czwartek, 4 marca 2010

Szarża polskiej kawalerii

Autor pisząc tego posta, w żaden sposób nie chce wzbudzać międzynarodowych animozji i odwiecznych waśni wśród terytorialnych sąsiadów. Dzieli się jedynie wspomnieniami, mając nadzieję na wieczny mir, Freundschaft i ponowną wiktorię wiedeńską :)
A żeby wszystko było po europejsku i zgodnie z unijną normą, powiedzmy, że pamięć mam już kiepską i wszystko sobie zmyśliłem...


Rzecz się działa na obozie szkoleniowym ratowników - harcerzy.
W pięknych okolicznościach mazurskiej przyrody, przyszli instruktorzy dwoili się i troili, by ogarnąć wszystkie techniki ratowania i nauczania.
Komendantem obozu był Szef nasz i Guru największe... Olśnieni blaskiem Jego i przykładem, na wszystko byliśmy gotowi - byle tylko wyraz uznania, na Szefa obliczu zagościł. A to, do prostych zadań nie należało, bowiem Szef wymagającym był człowiekiem. Nie odpuszczał, ani innym, ani sobie, ani Ani... (tak ją nazwijmy, bo mi do tekstu pasuje)
Ania zaś, tłumaczką była - Dolmetscherin - czy jakoś tak... Jej obecność i praca okazały się nieodzowne, gdyż na naszym obozie zagościli skauci z Niemiec, a my, oświeceni Szefa przykładem, po niemiecku gadać nie chcielim - bo nie umielim.
Niemieccy przyjaciele okazjonalnie uczestniczyli w naszych zajęciach ratowniczych, na zasadzie zabawy (hilfe-Hans-hilfe). Trochę nam rannych poudawali, trochę się wspólnie ratowaliśmy na wodzie i takie tam... międzynarodowe "smyrania".
Dogadać się z nimi naprawdę było ciężko, bo kiedy zaczynali szwargotać po "angielsku" to słabo się wszystkim robiło... I tak Ania, od świtu do zmroku, a czasem i po zmroku, niezmordowanie tłumaczyła nasze ciepłe myśli i uczucia wzajemne.
Nie wiedzieć czemu, uczucia Szefa do Giermańców bywały dość chłodne. Rozmawiał z nimi oficjalnie i poprawnie politycznie, a upewniwszy się, że w ząb nie rozumieją naszego języka, pozwalał sobie na pewną "swobodę semantyczną". Ania dzielnie starała się podgrzewać sens jego wypowiedzi i tak, balansując na krawędzi międzynarodowego skandalu, sprawy się jakoś toczyły.
Trzeba tu wyraźnie napisać, że Niemcy mieli dziwną fascynację.
Kiedy wieczorami spotykaliśmy się przy wspólnym ognisku, czy kominku, godzinami potrafili wpatrywać się w nasze mundury. Jak niemowlę w grzechotkę, tak oni oglądali nasze plakietki, naramienniki, odznaki.
Pewnego razu Szef poirytowany ciągłym oglądaniem mundurów zapytał:
- Skoro wam się tak podoba, to czemu sami nosicie jakieś śmieszne koszule z kolorową chustką na szyi?
Ania przetłumaczyła łagodząc polską porywczość.
- To ze względu na przeszłość - odpowiedział ich wódz (fuhrer), a oczy jarzyły mu się do gwiazdek na Szefa naramiennikach - nie chcemy, żeby ktokolwiek kojarzył nas z organizacjami paramilitarnymi z okresu wojny.
- W sumie lepiej - odburknął nasz Guru, uśmiechając się przy tym promiennie - jeszcze by się wam zachciało nowego Hit... (chciał powiedzieć HitlerJugend, ale zagryzł język, obawiając się, że przyjaciele mogą zrozumieć to słówko)
- Bardzo nam się podobają wasze koszule i chusty - przetłumaczyła Ania - są urocze.
Po tych słowach niemieckie Gretchen, Heidi, Kirsten i inne dziewczęta, osaczyły Szefa i ostrzelały gradem pytań.
A co to?, A dlaczego takie sznury nosicie? A ten krzyż to za co?
Komendant cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Przylepiony uśmiech nie schodził mu z twarzy, ale widziałem, że powoli ma dość.
- A ta plakietka, co oznacza..? - zapytała jedna ze skautek.
- To plakietka naszej drużyny - Westchnął
- A ten napis?
- To nazwa naszej drużyny i bohater - odpowiedział Szef, a górna powieka zaczęła mu niebezpiecznie drgać.
- A kim był wasz bohater..?
- Harcmistrz Janek Bytnar, pseudonim Rudy*. Zamordowany bestialsko przez niemieckich faszystów!
- To też mam tłumaczyć? - zająknęła się Ania. Nie zdążyła nawet bidulka pomyśleć jak to "ocieplić".
- Faschismus? Macie bohaterów faszystów? - spytały skautki i strzeliły focha.
- Jak one nic nie rozumieją - Warknął Szef i przytrzymał palcami latającą powiekę.

Dni mijały nam szybciutko. Nauka, ćwiczenia, czasem międzynarodowe hilfe-Hans-hilfe... Aż pewnego dnia delegacja niemieckich skautów zaprosiła nas na pożegnalne ognisko.
- Już jadą? - powiedział z udawanym żalem w głosie Szef - A wracają do siebie czy na front wschodni?
- Ania dokonała sympatycznej translacji... - że bardzo nam będzie miło, a w ogóle to szkoda, że już muszą jechać...
Wieczorem na ognisku mieszały się pieśni polskie i niemieckie. Młodzież bratała się wymieniając sorty mundurowe (czytaj: Niemcy wieszali nam swoje chustki na szyjach, a my, jak lwy, broniliśmy naszych odznak i plakietek).
Nadszedł kulminacyjny moment. Skauci powstawali z miejsc i celebrując chwilę umilkli w powadze. Ich fuhrer wyniósł z namiotu spore, podłużne zawiniątko i przekazując Szefowi, szprechał coś rzewnie.
- W dowód wdzięczności za gościnę i przyjaźń... - Tłumaczyła Ania - prezent na ręce komendanta składamy... Freundschaft uber Alles...
Szef rozwiązał sznurki z opakowania... Spod materiału wysunęła się rękojeść oficerskiej szabli.
- Znalazłem na strychu... - Ania wolno powtarzała po Niemcu.
W blasku ognia błysnęła lekko wysunięta z pochwy głownia. "Bóg Honor Ojczyzna", metal mienił się kolorowym blaskiem.
- Pamiątka... po dziadku... - Wycedziła w osłupieniu tłumaczka.
Nasz Guru stał jak skamieniały, ściskając coraz mocniej rękojeść szabli. Ciemno było, ale mógłbym przysiąc, że obie powieki latały mu jak ułańskie proporce podczas szarży. Niemcy bili brawo i coś śpiewali...
Anusia złapała komendanta za rękaw:
- Szefie chodźmy stąd, bo zaraz będzie gra ratownicza jakiej żaden harcerz nie widział..!
----------------------------

Ania nigdy ratownikiem nie była, ale uważam, że za tamten wieczór powinna otrzymać od Prezydenta R.P. medal za Ofiarność i Odwagę. Tyle istnień ludzkich ocaliła... A kto wie, może i konflikt zbrojny - trzeciej światowej - zażegnała :)


* Bohatera zmieniłem dla niepoznaki...

9 komentarzy:

inessta pisze...

Ze się krew nie polała?? Trudno uwierzyć. Chociaż ja biorąc udział w remoncie dziadkowego domu znalazłam niezły kordzik po "powstańcu" niemieckim z odpowiednimi emblematami wrony i hakenkrojca. Był schowany za kominem na strychu. Dziadek się do niego nie przyznał. A ja mam pamiątkę :))

cre(w)master pisze...

Kurczę, ludzie to mają fart. Od dziecka "kręcą" mnie takie pamiątki militarne, a jedyne co znalazłem podczas remontu strychu to pożółkłe fotki z nagimi paniami o rubensowskich kształtach ;P
Widać każden jeden ma takiego dziadka na jakiego zasłużył :)

Asia (Aś) miło mi. pisze...

wspomnienia z happy endem :)

Anonimowy pisze...

O jaaaa, ale by było ... darcie pierza :-D
nika

abnegat.ltd pisze...

...masakra...
No i nie mam racji? Toz tlumacz potega jest i basta...

Anonimowy pisze...

'Pamiątka po dziadku ...'

...i te drgające powieki Guru.

No cudne :)

'Niemcy bili brawo i coś śpiewali...' - mam nadzieję, że nie Deutschland uber alles, ulubioną pieśń dziadka :)

T.

cre(w)master pisze...

T - w sumie do dziś to śpiewają, tylko bez tej zwrotki...

inessta pisze...

Crew, dziadek to w ogóle jedną tajemnicą był. Do jego śmierci nikt nie wiedział jak przeżył wojnę i skąd się wziął w Lubece. Po czasie dowiedzieliśmy się o jego wojennych losach ( Kock, Stuthoff i marsz śmierci do Lubeki)a potem pieriepałki z UB. Przed 89 rokiem bał się mówić, teraz już nic nam nie opowie :((

cre(w)master pisze...

inessta - jeszcze jedna historia na stos wojennych tułaczek. Dla Was pewnie najważniejsza i szkoda, że urwana "w pół słowa".