czwartek, 11 marca 2010

Pobożność - osiem

motto: A owoc żywota twojego je ZUS...

Ratownicy medyczni to w gruncie rzeczy, bardzo religijny i przesądny ludek.
Wstępną falę pobożności poczułem w chwili pierwszej wypłaty. Pamiętam jak żarliwie szeptałem wtedy: "Matko Boska..."
Idąc do pracy po udanym weekendzie, niejeden z nas wzywał wszystkich świętych na pomoc. A ileż to razy powtarzaliśmy w myślach kultowe: "Dżizus, k..., ja p..." taszcząc jakiegoś walenia na uginającej się desce ortopedycznej.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem chorego z gorączką i masą ciała powyżej 150 kilogramów - klepałem zdrowaśki, żeby tylko nie chciał jechać do szpitala.
W przypadku paramedyków, religijność ma wymiar ponadnarodowy. 
Nawet nasi amerykańscy koledzy, widząc rozsmarowanego na asfalcie pieszego, nadają mu kategorię "Oh my God - patient". 

Tak, tak... Religia i mistycyzm są ciągle obecne w ratowniczym fachu.
Krzyżowanie palców na kwadrans przed zakończeniem dyżuru, czarowanie pacjentów "pod wpływem" i zaklinanie kolegów, żeby akurat w ten piątek zamienili się na dniówki. Nie mówiąc już o tym, że każdy porządny "ratowacz" ma swój własny krzyż... który go nawala przy zmianie pogody lub w innych, najmniej oczekiwanych momentach...

* * *
Trzasnąłem drzwiami karetki i zezując w kartę wyjazdową, starałem się zapiąć pas.
- Pacjent po udarze kilka miesięcy temu. Stabilny krążeniowo i oddechowo. Bez kontaktu z otoczeniem. Transport na zlecenie lekarza rodzinnego do placówki zdrowia. - Przeczytałem kierowcy nazwę wioski i ruszyliśmy, ciągnąc za sobą tumany śniegu.

W ciepłej izbie, na drewnianym łożu, leżał drobny dziadeczek. Patrzył tępo w sufit. Wychudzona twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Dzień dobry... - przywitałem się z rodziną chorego - Dzień dobry panie Dziadeczek - przyjaźnie podniosłem głos do leżącego. Odpowiedziała mi słynna "zerowa reakcja" - niemal katatonia z katalepsją...
- Pojedziemy panie Dziadeczek do szpitala, co? - mówiłem łagodnie - Ale najpierw się pobadamy troszkę.
Zmierzyłem ciśnienie, cukier, sprawdziłem, czy założony przez ośrodkową pielęgniarkę venflon jest drożny. Wykonałem jakąś tam prostacką, podstawową "neurologię" i na tym koniec.
Podczas badania chory nie reagował w zasadzie na nic. Nie współpracował, ale i nie przeszkadzał. Był w jakimś swoim świecie.
- No dobrze... - powiedziałem do rodziny - to zabieramy pana.
Kierowca podjechał noszami do krawędzi łóżka. Stanąłem za głową chorego, kolega złapał pod kolana.
- Proszę pana - mówiłem głośno, żeby pacjent na pewno usłyszał - podniesiemy pana w górę, proszę się nie bać. No Lesiu na trzy: Raz, dwa, trzyyyy...
Dźwignąłem z jękiem. Barki chorego uniosły się kilkanaście centymetrów ponad łóżko i dalej ani drgnęły.
- O jaki ciężki... - pomyślałem ze zdziwieniem. Dźwignąłem jeszcze raz z całych sił. Obręcz barkowa zasprężynowała i została na poprzedniej wysokości. - Co jest do diabła..?.  
- Toż on się rękami trzyma..! - Wysapał kierowca.
Zerknąłem nieco w skos. Faktycznie, pacjent obiema rękami trzymał się brzegów łóżka. A siły miał zadziwiająco dużo. Szarpanie nie miało sensu. Rodzina chorego rzuciła się do pacyfikacji. Odczepiali powoli każdy palec z osobna, a my staraliśmy się unosić wyżej pacjenta. W końcu wszystkie "cumy" odczepiono. Szybkim ruchem chcieliśmy przesunąć korpus nad nosze, gdy nagle STOP. Ręka chorego wylądowała przy platformie i zaparta z całych sił, blokowała przemieszczanie.
- No panie Dziadeczek... na litość boską, tak się nie będziemy bawić - przechyliłem się w lewo odciążając jedną rękę. Już miałem sięgnąć do noszy... CHRRRUP...
- O mój Boszsze... - wystękałem. Gorący prąd przebiegał przez moje plecy, pośladek i stopę. Tam i z powrotem... CHRRUP... Ostatkiem sił szarpnąłem chorego nad powierzchnię noszy i w akcie kapitulacji... upuściłem.
Dziadeczek lekko klapnął na pomarańczową dermę karetkowego materaca.
- O mój Bo... - zabrakło mi powietrza. Zamarłem w nienaturalnej pozie. Pobożność mi wzrosła do ośmiu w skali Judasza*.
Tymczasem niewielkie klapnięcie na nosze, musiało wywołać w pacjencie krótki impuls społecznej aktywności. Dziadeczek zamrugał powiekami i zyrając na mnie, bełkotliwą, dyzartryczną mową wyseplenił
- Łoż ty skurwysyński bandyto..!** - po tych słowach wpatrzył się nieruchomo w punkt i zastygł.
- Dziadku..! - powiedziała z wyrzutem najmłodsza część rodziny...
- Tato..! - dorzucili starsi...
- Jezus Maria! CUD! - spuentowała babcia-nestorka...
- Lesiu... ratuj... - zamknąłem scenę ja.

--------------------
*Skala Judasza - określa paramedyczną religijność, wyrażoną w ilości okrzyków "imienia Pana Boga swego na daremne" / min.
** Skala Wulgary - wiadomo w czym się wyraża :)
(istnieje również tzw. iloczyn Judasza-Wulgary, ale to już hardcore jest)

13 komentarzy:

Asia (Aś) miło mi. pisze...

mój stryjek, jak go z łóżka na fotel przenosili, to się tak uczepił krawata mojego ojca, że musiał mu go zostawić ;)
zdecydowanie powinieneś akty do przedstawień w teatrach pisać ;D

doro pisze...

Zgadzam się, w skali Dorozadowolenia post otrzymuje 10/10 ;)
pozdrawiam i życzę spokojnego łikendu bez pracy ;)

akemi pisze...

Obiecuję, że nie będę już narzekać na długość notek. Nomad jest zwolniony z czytania na głos.
Trzy dni na dyżurze czyni Cię rekinem świata ratowniczo - literackiego.;-))
Tak trzymaj!
PS. Naprawdę mówiłeś do pana dziadka, "Panie Dziadeczek"? Już to zdaje się być - jak dla mnie - hardcore:-D
PPS."- Łoż ty skurwysyński bandyto..!" - skąd ci pacjenci tak dobrze wiedza, kto jest kto?;-))

cre(w)master pisze...

Aś - widać stryjek elegancki chciał być i krawat mu w oko wpadł. Ja kiedyś nosiłem identyfikator na smyczy. Do czasu, gdy mnie pacjent złapał i zafundował hipoksję.
Akty to zdecydowanie wolałbym malować, ale talent mi gdzieś się zapodział ;)

Doro - pozwól, że zaadoptuję Twoją skalę Dorozadowolenia i 10 pkt osiągnę w sobotę (WOLNĄ) :)

Akemi - "skąd ci pacjenci tak dobrze wiedza, kto jest kto?"
Uroczo sobie grabisz :) Uważaj, bo jeszcze Ci zaśpiewam.. :)
"Dziadeczek" to literackie nazwisko pacjenta. Mówiłem do niego po prawdziwym nazwisku - a to już chyba nie hardcore?

Nomad (jeśli tu dziś zaglądniesz) - mówiłem, że przedobrzysz? Ostrzegałem... Już Cię wylała ;)

Unknown pisze...

pare latek w bajzlu na kolkach to ja juz robie ale o takich skalach to ja jeszcze niie slyszalem :) czas sie doksztalcic.

a z tymi chudzinami to tak jest. walenia 170 kg targniesz i nic. zlapiesz sie za babcie 40 kg razem z pierzyna i trauma do konca dnia.

pozdrawiam tym razem wyjatkowo tylko po 12h.

Nomad_FH pisze...

Czytać czytam :D
E tam, to pierwszy ja ją wylałem - przecież jej napisałem, że się obrażam :D
Przedobrzysz? Toć ona jeszcze wino i muzykę chciała.
Wot - bez flaszki nie rozbieriesz tego tematu, na trzeźwo się nie da zrozumieć kobiet :D
A teraz jak widzę - grabi u Ciebie :D

akemi pisze...

Zaśpiewaj;-)

Nie miałam pojęcia, że każda grupa rodzajowa pacjentów, o której piszesz ma swoją literacką nazwę. Po nazwisku jest OK:-))

A obrażalski, żeby nie powiedzieć foszasty Nomad, jak tylko przestanie mówić charakterystyczne dla siebie "phi", może zacząć zwracać się do mnie w pierwszej osobie l. poj.
To się nazywa wyciągnięta wspaniałomyślnie dłoń ku zgodzie;-)

Nomad_FH pisze...

PHI :D
Akemi: no to ja ci wobec tego włącze pewien kawałek Petera - też tak na zgodę ;)
Foszasty :D :D

akemi pisze...

@Nomad
OK. Zgoda niemal pełna i tylko dlatego, ze dzielisz mój gust muzyczny.
Czekam na ten kawałek:-)

Anonimowy pisze...

Ha, cuda, Panie, cuda ;-)
Nie ma to jak podejście do zatrzaśniętego w swoim świecie dziadka ;-P
nika

Anonimowy pisze...

Ależ tu dialogi dziś śmigają :)
'Foszasty' - podoba się :)

T.

Malutka... pisze...

Eee, Crewmaster a do Matki Boskiej Uchowaj się modliliście ("Uchowaj" od tego, by nie przyyyyp... takiemu, co to po łbie za głupotę, chamstwo czy coś innego, powinien oberwać)? O coś takiego się mój wuj modlił, jak na oddziale ratunkowym robił... Podobno działało to to od czasu do czasu.

abnegat.ltd pisze...

Dzizazzz :D
Też nie znałem....
U nas funkcjonował gulomierz. Podawał ilość podskoków guli na minutę...