Wczorajszy temat o szkoleniach i kursantach przywołał serię wspomnień w mojej łepetynie. Do większości z nich się uśmiecham... i to całkiem szeroko.
Pamiętacie taką reklamę w tv, chyba jakiegoś wafelka... Princessa bodajże..?
Harcereczki w szarych mundurach słuchają przystojnego druha nauczającego o pierwszej pomocy. Wszystkie marzą... Chcą być zauważone, docenione i zaproszone na środek, do prezentacji (zapewne usta-usta). Wszystkie zgłaszają akces poprzez uniesienie dłoni. Niestety wybrana zostaje tylko jedna i jak się chwilę później okazuje, ma pecha. Przystojnego druha zastępuje bowiem "spora" pani, która oblizując wydatne usta, zabiera się do demonstracji technik ratowniczych na nieszczęsnej ochotniczce. Morał z tej krótkiej formy reklamowej był taki, że od słodkich marzeń bezpieczniejsza jest słodycz wafelka.
Nie o wafelkach jednak dziś chcę pisać, ale o druhenkach. O naszych kursantkach, które zaaferowane, zasłuchane i zapatrzone w instruktorów jak gekon w muchę, pokazywały do czego zdolna jest kobieta - harcerka, na kursie pierwszej pomocy.
Osobom całkowicie niezorientowanym w temacie winien jestem drobne wyjaśnienie.
Po pierwsze: Metodyka nauczania na harcerskich kursach pierwszej pomocy opiera się w głównej mierze na praktyce. Ćwiczenia odbywają się nie tylko na manekinach, ale również na instruktorach (oczywiście w granicach bezpieczeństwa). Działanie polega na udzielaniu pomocy w symulowanym zdarzeniu, w którym instruktor gra rolę poszkodowanego.
Po drugie: Taka specyfika pracy z młodzieżą i dorosłymi zmusza niejako do przekraczania pewnych granic czy barier. Mam tu na myśli choćby dotyk podczas badania urazowego (spieszę wyjaśnić, że nie rozbieraliśmy się do rosołu ;) ). W związku z powyższym instruktorzy muszą naprawdę uważać, aby wszystko odbywało się zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami przyzwoitości. Jakiekolwiek podteksty lub odchyły od profesjonalnego traktowania kursantów są natychmiast wychwytywane i tępione. Taki "nieprzyzwoity" instruktor może od razu pakować manatki i szukać szczęścia w innej organizacji.
Zasady te są przestrzegane (mam nadzieję) do dnia dzisiejszego... lecz kodeks instruktorski nie obowiązuje kursantów ;) A jak wszyscy wiemy, w sytuacji mocno stresowej, człowiek zaczyna się dziwnie zachowywać. Jeśli teraz zestawimy śliczną, acz roztrzęsioną druhnę i leżącego u jej stóp "nieprzytomnego" instruktora płci męskiej, to możemy sobie wyobrazić jaki cyrk przyjdzie nam zaraz oglądać.
* * *
"eR" był klasycznym typem instruktora-przystojniaka. Cytując barmankę z filmu Shrek 2: "Michał Anioł twarz mu dłutem haratał". Kiedy "eR". prowadził jakiś wykład, wszystkie druhny obecne na kursie, wzdychały cichutko i pilnie śledziły każdy jego ruch, chłonęły każde słowo... Lecz nie dla psa kiełbasa. "eR" był doskonałym instruktorem i nigdy się nie dał sprowokować (poza tym był już zaklepany). Wobec tego druhnom pozostawała tylko Princessa :)Trwał egzamin kończący szkolenie. "eR" leżał w sali symulując utratę przytomności, drugi instruktor z arkuszem punktowym i długopisem zajął wygodne miejsce obserwacyjne. Do pomieszczenia weszła kolejna "ofiara" przystępująca do egzaminu praktycznego. Śliczna druhna "siedemnastka"... najwyżej "osiemnastka", już od progu odpaliła na stresory.
- Ochchch... - wyrwało się z drobniutkich usteczek... - Druh "eR" tu leżyyy..?
Szybkie wprowadzenie w scenariusz, krótka informacja czego oczekujemy i start... Druhna już podczas intra wykazywała oznaki zdenerwowania. Raz po raz spoglądała w stronę leżącego "eR". Nerwowe spojrzenia poparte drżeniem kolan, nie wróżyły nic dobrego.
- Spokojnie - powiedział instruktor prowadzący egzamin - jeśli jesteś zdenerwowana możemy poczekać.
"eR" spod przymkniętych powiek lustrował całą sytuację.
- Zzzaczynajmy... - zająknęła się druhna - chcę to mieć już za sobą.
No i się zaczęło. W pierwszej minucie druhna całkowicie straciła głowę.
- O rany on jest nieprzytomny... - powtarzała z zakłopotaniem - Ty jesteś nieprzytomny, Skarbie... Co ja mam z tobą zrobić..?
"Nieprzytomny" skarb ani drgnął. Nawet najmniejszy muskuł nie poruszył się w chwili, gdy zrozpaczona druhna walcząc o jego życie (i swój egzamin) zaczęła głaskać poszkodowanego po twarzy.
- Skarbie, Kotku, Misiu... proszę otwórz oczka... Karetka już do ciebie jedzie... błagam powiedz coś... - druhna siedząc przy rannym, wyraźnie wpadała w panikę. Drżący głosik ledwo wydobywał się z zaciśniętej krtani, a w błękitnych oczach zaiskrzyły łezki.
- Co ja mam z tobą zrobić..? - powtarzane płaczliwie pytanie wyraźnie wskazywało, że podczas wykładów druhna bujała w obłokach (zapewne z "eR" u boku).
Nagle jakieś straszliwe postanowienie odcisnęło na twarzy niewiasty piętno desperacji i zdecydowania.
Poszkodowany, mając zamknięte oczy, nie mógł dostrzec oznak zbliżającej się katastrofy, usłyszał tylko chlipanie:
- Wiem... wiem... - druhna oddychała coraz szybciej - wiem co ci zrobię...
"eR" poczuł na swej twarzy dotyk obu dłoni i nagle...
CCCCCMooooK...
Otwarte szeroko oczy pozoranta kontrastowały z zaciśniętymi powiekami całującej go "sanitariuszki". W panującą ciszę wdarł się łomot upadającego na posadzkę długopisu.
Dziewczyna z lekkim szlochem wybiegła z sali. "eR" leżał nieruchomo z otwartymi oczami, palcami dotykał swoich ust...
- Jaaaa cieeee... - powiedział instruktor prowadzący i schylił się po długopis.
* * *
"eŁ" nie był tak przystojny jak "eR". Można by rzec, że Michał Anioł testował na nim swoje nowe dłuta... Braki w fizis "eŁ" zastępował innymi przymiotami. Wieczorami przy świecach, wyciągał gitarę, śpiewał rzewne ballady i wówczas notowania "eR" spadały :)
Pewnej zimowej nocy "eŁ" leżał pod zwałami śniegu udając jednego z turystów przysypanych lawiną. Trwała gra ratownicza. Zadaniem harcerzy było odnaleźć wszystkich poszkodowanych, ewakuować ich ze strefy zagrożenia do pobliskiej szkoły i tam założyć punkt segregacji i pierwszej pomocy.
Ekipy poszukiwawcze wyruszyły już w teren, a w szkole trwało alarmowe urządzanie pomieszczenia. Młodzi ratownicy pod kierunkiem energicznej druhny szykowali materace, koce, gorące napoje, zestawy ratunkowe i wszystko co potrzebne do pomocy wychłodzonym turystom.
Tymczasem "eŁ" przez wąski otwór w śniegu obserwował fragment gwieździstego nieba. Nagle usłyszał zbliżające się głosy.
- Jest, jest..! - Damski okrzyk podniecenia świadczył o bliskim kontakcie.
- Ciekawe którego z nas dostrzegli? - pomyślał "eŁ" i w tej sekundzie śnieg zasypał mu twarz. - Czyli, że mnie... Jak szybko nie odkopią to się uduszę...
- Kopać panowie..! - stłumiony okrzyk zwiastował rychłe wybawienie. Chwilę później "eŁ" został wydobyty ze śniegu.
- Kto to? - dziewczęcy głosik przebił się przez sapanie ratowników. Strząsnęli śnieg z twarzy poszkodowanego, zdjęli kaptur z głowy.
- To "eŁ". - zasapał jakiś chłopak - Jest nieprzytomny. Dawać nosze i targamy go do szkoły.
- Chwileczkę... - ponownie rozległ się damski głos. - Ja tu dowodzę. Najpierw go zbadamy!
"eŁ" usłyszał zgrzyt rozsuwanego zamka błyskawicznego i poczuł jak śnieg sypie mu się na szyję, brzuch i do spodni. Ciepłe, drobne dłonie przesuwały się po jego ciele w "poszukiwaniu obrażeń".
- Wszystko będzie dobrze, drogi "eŁ". Nie martw się... najgorsze już za tobą. - druhna ewidentnie kłamała, najgorsze miało dopiero nadejść.
Miarowe kołysanie noszy usypiało rannego turystę. Ratownicy sapali z przejęcia i wysiłku, a szefowa patrolu dzielnie dodawała "nieprzytomnemu" otuchy. Tak dotarli do szkoły.
- Tutaj go połóżcie i proszę o raport. - kolejny kobiecy głos wyrwał "eŁ" z letargu.
- Poszkodowany "eŁ" jest nieprzytomny, wychłodzony, oddycha samodzielnie. Prawdopodobne obrażenia wewnętrzne brzucha i klatki piersiowej - szefowa patrolu zdała szybkie sprawozdanie.
Wychłodzony turysta został ułożony na polowym łóżku i przykryty warstwą śpiworów.
- Dziękuję - odpowiedziała kierowniczka punktu segregacji - przejmujemy poszkodowanego, jesteście wolni.
- Ale jak to, wolni? Może chłopaki są wolni i niech idą szukać dalej... ja nigdzie nie idę.
"eŁ" poczuł jak pod śpiwór wsunęła się ciepła dłoń i dotknęła jego dłoni.
- Zostaję przy poszkodowanym!
- Ależ druhno..! Poszkodowany jest teraz pod moją opieką! - pod śpiwór wsunęła się druga ciepła dłoń i złapała "eŁ" za drugą rękę. Druhny siedziały po obu stronach łóżka. W powietrzu wyczuwało się rosnące napięcie.
- Mój biedaku, już jesteś bezpieczny w szpitalu... - Ranny poczuł, że ktoś głaszcze go po głowie.
- Jesteś bezpieczny, bo ja cię nigdy nie zostawię - dopowiedział inny głos, a czyjaś ręka błądziła po policzku pozoranta.
- Zbadam poszkodowanego, odsuń się... - powiedziała szefowa szpitala polowego.
- Jesteś bezpieczny, bo ja cię nigdy nie zostawię - dopowiedział inny głos, a czyjaś ręka błądziła po policzku pozoranta.
- Zbadam poszkodowanego, odsuń się... - powiedziała szefowa szpitala polowego.
- Nie ma potrzeby - odpowiedziała szefowa patrolu - ja go badałam...
- Ale taka jest procedura... i proszę stąd wyjść!
- Ale ja go sobie znalazłam i nigdzie nie pójdę!
"eŁ" czuł jak pod śpiworem, damskie paznokcie coraz mocniej wbijają się w jego dłonie.
- Idź mi stąd flądro jedna NATYCHMIAST!!!
- FLĄDRO??? JA CI POKAŻĘ..!
Ciepłe ręce wysunęły się spod śpiwora i nad "nieprzytomnym eŁ" rozgorzały kobiece zapasy.
- Ach puszczaj..! ŁŁŁUP!
- Ała..! Ty puszczaj pierwsza! PLASSSK!
- Ależ druhny... przestańcie... - stękał cudownie ozdrowiały "eŁ"
...a za oknami gwiazdy świeciły tak spokojnie i beznamiętnie.
C.D.N...
21 komentarzy:
O, od dawien dawna wiadomo, że najlepsza zabawa to ta w sanitariuszki ;)))
hehehe... a jak ja byłam pozorantką to nikt się o mnie nie bił ;( jeno mało mnie do bagna z noszy nie zrzucili i na tym się skończyło ;P
Te druhenki bardzo zdesperowane były :)
Obserwowanie instruktora eR spod firan rzęs kursantek bardzo przypomina scenę z filmu
'Poszukiwacze zaginionej Arki'.
Studentki na wykladzie pilnie wiodące wzrokiem za Indianą Jones'em.
Brakuje tylko napisów na powiekach 'LOVE' ;)
T.
eeeeeeh, zenska szkola, zenski szczep wiec takich emocji na kursach i egzaminach nie bylo :(((
ale harcerstwo to najpiekniejszy okres w moim zyciu!
Doro - witaj :) (dopiero dziś zauważyłem Twój komentarz pod innym postem, wybacz). Dla chłopaków najlepszą zabawą, od dawien dawna, była ta w doktora... ;) Nie sądzę, żeby coś się w tej materii zmieniło :P
Anuszka - możemy sobie podać dłonie w braterskim, instruktorskim uścisku. Ja latałem z noszy regularnie. Nic przyjemnego, zwłaszcza jak jesteś owinięty szczelnie kocem.
T. - widać, na całym świecie tak to działa. Oni mają Jones'a, my mieliśmy "eR" i wielu innych :)
Magbod - zatem Czuwaj i witaj w moich skromnych progach. Ja też miło wspominam te wszystkie "zielono-brezentowe" lata, ale żeńskiego szczepu to Ci współczuję ;P
z takiego ratowania to później jeszcze więcej poszkodowanych wychodzi ;)
No i podsumowanie ostatniego akapitu - nic tak nie działa uzdrawiająco na pacjenta - jak damskie zapasy :D
Zgłosić jako nowy program do NFZ :D
Joas... sorry... Aś ;) - trzeba się potknąć ileś razy, żeby nauczyć się chodzić. Lepiej, żeby zrzucali instruktorów jak prawdziwych pacjentów. Zresztą ja też zrzucałem. Taka sztafeta pokoleń.
Nomad - Ty masz świetne pomysły..! (kozetki, programy NFZ...) Marnujesz się chłopie w tej turystyce. ;)
Nomad - ale w kisielu lub innej oliwce :)
z takich szkolenien to jedno trumnotologiczne przezycie mi sie przypomina. kursanci targali pozoranta spetanego na desce. na ich drodze byla rzeczka/strumien i most linowy - taka ni to siatka ni to pajeczyna #. do polowy jakos szlo pozniej to juz pozorant glowe mial pod woda. co to byla za akcja. na szczescie ogarniety byl i przygotowany na taka okolicznosc. ale otaczajacym instruktorom cieplo sie zrobilo...
co to byly za czasy :)
Listek , jużem gdzies słyszała tę opowieść ;P czy my sie czasem nie znamy? ;) hehehe
Dobre! Nie ma to jak Live Action Role Play ;)
Nie wiedzieć czemu harcerstwo sprzyja takim samorodnym Kupidynom. Byle nosze, byle akcja ratunkowa, byle ballady wyśpiewane smętnym głosem przy ognisku i druhny od razu trafione;-)
A zabójczą długość notki wspaniałomyślnie wybaczam;-D
Bo baby głupie są, wszystko stadami robią. Ja jedna wzdycha do jakiegoś miglanca, to wszystkie niedługo są zarażone ;-P
Jakby zupełnie nie rozumiały, że do tanga trzeba dwojga, hehe.
nika
Akemi: czuje się rozczarowany, to ja już kozetka przygotowana, ciepła czekolada również, kominek rozpalony. Przygotowany do czytania notki Tobie swoim głębokim namiętnym głosem, a Ty nagle sama sobie przeczytałaś. Phi. Obrażam się :D
Cre(w)master: oj kozetki to standard, służe jako ruchoma pomoc psychologiczna :D No ale - jak to standardowa 2-ka wg numerologii, a i w dodatku rak :P
Ha, turystyka to jedno z kolejnych miejsc, które rozkminiam :) A i tu pewne pomysły można realizować ;)
Ale fakt, muszę zgłaszać pomysły do NFZ :D
Listek - witaj :)
Masz rację - to były piękne czasy. Człowiek targał nosze deski z poszkodowanymi, bo chciał i miał radochę. Teraz targa, bo musi i ma żal do całego świata :)
Muscat - To się zazwyczaj rozwija i przekształca w Live Action Fight Play. Krew się lała na serio.
Akemi - Może to opiera się o kompilację czynników. Hormony buzują, bo wiek... Mają ujście, bo z dala od rodziców. Czarować można, bo wbrew pozorom łatwo zostać "chwilowym" autorytetem i zaimponić. I tak to pewnie działa.
Hm hm... mało skromnie dodam, że głos śpiewający "byle" ballady nie był smętny... ;)
Nika - zbiorowa sugestia. No i tańce grupowe teraz modne "wąż", "pociąg" itp. ;)
Nomad - uważaj bo przedobrzysz... Proponowałeś kozetkę i była zachwycona. Teraz nagle czekolada, kominek, głęboki głos... Nie za dobrze? :)
cre(m)aster: spokojnie wszystko pod kontrolą :D To tak przesadzone, aby Akemi płakała z rozpaczy, że to ją ominęło :D ;)
No nie, to już jawna prowokacja! Oznajmiam panom druhom, żem harcerką była i z niejednego pieca chleb jadłam, jakkolwiek dziwacznie i dwuznacznie to mogłoby zabrzmieć. Prawda jest taka, ze sama do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że dzięki tej młodzieżowej organizacji udało mi się TYLKO wywrzeć wrażenie na takim-jednym-druhu, co miał wiosen ze 40, a co uznałam za swą życiową porażkę, bo ja podówczas tylko 16;-P
@Nomad,
Takie nadąsane człowieki są bardziej... hmm...czarujące. A poza tym, gdzie wino? Gdzie dobra muzyka w tle, kiedy ten głęboki, balsamiczny męski głos będzie czytał tak, że czytana treść się zagubi?;-))
@Mistrzu Pióra, Szanowny Gospodarzu,
Żałuję, że nie dane mi będzie tych ballad posłuchać...:-))
Akemi: nosz kurde. I niespodzianke zepsuła :/
...nie ma druha Boruha...
Matko jedyna, ruja i porobstwo :D
Cre(w)master nie bylo tak zle, czesto bywalo bardzo smiesznie tylko z nieco innych powodow :))
wlasnie trafilam Twoj blog z Abnegatowej strony - nowam w czytywaniu blogow :) i nowam tutaj.
Przypomnialo mi sie dzis (i az sie lezka zakrecila w oku do wspomnien) jak to kiedys pozorant uznal ze bedzie udawal Niemca i wrzeszczal co sil w plucach: HIILFEEE, HIIILFEEEE az kolezanka/druhna do niego plynna niemczyzna zagadala. Na to poszkodowany uznal ze najbezpieczniej bedzie... stracic przytomnosc bo on po Niemiecku tylko HIIIILFEEEEE... :D
Czytam dalej :D
Pozdrawiam - Jezyna
Prześlij komentarz