w kroczu boli... Błagam...
- Niestety takie badania mogą zrobić tylko w szpitalu wojewódzkim... - kontynuował niewzruszony lekarz - ...czyli musi pan poczekać na transport, oczywiście karetką i w pełnej stabilizacji kręgosłupa. O żadnym odpinaniu nie może być mowy. Wyraża pan zgodę na przewiezienie?
- Wyrażam, ku.wa, tylko zdejmijcie mi ten pas z krocza... Proszę...
- Doskonale - doktor puścił przekleństwo mimo uszu, po czym raźno zakrzyknął - Pani Steniu! A kto tam ma teraz wyjazd w kolejności?
Chwila ciszy zdawała się trwać wiecznie i wreszcie z korytarza doleciała wrzaskliwa odpowiedź:
- Zdzisek i Kazek, doktorze! Zawołać?!

---------------------------------
Jeszcze tego samego dnia zawodnik Krzysztof Olaboga wyszedł z powiatowego szpitala o własnych siłach i na własne, kategoryczne żądanie. Jest nadzieja, że w niedługim czasie zacznie "stawiać do pionu" personel tej ponurej placówki, oczywiście z pomocą prawników za grube tysiące złotych. Stać go.
* * *
Historie podobne do tej sprawiają, że niczym bumerang, wraca do mnie myśl o stworzeniu Czarnych Punktów na mapie Polski. Okolic, w których dla ratowania życia, lepiej nie wzywać karetki pogotowia.
Sam mam już kilka typów i chętnie przyjmę następne podpowiedzi, najlepiej z opisem sytuacji.

Bądźcie zdrowi. :)

13 komentarzy:

abnegat.ltd pisze...

Crew, wystarczy pojechać na coroczne zawody pierwszej pomocy medycznej, i popatrzeć co wyprawiają ratownicy. Po takim pokazie człowiek jeździ zgodnie z przepisami, nie wyprzedza, i u używa samochodu tylko wtedy gdy absolutnie musi...

...wiem co mówię - kilka lat temu sędziowałem...

Anonimowy pisze...

A ja mam nadzieje że ten tekst to tylko twoja wyobrażnia kolego (prawie po fachu)
Szamanka

cre(w)master pisze...

Abi: o tym właśnie mówię. Są takie miejsca w kraju, gdzie auto niemal samo zwalnia i jakiś chłód człowieka ogarnia. Czemu ludzie mają o tym nie wiedzieć?

Szamanko: gdyby to był wytwór mojej wyobraźni już bym pędził do specjalisty. Niestety to opowieść, którą słyszałem na własne uszy od narzeczonej poszkodowanego.
Oczywiście dodałem warstwę dialogów, ale walka z kaskiem, dwugodzinne wiszenie na desce w pionie i niemal ucieczka ze "szpitala" to czarna rzeczywistość.
Odwzajemniam pozdrowienia niemal po linii zawodowej :)
Ps. Czy Ty przypadkiem masz coś wspólnego z Szamanem bloggerem?

Anonimowy pisze...

Raz jeden jedyny miałam osobisty kontakt z pogotowiem i w ten sposób mam własny typ do takich Czarnych Punktów. Całe szczęście, że miałam tylko rozcięty nos, nic poza tym mi nie było, a rozsądek pozostał na swoim miejscu....
Pewnie miałam po prostu pecha do obsady karetki...
Pozdrawiam
Ni

Dora pisze...

Crew, chcialabym zapytać Cię czy ostry ból w dolnej części pleców jest podstawą do wezwania karetki? ta osoba (mężczyzna 60l.) nagle przewróciła się z krzykiem na podłogę i zaczęła zwijać z bólu. Nie dało się go uspokoić ani ruszyć. Był biedak biały jak ściana, zlany potem i cały dygotał z zimna. To był późny wieczór, byłam z nim sama w domu(mialam 15 lat) i nie wiedzialam co robić więc zadzwoniłam na pogotowie, a oni powiedzieli, że nie przyślą karetki, bo nie ma zagrożenia życia.
Czy gdzieś można znaleźć jakąś listę objawów uprawniających do wezwania karetki? To mogłoby się przydać na przyszłość...

szamanka pisze...

Nie nie mam nic wspólego z szamanem blgerem :(
no cóż w moim życiu kożystałam już z pomocy pogotowia ratunkowego i ajko wzywająca i jako poszkodowana ale mam całkiem dobre wspomnienia z tej wspólpracy za to z lekarzami nieco inaczej szczególnie nie miło wspominam szpital urazowy który przyszło mi jako pacjence odwiedzić w kwietniu 2010 roku gdzie "pan doktor" po zrobieniu zleceniu zrobienia zdjęcia dał mi wypis na dwie strony przy czy widział mnie około minuty w drzwiach dyżurki gdy tam dojechałam PO PROSTU WYMIATAŁ

szamanka pisze...

Sorry za błędy i literówki ale albo za szybko myślę albo za szybko piszę NIE WIEM
A co do wyobraźni to naprawdę nie trzeba specjalisty choć jej brak u niektórych daje i Tobie i mnie nadmiar wrażeń w pracy podobnie jak czasami jej nadmiar np. Jądra zamknięte na kłódkę bez kluczyka albo obrączka na ….. albo na pytanie halo czy pan nas słyszy opowiedz NIE no to pozdrawiam

szamanka pisze...

Poszperałam, poszukałam i już wiem! Jedna mam z nim coś wspólnego ! oprócz wyobraźni masz intuicje kolego „prawie po fachu” Oboje stoimy po stronie „sztuki” Rzemiosło to ci za parawanikiem prze nami (zazwyczaj). On ma specjalizacje lekarską ja o szczebelek niżej specjalizacja z pielęgniarstwa anestezjologicznego ale jedno bez drugiego ani rusz . Choć „dochtory” zazwyczaj twierdzą co innego. Pozdrawiam

cre(w)master pisze...

Ni: Musiałaś mieć strasznego pecha, żeby do rozciętego nosa przyjechał aż taki zespół "geniuszy" :(

Dora: Bazując na Twoim opisie, też bym wezwał karetkę, a gdyby mi odmówili zrobiłbym straszną awanturę. Tylko do tego trzeba mieć więcej niż 15 lat.
Odpowiadając na Twoje pytanie: Nie widziałem nigdzie pełnej listy objawów, które twardo uprawniają do wezwania karetki. Przypuszczam, że takowej nie ma. Powinien za to być choć śladowy zdrowy rozsądek u wzywających i doświadczenie u odbierających wezwanie. Bo właśnie doświadczenie dyspozytora pozwala przynajmniej wstępnie zweryfikować potrzebę wysyłania karetki. Niestety różnie to z tym bywa. W wolnej chwili proponuję zajrzeć tu:
http://www.facebook.com/KaretkaNieTaxi

Szamanko: wiedziałem, że coś tam wspólnego z okadzaniem masz ;) Taka męska intuicja...
A swoją drogą fajny zbieg okoliczności Szaman doktor, Szamanka pigułka :)

Anonimowy pisze...

Co do mojego rozciętego nosa. Karetka była na miejscu, "obstawiali" imprezę masową.

Nos rozcięty, mówię, że się przewróciłam (kto robi "leżących policjantów" w postaci krawężnika na nieoświetlonym podwórku?). "To pani do nas wejdzie" (po schodkach - a wszak jak przywaliłam głową o beton, to mogłam mieć wstrząśnienie mózgu; na szczęście nie miałam). Rozcięcie jak ta lala (wpił mi się nosek od okularów - cud, że okulary całe). "Ale my nie mamy żadnych plasterków, nie ma pani czegoś?". To się przyznałam do posiadania w domu plasterków do ściągania brzegów rany. "A daleko pani mieszka?" Przyznałam się, że niedaleko. "To pani pójdzie, weźmie plasterki i wróci do nas". W sumie, to bym nie wróciła, gdyby nie to, że nabywszy plasterki nie wpadłam na to, jak się je obsługuje ;)
Wróciłam. "To teraz pani niech trzyma przez co najmniej 3 dni". Zdjęłam następnego dnia, i na całe szczęście. Jak obejrzałam ranę, to sobie pomyślałam, że jeszcze trochę w tych warunkach i by się goiło a goiło. Gaza, zwykły plasterek i samo się zagoiło.
Rana zapaskudzona pyłem z chodnika. Tylko przemyto i nie poinstruowano mnie, abym poszła się zaszczepić na tężca (a jako pacjentka chyba nie muszę sama z siebie takich rzeczy wiedzieć?).

A może ja mam po prostu za wysokie wymagania....

Ni

Anonimowy pisze...

A zaszłam do tych chłopaków, bo doszłam do wniosku, że sama sobie nie poradzę, krew się leje i leje (dziura długości 3 cm i głębokości 0,5 cm), a chłopaki się nudzą ;) To czemu nie wykorzystać sytuacji?
Ni

Szaman Galicyjski pisze...

Hi, Crew. Mapa Czarnych Punktów i owszem, ale byłyby ruchome (zależy kto i gdzie ma akurat dyżur).

Witam, Szamanko,
"Nie nie mam nic wspólego z szamanem blgerem :( " - ten znaczek na końcu bardzo obiecujący...

Pozwól, że sprostuję - nie masz specjalizacji o "szczebelek niżej", tylko o "szczebelek obok", bo my przecież z jednej bandy.

cre(w)master pisze...

Ni: Nigdy nie wykorzystuj sytuacji w aspekcie karetki i ratowników. W tym odosobnionym przypadku wykorzystane sytuacje się mszczą ;)

Szamanie: Dobrze prawisz o tych ruchomych punktach, ale ja mam kilka stałych miejsc martyrologii...