piątek, 26 sierpnia 2011

Śmierdząca sprawa

XIV Prawo Murphiego w medycynie ratunkowej: Inni ratownicy mają zawsze lepsze historie do opowiedzenia.
... czyli Historie zasłyszane.


homo sum, humani nihil a me alienum puto 
- jestem człowiekiem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce.  
Terencjusz.






Ostatnio pisałem o szczycie piramidy potrzeb, czyli o potrzebie samorealizacji (tutaj).
Jako, że ratownik medyczny to, wbrew pozorom, też człowiek, od czasu do czasu osiąga samo dno modelu Maslowa i po prostu musi... iść na stronę. Stąd dzisiejszy, "śmierdzący" wpis.
Wrażliwym i "obrzydliwym" dziękujemy :)

Historia piętnasta - Śmierdząca sprawa.

Budzik ostrym dźwiękiem przeszył ciszę i zadał podstępny cios w najlepszą porę snu. Ratownik Medyczny Ptyś, z głową pod poduszką, namacał dzwoniący obiekt udręki i z rozmachem strzelił nim o ścianę.
- Jeszcze pięć minut, proszę... - wymamrolił i zapadł w sen.
Minęła zadana jednostka czasowa i jeszcze jedna i jeszcze... Dwadzieścia pięć minut później Ptyś wynurzył się spod poduszki i uniósł lewą powiekę.
- O Słodki Jezu, już nie żyję!- tym okrzykiem wyraził zdumienie nad Szczególną Teorią Względności w odniesieniu do Kodeksu Pracy, dział szósty, czas pracy i panicznym galopkiem pognał do łazienki.
Z lusterka spoglądała na niego ptysiowa, niemal chłopięca twarz, która choć zaspana, nadal przypominała słodziutkie ciacho.
Jednorącz naciągał spodnie na równie zaspany tyłek, drugą zaś ręką próbował niezdarnie nałożyć pastę na szczoteczkę do zębów. Po trzecim nieudanym podejściu odrzucił przybór higieniczny i wcisnął sobie pastę wprost do ust. Przepił wszystko łykiem wczorajszej kawy i pokicał z wciąż rozpiętymi spodniami w stronę wyjścia z domu. Na chwilę jeszcze przystanął przy drzwiach z symbolem chłopca siusiającego do nocniczka, a jego twarz wyrażała niepewność.
- Eeee nieee... spokojnie, przecież wytrzymam do stacji. - pomyślał i wybiegł do auta.
* * *
W samochodzie ponownie dopadły go wątpliwości. Fizjologia dyskretnie dawała znać o sobie. Delikatne rozpieranie w okolicach... hmm... siedziska fotela, świadczyło o tym, że szykuje się coś poważnego.
Kiedy dojechał do stacji pogotowia, delikatne rozpieranie zmieniło się w wyraźnie wyczuwalny ucisk.
- O cholerka... - pomyślał - ...to już nie są przelewki. Muszę do kibelka!
Jego poważne zamiary zniweczył groźny krzyk:
- Gdzieś był tumanie?! - to kolega z nocnej zmiany artykułował swoje zastrzeżenia na temat konieczności pozostawania w miejscu zatrudnienia po godzinach.
- Bardzo cię sorry. Zaspałem. - odpowiedział zbolałym głosem Ptyś, przy czym bolesna nuta nie wynikała wcale z poczucia winy, a jedynie ze świadomości nadciągającej "katastrofy ekologicznej".
Wtem do rozmowy włączył się ktoś trzeci.
- Panie Ptysiu, to już trzecie spóźnienie w tym miesiącu. Proszę do mnie, do gabinetu.
Biedny Ptyś, mijając tabliczkę z napisem "Dyrektor", mógł przysiąc, że wszelkie niedogodności fizjologiczne przeszły jak ręką odjął.
* * *
- Uff... Tym razem mi się upiekło. - pomyślał wychodząc z dyrektorskiej paszczy lwa i w radosnym uniesieniu całkiem zapomniał o niepokojących objawach ze strony dolnego odcinka przewodu pokarmowego.
Najpierw poszedł sprzątnąć karetkę, potem ogarnął jeden wyjazd, notabene do sraczki i czas jakoś płynął na ściśniętych zwieraczach. Ani się obejrzał, a już nastała pora obiadu.
Podgrzewany w kuchni bigos emitował smakowitą woń, która schwyciła słodkiego chłopczynę za nos i zaciągnęła wprost do wspólnego stołu. Głęboki talerz kapuchy poprawił Ptyś jakimś imieninowym ciachem i tak obżarty powlókł się w stronę służbowego wyra. Nie dane mu jednak było długo poleżeć. W jednej chwili żołądek wyprodukował przeraźliwy akustyczny "gorg", jelita odpowiedziały odgłosem pędzącej lokomotywy, a z najdalszego końca tego układu, będącego jednocześnie wylotem, wyrwał się dźwięk podobny do dzwonka mikrofali oznaczającego koniec podgrzewania potrawy. I to właśnie ten mały, niepozorny dzwoneczek, niczym trzepot skrzydeł motyla, wywołał prawdziwy huragan i poderwał Ptysia do biegu. Pognał chłopak do służbowej wygódki, spuścił służbowe, czerwone pory, zasiadł jak na tronie i...
- Zespół P do wyjazdu proszę!!!
* * *
- O jasna dupa..! - pędził przez korytarz podtrzymując w rękach gacie. Dopadł karetki i zapiął guzik, ale natychmiast zrozumiał, że taki ucisk niechybnie wyzwoli "zło, które nadal w nim drzemie". Zostawił niezapięte.
Parę chwil później biegł do pacjenta radośnie popierdując przy każdym podskoku. Miał tylko nadzieję, że z tymi dźwiękami nic więcej nie szło w parze.
Prawdziwy dramat rozegrał się przy dźwiganiu noszy. Pacjent nie ułomek i należało się spiąć, żeby go podnieść... Ale jak to zrobić, kiedy każde, nawet minimalne napięcie powłok może wzbudzić potężne tsunami i katastrofę, przy której Fukushima to niewinny, nomen omen, bączek?
Zamknął się Ptyś w sobie, zagryzł zęby i dźwignął... a wraz z unoszącą się platformą, czuł, że traci "maleńką cząstkę siebie".
- Ojej... bardzo niedobrze... popuściłem... - pomyślał i ścisnął poślady najmocniej jak potrafił.
Chyba nikt nigdy nie wykazał się tak dosłownym samozaparciem, co Ptyś w drodze do szpitala. Na wszelki wypadek nie siadał. Podróż odbył w pozycji stojącej, jedną ręką wspierając się na uchwycie noszy, a drugą, w okolicach pośladków, wspierał wytężoną pracę zwieraczy.
W szpitalu z karetki już nie wysiadł. Wiedział, że najmniejsze drgnięcie osłabi i tak już mizerne napięcie krokowe*, dlatego ze ściśniętym gardłem wyjaśnił zdziwionemu koledze, że "...on nie idzie, bo ma tu jeszcze coś do załatwienia..." i ani drgnął.
Powrót do stacji był koszmarem, z którego Ptyś niewiele zapamiętał. Ze łzami w oczach i z miną chińskiego kulturysty wysiadł z karetki, a następnie krokiem gejszy w zbyt ciasnym kimonie, ruszył w stronę budynku.
* * *
Korytarz ciągnął się w nieskończoność.
Milimetr po milimetrze zmierzał biedny chłopak w stronę wytęsknionej toalety. Kolanko przy kolanku, stópka przy stópce.
Kiedy ruchem ślimaka dotarł wreszcie do celu, czerwień policzków przebijała roboczą odzież ratownika. Na czole lśniły krople potu, w oczach migały kolorowe kleksy, a cała twarz wyrażała nadludzki wręcz wysiłek. Ostatkiem sił wsparł drżącą dłoń na klamce kabiny, nacisnął i niemal tracąc przytomność usłyszał zza drzwi głos eskowego konowała:
- ZAJĘTE!
- To już koniec... - pomyślał i osuwając się na ścianę wystękał:
- Doktor... błagam... szybciej...
Potem w zasadzie nie kojarzył już faktów. Jak przez mgłę docierał do niego szmer czytanej gazety i naburmuszony głos doktora:
- ...bo nie mogę się skupić jak mi ktoś pod drzwiami stoi...
A później była już tylko ciemność, uporczywy skurcz i drżenie wszystkich mięśni.
* * *
Opamiętanie przyniósł dopiero odgłos spuszczanej wody i trzask otwieranych drzwi. Gdzieś przed oczami zamigotał zarys upragnionej ceramiki sanitarnej, niby tak bliskiej, a tak nieosiągalnej.
Ptyś wiedział, że metodą "na kimono" nie ma szans dotrzeć spod ściany do kabiny. Musiał postawić wszystko na jedną kartę.
W akcie desperacji, rozpaczliwie wielkim susem skoczył w stronę białego azylu. W locie wykonał perfekcyjny obrót, jednocześnie płynnym ruchem zdzierając do kolan odzież spodnią. Chłód sedesu świadczył o celnym lądowaniu, ale chłopak już tego nie czuł.
Puściły wszystkie tamy i barykady. Opadły z brzękiem kajdany i popłynęła niczym nieskrępowana "pieśń wolności" niosąc ze sobą niewysłowione uczucie ulgi, spokoju oraz błogostanu... A gdy pieśń ucichła, Ptyś zorientował się, że... doktor wychodząc zamknął klapę...
Ot taki Ptyś z polewą czekoladową :)

--------------
* Napięcie krokowe (Uk) to różnica potencjałów dwóch punktów podłoża odległych od siebie o długość kroku (ok. 0,8 m do 1 m). Jeżeli jego wartość przekroczy wartość napięcia bezpiecznego, wystąpi realna groźba porażenia [...] - wbrew pozorom, ta definicja nie dotyczy tylko zjawisk elektrycznych w przyrodzie ;)

15 komentarzy:

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

Popłakałam się :D
Cóż za styl!! ... ale historia gówniana strasznie ;)

Olazestetoskopem pisze...

Oj, tak bardzo gówniania.
Ale jaka prawdziwa!
Mistrzostwo, gratulacje. :)

Młoda Lekarka pisze...

Doskonale utrzymywane napięcie ;)
Swietne!

Anonimowy pisze...

Mocne!

Ni

Pabiszczu pisze...

Jesteś prawdziwym mistrzem! Nawet o kolokwialnym 'sraniu' potrafisz napisać w niemalże poetycki sposób :) Winszuję i pozdrawiam :)

cre(w)master pisze...

Bardzo dziękuję wszystkim i cieszę się, że historyjka przypadła do gustu.
A swoja drogą... opisywana czynność taka "przyziemna", a ile radości może dać. Pisząc to sam się śmiałem do monitora ;)

Anonimowy pisze...

Rany boskie! Biedny chłopak.
nika

Marek pisze...

To jest napisane po prostu.. zajebi*cie :) Ty to naprawde masz talent, tak wspaniale pisać o tak "gównianej" sprawie ;)

prawie się popłakałem ;d

Ty powinieneś książki pisać ^^

Szyszynka pisze...

Zgadzam się z przedmówcami- piszesz tak świetnie, że poezję potrafisz stworzyć z prozy życia ;)
Uśmiałam się do łez :D

Balianna pisze...

:D Nie no.. płaczę- znowu. ;-)
Weź ty się nie baw w doktora tylko wydrukuj bloga,dopisz kilka rozdziałów i wydaj książkę. Masz sukces jak Rowling w kieszeni ;)

Anonimowy pisze...

Brawo!! Sprawa wprawdzie śmierdząca ale w jakim stylu podana... trzymająca w napięciu do samego końca..:)
ruda_

Kasia pisze...

OżesztyOrzeszku :D popłakałam się ze śmiechu :DDD genialne! :DDD

Szyszka pisze...

Miazga! :)
Pozdrawiam
!

thalie pisze...

z kupy gówna zrobić małe dzieło. to trzeba mieć talent!

Anonimowy pisze...

Popłakałem się ze śmiechu, musiałem czytać na raty :D Rewelacja !