poniedziałek, 8 marca 2010

8 marca

Daruś rozluźnił zmęczone mięśnie, pozwalając ciału opaść na twardą płaszczyznę drewnianej ławki.
Klap - zabrzmiały jego pośladki, uradowane możliwością odpoczynku. Zresztą cały Daruś się cieszył.
- Pierwszy dzień w pracy... Nie przelewki - pomyślał i z niekłamaną radością wystawił twarz do quasi-wiosennego słońca.
Ławka pod ścianą stacji pogotowia była w chwili obecnej jedyną oazą spokoju i wytchnienia. Wewnątrz, w dyżurkach kwitło towarzysko-koszarowe życie, którego Darek nie mógł jeszcze ogarnąć.
Jego nowi koledzy ciupali w karty aż się stolik trząsł, pielęgniarki okupowały służbowy telewizor, oglądając jakieś brazylijskie bzdety. W pomieszczeniu dyspozytorek trwała sprzedaż akwizycyjna. Panie krytycznym spojrzeniem lustrowały towar, rozciągając świeżo zakupione majty i rajstopy...Nawet w aneksie kuchennym nie można było posiedzieć, bo tam, jakiś nawiedzony anestezjolog wyżywał się kulinarnie na tonach kapusty i mięcha z pędzącego renifera.
- Dobrze, że choć ta ławka jest... - Darek nigdy nie przypuszczał, że proste siedzisko z kilku desek i gwoździ może dać tyle radości.
- To taki mój azyl... z drzazgami... - pomyślał wyciągając z pośladka małe, szpiczaste drewienko.
Chłonął przedwiośnie wszystkimi zmysłami. Śniegi spłynęły pozostawiając polodowcowe bajorka. Pachniało jakoś tak błotnie i wiosennie. Przymknął powieki i oddał się błogiemu przekształcaniu witaminy D.
Dźwięki przedmieścia rozchodziły się zupełnie inaczej w ogrzanym słońcem powietrzu. Wróble radośniej ćwierkały, radośniej brzmiały silniki przejeżdżających nieopodal aut i nawet anestezjolog, w kuchni ponad jego głową jakoś weselej tłukł się garami.
- Cieść... - Jakiś cień przesłonił promienie słońca.
- Cześć... - Odpowiedział, próbując poprzez zmrużone oczy, dojrzeć rozmówcę. Cień przemknął w lewo, ławka ugięła się pod dodatkowym ciężarem i tajemniczy głos spoczął obok Darka.
- Cio tam śłychać..? - zabrzmiało towarzyskie seplenienie.
- A dobrze wszystko... Dziękuję... - Dopiero teraz mógł dokładnie obejrzeć właściciela intrygującego głosu. Obok niego siedział Bartuś.
Darek wiedział o nim tylko tyle, że jest ratownikiem i ma faktycznie dziwaczną wymowę.(Kilka lat później Darek mógłby przysiąc, że kolega użyczał głosu Sid'owi - leniwcowi z bajki o mamutach i innych lodowcowych stworzeniach).
- Pierwsi dzień w praci? - spytał Bartek.
- Taa...
- Maś na imię Darek?
- Mhm...
- A ciego tak siam tu siedziś, Dariusiu? Wśtydziś się naś?
- Nie... odpociwam... hm hm... odpoczywam sobie...
- No tak... Pracia na tranśportach to cięźka śprawa... ale nie psiejmuj się Dariusiu... - Bartek poklepał go po plecach - Widzię, zie jeśteś wraźliwy i delikatny ćłowiek, to ja ci cioś powiem. Popraciujeś kilka miesięci na tranśportach, potem dośtanieś cierwony polarek, a potem to juś tylko kasia, kasia, KASIA..!
- MATKO JEDYNA, JAK TO KIPI!!! - lekarski okrzyk z kuchni przerwał płomienną i soczystą przemowę.
Bartek odruchowo spojrzał w górę, a Darek ukradkiem wycierał twarz.
- Śłuchaj, ale ja nie o tym chciałem ś tobą gadać... Śprawa jeśt.
- Jaka? - zainteresował się Dariusz.
- No bo dzisiaj jeśt dzień kobiet... i chłopaki robią zziutę...
- Co robią?
- No źbierają kasię na kwiatki...
- Aha... Na kwiatki...
- No to jak... dokładaś się..? - Bartek łypnął podejrzliwym wzrokiem i szybko dodał - Nawet ten ś kuchni się doziucił.
- Oczywiście! Nie ma sprawy! - Darek bardzo nie chciał wyjść na antyspołecznego typa, którego nie obchodzą socjalne i kulturalne akcje. Szybko wyciągnął portfelik z kieszeni.
- Po ile się składamy?
- O widziś i tu jeśt druga śprawa... Maś więciej gotówki?
- Coś tam mam... - odpowiedział niepewnie Darek.
- No i siuper..! - Bartek był wyraźnie uradowany - Jak będzieś w śpitalu... bo jedzieś tam ziaraź nie?
- Jadę...
- No... kupiś w kwiaciarni tyle goździków ile daś radę... Mozieś dać jednego pielęgniarkom na iźbie... Tylko powiedź, zie to od chłopaków ś pogotowia... A reśtę kwiatków psiwieź tutaj. My ci kasię oddamy ziaraź po wypłacie... No to jak..? Umowa?
- Umowa... - głos Darka nie wyrażał zapału - A możesz mi dać chociaż tą składkę od lekarza?
- O widziś... - stropił się Bartek - chodzi o to, zie te pieniąźki od doktorka ziainweśtowaliśmy w papierosi... Paliś mozie?
- Nie... - odburknął zły Daruś - ale oddacie mi kasę..?
- Jak bum cik cik - Bartek walnął się w klatę, aż jęknęło.
- No to jadę...
- Ciekaj! Gdzie leciś? Mam tu jeście cioś dla ciebie... - nowy kolega wyciągał z kieszeni jakiś pomięty papier.
- Co to?
- To jeśt rewerś...
- Co?
- No rewreś na kołniezie... nie wieś?
- Jakie "kołniezie"? - Darek nie mógł zrozumieć o co chodzi.
- Na siję takie kołniezie ortopedićne. Ziośtają na paćjentach w śpitalu, a my dośtajemy rewerś i jak się uźbiera ich trochę to jedziemy siobie odebrać. Kapujeś?
- Teraz tak. Mam je odebrać na ten rewers i przywieźć do nas, do karetek?
- Byśtry jeśteś... - Bartek strzelił gładkim pochlebstwem - tylko uwaziaj na oddziałową. Ona nigdy nie chcie oddać nasich kołniezi.
- A czemu..?
- A kto tam kobitę rozieźna... źwłaścia w takim wieku? - ratownik filozoficznie zakończył wątek - No to śpadaj po te kwiatki... i kołniezie...

* * *
Daruś z naręczem goździków przemierzał szpitalny korytarz. Wcześniej, czterdzieści minut stał w kolejce do kwiaciarni.  Wydał prawie wszystkie pieniądze z portfela. Ostatni "zaskórniak" jaki został w domu, na półce za książkami, pozwoli mu skromnie przetrwać najwyżej do piętnastego...
- Chyba wszyscy faceci z miasta postanowili kwiatki kupować w szpitalnej kwiaciarni... - myślał zły - i na dodatek kwiaciarka chyba o tym wie, bo ceny ma rozbójnicze... 
Przypomniał sobie o kołnierzach. Spojrzał na tabliczkę z napisem "izba przyjęć" i gwałtownie skręcił w prawo.
- O jakie śliczne kwiatuszki..! To dla nas? - Damski głosik rozpływał się w udawanym zachwycie.
- Tak... Od wszystkich panów z pogotowia - niezręcznie przełożył kupę kwiatów na drugie ramię i sięgnął po goździka.
- Dziewczyny..! - rozdarła się pielęgniarka - Kwiaaaty od rajcowników!!! O rany, a mogę sobie wybrać? Nie... ja chciałam tego..! A ten jest jakiś taki oklapły..! Zostaw, ja pierwsza tego złapałam... Dzięki... O rany, hi hi, jaki słodziak..! Pa...
Nim się zorientował został sam. Na policzkach kwitły ślady po różnokolorowej szmince, a w dłoni tkwiła jedna ułamana łodyżka.
- Pięknie... po prostu kuźwa pięknie... - krzyczał w myślach - i co ja... jak ja..? Gdzie teraz te kwiatki kupię..? O Dżizas... i za co..?
Zrezygnowany stanął przed drzwiami do pokoju pielęgniarskiego. Wyciągnął zmięty rewers i zapukał.
... cisza...
- Nikogo nie ma..? - pomyślał z obawą i zapukał ponownie.
- NO WEJŚĆ DO CHOLERY! - chrapliwy krzyk zabrzmiał jak ryk silnika starej jawki pancerki.
Przełknął nerwowo ślinę i otworzył drzwi.
W pomieszczeniu zza kłębów papierosowego dymu wyzierała szarawa bryła postaci. Daruś wytężając wzrok dostrzegł malutki taborecik tonący w ogromie pośladów odzianych w białą, pielęgniarską spódnicę. Wyżej, niczym żagiel na wietrze, bielała płachta wielkiego fartucha. Na samej górze kłębił się gąszcz tlenionych blond loków. Ogromna, pochylona postać siedziała przy malusim stoliczku i paliła, jakiegoś strasznie śmierdzącego cygara.
- Dzień dobry... - nieśmiało przywitał się.
- Czego..? - Wycharczała postać, a jej głos brzmiał jak otwieranie trzynastowiecznych wrót.
- Ja z pogotowia... po kołnierze chciałem... znaczy się... zabrać... mam rewers... - Daruś dopiero teraz zorientował się, że nadal trzyma złamaną łodyżkę po kwiatku. Szybko schował chabazia za plecami.
Pielęgniara wolnym ruchem podniosła głowę. Przekładając dymiącego jak lokomotywa papierocha do drugiej ręki, zmroziła młodego ratownika przeraźliwym spojrzeniem.
RYMS!!! Jej wolna dłoń zwinięta w pięść, z hukiem wylądowała na blacie stołu. W sile podmuchu, na ziemię sfrunęły kartki i jeszcze coś...
Spłoszony Darek dostrzegł napis na spadającym opakowaniu - "Rajstopy cieliste, rozmiar S"...
- Kołnierze są nasze... tfu... - oddziałowa splunęła resztką tytoniu - ...i ch...j!


Wszystkiego najlepszego Drogie Panie :)

9 komentarzy:

Nomad_FH pisze...

Boskie :D
A podsumowanie genialne :D
Słowo podsumowujące każdą dyskusję i ch..j :D

A ten anestezjolog szalejący w kuchni, tak mi takiego jednego naszego przypomina :D

cre(w)master pisze...

Nomad - słowo podsumowujące jest jak amen w pacierzu lub jak kropka nad "i". To najmocniejszy argument w każdej, nawet najbardziej merytorycznej rozmowie :)

A lekarz w kuchni... Taka drobna inspiracja cudzym życiorysem :)

Anonimowy pisze...

W sumie się nie dziwię, że się zdenerwowała - rajstopy w rozmiarze 'S'...
Ale 'kto tam kobitę rozieźna... źwłaścia w takim wieku? ' ;)

Dziękuję za życzenia.
taka jedna, T.

Anonimowy pisze...

Łomatko, mnie też anestezjolog kogoś przypomina, hmmm ;-P
Tylko ja bym kciała świnto cały rok ;-P
nika

abnegat.ltd pisze...

...deja vu...
:D

akemi pisze...

heh;-D
Bardzoż to życiowe, prawdziwie szpitalne i polskie.
Historyjka cudna:-D

Asia (Aś) miło mi. pisze...

toż to Darka szkoda, pierwszy dzień w pracy i ch'j.

i podziękować za życzenia wypada. dziękuję zatem.

p.s. czytałeś to moje opowiadanie?

Anek pisze...

Dziękuję za życzenia a tekścik super ;-))) Faktycznie pierwsze co mi przyszło do głowy to "lekarz- smakosz?.... Abi!
pozdrawiam

doro pisze...

wspaniała historia, popłakałam się, zwłaszcza że mam na świeżo Sida bo wczoraj oglądałam Epokę Lodowcową 3 ;)