wtorek, 2 marca 2010

Skrzyżowanie

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe.

* * *
Ostatnie godziny dyżuru ciągnęły się w nieskończoność.
- trzeciego dyżuru - dodał w myślach - kiedyś się wykończę przez te zastępstwa, kombinacje i pogoń za groszem...
Wracał z transportu sam. Odstawili pacjenta do wioski na zadupiu, a potem podwiózł kolegę pod samiutkie drzwi domu.
- Spadaj się wyspać - krzyknął do ratownika na pożegnanie - i nic się nie przejmuj. Dojadę akurat na koniec zmiany. W stacji nawet nie zauważą, że cię nie było.
Koła karetki z mozołem pochłaniały kilometry asfaltu. Panującą ciemność, co chwila, rozjaśniały reflektory aut pędzących z naprzeciwka. Zaczął kropić deszcz.
- Deszcz w lutym... No i po zimie... - obserwował krople spływające po przedniej szybie - Śmieszne strużki, płyną jak żywe stworzonka, doganiają się, uciekają...
PIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIP...
Klakson brutalnie wyrwał go z letargu. Szarpnął gwałtownie kierownicą, uciekając przed jadącym na czołowe samochodem.
- Kurwa zasnąłem... - serce waliło mu jak młot pneumatyczny - mało brakowało.
Uchylił okno, paskudnie wilgotne powietrze chłostało policzki, deszcz wpadał do oczu.
Czym prędzej zasunął szybę. Zielony zegarek w podsufitce wyświetlał piątą dziesięć. - Kawał drogi jeszcze.
- Nie śpij! - Wołał sam do siebie, włączał zimne nawiewy, szczypał się po udach. Szósta pięć.
Droga prosta jak stół. Ciężki sen wciskał go w fotel, a niewidzialny ktoś na siłę zamykał powieki. Szósta dwanaście.
- Może wysiądę na chwilę, pospaceruję? - zerknął na zegarek. Szósta dwadzieścia - O nie. Wrócę po siódmej i za friko te kilka minut w robocie będę siedział... Na pewno nie!
Włączył radio. Budę karetki wypełnił rytmiczny, rockowy huk.
I'm on the highway to hell... - darł się wokalista w radiu. Drogę na przedmieściu rozświetlały pierwsze latarnie.
- Highway to hell... - śpiewał razem z radiem. Długa prosta z górki... - On the highway to hell...
W perspektywie ulicy zapaliły się czerwone światła sygnalizatora. Pędził do skrzyżowania.
- Czerwone... - coś szepnęło w głowie.
- Noc, pusto... Zdążę..! - Depnął gaz z całej siły.
- Highway to hell... - silnik auta ryczał najwyższymi obrotami.
- Czerwoneee! - krzyczał głos.
- ZDĄŻĘ!!!
Z prawej strony oślepił go blask reflektorów, słyszał jęk czyjegoś klaksonu... Zacisnął na chwilę powieki.

* * *
- Iiii Haaaa! - wrzasnął jak kowboj. Karetka śmignęła przez skrzyżowanie i pomknęła długą prostą w dół.
Czuł jak adrenalina rozsadza mu żyły. Ogarnia stopniowo całe ciało, wpływa do rąk i nóg niosąc przyjemne mrowienie. W końcu dotarła do głowy wyganiając precz sen i zmęczenie.
Uśmiechnął się rozluźniając uchwyt na kierownicy. Szósta dwadzieścia pięć.
- Zdążyłem... 
 * * *
Wpadł na stację. Przebiegł przez dziwnie pusty, śpiący korytarz.
- Trochę przed czasem - pomyślał - zdążę się przebrać, umyć...
- Czwórka do wyjazdu, piątka do wyjazdu. Pilne! - psychodeliczny głos dyspozytorki wypełnił cały korytarz, odbijał się echem od pustych ścian i wibrował mu w głowie.
- No i mam swoje "przed czasem..".
Zaspani ratownicy wychodzili na parking w milczeniu. Karetki podjeżdżały mrucząc dieslowskimi silnikami.
- Ale o co macie do mnie pretensje!?! Że Kazika zostawiłem w domu? - jego krzyk odbijał się od pogotwianego podwórka - A co miał chłopak wracać tyle godzin po robocie na tą swoją wioskę??
Wsiedli do szoferki trzaskając mu drzwiami przed nosem. Nawet nie popatrzyli.
- A obrażajcie się! Nie odzywajcie się! W dupie was mam! - Krzyczał wchodząc do przedziału medycznego - Fochy będą człowiekowi stroić... Tyle godzin na dyżurze jestem! Mam dość..!
Ryknęły syreny.
Usiadł na rozkładanym fotelu w pustym przedziale. Nigdy dotąd nie czuł się tak beznadziejnie zrezygnowany i...
- samotny..? - pomyślał.
A przecież za blaszaną ścianką jechali koledzy. W huku syren słyszał ich głosy, pojedyncze słowa.
Karetka pędziła po nierównej nawierzchni. W budzie wszystko podskakiwało, stukało i tłukło się z jakimś przeraźliwym, bezwzględnie odmierzanym taktem...
Zrobiło się zimno... Strasznie zimno...
- Specjalnie gnojki wyłączyli ogrzewanie na tył... - wyjrzał przez małą szczelinę w mlecznej szybie. Zbliżali się do przedmieścia.
Coś go tknęło.
Puknął w zamknięte okienko szoferki
- Dokąd jedziemy?
Sygnały zamilkły i karetka stanęła. Wyskoczył na skrzyżowanie. To samo, które kilkanaście minut temu, tak bezmyślnie przejechał na czerwonym.
- Jezu..! To ja... zrobiłem..?
Deszcz nadal padał. Światła wozów strażackich barwiły szary świt w niebieskie błyski. Słychać było warczenie agregatów i trzask ciętej blachy. Koledzy pobiegli do rozbitej osobówki.
Czuł jak nogi robią się coraz cięższe. Powoli, krok za krokiem, jakiś ołów wlewał mu się do butów.
Szedł roztrącając porozrzucane wokół fragmenty samochodu. Nie potrafił skupić myśli na czymś konkretnym.
Obrazy sunęły niczym film w zwolnionym tempie. Spojrzał w lewo. Z szarówki wyłoniły się pogięte koła sterczące smutno w niebo.
- Heeej. Tu jest jeszcze jeden! - Wrzasnął panicznie.
- Dlaczego kurwa nikt mnie nie słucha?! - Podchodził do przewróconego samochodu. Szkło chrzęściło pod butami. - Heeeej..! Tutaj! Słyszycie mnieee? Proszę... - zanosił się płaczem.
Drżącą dłonią otarł deszcz z twarzy - Te śmieszne strużki... jak żywe stworzonka, doganiają się, uciekają...
Wolno, litera po literze, czytał napis na pogiętej masce...
A... AM...
AMB...ULANS
Klęknął i przekrzywiając głowę, spojrzał w ciemną czeluść roztrzaskanego okna.
Ręce dotknęły mokrego asfaltu, szkliste okruchy przenikały skórę, wgryzały się w kolana. Nie czuł bólu... Nic nie czuł... tylko patrzył...
Patrzył w twarz kogoś bliskiego... Oglądał ją tyle razy... kiedyś, latem w tafli jeziora... w jasnoszarych oczach ukochanej i w lustrze... codziennie rano...
Czerwone strużki, jak żywe stworzonka, doganiały puste, nieruchome spojrzenie...
- Jednak... nie zdążyłem...?...

----------------------------
Moim kolegom, z ułańską fantazją...
... i sobie... ze skruchą i wstydem...

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Matko jedyna ...
nika

Nomad_FH pisze...

o ja pier.....
Ciarki..

abnegat.ltd pisze...

Zaczynasz stawiac poprzeczke na wyjatkowo wysokim poziomie ;)

cre(w)master pisze...

Dziękuję bardzo Abi, ale wiesz... uczę się od Mistrza :)

Anonimowy pisze...

Wow ^^
Odrobinę przewidywalne, ale że nic nowego pod słońcem... ;) a bardzo zgrabnie napisane i generalnie czyta się z przyjemnością :)

Keep up the good work ;-)


Michaś

cre(w)master pisze...

Dziękuję Michaś.
Przewidywalne jak wynik jazdy na czerwonym świetle... tylko kwestia czasu.
Pozdrawiam.