Trzecia dwunastka
(poprzednie dwie tutaj i tu)
Godz. 07:05
Zimno i leje tak, że świata za oknem nie widać. No i dobrze... Ileż można oglądać, drzewa, trawy i psy szczekające odwłokiem?
Niemrawo człapię do łazienki. Twarz ogolić trzeba, umyć cokolwiek...
- Dzień dobry - kłaniam się jakiemuś ratownikowi, który zerka na mnie zza umywalki.
- Jezus Maria... A ten ile godzin nie spał? - myślę zbulwersowany - Wygląda jak upiór...
Trzydzieści sekund później dociera do mnie, że patrzę w lustro. Przypomniał mi się ten anestezjolog.
Godz. 07:25
Muszę o siebie zadbać! Na początek zdrowe i pożywne śniadanko... Szef kuchni proponuje kawę i zupkę chińską. Kawa niestety tylko w jednym rodzaju, ale zupek mamy aż cztery smaki. Miało być zdrowo i pożywnie, więc wybieram tę "z warzywami".
Godz. 09:30
Deszcz nadal leje, a tymczasem: "P1 do wyjazdu".
Docieramy na miejsce. Wiejska chałupinka chyli się ku upadkowi.
Zaparkowaliśmy ambulans w samym środku sadu i brniemy po kostki w błocie.
A w domku standard. Pani 80 lat, boli brzuch, wymioty od wczoraj i "słabam, oj słabam".
- Do szpitala babciu pojedziecie. Zgoda?
- Ano zgoda.
Tuż przy karetce kobita się przyznała, że "w piersiskach ją pali".
Co było robić? Trzeba etos ratownika realizować.
Podczas, gdy ja walczyłem w karetce z dwunastoodprowadzeniowym EKG, mój kierowca... nazbierał w sadzie śliwek. Całe pudełko po rękawiczkach! A ja głupi myślałem, że on wywiad od rodziny zbiera...
Wypasiony defibrylator przeanalizował zapis EKG i wypluł diagnozę: "Liczne nieprawidłowości w załamkach S i T. Możliwy zawał ściany przedniej"
Wgapiam się w te wydrukowane załamki i za boga nic nie widzę... ale maszyna przecież wie lepiej ;)
Godz. 09:50
Lokalny szpital ogłosił mega-awarię. Następnych pacjentów mamy już wozić do sąsiednich miast. W drodze wyjątku przyjmą nam panią, ale musimy ich wesprzeć naszym wydrukiem EKG, bo oni nawet nie mają prądu. Na izbie doktorka zaziera w mój fantastyczny wydruk. Słyszę jak mruczy pod nosem:
- Zawał..? Jaki zawał? - i już głośniej do mnie - Kto pisał tą diagnozę?
- To maszyna sama analizuje... - odpowiadam niepewnie
- Cholera... - znów mruczy lekarka (z pewnością nie kardiolog) - No może to i zawał...
Godz. 13:00
Za oknami rozmyty w deszczu krajobraz. Pogotowiane życie koncentruje się na sali telewizyjnej i przy kawie w dyspozytorni. Jedynie lekarz z eSki zabunkrował się w swoim pokoiku i nie wyłazi stamtąd od wczoraj. Może on też... jak ten anestezjolog..? Ot durne myśli przychodzą do głowy.
- Tyle pożytecznych rzeczy mógłbym zrobić w przerwach między wyjazdami. Problem jest taki, że mi się nie chce... Oglądać TV mi się nie chce, leżeć mi się nie chce, siedzieć też...
Chciałoby się podejść do ściany i walnąć potężnego baranka, ale... wstać też mi się nie chce.
- Ależ nudy!
Godz. 13:20
No i wykrakałem. "P1 do wyjazdu", jedziemy...
Na miejscu rodzina z pielęgniarskimi tradycjami. Nestor rodu prawdopodobnie trachnął sobie szyjkę kości udowej. Po krótkim rozeznaniu w sytuacji mam ochotę przykleić na swym czole kartkę z następującym tekstem:
Godz. 13:25
Opędziłem się od pielęgniarskiej rodziny. Będziemy z chorym jechać do drugiego miasteczka, więc profilaktycznie trzaskam dwunastkę EKG. Na wydruku rytm zatokowy, miarowy, nawet migotania przedsionków nie ma. Tymczasem automat znów wymodził diagnozę: "Możliwy zawał ściany przedniej i dolnej"
- Hmm... Po powrocie do stacji muszę zerknąć w instrukcję, może ten defik ma opcję przepowiadania przyszłości?
Godz. 16: z minutami
Jednak dopadła mnie klątwa zepsutego worka ambu. Pokarało mnie za to, że rozmontowałem ten pediatryczny.
SMS cicho pisnął: "P1 - wyjazd, kod pierwszy". Rozdarły się pagery i dyspozytorka, która aż wypadła na korytarz.
- Chłopcy ruchy, ruchy!
W biegu łapię kartę wyjazdową. Trzaskają drzwi karetki.
- Gdzie jedziemy? - woła kierowca.
Szybko przebiegam wzrokiem po linijkach tekstu i głośno czytam mu adres.
- A do czego?
Ponownie spoglądam w kartę i ciary przechodzą mi po karku.
- Szymon Małolat, lat 2, duża rana głowy, intensywny krwotok. Matka Krystyna Małolat w panice.
Trzy minuty później
Syreny wyją, klakson trąbi, kierowca przeklina pod nosem. Mamy kawał drogi do wioski. Jedziemy do dziecka! W tej chwili mój stan ducha można opisać tylko w jeden sposób - jestem osrany ze strachu. W swoim hiper-piper mega telefonie szukam prawidłowych parametrów dla dwulatka. Przeglądam dawki leków i elektroterapię. Gmeram i gmeram paluchami po wyświetlaczu, a kierowca zezując w moim kierunku mówi:
- Wiesz co? Podziwiam cię. Jedziemy do dzieciaka, a ty sobie spokojnie esemeska piszesz...
- Och... żebyś ty wiedział co ja tu szukam i co przeżywam... - pomyślałem, jednocześnie przybierając wyraz twarzy pt. Takie dzieciaczki to ja ratuje na śniadanko, z chlebkiem i musztardką.
Minuta później
Myśli kotłują się pod sklepieniem mojej czachy
- No dobra, nie wytrzymam tego stresu! Muszę się podzielić swoimi obawami, ale ostrożnie, żeby nie wyszło, że panikuję...
- Wiesz... - zaczynam psychologicznie - ...W sumie jakiś tam stresik zawsze jest. Nie mówię, że nie.
- Nom... - mruczy kierowca i omijając gwałtownie auta na drodze, dorzuca wiązankę przekleństw.
- W sumie... - kontynuuję swój wywód - W sumie, to ja nigdy nie zakładałem wenflonu takiemu dzieciaczkowi.
- Nom... Ja też nie... - mamrocze kierowca pogrążając mnie w czarnej rozpaczy.
Godz. 16:18
Dojechaliśmy.
Łapię torbę opatrunkową i wyskakuję z auta. Płacz słychać już przed domem.
- Czyli nie jest tak źle. Ryczy, znaczy przytomne.
Wpadam do domu. Dziecko siedzi na kolanach u matki i ryczy w niebogłosy. Matka demonstruje małe rozcięcie na czole brzdąca i mówi
- Krew już nie leci, wie pan..?
Za to mi krew leci... odpływa z mózgu, gdzieś hen, aż do samych nóg.
- Hola, hola! Nie mogę sobie tak po prostu zemdleć! Muszę jeszcze jakimś cudem to dziecko zbadać.
Zbieram myśli i przypomniawszy sobie wszystkie triki z kursów pediatrycznych, przystępuję do działania.
Na usta wrzucam uśmiech nr siedem, klękam z twarzą na wysokości oczu dziecka i...
- Cześć mały szkrabie :) Jak masz na imię?
- ...
- Hmm? :) No jak masz na imię?
- Yyyyy... Wie pan..? - odzywa się zakłopotana matka - On jeszcze nie umie mówić...
No tak... Mała wtopa.
Godz. 16:28
Ranka niewielka, ale ze dwa szwy się należą. Jedziemy do szpitala. Dziecko w karetce ryczy tak, że pobliskie samochody robią nam miejsce na drodze.
Wyciągam z kieszeni przenośny pulsoksymetr i macham przed zapłakanymi oczkami kolorowym wyświetlaczem. Młody złapał przynętę i przestał płakać, a ja wpisuję w kartę:
"W czasie transportu odruchy prawidłowe, dziecko spokojne, zaciekawione."
Godz. 16:29
Szczęśliwy młody wali pulsoksymetrem o wszystkie twarde części karetki. W myślach analizuję katalog z cennikiem elektroniki medycznej.
- Pokryję uszkodzenia z wypłaty, czy będę dopłacał?
Godz. 16:30
Jestem potworem! Zabrałem młodemu zabawkę, a w karcie pojawił się nowy wpis:
"Dziecko niespokojne, pobudzone i płacze. Jednakże odruchy nadal prawidłowe."
Godz. 16:40
Dowieźliśmy dziecko i mamę do szpitala. Pierwszy pediatryczny pacjent za mną. Oby ich jak najmniej w przyszłości.
Ignorując chwilowe ogłuszenie i pisk w uszach (to od dziecięcych ultradźwięków) zabieram się za pismo w sprawie wyposażenia naszych karetek w jakieś maskotki, najlepiej duże i dobrze wygłuszające przedział medyczny ;)
Godz. Hmmm...
Znów jestem w stacji. Deszcz leje i leje. Tracę poczucie czasu. Nie wiem, czy to już ostatnia dwunastka, czy jeszcze poprzedni dyżur? Siadłem na łóżko. Słyszę jak w sali TV koledzy rechoczą z jakiegoś kabaretu. Powieki stają się ciężkie.
- Co jest? Ślina mi cieknie z kącika ust..? A niech sobie cieknie...
Robi się jakoś tak ciemniej i ciemniej i ciemniej i ciemmmmmm... Chroooo... psiii...
Przedszkole
2 tygodnie temu
7 komentarzy:
Crew
Ostatnio kolega miała dyżur w satcji gdzieś na zapupiu. Spał na wersalace, na której poprzedniej nocy zmarł lekarz. Nikt zzałogi nie zauważył, bo nie było wezwań. Może wy lepiej zjarzyjcie do tamtego zabunkrowanego...
Lepiej sprawdźcie czy ten defibrylator przypadkiem nie diagnozuje zawału u każdego :D Może cosik się spsuło? Bo takie ślepe zaufanie do cudów techniki może się źle skończyć (słyszałam o gościu który wjechał samochodem do jeziora- bo gps mu mówił że w tym miejscu jeziora być nie powinno...)
A co do Twojego komentarza pod poprzednią notką- ja też bym chętnie się o 10 lat odmłodziła, bo jestem stara jak Matuzalem, ale czy można być za starym na spełnianie marzeń?:P Chodź ze mną na lekarski, haha, będzie śmiesznie.
świetny tekst! na prawde masz talent:-))
Oszz, fragment o zakładaniu dzieciakowi wenflonu niemalże spowodował u mnie zachłyśnięcie pi..ekhm..płynem ;-).
Z pierwszymi brzdącami zawsze jest najgorzej - ja na szczęście tych pierwszych załatwiałem na eSkach, a tych w stanie najgorszym jeszcze nigdy w pracy nie miałem - i oby tak pozostało.
Czekamy w takim razie na relację z ostatniej dwunastki.
PS Tak mnie naszło jeszcze, a propos ciągu dyżurów - ciekawy jestem, jak wyglądałaby relacja co po niektórych kolegów (ratmedów/dochtorów), ciągnących tak 4-7 dób pod rząd :D.
Co najbardziej cieszy ratownika na pół godziny przed końcem dyżuru? Gdy zaprzyjaźniony zespół dostaje wezwanie do dziecka i należy je następnie zawieźć bezpośrednio na oddział Chirurgii Dziecięcej do DużegoMiasta, gdyż w MałymSzpitaliku na ZadupiuWiększym takowego nie ma... Tylko dlaczego, tym zaprzyjaźnionym zespołem, który dostaje wezwanie, od 4 dni pod rząd (zaczynam wierzyć w prawo serii w pogotowiu) jest zespół mój?!
Kiedy już moi koledzy siedzą w blokach startowych do wyjścia, ubrani w cywilne ciuchy, my wybiegamy jeszcze w czerwieni i tłuczemy się po wioskach. I dlaczego ostatnimi czasy trafia mi się kierowca Pizduś, który strasznie boi się jeździć na wesoło?!
Pozdrawiam Cię Crew i spadam na dyżur. Kontraktowcy tak mają, że obstawiają dyżury w dni świąteczne, kiedy inni koledzy akuratnie nie są w stanie otworzyć oczu, gdyż na ich powieki działają połączone siły powszechnego ciążenia i utleniony C2H5OH.
TurboSkubi
Cudo! czekam z utęsknieniem na kolejną część Nie-ostrego dyżuru. I daj znać jak tam zabunkrowany doktor ;]
Oj no zabawka to podstawa. Nawet wiele. Chociaż wyposażenie karetki i tak pewnie ciekawsze się okaże :)
Prześlij komentarz