Spłycając opis problemu, można powiedzieć, że jest to zbiór objawów występujących
u człowieka wyeksploatowanego zawodowo, przepracowanego.
Wykonywane zajęcia przestają dawać satysfakcję, przynoszą stres, znużenie, a wreszcie całą paletę innych objawów - zwłaszcza psychosomatycznych.
W większości opracowań przyjęto, że ZWZ występuje najczęściej w zawodach opartych na intensywnym kontakcie z innymi ludźmi - "petentami, pacjentami, klientami itp."
Spośród konkretnych profesji najczęściej wymieniani są lekarze, pielęgniarki, nauczyciele.
Wg Christiny Maslach** istnieją trzy składniki (etapy) ZWZ:
1. Wyczerpanie emocjonalne - uczucie pustki i odpływu sił.
2. Depersonalizacja - poczucie bezduszności, bezosobowości, cyniczne patrzenie na innych ludzi, obniżenie wrażliwości wobec innych.
3. Obniżenie oceny własnych dokonań - poczucie marnowania czasu i wysiłku na swoim stanowisku pracy.
Nie jest moją intencją pisanie rozprawy naukowej na temat wypalenia. Więcej i mądrzej o ZWZ można znaleźć choćby tu. Chciałbym raczej, na publicznej tablicy zawiesić pytanie:
- Czy my - ratownicy medyczni, jesteśmy "łatwopalni"?
- O tak, z pewnością! - odpowiemy zgodnym chórem. - Przecież spełniamy wszystkie kryteria zawodowe, a i patrząc w trzy składniki pani Maslach, większość ratowników znajdzie "coś dla siebie".
I będzie to prawdą...
...lecz jest we mnie jakiś niepokój. Uczucie, które co jakiś czas skrobie mnie, tak "od środka" i woła:
- Halo... Czy wy, tam na zewnątrz, troszkę nie przesadzacie?
A wtedy ja... wyciągam z zakamarków inteligencji zapalniczkę Burnout Syndrom i sadystycznie przypiekając ten niewygodny, wewnętrzny głos (sumienia?), staram się tłumaczyć:
- Zamknij się sumienie... To wszystko przez wypalenie zawodowe...
I przez chwilę robi się lepiej... Ja czuję się lepszy, bo rozgrzeszony... Do chwili, gdy sumienie - upaprane panthenolową pianką na oparzenia, znów nie zacznie skrobać...
Czy my naprawdę jesteśmy aż tak "łatwopalni"? A może nasze "niechciejstwa" przykrywamy sztucznymi płomykami elektrycznego kominka i wszystkich wokół próbujemy przekonać, że to najprawdziwszy ZWZ?
Iskra...
To było dawno temu... Tak dawno, że zastanawiam się czy to prawda...
Pełniąc zaszczytną funkcję wolontariusza, kończyłem właśnie pucować karetkę po dyżurze. Zbliżała się godzina siódma. Za chwilę przekażemy obowiązki kolejnej zmianie.
- Szóstka do wyjazdu - zabrzmiało w garażowych głośnikach.
- Ooo... Jeszcze gdzieś pojedziemy - Mimo zmęczenia ucieszyłem się z możliwości kolejnego wyjazdu.
- Szlag by to trafił! - zły jak "sto pięćdziesiąt" głos odbijał się echem od ścian podwórka - Za dziesięć siódma, a oni mi transport wpieprzyli! - w drzwiach stanął Jacek.
- O... Moje guru, doświadczenie i wiedza w jednej osobie ratownika. Przyjaźnie nastawiony do wszelkiej maści studentów, praktykantów i wolontariuszy. Zawsze mogę do niego przyjść i zapytać. Wytłumaczy, pokaże, pozwoli samemu spróbować... - Ucieszyłem się podwójnie.
Ratownik strzelił z całej siły drzwiami. Cichutko usiadłem w przedziale medycznym i pojechaliśmy.
Droga upłynęła pod znakiem straszliwych przekleństw i bluzgów.
Piętnaście minut później wsuwaliśmy do karetki nosze z pacjentem. Mężczyzna w podeszłym wieku nie utrzymywał logicznego kontaktu z otoczeniem. Co chwila próbował oswobodzić ręce zapięte kolorowymi pasami noszy.
Nie był agresywny, raczej pobudzony i zestresowany. Unosił głowę i rozglądał się na boki, a wówczas wysoka poduszka spadała na podłogę karetki. Jacek ze złością podnosił ją i wciskał pod głowę staruszka. Sklinał przy tym na swojego pecha i dyspozytorów, którzy nie mogli poczekać dziesięciu minut do kolejnej zmiany. Patrzyłem na kolegę szerokim oczami. Nie znałem go od tej strony. Powoli mój zachwyt ustępował miejsca zdziwieniu.
Poduszka po raz kolejny spadła na podłogę.
- No to nie będziesz leżał na poduszce skurczybyku! - Ratownik krzycząc rzucił podgłówek w kąt karetki - I leż kurwa spokojnie! - Ręka Jacka z siłą oparła się na czole pacjenta. Głowa poleciała w dół uderzając o twardą krawędź aluminiowych noszy.
- Co ty robisz?! - Nie wytrzymałem...
- Zamknij się... - odburknął
- Ale przecież rozbijesz mu głowę, człowieku..! - sięgnąłem po odrzuconą poduszkę - Zamień się miejscami. Ja siądę za głową.
- Mam dość tej roboty. Wypaliłem się chyba... - Jackowa złość przeszła nagle w jakiś smutek i zawstydzenie. Przesiadał się na drugi fotel zgarbiony i przygaszony. Mruczał jeszcze przez chwilę pod nosem i w końcu umilkł zapatrzony w okno.
Cały mój podziw uleciał w kosmos...
- Nigdy taki nie będę..! - pomyślałem z mocą.
Płomyk...
Będąc na drugim roku studiów zostałem wydelegowany do odbycia praktyk w lokalnej stacji pogotowia ratunkowego.
Na nic się zdały tłumaczenia, że pracuję zawodowo, jeżdżę w prywatnej firmie jako ratownik... Przełożona uparła się i koniec.
- Masz przyjść i odrobić! - mówiła z naciskiem.
Trudno. Wypisałem dni urlopowe w firmie i jak wielu moich kolegów - studentów, rozpocząłem praktykę na pogotowiu.
- Chodź, pojedziesz ze mną... Nie będziesz cały dzień ślęczał nad gazetą..! - Czyjś głos, z siłą granatu, oderwał mnie od lektury artykułu. W drzwiach pogotowianej świetlicy stał młody ratownik.
Co było robić..? Rad nierad złożyłem gazetę i poczłapałem za "czerwonym".
- Wy studenci najchętniej byście się tylko opieprzali i nic więcej... - gderał - A tu trzeba się przyuczać do zawodu... Nikt za was nie będzie potem harował..!
Chłopak najwyraźniej nie wiedział, że pracuję w zawodzie. Ciekawy co będzie dalej, skwapliwie nie prostowałem torów jego myślenia.
Pojechaliśmy pod wskazany adres.
- Patrz i ucz się. - Szepnął do mnie turbo-ratownik.
- Co się panu dzieje? - Zapytał wyniośle mężczyznę siedzącego na kanapie.
- Boli mnie w brzuchu i chyba tu trochę - Chory wskazywał dłonią klatkę piersiową - A jeszcze do tego dziwnie się czuję i chyba mnie...
- Ale nie chce pan jechać do szpitala? - przerwał mu "czerwony".
- Wolałbym nie...
- To proszę tu podpisać, że pan odmawia... - ratownik podetknął pod nos chorego kartę wyjazdową i długopis. - Dobrze... Jakby nie przeszło, trzeba będzie pójść do lekarza rodzinnego. Do widzenia.
Wsiedliśmy do karetki.
- Widzisz..? I tak się to załatwia! - Wysapał z dumą.
- A co mu właściwie było? - Zapytałem udając kompletnego debila.
- A skąd ja wiem..? Pewnie nic... Grunt, że do szpitala go nie trzeba wieźć. To już mój dziewiąty taki na dziś zaliczony. Wypalam się powoli... - brzydki uśmiech wypłynął na jego usta.
- Ty skończony baranie... - pomyślałem zbulwersowany. Zmilczałem jednak... - Co mi tam... Nie mój cyrk, nie moje małpy...
Pożar...
- Dlaczego my znów musimy jechać na to zadupie?!? - trzasnąłem drzwiami karetki, aż kierowca się skulił.
- Ponoć było u niego pogotowie w nocy...
- No i było i się zbyło...! - Podniosłem głos - To dlaczego go nie zabrali w nocy? My teraz będziemy po nich poprawiać?
Jechaliśmy w milczeniu ponad godzinę. Siedzący za kierownicą współpracownik nie odezwał się ani jednym słówkiem.
- Widocznie nie chce drażnić lwa. - Pomyślałem nieco uspokojony.
Karetka zjechała z asfaltu, przedzierając się przez zwały śniegu. Wreszcie stanęliśmy pod domem pacjenta.
- Dzień dobry. - Przywitałem się z rodziną - A co to się dzieje..?
- Dziadek słabuje... W nocy całkiem zachorzał i doktorów my wzywali, ale dziadek do śpitala nie chciał...
Wstępnie zbadałem chorego. Wyglądał kiepsko. Nie było na co czekać...
- Panie Dziadzia, pojedziemy do szpitala. Zgadza się pan?
- Ano co mom zrobić..? - wystękał starszy człowiek.
Kocyk, nosze, karetka i jedziemy. Dotarliśmy do gładkiego asfaltu.
- Muszę do wychodka... - jęknął pacjent.
- No to teraz?! - krzyknąłem - Teraz to niemożliwe! Jak dojedziemy..!
- Kuźwa - pomyślałem zirytowany - niech mi się tu jeszcze zleje w karetce...
- Boli mie...
- Gdzie boli?
- A tu, w całych piersiskach...
Odsunąłem szybkę do szoferki.
- Zatrzymaj się! - warknąłem do kierowcy i zacząłem rozpinać koszulę chorego. - Panie Dziadzia muszę zrobić ekg...
- Nie rusej... - Dziadek bronił się słabo.
- Co "nie rusej.."? Muszę zrobić..! - przykleiłem elektrody i zacząłem wpinać kolorowe klipsy.
Dziadek drżącymi rękami łapał za kable i zrywał jeden po drugim.
- Panie! Uspokój się pan! Zabrać ręce i leżeć spokojnie!!! - Podniosłem głos.
- Do wychodka...
- Za chwilę... - odburknąłem i włączyłem monitor.
- O kurwa..! - Pierwsza myśl wulgaryzmem odpowiedziała na zapis ekg - Toż on ma zawał..!
- Do wychodka muszę... - pojękiwał pacjent.
- Musimy zasuwać na sygnałach do szpitala - rzuciłem do kierowcy.
- Bańki się zepsuły... - Szofer schylił głowę - nie świecą, nie grają...
- Co ty kurwa do mnie mówisz??!! - oniemiałem z wściekłości.
- A poza tym i tak najpierw mamy go wieźć na dializy - odszczeknął.
- Człowieku... Jak na dializy? On ma zawał!
Kierowca podał mi komórkę - Dzwoń i się zapytaj...
- Dzień dobry. Z lekarzem dyżurnym dializ poproszę... Pani doktor... Mam tu pacjenta, pan Dziadzia... tak... W zapisie ekg ma uniesiony odcinek ST, zgłasza dolegliwości bólowe... tak... Ciśnienie niskie... Nie zrobiłem wkłucia, bo nie mogę się dostać do żyły... Mamy awarię sygnałów i wobec tego proponuję wezwać inną karetkę, a my im będziemy jechać na spotkanie i do szpit...
Odsunąłem gwałtownie telefon od ucha. Z głośniczka dobiegało gniewne brzęczenie.
- W takim razie dobrze... jedziemy na dializy. - Zakończyłem rozmowę.
- A nie mówiłem..? - Kierowca triumfował.
- Chodź na tył pomożesz mi... - Wystękałem zszokowany burą od lekarki.
- O zapomnij..! Ja jestem kierowca, a ty ratujesz...
Opadłem z sił. Starałem się odsłonić ramię chorego, poszukując jakiejkolwiek żyły zdatnej do wbicia wenflonu.
- Nie rusej... Do wychodka... boli...
- Panie LEŻ PAN SPOKOJNIE! - szarpnąłem gwałtownie pacjenta za rękę.
I nagle czarno-biały film przemknął mi przed oczami. Tamta karetka, tamten pacjent, Jacek... i myśl młodzieńcza: Nigdy taki nie będę...
Epilog...
Dowieźliśmy pacjenta do stacji dializ, a dwadzieścia minut później pędziliśmy do szpitala.
"Zawał jak cholera" - brzmiała lekarska diagnoza, przekazana cicho i z uciekającym wzrokiem.
- Do wychodka muszę... - słabiutko szeptał chory, kiedy wjeżdżaliśmy noszami na izbę przyjęć.
- Zaraz się panem zajmą pielęgniarki... Wszystko będzie dobrze. Do widzenia...
Tydzień później pytałem naszych dyspozytorek:
- O której przywieźć pana Dziadzia na dializy? Dzisiaj moja kolej...
- Już nie trzeba... Pan Dziadzia zmarł w szpitalu. Nic nie wiesz?
* * *
Drogie sumienie...
Obiecuję już więcej nie przypalać cię zapalniczką Burnout Syndrom. Od dziś rzucam palenie, tak abym już nigdy, w chwili słabości, nie zapomniał powiedzieć pacjentowi: PRZEPRASZAM.
-----------------
*ICD-10 - Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych
** Christina Maslach (Krystyna Maślak) - Profesor psychologii na University of California w Berkeley. Twórczyni najbardziej znanej koncepcji wypalenia
18 komentarzy:
wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. mimo wszystko, nie mogę pozbyć się myśli, że Pan Dziadzia mógłby żyć, gdyby się Dochtor nie uparł, ze na dializy i już. :(
Crew, czytam Twojego bloga regularnie. Dziś czytałam artykuł w Przekroju i od razu pomyślałam o Tobie, żeby Ci go w komentarzach wpisać. Kiedy zobaczyłam, o czym jest dzisiejsza notka, stwierdziłam, że to jakiś dziwny zbieg okoliczności. Zresztą sam zobacz: http://przekroj.pl/wydarzenia_kraj_artykul,6476,0.html
Swoisty rachunek sumienia...
Dzięki za ten wpis, ważny chyba dla każdego z nas.
T.
Musze przyznać, że podziwiam ludzi, którzy pracują z chorymi i starszymi ludźmi... nie dałabym robie rady... :(
Bądź człowiekiem... to wystarczy, żeby sumienie nie krzyczało...
Serce się sciska. Ale każdemu się czasem przytrafi nawet, gdy się bardzo stara. Jedyne co można zrobić, to być czujnym.
Jestem chyba na końcu ścieżki...redukcja etatów, coraz cięższy oddział, brak rozwiązań, bezsennośc z przemęczenia, ciągłe myślenie o pracy czy wszystko zrobione i ta uporczywa myśl, że z braku czasu nie potrafię dopasować twarzy pacjenta do nazwiska, że nawet nie mam czasu zamienić z każdym z nich 2 zdań...Czas na zmianę pracy czy wystarczy urlop..??
ruda_
Anuszka - przestałem gdybać.
Gdybanie w medycynie prowadzi tylko do jednego... złego końca...
Agnieszko - witaj.
Dziękuję za link do artykułu. Przeczytałem z uwagą i pewną obawą... Zadając sobie pytanie: Jak będzie ze mną za kolejne kilka lat?
T. - Rachunki sumienia należy ponoć robić regularnie. Staram się... choć z obawą czekam na bilans i zestawienie zbiorcze.
Mała Mi - Bywają takie dni w moim życiu zawodowym, że idąc do pracy też sobie powtarzam: Nie dam rady... A potem dyżur weryfikuje to stwierdzenie.
Kto wie, do czego jesteśmy zdolni?
Doro - bycie czujnym jest chyba najbardziej wymagającym warunkiem pracy w tym zawodzie. Na dłuższą metę męczy jak diabli... A potem, w domu - przestajesz być czujnym i zaczynasz analizować. Co zrobiłem, co powinienem, co mogłem?
Ruda_ - Dziś ja mogę powiedzieć, że wiem co czujesz i jak mi przykro. Natomiast kompletnie nie wiem, co mogę Ci doradzić i czy akurat blogowe forum jest najlepszym miejscem na moje poradnictwo...
Urlop, być może pozwoli odbudować nadwątlone siły, ale raczej nie sprawi, że powrócisz do nowej, zreorganizowanej placówki. A wtedy jeszcze gorszy dół. Przynajmniej ja tak mam.
Lipa trochę :( Niech ktoś powie jakiś dowcip albo coś...
Ku rozładowaniu:
Przedszkolanka przechadzała się po sali obserwując rysujące dzieci. Od czasu do czasu zaglądała, jak idzie praca. Podeszła do dziewczynki, która w skupieniu coś rysowała. Przedszkolanka spytała ją, co rysuje.
- Rysuję Boga - odpowiedziała dziewczynka.
- Ale przecież nikt nie wie, jak Bóg wygląda - powiedziała zaskoczona przedszkolanka.
Dziewczynka mruknęła, nie przerywając rysowania:
- Za chwilę będą wiedzieli.
Bo na zawodowe wypalenie jest tylko jedna rada. Albo dwie. Z człowieka przemienić się w nadczłowieka - i tu dostrzegam pewien opór materii, albo zmienić robotę.
Urlop? Pomaga tylko na najbliższe dwa tygodnie po powrocie.
Chyba jedna rada:
- robić swoje.
A jak inni przeszkadzają w tym (vide doktórka z Twojego wpisu), to informować, że się powiadomi wszystkich świętych. Jak nie poskutkuje, donieść wszędzie, gdzie się da.
Przychodzi baba do lekarza :
- Panie doktorze źle się czuje.
Lekarz zbadał babę
- Niech pani codziennie rano na czczo wypija jedno jajko.
- Panie doktorze, ale ja nie znoszę jajek.
- A kto je pani każe znosić?
nika
Dzięki..czasem wystarczy świadomość, że i inni to przeżywają,żeby nie czuć się tak beznadziejnie. Na szczęście za tydzień lecę do domu, więc odpocznę od tutejszych klimatów i naładuję baterie
ruda_
I ode mnie:
Pewien facet, przez kilka lat miał kochankę, Włoszkę.
Pewnej nocy oświadczyła mu,że jest w ciąży. On nie chcąc zrujnować swojej reputacji i małżeństwa, dał jej sporą sumę pieniędzy, aby wyjechała do Włoch i tam urodziła dziecko, aby uniknąć skandalu.
Zaproponował również płacenie alimentów do 18 roku życia na dziecko.
Ona się zgodziła, ale spytała:
-Jak mam przesłać Ci wiadomość,kiedy dziecko się urodzi?
-Aby utrzymać wszystko w sekrecie, wyślij mi pocztówkę na mój adres domowy, z jednym tylko słowem "spaghetti", wtenczas zacznę słać Ci alimenty na utrzymanie dziecka.
I wyjechała...
Po około 9 miesiącach facet wieczorem wraca do domu z pracy, a tu żona mówi:
-Dostałeś jakąś bardzo dziwną kartkę pocztową, nic nie rozumiem co to za kartka.
Maż na to:
-Daj mi tę kartkę, zobaczę co to?
Żona dała mężowi kartkę bacznie go obserwując. Mąż zaczął czytać pocztówkę, zbladł jak ściana
i... zemdlał.
Na kartce było napisane: spaghetti, spaghetti, spaghetti, spaghetti, spaghetti
Trzy porcje z kulkami mięsnymi,
dwie bez. Wyślij więcej sosu!
W ogóle się nie dziwię medykom, że czasem tracą cierpliwość. Kiedyś opiekowałam się umierającą moją prababunią (bardzo kochaną), ale ona była taka niekontaktowa i upierdliwa, że nieraz na nią warknęłam, a kiedyś mi się przyśniło, że ją zbiłam :(
ważne jest również, żeby mieć siebie samego na oku, być świadomym swoich działań, zdawać sobie sprawę z błędów i umieć się do nich przyznać.
podziwiam mimo wszystko.
Kiedy się dużo pracuje z ludźmi, to człowiek się spala.
Się spaliłam i ja...zaczęłam warczeć w pracy, potem na urlopie przez trzy dni gapiłam się w meblościankę ...siedząc na dywanie.
A potem mi przeszło.
Ludzie dużo nam dają, ale i sporo odbierają.
Ważne jest żeby wtedy kiedy człowiek zaczyna warczeć na świat...umieć się odciąć i wyoutować ze społeczeństwa na parę chwil.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że troszeczkę lepiej się czujesz niż ostatnio. (Nic tak nie potrafi człowieka ogłuszyć...jak życie.)
- e.
Odnośnie wypalenia etc. wpisałem w komentach u abiego - o tym, nie tylko u ratowników.
Swoją drogą - jak jest źle - to patrzę na lekarza z LPR, który był ciężko ranny w katastrofie MI-2 na Dolnym Śląsku. Mimo amputacji nogi - pierwsze co robił, to darł się, że on na żadną rentę nie pójdzie. Że on będzie dalej ratował ludzi, wprawdzie już nie w akcji, ale w szpitalu.
I to jest budujące.
U psychiatry: - Proszę opowiedzieć, w jaki sposób pana żona zwariowała.
-Chodziliśmy po górach. Piękna pogoda a moja żona, rozumie pan, przyzwyczajona, że musi mieć ostatnie słowo...
Anioł Stróż polskiego prezydenta pojawia się w niebie z prośbą o urlop regeneracyjny. Powód -totalne wycieńczenie anielskiego organizmu. Święty Piotr nie ukrywa zdziwienia:
- Przecież chronisz jednego człowieka, podobnie jak wszystkie inne Anioły Stróże...
- Taaa... ale ja przed 35 milionami...
@Nomad : to pan dr Andrzej Nabzdyk.
Ostatnie wieści z Wro o nim:
http://tinylink.pl/andrzejnabzdyk
Tak przy okazji: zastanawiam się czy Crewmaster nie zna dr Nabzdyka, chociażby ze szkoleń ?
:)
T.
Ej, Cremaster, uszy do góry. Emili dobrze gada, że trzeba się czasem na parę dni wyłączyć, wziąć wolne (w razie możliwości, heh), albo w łykent pojechać w zielone, coby sobie pomilczeć.
Masz przecież poczucie humoru, ono niejednokrotnie ratuje przed wścieklizną ;-P
Abi raz pisał, że najlepsza jest życzliwa obojętność, żeby ludzie na głowę nie weszli :-)
Zresztą do cholery, Wasz szef powinien tak zorganizować robotę, żeby wszystko się nie waliło na głowę jednego zespołu.
nika
T.: ależ doskonale wiedziałem kto to jest :) I ten link też znam, na bieżąco śledzę Jego losy (choć szczerze mówiąc - pierwsze relacje przeczytałem na forum lotniczym/spotterskim na którym od lat siedzę).
Tak czy inaczej - wielki człowiek jak dla mnie.
Prześlij komentarz