wtorek, 9 marca 2010

Nadgorliwość gorsza od...

Szanowni Państwo. Proszę sobie wyobrazić taką scenkę:

Przeciętne miasto w Polsce, przeciętnie ruchliwa ulica z przejściem dla pieszych, na które nagle wkracza przeciętny mężczyzna. Zostaje potrącony przez pojazd. Na skutek odniesionych obrażeń, traci przytomność i przestaje oddychać. Wokół tej sceny gromadzą się przeciętni ludzie. Widzieli wypadek ewentualnie pojawili się chwilę później...

Czy na podstawie własnych doświadczeń lub zasłyszanych historii, możecie Państwo powiedzieć, że świadkowie zdarzenia, osoby obecne na miejscu wypadku, będą chętnie udzielać pomocy rannemu mężczyźnie?

* * *
Tak zazwyczaj zaczynam większość szkoleń z podstaw pierwszej pomocy, celowo konstruując w ten sposób pytanie.
Jest ono bowiem tak samo tendencyjne, jak model zachowania członków naszego społeczeństwa. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby w jakiejkolwiek grupie kursowej rozgorzała dyskusja na temat: Ratujemy chętnie, niechętnie, czy wcale?
Niemal wszyscy zgodnie przyznają, że Polacy zazwyczaj nie udzielają sobie pierwszej pomocy.
Pada kolejne pytanie:

Dlaczego tak się dzieje? Czemu się nie ratujemy?

Oczywiście przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele i można by godzinami pisać: dlaczego, skąd i kto za tym wszystkim stoi? (przecież ktoś za tym stać musi - powołajmy sejmową komisję śledczą). Jeśli jednak "przyciśniemy" naszych kursantów tym problemem do umysłowej ściany, uzyskamy kilka prostych odpowiedzi:
- Bo nie potrafimy... /woła, siedząca przy oknie pani sklepowa /
- Boimy się... (odpowiedzialności, powikłań, własnego zachorowania, zakażenia itp.) /nieśmiało odzywają się koleżanki, przedszkolanki/
- Bo nie mamy świadomości, że "gołymi rękoma" można coś dobrego zdziałać... /podpowiada prowadzący/
- Bo nam to zwisa i powiewa... /mówi pan biznesmen w ostatnim rzędzie i ziewając ostentacyjnie gapi się w sufit/

Wszyscy Państwo macie rację... - uśmiecha się prowadzący, zadowolony, że choć trochę zaktywizował grupę :)

I teraz, na scenę, powinien wkroczyć SuperInstruktor (niekoniecznie w obcisłych, błyszczących gatkach i czerwonym płaszczu), który rozprawi się z jak największą ilością powyższych dylematów "Bo", a w umysły laików wleje odrobinę wiedzy, umiejętności praktycznych, otuchy i wiary, że warto próbować komuś pomóc.
Jak to osiągnąć?
- Pomoce naukowe..! - zawoła spora grupa instruktorów...
Kiedy zaczynałem "instruktorską przygodę" do dyspozycji miałem taśmę klejącą, szary papier i markery (nazywane wtedy mazakami lub flamastrami). Ponadto na podłodze leżał wysłużony manekin do resuscytacji krążeniowo oddechowej (czyli sławetnego masażu serca i legendarnego "usta-usta"). Resztę musiała załatwić wyobraźnia, inwencja twórcza i zapał.
Współcześnie, prowadzący zajęcia, mają do dyspozycji tak niesamowitą ilość przenośnych pomocy dydaktycznych, że planując program szkoleniowy można dostać multimedialnego bzika.
Obraz statyczny i ruchomy, teksty, animacje, dźwięk, profesjonalne manekiny, imitacje ran, modele anatomiczne, programy komputerowe, gry, symulacje... (przerwa na wdech) i wiele, wiele innych.
Niestety, użycie nawet wszystkich, wyżej wspomnianych, środków przekazu, nie gwarantuje nam pełni pedagogicznego szczęścia. Aby zwiększyć szanse na sukces warto (czyt. należy) uruchomić wiedzę i osobowość.
I tu, powoli dochodzimy do sedna sprawy, gdyż każdy instruktor ma osobowość "jakąś".
Nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby zauważyć, że zmęczony wykładowca dukający prelekcję z kartki lub czytający slajdy = śpiący, ziewający słuchacze i stopniowo pustoszejąca sala.
Instruktor-żartowniś, opowiadający przez osiem godzin wyłącznie dowcipy i śmieszne anegdotki, prędzej czy później sprawi, że na twarzach słuchaczy pojawia się wyraz politowania, a zaplanowany proces dydaktyczny pozostaje, w najlepszym razie, niepełny.
Zawodowiec-medyk, który przyszedł zarobić na szkoleniu trochę grosza, "wyprodukuje" kolejnych, nafaszerowanych teorią sceptyków (o rany, to jest takie skomplikowane, że my sobie z tym nigdy nie poradziiiimy).
Już dawno zauważyłem, że najlepszy dla laików jest instruktor-laik, czyli człowiek, który zawodowo omija "służbę zdrowia" szerokim łukiem (ale posiada wiedzę i umiejętności potrzebne do nauczania pierwszej pomocy). Właśnie taki "ktoś" zaprezentuje algorytm postępowania, nauczy techniki prostych zabiegów i zmotywuje do działania. A wszystko to na odpowiednio zbalansowanym poziomie zaawansowania, zapału i determinacji.
- Patrzcie - powie z uśmiechem - jestem taki sam jak wy.. i potrafię ratować!
I takich właśnie ludzi nam potrzeba:
Kompetentnych, ale nie rutyniarzy;
Doświadczonych, ale nie wypalonych zawodowo;
Z pasją, ale nie "zboczeńców"...

A dewiacje czyhają na każdym kroku, niczym wilk na Czerwonego Kapturka.
Chyba najgorszy rodzaj instruktorskich schorzeń stanowi model:
"Let's go, uratujemy cały świat!"
Główne objawy to:
- Huraoptymizm;
- Przekonywanie kursantów, że we wszystkim są najlepsi i ZAWSZE sobie poradzą...;
- "...a pogotowie jest ZŁEM"
Jeśli przyjmiemy założenie, że taki wykładowca prowadzi szkolenie dla młodych, bezkrytycznie napalonych ludzi, to po zajęciach, z sali wybiegnie stadko czerwono-zielono-białych "pierwszopomocników"
(o kolorach typów ratowniczych pisałem tutaj).
Będą nosić w plecakach tony środków opatrunkowych (igieł, strzykawek, skalpeli i innych, niezwykle potrzebnych w pierwszej pomocy gadżetów), przeprowadzać na siłę, staruszkę przez jezdnię i błędnym wzrokiem spoglądać wokół, komu by tu pomóc, no komu?
A jeśli już wyłowią z tłumu jakiegoś nieszczęśnika... wtedy zaczyna się jazda:

* * *
Protazy wolnym krokiem wracał ze szkoły. Osiem godzin w licealnych murach odcisnęło na nim piętno zmęczenia i rezygnacji.
- Dzięki Bogu, wieczorem mam spotkanie grupy Turbo-Ratowników... pomyślał i natychmiast poczuł jak wstępują w niego witalne siły. Czule pogładził wiszącą przy pasie, oczojebnie czerwoną apteczkę.
- Moja ty miłości jedyna... Dziś znów cię uzupełnię... - Zagadywał pieszczotliwie. Saszetka z paramedycznym krzyżem podskakiwała radośnie w rytm jego kroków. Doskonale się rozumieli...
- A co to za zbiegowisko..? - Prot zmarszczył brwi i lustrował grupę ludzi stłoczonych po drugiej stronie ulicy. Wśród falujących damsko męskich odnóży zobaczył korpus leżącego człowieka.
- O RANY... WYPADEK! Nareszcie... nareszcie coś się stało... - Myślał gorączkowo rozgarniając gapiów - Wszyscy w grupie ratowników już komuś pomagali tylko ja i Lewus jeszcze nie...
Na chodniku, tuż przy pasach dla pieszych, leżał "przeciętny" mężczyzna. Nie poruszał się, miał zamknięte oczy.
- Ja wam teraz wszystkim pokażę - Protazy próbował ubierać rękawiczki na trzęsące się dłonie.
- Proszę się w tej chwili rozejść! - wrzasnął do ludzi - Tu nie ma nic do oglądania!
Tłumek zafalował i... pozostał w tym samym miejscu.
- Co jest? Nie tak było na szkoleniu... Aha... Trudny scenariusz..? No to zobaczymy... - zawziął się.
- Proszę pana - zawołał do stojącego najbliżej mężczyzny - niech pan odsunie tych ludzi na bok...
- A daj mi spokój, człowieku... - odburknął facet.
- No dobra... To tłum mamy z głowy... Co teraz było w kolejności..? - Protazy klęknął przy leżącym 
- Raz - odchylić głowę i podtrzymać żuchwę, dwa - sprawdzić oddech nie dłużej niż dziesięć sek...
- Co tu się stało? - drobna kobieta w popielatym, krótkim płaszczyku, pochylała się nad JEGO poszkodowanym.
- Proszę stąd natychmiast iść!!! - wrzasnął jakoś tak nienaturalnie cienko i zgromił babę dzikim wzrokiem.
Podziałało... Przestraszona, odruchowo wykonała dwa kroki w tył.
- Jeszcze do tyłu!!! - Huknął zadowolony z efektu.
- Co teraz było w kolejności..? Aha sprawdzę jeszcze raz ten oddech...
Zbliżył policzek do ust poszkodowanego i zaczął nasłuchiwać...
- Cholera, ciężko powiedzieć... coś tam syczy... - Ludzie patrzyli w milczeniu. - Muszę coś robić, bo się gapią... 
Grając na zwłokę, grzebał w ukochanej apteczce.
- Mogę ci pomóc... - Kobieta znów zaczęła przybliżać się do nieprzytomnego.
- Co ja mówiłem??!! Nie podchodzić, tak?!!! - Protazy darł się jak najęty  - Poradzę sobie!!!
- Co robić..? Co robić..? - myślał gorączkowo. Cała kolejność działania wyparowała mu z głowy. - Przez tego babsztyla... - dokończył gniewną myśl.
Na zmianę, nerwowo poprawiał sobie lateksowe rękawiczki, to znów lekko poruszał kurtką poszkodowanego. Z dramatycznej zadumy, na ziemię sprowadził go spokojny, damski głos:
- Jak, w swoim algorytmie postępowania, dojdziesz do punktu: "wezwanie pomocy medycznej", to ja już jestem...
Po tych słowach, młoda pani anestezjolog, wyciągnęła z kieszeni szarego płaszczyka telefon,wybrała numer 999 i nacisnęła klawisz zielonej słuchawki.

* * *
Protazy wyrósł na inteligentnego biznesmena. Ukochaną apteczkę wozi w bagażniku pięknego audi. 
Dziś sam prowadzi szkolenia... Nie... nie z pierwszej pomocy. Uczy młodych "rekinów finansjery" jak podgryzać i kąsać konkurencję. 
I jedną rzecz wie doskonale:

Nadgorliwość INSTRUKTORA jest gorsza od... 
...wszystkich totalitaryzmów świata!



---------------
Do zobaczenia na szkoleniach ;)

28 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Posłusznie melduję, że na kursie pierwszej pomocy byłam w czasie studiów - szkolenie wojskowe w zakresie pomocy poszkodowanym, spocznij !

Po nazwie tego szkolenia wynika, że był to czas poprzedniego ustroju (ale samego końca :)).

Coś tam w głowie jeszcze zostało.

T.

Anonimowy pisze...

:-D
Mój ojciec miał na studiach szkolenie wojskowe w zakresie pomocy poszkodowanym.
Wyglądało to tak, że położył się na noszach, a dziewczyny go nosiły :-DDD
Dostał piątkę za pomysł ;-P
nika

cre(w)master pisze...

T - jeśli szkolenie było faktycznie pod koniec poprzedniego ustroju, to wiele się od tamtego czasu zmieniło.
Nie przypinamy już języka agrafką do munduru itp. :) Warto zerknąć jakie cuda teraz powymyślali :)

Nika - na noszach też już nie nosimy w ramach pierwszej pomocy. A tatuś miał super pomysł. Może warto to przeszczepiać na grunt rodzinny? :)

Nomad_FH pisze...

Ha ja też chce takie szkolenie :D
cre(w)master: a gdzie te szkolenia prowadzisz? (rejon kraju) :D

Anonimowy pisze...

To w takim razie rozejrzę się za kursem w pobliżu.

Nie pamiętam języka na agrafce, ale karteczki z zapisanym rodzajem zranienia położone na delikwentce-pozorantce ;)

Pamiętam też, gdy po opuszczeniu sali egzaminacyjnej na finiszu szkolenia, moje koleżanki nie mogły sobie odmówić zaśpiewania "To jest rezerwaaaa, co do cywila iść nie chciałaaaaa..." :)

T.

Asia (Aś) miło mi. pisze...

ja po czasach licealnych i lekcjach PO czuję niedosyt jeśli chodzi o ratowanie świata (a raczej ludzi) i te sprawy.
trzeba będzie zatem się samemu do edukować, tzn. na własną rękę.

Nomad_FH pisze...

* uzupełnienie o kursie - ja chce na ten kurs: nosze i dziewczyny, które mnie noszą :D :D

A serio - niestety - u mnie na PO nie można tego było nazwać kursem pierwszej pomocy. Po nim, to chyba nawet bym plastra nie potrafił prawidłowo przykleić :/

Anonimowy pisze...

@Nomad, to musisz na pierwszym lepszym kursie dopaść noszy i nie dać się z nich spędzić ;-))
Podczepiam się pod pytanie Nomada, Crewmaster gdzie prowadzisz kursy? Północ, środek, południe?
Przyjdę i pokażę Ci, jak mnie uczyli robić masaż serca ;-P
nika

akemi pisze...

Dlaczego te Twoje notki taaakie długie?;-))

Nomad_FH pisze...

Akemi: choć, połóż się na kozetce, a ja ci te notki poczytam :P

Nika: za chwilę się okaże, że cre(w)master będzie miał całą grupę szkoloną złożoną z blogowiczów.
To może takie kompleksowe szkolenie w weekend 2 dni szkolenia, a wieczorami blogowa impreza (bez)alkoholowa ;)

akemi pisze...

@Nomad
To jest najwspanialsza propozycja, jaką ktoś mi złożył od lat;-)

cre(w)master pisze...

nika - ja grasuję głównie na południu, ale dla takiej ekipy gotów jestem jechać wszędzie.
Pomysł Nomada mi się bardzo podoba... To może Wy się umawiajcie na jakiś termin a ja skoczę załatwić kozetki ;)

inessta pisze...

to ja też poproszę o kurs pierwszej pomocy. Pliss, pojadę w najdzikszą głuszę, byle się podszkolić z wami blogowiczami. Mogę dostarczyć plasterki:)

inessta pisze...

p.s. posiadam też Anię do dmuchania usta-usta. wprawdzie model podstawowy i bez światełek, ale na kurs się przyda.

Anonimowy pisze...

:-D No to co? Umawiamy się? ;-)
Może w majowy łykend się machniemy do Krakowa i zrobimy sobie dwudniowy kurs pierwszej pomocy poszkodowanym? ;-P
nika

cre(w)master pisze...

inessta - dobrze, że dodałaś to "usta-usta" :P

Podoba mi się coraz bardziej, a dodam, że wieczorne imprezy (nie)kulturalne z grupą kursową należą do najlepszych niespodzianek instruktorskiego żywota. Temat wart popełnienia kolejnego posta :)

abnegat.ltd pisze...

Crewmaster, od jakiegis czasu dreczy mnie wrazenie ze znam Twoj styl. Po dzisiejszym poscie mi sie nasililo. Czy Ty aby nie miales cos wspolnego z MP? Bo to by wiele wyjasnialo... Jak jeszcze dodasz ze miales ancestora pisarza to zwatpie w zycie pozagrobowe...
>;)

cre(w)master pisze...

Abi - jeśli pod literkami MP kryje się Medycyna Praktyczna - to owszem. Szkoliłem się tam, szkolę się nadal i od czasu do czasu szkolę innych. (głównie BLS-AED i ZZR) Choć to ogólnie bardzo napisane, bo chyba większość medyków i paramedyków z płd-wsch Polski z MP coś, kiedyś miało wspólnego.
Odnośnie przodków moich to niestety o pisarzach nic nie wiem /chyba, że pisarz kompanijny lub pułkowy :) /
A życie pozagrobowe niewątpliwie istnieje (patrz R. Giertych)

Nomad_FH pisze...

A ja ze swojej strony dodam, że w rejonach Cre(w)mastera to i fajny zamek jest. I pub irlandzki... heh :D
No to ja jestem za pomysłem - i to zupełnie serio. Zarówno szkolenia w zupełnie poważnym podejściu, jak i po szkoleniowym imprezowaniu eeee wróć komendę, odpoczywaniu :D
Przypominają mi się szkolenia z technik oddziałów AT (tzw czarna taktyka). Oj - drugi dzień był ciężki.... :D

abnegat.ltd pisze...

Hm. ZZR wykladalem zanim nastapil ALS i BTLS - zreszta, w tych systemach tez szkolilem choc niewiele. Juz mi uprawnienia wygasly. Moglismy sie o siebie otrzec :)

cre(w)master pisze...

Świat jest mały... a zwłaszcza w Małopolsce i Podkarpaciu :) Już wczoraj to ustaliliśmy z Nomadem.
Bardzo możliwe, że na łonie MP gdzieś, kiedyś się spotkaliśmy.

anuszka pisze...

podoba mi się pomysł ze szkoleniem przez niemedyków. sama nawet chciałam się tym zająć (prowadzeniem szkoleń w sensie) i jako tako mi szło ;) (belferyzm wrodzony :P)

a jak to jest w ustawie? niemedyk (ze zdanym egzaminem państwowym i uzuskanym tytułem ratowninka w myśl ustawy) może szkolić czy nie może?

cre(w)master pisze...

anuszka - ustawa jest napisana dość mętnie. Literalnie traktując zapis ustawy, szkolenia może prowadzić lekarz, ratownik medyczny i pielęgniarka systemu. Ostatnio czytałem gdzieś w sieci interpretację, w której powyższy zapis odnosił się do szkoleń uczniów w ramach regularnych lekcji - czyli nazwijmy to na etacie nauczycielskim. Wszystkie inne szkolenia traktowano anarchistycznie. "Kto chce i umie to idzie i szkoli" :) i tak jest obecnie w naszym kraju.
Siedzę w tej "branży" od 13 lat i wiem co się dzieje.
Nie istnieje jedyny słuszny certyfikat poświadczający zunifikowane umiejętności. Nie istnieje jeden system nauczania pierwszej pomocy. Każdy szkoli jak chce i na czym chce.
Choć w ostatnich latach sytuacja się nieco poprawiła. Większość firm trzyma się wytycznych ERC 2005. Zobaczymy jak będzie w przyszłym roku (następuje zmiana wytycznych).
Ratownik po kursie Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy lub KSRG - jeśli chce szkolić innych powinien (choćby dla przyzwoitości) zdobyć uprawnienia instruktorskie jakiejkolwiek organizacji. A jest tego sporo Polska Rada Resuscytacji, AHA, PCK, OC, PZMot, HSR, Malta i pewnie wiele innych.

anuszka pisze...

cre(w)master,

dzięki wielkie za wyjaśnienia. żem się spodziewała, że tak sytuacja wygląda, ale ponoc kto pyta nie błądzi ;)

anuszka pisze...

ps. a co myślisz o zdobyciu tytułu lic. RM tylko w celu prowadzenia szkoleń? szalony pomysł czy całkiem do rzeczy? bo się z myślami bijam ostatnio ;P

cre(w)master pisze...

Jeśli prowadzenie szkoleń ma Ci zapewnić byt i będziesz się z tego mogła utrzymywać lub choćby stale "dorabiać" do podstawowej pensji to licencjat z RM jest pomysłem dobrym.
Jeśli ma to być zajęcie bardzo dorywcze, to moim zdaniem, nie warto.
W zamian lepiej zdobyć uprawnienia np. Instruktora BLS-AED Europejskiej Rady Resuscytacji i prowadzić szkolenia dla PRC. Mam kolegów, którzy z tego całkiem nieźle żyją (tylko niestety "na walizkach").
Dla mnie szkolenia są dodatkowym źródłem zarobkowania i lepiej niech tak zostanie. W przeszłości pracowałem dwa lata dla dużej firmy prowadząc same szkolenia. Po kilku tygodniach (non stop to samo) miałem dość wszystkiego :)
Życzę udanych wyborów i samych trafnych decyzji życiowych

luc.as pisze...

To i ja może przypomniałbym sobie co nieco ;-) ?

anuszka pisze...

cre(w)master,

dzięki dzięki :) troszki mi się rozjaśniło w łebku ;) bom belfer wrodzony jest a nieść kaganek oświaty w tak słusznej sprawie jak pierwsza pomoc to już w ogóle super-hiper-cool. choć domyślam się, że powtarzanie tego samego w kółko mi się znudzić może ;P obaczymy ;)