piątek, 5 marca 2010

Świadomość

Noc w ambulatorium chirurgicznym stacji pogotowia to pora wyjątkowa.
Lekarze dawno już chrapią w swoich pokoikach na górze, pielęgniarki oglądają "Szpital na peryferiach" na pierwszym magnetowidzie z Baltony, a wolontariusz..?
Wolontariusz ze ściereczką w dłoni prześlizguje się po wszystkim, co może zawierać choć odrobinkę kurzu.
- Niech bęzzie pochchchwalony... hick...
- Na wieki wieków... - odparłem machinalnie odwracając się do wejścia.
Ściereczka wypadła mi z ręki.
W drzwiach stał chłopina potargany... Twarz poorana zmarszczkami zdradzała życiową mądrość i doświadczenie. Mętny wzrok oraz półprzymknięte oczy świadczyły o spokoju ducha, harmonii życiowej i kilku promilach w wydychanym powietrzu.
Na jego sfatygowanych spodniach, w okolicach krocza kwitła spora, czerwona plama. Krew wolniutko ściekała na utytłane słomą buty.
- Siednąć se muszszę... chłop rozglądał się za krzesłem.
- Tutaj, do zabiegowego proszę... Siooostrooo!!! - Darłem się na korytarz podekscytowany.
Kilka chwil później dziadek leżał na stole zabiegowym, nawalony jak stodoła. Nic go nie bolało. Pielęgniarki krzątały się przy biurku, ja rozcinałem spodnie, a rozespany chirurg, zły jak sto pięćdziesiąt, strzelał gumowymi rękawiczkami.
- Bieliznę też? - popatrzyłem na lekarza.
- No a co? Mam sobie oczami prześwietlać?
Zacząłem ciąć wielkie, beżowe majtory dokumentnie wyplamione krwią. Odsłoniłem krocze i... zrobiło mi się słabo...
...MIAZGA...
Po dokładniejszym zbadaniu okazało się, że dziadek ma rozdarty worek mosznowy, w którym brak jednego jądra.
- Panie, coś pan cholerka robił? - zainteresował się chirurg - przez płot żeś pan przełaził czy jak?
- A skund panie dohhhhtoszsze... - oburzył się pacjent. - Laććć mi ssie zachchciało, tom poszoł do stajni i mnie źróbek uciachali...
Na te słowa cały personel parsknął śmiechem. Lekarz rechocząc stoczył się pod stół zabiegowy (ja już tam chwilę przebywałem, bo mnie mdliło).
- Hm hm... chrząknął doktor, starając się uspokoić. - Cholerka, nie wygląda to dobrze... - podniósł się - To może trzeba było zabrać tą kulkę ze sobą, co..?
- Kkkulkę..? - dziadek pijanym wzrokiem błądził za rozumem.
- No jądro... JAJCO znaczy się... - sprecyzował.
- A to przeca mom dohhhtosze. W kapocie, w słoiku jest...
- To ja pójdę... - powiedziałem czując, że zaraz zemdleję.
Na korytarzu wisiał potargany płaszcz pacjenta. Z kieszeni wyciągnąłem słoik z czymś, co kiedyś pewnie było jądrem. Nie przyglądałem się długo, bo dziwne, czarne plamy mi latały przed oczami.
W tak zwanym "międzyczasie" z góry zlazł drugi lekarz na konsultacyjną pomoc koledze. Zerknął na zawartość słoika i rzekł:
- A ten źrebak, oprócz tego, że "uciachali", to jeszcze chyba "skakali" po tej kulce, co ojciec?
- Jo tam nic nie wiem. Skokał cy nie skokał. - pacjent zaczynał lekko trzeźwieć - Wzionem co było i jezdem...
- No i bardzo dobrze zrobiliście, ojciec... ale z kulki chyba już nic nie będzie... - lekarz krytycznie spojrzał na dziadka - Zresztą, w takim wieku już jesteście, że wam kulki niepotrzebne...

Szybki opatrunek, zamówiona karetka i wio do szpitala. Po dziadku została tylko krew na stole zabiegowym.
- To zdumiewające, drogi kolego - powiedział chirurg do drugiego lekarza, myjąc ręce - Chłopek roztropek, narąbany jak szpak, a pamiętał żeby amputowany fragment zabrać...
- ale JAKI fragment - odrzekł doktor z naciskiem - Na jego miejscu, też bym tego szukał, nawet kosztem hipowolemii*...

* * *
Tak było "trochę" lat temu... 
A przed kilkoma tygodniami dostaliśmy wezwanie na wieś sielską-anielską, dechami zabitą...
W karcie wyjazdowej stało: Chłopiec 11 lat. Rana dłoni.
Wieczór, ciemno, zimno... Karetka została w dolinie. Walimy przez zaspy do chałupy na wzgórzu. Spod śniegu widać tylko imponujący talerz satelity.
- Dobry wieczór, pogotowie. Co się dzieje?
- A ooo, chłopok se rynke pocharatał.
Dziecko blade jak ściana siedziało przy drewnianym stole. Prawa dłoń owinięta była przekrwawionym ręcznikiem.
Odwinęliśmy. Spod szmat wyłoniła się ręka bez palców. Połamane kości śródręcza sterczały spod pociętej skóry. Chłopiec zagryzał sine wargi.
- Jak to się stało?
- A dostoł kłada na urodziny i wraził łape w tryby...
Zrobiłem opatrunek, unieruchomienie i pomiar ciśnienia. Zabierałem się do wkłucia.
- Te odcięte fragmenty macie?
- Ni momy - Chłop pochylił głowę...
- Nie szukaliście??
- Nie wiedzielim...
- A kiedy to się stało?
- A rano...
- RANO??? To na co tyle czekaliście??!
- Myślelim, że samo przestanie lecieć...
* * *
XXI wiek. Telewizja nowej generacji, "komórki", quady na urodziny... A siano we łbie - jak za króla Ćwieczka... Smutne.

---------------------
*Hipowolemia - stan, w którym w łożysku naczyniowym znajduje się zbyt mała ilość płynu (krwi) do pojemności łożyska, tym samym nie zapewnia wystarczających warunków do funkcjonowania układu sercowo-naczyniowego.
Mówiąc prościej- doktor gotów był ryzykować wstrząs i wykrwawienie dla ewentualnego ratowania własnych "klejnotów rodzinnych".

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Najpierw się śmiałam:
"Dziadek pijanym wzrokiem błądził za rozumem".
A potem ten fragment o tym dziecku, to mną wstrząsnął. Rany boskie!
nika

abnegat.ltd pisze...

Siano to wtedy.

Teraz to jest popcorn.

cre(w)master pisze...

I jeszcze tic-tac zamiast mózgu - przynajmniej świeży przeciąg we łbie hula :)

Nomad_FH pisze...

Jak to było - większość ludzi ma dwie kuleczki w głowie. I kiedy się zderzą - powstaje myśl.
U niektórych wygląda dokładnie tak samo z jednym wyjątkiem. Jest tylko jedna kuleczka...

A Quady na urodziny (podobnie jak skutery) to horror. Ostatnio widziałem dziecko szalejące między blokami - ledwo to od ziemi odrosło, a już Quada na urodziny dostał...